Henry Kuttner Tubylerczykon spe��y fajle Nie ma sensu opisywa� tu Unthahorstena, czy te� miejsca, w kt�rym si� znajdowa�, a to dlatego, �e po pierwsze, min�o od tamtej pory dobrych par� milion�w lat, po wt�re za� - Unthahorsten, technicznie rzecz bior�c, nie znajdowa� si� na Ziemi. Zajmowa� - nazwijmy to umownie - pozycj� stoj�c� w - nazwijmy to umownie - laboratorium. Szykowa� si� w�a�nie do sprawdzenia machiny czasu. Ju� po jej w��czeniu Unthahorsten u�wiadomi� sobie nagle, �e Skrzynka jest pusta. Czyli wszystko do kitu. Urz�dzenie wymaga�o elementu kontrolnego w postaci dowolnego cia�a sta�ego o trzech wymiarach, kt�re w czasie eksperymentu uleg�oby dzia�aniu warunk�w innego czasu. Bez tego Unthahorsten nie by�by w stanie stwierdzi� po powrocie maszyny, gdzie i kiedy l�dowa�a. Natomiast cia�o sta�e podr�uj�ce w Skrzynce musia�oby automatycznie ulec entropii i bombardowaniu promieni kosmicznych obcej epoki, co pozwoli�oby nast�pnie Unthahorstenowi zmierzy� przemiany ilo�ciowe i jako�ciowe, kt�re w nim nast�pi�y. Kalkulatory w mig poinformowa�y Unthahorstena, �e Skrzynka zap�dzi�a si�, dajmy na to, w rok 1 000 000, czy te� 1000, b�d� 1 - to zale�y. Nie �eby mia�o to jakiekolwiek znaczenie, chyba �e dla samego Unthahorstena. On mia� jednak w sobie wiele z dziecka. Nie by�o czasu do stracenia. Skrzynka zaczyna�a ju� chwia� si� i podrygiwa�. Unthahorsten w panice rozejrza� si� dooko�a, po czym pobieg� do s�siedniej zakamary i zag��bi� r�ce po �okcie w skrzyni na rupiecie. Wydoby� nar�cze dziwacznych przedmiot�w. Ufff. By�a to skromna cz�� nie u�ywanych ju� zabawek jego syna, Snowena, kt�re ch�opiec przeni�s� z Ziemi, gdy zdo�a� ju� opanowa� niezb�dn� technik� przechodzenia. Na nic mu si� ju� te rupiecie nie przydadz�: Snowen by� w pe�ni uwarunkowany i nie zajmowa� si� ju� wi�cej zabawkami. �ona Unthahorstena przechowywa�a je, co prawda, ze wzgl�d�w sentymentalnych, c� jednak znacz� sentymenty wobec eksperymentu naukowego. Unthahorsten wybieg� z zakamary i wrzuci� wszystko, jak popad�o, do skrzynki. Zd��y� zatrzasn�� wieko tu� przed zapaleniem si� sygna�u ostrzegawczego. Skrzynka ruszy�a w podr�, i to tak efektownie, �e Unthahorsten dozna� chwilowego pora�enia wzroku. Czeka�. I czeka�. Wreszcie podda� si� i skonstruowa� drug� machin� czasu - z identycznym rezultatem. Poniewa� ani Snowen, ani jego matka nie przej�li si� utrat� starych zabawek, Unthahorsten opr�ni� graciarni�, wrzucaj�c wszystkie pozosta�e pami�tki z dzieci�stwa syna w drug� Skrzynk� machiny czasu. Je�li nie zrobi� b��du w obliczeniach, druga Skrzynka powinna by�a trafi� na Ziemi� pod koniec dziewi�tnastego wieku. Je�li nawet do tego dosz�o, Skrzynka na zawsze pozosta�a w dziewi�tnastym ziemskim stuleciu. Unthahorsten zrazi� si� do budowania machin czasu. Ale co si� mia�o sta�, to si� ju� sta�o. Dwie Skrzynki ruszy�y w podr�, a pierwsza z nich... Scott Paradine, ucze� szko�y powszechnej w Glendale, natkn�� si� na ni� podczas odbywania wagar�w. Tego akurat dnia wypad�a klas�wka z geografii, a Scott nie widzia� najmniejszego sensu we wkuwaniu na pami�� nazw miejscowo�ci, co w latach czterdziestych dwudziestego wieku uchodzi�o za ca�kiem dorzeczn� metod� nauczania. Dzie� by� ponadto wiosenny, ciep�y, z lekko ch�odnawym wietrzykiem - s�owem, wymarzony do tego, aby mali ch�opcy wylegiwali si� brzuchem do g�ry na pastwiskach, �ledz�c wzrokiem przep�ywaj�ce od czasu do czasu ob�oki, p�ki nie zmorzy ich sen. Co tam g�upia geografia! Scott zdrzemn�� si�. Oko�o po�udnia poczu� g��d. Solidnie zbudowane nogi zawiod�y go wprost do pobliskiego sklepu, gdzie zainwestowa� sw�j skromny kapita� ze skrupulatno�ci� n�dzarza i absolutn� nonszalancj� wobec w�asnych sok�w trawiennych. Poszed� nad strumie�, �eby w spokoju co� przek�si�. Uporawszy si� z serem, czekolad�, ciastkami, a tak�e butelk� oran�ady, kt�r� osuszy� a� do dna, Scott zaj�� si� �owieniem kijanek, kt�re nast�pnie studiowa� z pewn� doz� naukowego zainteresowania. Ale bez przesady. Co� sturla�o si� po zboczu i z g�uchym t�pni�ciem utkn�o w nadbrze�nym b�ocie. Scott rozejrza� si� czujnie i pobieg� sprawdzi�, co to takiego. By�a to skrzynka. �ci�lej m�wi�c, by�a to Skrzynka. Scott nie przej�� si� zbytnio wmontowan� w ni� aparatur�, chocia� zauwa�y�, �e jest miejscami nadtopiona i osmalona. Zastanowi� si� chwil� i zacz�� d�uba� przy znalezisku scyzorykiem, wysuwaj�c przy tym j�zyk z k�cika ust. W pobli�u nie by�o nikogo. Sk�d si� ta skrzynka mog�a wzi��? Na pewno kto� zostawi� j� na zboczu, a potem ziemia si� osun�a i skrzynka razem z ni�. - To musi by� �limacznica - zdecydowa� Scott, oczywi�cie b��dnie. Rzecz mia�a, co prawda, kszta�t helisy, nie by�a jednak �limacznic�, z powodu wypaczenia wymiar�w. Z modelem samolotu, nawet najbardziej skomplikowanym, Scott nie mia�by �adnych trudno�ci. Tu jednak stan�� wobec powa�nego problemu. Co� w �rodku szepta�o Scottowi, �e urz�dzenie, z kt�rym w�a�nie ma do czynienia, jest znacznie bardziej skomplikowane ni� silnik spr�ynowy, kt�ry bez wi�kszych k�opot�w uda�o mu si� rozmontowa� w ubieg�y pi�tek. Nie ma jednak na �wiecie ch�opca, kt�ry dobrowolnie zrezygnowa�by z poznania tajemnicy zamkni�tej skrzynki. Scott d�uba� dalej. Kszta�t przedmiotu by� jaki� dziwny. Pewnie kr�tkie spi�cie. I dlatego - psia ko��! Ostrze scyzoryka osun�o si�. Scott zacz�� gwa�townie ssa� palec, w przerwach rzucaj�c wi�zanki misternych przekle�stw. A mo�e to pozytywka. Irytacja Scotta by�a bezpodstawna. Aparatura, z kt�r� si� zmaga�, z powodzeniem przyprawi�oby o b�l g�owy Einsteina, a Steinmetza wyprawi�aby do domu wariat�w. Rzecz w tym, �e skrzynka nie wesz�a jeszcze ca�kiem w kontinuum czasoprzestrzenne, w kt�rym istnia� Scott, i dlatego w�a�nie nie dawa�a si� otworzy�, chyba, �e Scott znalaz�by odpowiedni kamie� i wbi� helis�, kt�ra wcale nie by�a helis�, w bardziej odpowiedni� pozycj�. Scott waln�� kilka razy dok�adnie w kierunku punktu stycznego helisy z czwartym wymiarem, niweluj�c utrzymuj�cy si� tam dotychczas skr�t czasoprzestrzenny. Co� trzasn�o. Skrzynka podskoczy�a i zaraz zastyg�a w bezruchu. Teraz istnia�a ju� na r�wni ze Scottem. Ch�opiec otworzy� j� bez trudu. Najpierw zauwa�y� mi�kki pleciony he�m, kt�ry nie wzbudzi� w nim wi�kszego zainteresowania. Czapka jak czapka. Nast�pnie wzi�� do r�ki sze�cian, przezroczysty kryszta�owy klocek swobodnie mieszcz�cy si� w d�oni o wiele za ma�y, by m�g� w sobie zawrze� labirynt jakiejkolwiek aparatury. Scott w mgnieniu oka odgad� sekret kostki: by� to rodzaj szk�a powi�kszaj�cego, przy czym powi�kszeniu, bardzo znacznemu, ulega�y przedmioty wewn�trz klocka. Przedmioty, dodajmy, bardzo niezwyk�e. Na przyk�ad - miniaturowi ludzie. Ludziki porusza�y si�. Troch� tak jak automaty, chocia� ze znacznie wi�ksz� p�ynno�ci�. Scott poczu� si� jak w teatrze: z du�ym zaciekawieniem przygl�da� si� strojom ludzik�w, ale znacznie bardziej pasjonowa�o go to, co robi�y. Ludziki zr�cznie wznosi�y dom. Scott pomy�la�, �e fajnie by by�o, gdyby dom si� zapali� i gdyby ludziki zacz�y gasi� po�ar. Na wp� uko�czona budowla stan�a w p�omieniach. Roboty ugasi�y ogie�, u�ywaj�c przy tym ogromnej ilo�ci dziwacznych urz�dze�. Scott natychmiast poj��, w czym rzecz. I troch� go to zaniepokoi�o. Ludziki by�y najwyra�niej pos�uszne jego my�lom. Skoro to sobie u�wiadomi�, z przera�eniem odrzuci� sze�cian. . W po�owie skarpy zmieni� zdanie i zawr�ci�. Kostka cz�ciowo zanurzona w wodzie, po�yskiwa�a w s�o�cu. Nieomylny instynkt dziecka podpowiedzia� Scottowi, �e to zabawka. Scott jednak nie podni�s� klocka od razu. Najpierw powr�ci� do skrzynki, by dalej zbada� jej zawarto��. By�o tam kilka naprawd� niesamowicie chytrych urz�dze�. Popo�udnie min�o jak z bicza strzeli�. Scott zapakowa� wreszcie zabawki z powrotem do skrzynki, kt�r�, posapuj�c i st�kaj�c, zataszczy� do domu. Kiedy stan�� w drzwiach kuchennych, by� zziajany i czerwony jak burak. Znalezisko ukry� za szafk� w swoim pokoju na g�rze. Kryszta�ow� kostk� wsun�� do kieszeni, i tak ju� wypchanej z powodu sznurka, drucianej spirali, dw�ch monet jednocentowych, kulki z folii aluminiowej, zat�uszczonego znaczka na list i bry�ki skalenia. Emma, dwuletnia siostrzyczka Scotta, wytoczy�a si� niepewnie z hallu, �eby powiedzie� cze��. - Cze��, Bary�a - rzuci� jej Scott �askawie z wy�yn ca�ych swych siedmiu lat i kilku miesi�cy. Traktowa� Emm� z przera�liw� wy�szo�ci�, ale jej to nie przeszkadza�o. Jak pulchna wielkooka pacynka klapn�a na dywan, �a�o�nie wpatrzona we w�asne buciki. - Zawi��e? Scotty? - Co za oferma - mrukn�� dobrodusznie Scotty, ale zawi�za�. - Jest obiad? Emma kiwn�a g��wk�. - Poka� �apy. �apy by�y, o dziwo, wzgl�dnie czyste, chocia� mo�e nie sterylnie. Scott przyjrza� si� nast�pnie w�asnym i skrzywiony ruszy� do �azienki, gdzie podda� r�ce ogl�dnej toalecie. Kijanki jednak zostawiaj� �lady. Dennis Paradine i jego �ona Jane popijali w salonie na dole przedobiedni koktajl. Dennis by� m�czyzn� w �rednim wieku, jeszcze do�� m�odym, o mi�kkich szpakowatych w�osach i szczup�ej twarzy z w�sk� lini� ust. Wyk�ada� filozofi� na uniwersytecie. Jane by�a niska, drobna, smag�a i bardzo �adna. S�cz�c Martini, odezwa�a si�: - Nowe buty? Podobaj� ci si�? - Za zbrodni�! - mrukn�� Paradine, zaj�ty w�asnymi my�lami. - Co m�wi�a�? Buty? Za chwil�. Musz� najpierw z tym sko�czy�. Mia�em koszmarny dzie�. - Egzaminy? - W�a�nie. P�omienna m��d� z ambicjami do wielkiej doros�o�ci. �ycz� im wszystkiego najgorszego. Z nawi�zk�. Insz' Allah! - Oliwka dla mnie! - upomnia�a si� Jane. - Wiem - odpar� z rczygnacj� Paradine. - Od lat nie tkn��em oliwki. W Martini, oczywi�cie. Mo�na ci wrzuci� sze��, a i tak nie b�dziesz mia�a do��. - Bo chc� twoj�. Braterstwo krwi. Symbolika. W�a�nie dlatego. Paradine zmierzy� �on� druzgoc�cym spojrzeniem i za�o�y� jedn� d�ug� nog� na drug�. - Jakbym s�ysza� pewn� studentk�. - Mo�e Betty Dawson? Ta dziewucha wstydu nie ma! - Jane wy...
pokuj106