Oyen Pirat z Florydy.txt

(297 KB) Pobierz
Henry Oyen 

Pirat z Florydy

I
Roger Payne zdecydowa� si� ostatecznie. Odczeka� jeszcze, a� drzwi gabinetu 
zamkn� si� za wychodz�c� z po�piechem stenotypistk�, po czym bezceremonialnie 
zarzuci� swe d�ugie nogi na blat biurka i rykn�� dono�nym g�osem w kierunku 
swego wsp�lnika siedz�cego naprzeciw niego. - Jim! Jim Tibbetts zmarszczy� 
gniewnie czo�o. W�a�nie sumowa� pot�n� kolumn� cyfr, b�d�c� zestawieniem 
wydatk�w przedsi�biorstwa, a tubalny g�os wsp�lnika omal nie zniweczy� tego 
mozolnego obrachunku. Roger Payne u�miechn�� si� jednak, gdy� bardzo lubi� 
Tibbettsa. W przeciwnym razie nigdy by przecie� nie za�o�y� z nim sp�ki i nie 
uruchomi� przedsi�biorstwa handlu maszynami znanego pod firm� "Tibbetts i 
Payne". Pracowali razem od dw�ch lat. Tak, dwa lata min�y ju� od dnia, kiedy 
instaluj�c urz�dzenia nawadniaj�ce pierwszy raz zastosowa� maszyn� sprzedan� mu 
przez Tibbettsa. Dla Payne'a owe dwa lata r�wna�y si� niemal dw�m latom 
wi�zienia, ale obecnie podj�� ju� decyzj�. Payne w czterech �cianach biura nie 
czu� si� na w�a�ciwym miejscu. Po prostu nie pasowa� do tego otoczenia. Nawet 
jego smag�a karnacja jaskrawo odbija�a od t�a. Nie by�a to powierzchowna 
opalenizna, kt�r� ka�dy mo�e zdoby� na dwutygodniowym urlopie. Ciemny koloryt 
jego sk�ry mia� naturalny odcie�. Wida� by�o, �e pochodzi� z bezpo�redniego 
zetkni�cia z wichrem i s�o�cem, m�g� te� by� efektem zamieci �nie�nych albo 
wynikiem pieszczoty zefir�w po�udiowych. Twarz jego by�a w�ska, rysy ostre, a 
cia�o szczup�e, o mi�niach twardych jak stal. Nawet nieskazitelny kr�j ubrania, 
zrobionego na zam�wienie, nie m�g� zamaskowa� jego mocno rozro�ni�tych bark�w. 
Szeroka klatka piersiowa i masywne r�ce sprawia�y, �e mo�na by�o w�tpi� w 
zdolno�� ich w�a�ciciela do manipulowania maszyn� do liczenia. Dodajmy do tego 
�mia�y b��kit oczu Rogera, rzucaj�cych raz po raz nieobecne i zgo�a niekupieckie 
spojrzenia na pulsuj�cy miejskim �yciem, lecz ponury w�w�z ulicy Wabash Avenue. 
Wyraz tych oczu zgo�a nie licowa� z cz�owiekiem interesu. Ca�a jego sylwetka tak 
od strony fizycznej, jak i duchowej nie by�a w og�le dostrojona do 
przedsi�biorstwa i Roger wiedzia� o tym doskonale. Zsun�� wi�c nagle nogi z 
biurka, stan�� w pe�nej energii pozie na wprost Tibbettsa i wybuchn��: - Jim! 
Chcia�bym, �eby mi pan sp�aci� m�j udzia�. Tibbetts, zdziwiony, zamruga� oczyma. 
By� to m�czyzna �ysy, kr�py, w okularach, w obej�ciu uprzejmy. - Co te� pan 
wygaduje? Pochyli� si� nad swoj� prac� i zacz�� na nowo sumowa� kolumny cyfr. 
Robi� dodawanie z do�u do g�ry, po czym sprawdza� wyniki sumuj�c w odwrotnym 
kierunku, �ciera� gum� cyfry naniesione o��wkiem i wpisywa� je ponownie 
starannie i czysto atramentem. Wreszcie od�o�y� na bok sprawdzony arkusz 
rachunkowy i z rezygnacj� spl�t� r�ce. - Wiedzia�em, Rogerze, �e kiedy� musi do 
tego doj��. Przeczuwa�em to ju� od wielu tygodni. Obija� si� pan o te mury jak 
wi�zie�. Tam, do diaska, Rogerze, to mnie bardzo martwi. - Jimie - odpar� Roger. 
- Przyzna pan chyba, �e to przedsi�biorstwo nie jest dla mnie odpowiednim 
terenem dzia�ania? - Tym niemniej jest to dobry interes - zaprotestowa� �agodnie 
Tibbetts. - Rozwija si� znakomicie, a pracujemy przecie� zaledwie dwa lata. 
Niech si� pan zastanowi, ile�my ju� uzyskali i jakie mamy widoki na przysz�o��. 
Za trzy, cztery lata mo�emy si� sta� zamo�nymi lud�mi. A dlaczego powiod�o si� 
nam tak dobrze - zapytuj� pana? Bowiem Roger Payne umie obchodzi� si� z 
maszynami, a Jim Tibbetts jest swego rodzaju geniuszem w zakresie sprzeda�y. 
Naprawd� by�oby szkoda zrezygnowa� z tego wszystkiego. - Dwa lata - powt�rzy� 
wolno Roger. - Prosz� mi wierzy�, Jimie, �e z jednej strony wydaj� mi si� one 
wieczno�ci�, z drugiej czym� nierzeczywistym. Dawniej pracowa�em naprawd�. 
Wznosi�em mosty, zak�ada�em instalacje nawadniaj�ce, budowa�em szosy i to by�o 
�ycie. A teraz? - By�o to zwyk�e marnowanie czasu, wie pan to dobrze - 
zaprotestowa� Tibbetts. - Ile zaoszcz�dzi� pan w tym okresie? Par� n�dznych 
dolar�w? A jak stoj� pana interesy teraz, po dw�ch latach pracy w naszym 
przedsi�biorstwie? - Tamto �ycie by�o dla mnie synonimem wolno�ci - odpar� 
Payne. - Rogerze - doda� Tibbetts niemal ze smutkiem - przecie� nie zacznie pan 
znowu marzy�. - Nie - stwierdzi� Payne z naciskiem. - Teraz dopiero si� budz�. 
To tak jakbym przespa� te ostatnie dwa lata, ale wreszcie otworzy�y mi si� oczy. 
Doszed�em do przekonania, �e nie mam nic wsp�lnego ze sprawami, kt�re stanowi� 
tu zasadnicz� tre�� istnienia firmy. Przecie� sam pan zauwa�y�, �e miota�em si� 
tutaj jak wi�zie�. Bo nim by�em, a wie pan dlaczego? Bo zgubi�em swoj� drog�. 
Teraz j� odnalaz�em, wobec czego za wszelk� cen� musz� si� st�d wyrwa�. - Sk�d 
ten przymus, Rogerze? Roger Payne wyci�gn�� sw� ciemn�, tward� pi�� i pogrozi� 
ni� ponurym kamiennym murom przeciwleg�ych kamienic. - Stamt�d, Jimie. Te mury 
sta�y mi si� wi�zieniem. Pojmuj�, �e pan czuje si� tu zupe�nie dobrze, ale ja 
nie. Musz� st�d ucieka� i to jak najpr�dzej. - Wyt�umacz�e mi, do diab�a, 
dlaczego natychmiast i jak najpr�dzej. Zgadzam si� z tym, �e robi si� pan coraz 
starszy, to normalne zjawisko. Ale ile� to czasu min�o od dnia, kiedy 
podarowa�em panu t� oto szpilk� do krawata w dniu dwudziestych si�dmych urodzin? 
Powtarzam, dwudziestych si�dmych, nie pi��dziesi�tych si�dmych, bo to jest 
dopiero wiek, w kt�rym mo�na sobie pozwoli� na marzenia i na wycofanie si� z 
interes�w. - Wiem o tym i w�a�nie chc� ucieka�, zanim wch�onie mnie ten 
przekl�ty mechanizm. Bezlito�nie wci�ga on ka�dego, kto nie potrafi uciec w 
por�. Nawet mnie by po�kn��. Mo�liwe, �e po trzydziestu latach, tak jak pan 
m�wi, m�g�bym wycofa� si� z interes�w i raz jeszcze pr�bowa� �ycia w lasach, ale 
wtedy by�oby istotnie za p�no. Jimie, niech pan powie, czy nie by�oby to 
doprawdy �a�osne widowisko, gdybym dopiero po trzydziestu latach �l�czenia przy 
biurku zabra� si� do urzeczywistnienia snu mej m�odo�ci? By�oby to wr�cz 
groteskowe. Nie, musz� st�d odej��. Zerwa� si�, nada� fotelowi obrotowemu nog� 
inny kierunek i ci�gn�� dalej. - Nie dam si� uwi�zi�. Po stokro� wola�bym ju� 
wyruszy� pieszo na Zach�d i podj�� si� znowu rob�t przy nawadnianiu teren�w, i 
je�dzi� zn�w z Dagosami tam i z powrotem w interesach Higginsa, ni� tkwi� tu i 
zbija� mamon�. - Zwariowany, szalony ch�opcze - mrukn�� Tibbetts nie chc�c si� 
zdradzi� ze wzruszeniem. - Zgoda, Jimie. Jestem szalony. Niech i tak b�dzie. Tym 
niemniej nie zmieni� swoich pogl�d�w na t� spraw�. Musi mi pan sp�aci� m�j 
udzia� w przedsi�biorstwie i znale�� sobie nowego wsp�lnika. A ja? - Nabra� w 
p�uca powietrza. - Ja odejd� st�d na �ono przyrody, na swobod�. - Ale co pan 
zamierza tam robi�? Za�o�y�bym si�, �e sam pan nie wie. Czy te� mo�e ma pan ju� 
jaki� plan? - O tak, mam. Przede wszystkim wyrwa� si� z miasta, skoro tylko 
poza�atwiam najwa�niejsze sprawy. - Dok�d chce si� pan uda�? - Do domu. Do 
Jordan City i w pierwszym rz�dzie rozejrze� si� w mojej starej ojczy�nie. - Do 
Jordan City? A po co? Czy�by mia� pan zamiar tam utkn��? Payne roze�mia� si�. - 
Wcale nie mam zamiaru tam pozosta�. - Wi�c co dalej? - Musz� si� zastanowi�, co 
z sob� pocz��. Na razie nie mam poj�cia, co zrobi�. W �adnym wypadku nie b�dzie 
to zaj�cie, kt�re by mnie zmusi�o do powrotu do wielkiego miasta. Jim Tibbetts 
patrzy� d�ugo badawczym wzrokiem w ogorza�� twarz swego wsp�lnika, a to, co na 
niej wyczyta�, obr�ci�o wniwecz resztki jego nadziei. - Widz�, �e pa�skie 
postanowienie jest niez�omne - stwierdzi� ze smutkiem. - G�owa do g�ry, Jimie - 
odpar� Payne. - Wie pan przecie�, �e mi nie zale�y na pieni�dzach, porozumiemy 
si� przeto bez trudu. Tibbetts pokiwa� g�ow� i przez d�u�sz� chwil� trwa� w 
milczeniu. - Je�eli tak si� ju� pan upiera przy swoim postanowieniu wyst�pienia 
z firmy, to nie odejdzie pan st�d z pust� kies� po dw�ch latach naszej 
wsp�pracy. Czy rzeczywi�cie jest pan zdecydowany rozsta� si� ze mn�? - Tak. To 
by�oby dla mnie piek�o, gdybym musia� tu zosta�. Tibbetts chwyci� w sw� 
delikatn�, bia�� d�o� wyci�gni�t� do� siln� r�k� Rogera i przytrzyma� j� przez 
moment. Po chwili wahania powiedzia�: - Rozumiem pana, Rogerze, to musia�o si� 
sta�. II Na urodzajnych preriach dooko�a Jordan City pas� si� trzody rasowych 
wo��w, kt�re oceni� mo�na by na tysi�ce sztuk. Bujne zbo�e osi�ga tam wzrost 
doros�ego m�czyzny, a wype�nione po wr�by spichlerze stoj� przy ka�dym domku 
farmer�w. Banki Jordan City mog� si� pochwali� kontami swych klient�w, na 
kt�rych figuruj� sumy budz�ce szacunek nawet w Ameryce. Jordan City nale�y do 
starych miast. Jego dzieje si�gaj� pocz�tk�w osiedlania si� w dolinie rzeki 
Missisipi. Wzd�u� najdawniejszych ulic biegn� olbrzymie, odwieczne klony. Z 
wyj�tkiem wyasfaltowanych szos pa�stwowych wszystkie pozosta�e drogi zabrukowane 
s� twardymi czerwonymi ceg�ami. W starszych dzielnicach miasta nawet chodniki 
zrobione s� z tych samych cegie�, a w szparach tu i �wdzie wyrastaj� k�py 
mi�kkiego mchu. W obramowaniu pomara�czowych gaj�w i krzak�w bzu stoj� kamienne 
domostwa, w kt�rych bogaci okoliczni farmerzy po wycofaniu si� z interes�w 
do�ywaj� ostatnich lat. Istnieje tam r�wnie� nowsza dzielnica o domach 
utrzymanych w stylu hinduskich bungalow�w. Dooko�a nich kr�c� si� agenci 
przedsi�biorstw gramofonowych. W niedziel� za� ojcowie rodzin zasiadaj� 
uroczy�cie przy kierownicach swych ford�w, �eby wywie�� ca�� rodzin� za miasto 
na �wie�e powietrze. Bogatsi farmerzy, zamieszkuj�cy starsze dzielnice miasta, 
wyruszaj� na wycieczki podmiejskie swymi sze�ciocylindrowymi maszynami. 
Prezydent jordanowskiej "Bank and Trust Company" major Trimble przyjmuje wk�ady 
obu dzielnic miasta, kieruj�c si� w operacjach finansowych bezwzgl�dn� 
bezstronno�ci�. Wysoka wie�a ko�cio�a metodyst�w dzia�a jak magnes przyci�gaj�cy 
w niedziel� obywateli obu tych dzielnic. Nast�puje wymiana zda� przewa...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin