Henry Kuttner Twonk W Mideastern Radio panowa�a taka fluktuacja kadr, �e Mickey Lloyd sam ju� nie bardzo wiedzia�, kto u niego pracuje. Ludzie rzucali posady i odchodzili tam, gdzie lepiej p�acono. Dlatego, kiedy z magazynu wy�oni� si� niepewnie mikry cz�owieczek z du�� g�ow�, ubrany w przepisowy kombinezon, Lloyd jedynie rzuci� okiem na spodnie typu ogrodniczki, w jakie firma zaopatrywa�a swoich pracownik�w i zagadn�� dobrotliwie: - Gwizdali ju� p� godziny temu. Piorunem - do roboty - Robotty-ty? - cz�owiek mia� wyra�ny k�opot z wym�wieniem s�owa. Pijany? Lloyd, jako mistrz zmianowy, nie m�g� do tego dopu�ci�. Zdusi� papierosa, zbli�y� si� do faceta i poci�gn�� nosem. Nie, nie czu� by�o alkoholu. Zerkn�� na emblemat przy kombinezonie robotnika. - Dwie�cie cztery... mmm. Nowy? - Nowy. Ee? - Facet potar� guz stercz�cy na czole. W og�le wygl�da� dziwnie: twarz bez cienia zarostu, blada, wymizerowana, oczka male�kie, a w nich wyraz nieustaj�cego zdziwienia. - No, co z tob�, szefie? Pobudka! - zniecierpliwi� si� Lloyd. - Pracujesz tutaj - czy nie? - Szefie - powt�rzy� facet z namaszczeniem. - Pracujesz. Tak. Robi�. Jako� dziwnie kleci� s�owa, jakby mia� rozszczepione podniebienie. Raz jeszcze zerkn�wszy na emblemat, Lloyd chwyci� go�cia za rami� i przemaszerowa� z nim przez hal� monta�ow�. - To twoje stanowisko. Zabieraj si� do roboty. Wiesz, co mas: robi�? Zagadni�ty w odpowiedzi dumnie wypr�y� cherlawy tors. - Ja - ekspert - o�wiadczy�. - Moje lepsze ni� Ponthwanka. - Okej - powiedzia� Lloyd. - To r�b dalej takie dobre. I poszed� sobie. Cz�owiek zwany Szefem przez chwil� si� waha�, g�aszcz�c �lad kontuzji na g�owie. Uwag� jego przyci�gn�� kombinezon, obejrza� go w nabo�nym skupieniu i zdziwieniu. Sk�d? - ano tak! Wisia� w pokoju, do kt�rego najpierw trafi�. Jego w�asna garderoba ulotni�a si�, naturalnie, w czasie podr�y - jakiej podr�y? Amnezja, pomy�la�. Spad� z... tego czego�, kiedy to co� zwolni�o i zatrzyma�o si�. Jak tu dziwnie, w tej ogromnej, pe�nej maszyn stodole! Z niczym mu si� to miejsce nie kojarzy�o. Amnezja, nic innego. By� robotnikiem. Wytwarza� przedmioty. Nieznajomo�� otoczenia nie mia�a tu nic do rzeczy. Nadal by� oszo�omiony. Za chwil� m�zg mu si� rozja�ni. Ju� si� przeciera. Praca. Szef zlustrowa� hal�, usi�uj�c ~ jako� wspom�c os�abion� pami��. Ludzie w kombinezonach wytwarzali przedmioty. Proste, oczywiste przedmioty. Jakie� dziecinne, jakie elementarne! Mo�e to przedszkole? Po chwili Szef uda� si� do magazynu i obejrza� sobie kilka gotowych modeli radia po��czonego z fonografem. Wi�c o to chodzi�o. Dziwaczne i niezgrabne, ale nie jego rzecz� by�o ocenia�. Nie. Jego zadaniem by�o robi� twonki. Szef wr�ci� do warsztatu i znalaz� wolny st�. Zacz�� budowa� twonka Co jaki� czas wymyka� si� i podkrada� niezb�dne materia�y. W jednym przypadku, nie mog�c znale�� tungstenu, po�piesznie zbudowa� ma�y aparacik sam go wytworzy�. Jego st� mie�ci� si� w samym k�cie hali, do tego s�abo o�wietlonym chocia� dla oczu Szefa by�o tam ca�kiem jasno. Nikt nie zwraca� uwagi na jego radioadapter, kt�ry by� ju� prawie sko�czony. Szef pracowa� bardo szybko. Zignorowa� gwizdek po�udniowy i do fajrantu uko�czy� dzie�o. Mo�e przyda�aby si� jeszcze jedna warstwa farby - produktowi brak by�o migotliwego po�ysku standardowych twonk�w ale tutaj �aden egzemplarz nie b�yszcza�. Szef westchn��, wczo�ga� si� pod st�, bezskutecznie rozejrza� si� za relakso-pakietem i zapad� w sen na go�ej pod�odze. Zbudzi� si� po paru godzinach. W fabryce by�o pusto. Dziwne. Mo�e zmienili godziny pracy? Mo�e... w my�lach Szefa panowa� dziwny zam�t Sen rozwia� opary amnezji, je�eli og�le mia�a ona miejsce, ale Szef nadal nie bardzo wiedzia�, co si� z nim dzieje. Pomrukuj�c pod nosem, wstawi� twonka do magazynu i por�wna� z innymi... Z zewn�trz twonk niczym si� nie r�ni� od najnowszego modelu radioadapteru. Na�laduj�c towarzyszy pracy, Szef starannie ukry� w �rodku i zakamuflowa� wszystkie organa i reaktory. Wr�ci� do warsztatu. I w�wczas z jego m�zgu uni�s� si� ostatni welon mg�y. Ramiona drgn�y mu konwulsyjnie. - A niech to szpindel ! - a� si� zach�ysn��. - Jasne! Wpad�em na raf� czasu ! Rozgl�daj�c si� l�kliwie, pop�dzi� do magazynu, tego samego, do kt�rego trafi� na samym pocz�tku. Zdj�� kombinezon i odwiesi� go na miejsce. Nast�pnie poszed� do k�ta, pomacha� r�k� w powietrzu, z zadowoleniem pokiwa� g�ow� i usadowi� si� na niczym, trzy stopy ponad ziemi�. Po czym znikn��. - Czas - wywodzi� Kerry Westerfeld - jest krzywizn�. Ostatecznie wraca tam, gdzie si� zaczyna�. Zjawisko , duplikacji. Za�o�y� stopy na sposobnie stercz�cy gzyms kominka i przeci�gn�� si� w poczuciu luksusu. W kuchni Marta pobrz�kiwa�a butelkami i szklankami. - Wczoraj o tej porze pi�em martini - oznajmi� Kerry. - Krzywizna czasu wymaga, abym w tej chwili dosta� nast�pne. S�yszysz, anio�ku? - Nalewam - odezwa� si� z kuchni anio�ek. - Czyli zrozumia�a�, o czym m�wi�. Ale to nie wszystko. Czas zakre�la nie ko�o, lecz spiral�. Je�eli pierwszy skr�t oznaczymy jako "a", to drugi nale�a�oby oznaczy� "a plus , 1" - rozumiesz? Czyli �e dzisiaj nale�y mi si� podw�jne martini. - Ju� ja wiem, czym to si� sko�czy - powiedzia�a Marta wchodz�c do przestronnego, obitego boazeri� salonu. Marta by�a drobn� brunetk� o wyj�tkowo �adnej buzi i stosownej do urody figurze. Kuchenny fartuszek w kratk� wygl�da� na niej do�� absurdalnie w poj�czeniu �e spodniami i jedwabn� bluzk�. - A niesko�czenie procentowego d�inu jeszcze nie produkuj�. Prosz�, twoje martini. Majstrowata przy mikserze i manipulowa�a szklankami. - Mieszaj powoli - pouczy� j� Kerry. - Nigdy nie miksuj. O, tak dobrze. - Uj��� szklank� i przyjrza� jej si z uznaniem. Jego czarne, lekko szpakowate w�osy zal�ni�y w �wietle lampy kiedy s�czy� martini. - Dobre. Bardzo dobre. - Marta pi�a powoli, patrz�c na m�a. Mi�y facet, ten Kerry Westerfield. Sympatyczny brzydal, lat czterdzie�ci z hakiem, o szerokich ustach i od czasu do czasu - kiedy kontemplowa� sens �ycia - sardonicznym b�ysku w szarych oczach. Pobrali si� dwana�cie lat temu i jako� tego nie �a�owali. - Ostatni nik�y blask zachodz�cego s�o�ca wpad� przez okno prosto na skrzynk� radioadapteru, stoj�cego pod �cian� ko�o drzwi. Kerry z satysfakcj� popatrzy� na aparat. - Niez�a sztuka - zauwa�y�. Tylko... - Co? Och, ledwo to wtaszczyli po schodach. Czemu nie wypr�bujesz, jak dzia�a, Kerry? - A ty nie pr�bowa�a�? - Ju� ten stary by� dla mnie zbyt skomplikowany - nad�sa�a si� Marta. - Te mechanizmy! Nie znam si� na nich. Wychowa�am si� na Edisonie. Nakr�casz korbk� . i z tuby wydobywaj� si� dziwne odg�osy. To jeszcze rozumia�am - ale teraz? Wciskasz guzik i dziej� si� niestworzone rzeczy. Elektryczne oczka, selekcja tonu, p�yty, kt�re graj� po obu stronach przy akompaniamencie nieludzkich zgrzyt�w i trzask�w z wn�trza pud�a - mo�e ty to potrafisz zrozumie�. Ja nawet nie chc�. Kiedy odgrywam na takiej machinie p�yt� Crosby'ego, mam wra�enie, �e Bing czerwieni si� z za�enowania. - Kerry zjad� oliwk�. - Nastawi� Debussy'ego. - Ruchem g�owy wskaza� na st�. - Masz tam now� p�yt� Crosby'ego. Ostatni�. Marta zakr�ci�a si� rado�nie. - Mog�, jak my�lisz? - Mhm. - Ale musisz mi pokaza�, jak. - Ca�kiem prosto - Kerry u�miechn�� si� promiennie do odbiornika. To chytre sztuki, wiesz? Jedyne, czego nie potrafi�, to my�le�. - Szkoda, �e nie zmywaj� naczy� zauwa�y�a Marta. Odstawi�a szklank�, wsta�a i znik�a w kuchni. Kerry zapali� stoj�c� pod r�k� lamp� i podszed� do nowego radia, aby obejrze� je z bliska. Najnowszy model firmy Mideastern, z wszystkimi udoskonaleniami. Kosztowa� sporo - ale co tam, Kerry m�g� sobie na to pozwoli�. Stary odbiornik by� ju� do niczego. - Zauwa�y�, �e urz�dzenie nie jest w��czone do kontaktu. Nie by�o te� wida� �adnych kabli - nawet uziemienia. Pewnie nowo��. Z wmontowan� anten� i uziemieniem. Kerry przykucn��, odnalaz� kontakt i pod��czy� aparat. Otworzy� klap� i z wyrazem zadowolenia przyjrza� si� pokr�t�om. Nag�y b�ysk niebieskawego �wiat�a waln�� go niespodziewanie po oczach. Z g��bi konsolety dobieg�o nik�e, pe�ne namaszczenia tykanie. Ni st�d ni zow�d usta�o. Kerry zamruga� oczami, pomajstrowa� przy ga�kach i wtykach i przygryz� paznokie�. - Schemat psychologiczny sprawdzony i zarejestrowany - oznajmi�o radio beznami�tnym g�osem. - Co? - Kerry pokr�ci� ga�k�. Ciekawe, co to by�o? Jaka� amatorska stacja - nie, one nie wchodz� na anten�. Ciekawe... . Wzruszy� ramionami i przeni�s� si� na fotel ko�o p�ki z albumami p�ytowymi. Omi�t� wzrokiem tytu�y i nazwiska kompozytor�w. Gdzie si� podzia� "�ab�d� z Tuoneli"? Jest, ko�o Finlandii. Kerry zdj�� album z p�ki i roz�o�y� go na kolanach. Woln� r�k� wydosta� z kieszeni papierosa, wsadzi� go do ust i zacz�� na o�lep szuka� zapa�ek na stoliku. Pierwsza, kt�r� zapali�, natychmiast zgas�a. Cisn�� j� do kominka i ju� mia� si�gn�� po nast�pn�, kiedy uwag� jego przyku� nik�y odg�os. By�o to radio: maszerowa�o ku niemu przez pok�j. Nie wiadomo sk�d wysun�� si� biczykowaty czu�ek, uj�� zapa�k�, potar� j� o sp�d blatu - tak jak to czyni� Kerry - i poda� Kerry'emu ogie�. Zwyci�y�y odruchy mimowolne. Kerry wci�gn�� dym, po czym wypu�ci� go gwa�townie, z szarpi�cym wn�trzno�ci kaszlem.- Zgi�� si� w p�, chwilowo podduszony i o�lepiony. Kiedy przejrza� na nowo, radio sta�o na swoim miejscu. Kerry zagryz� doln� warg�. - Marta ! - zawo�a�. - Zupa na stole - odpowiedzia� g�os Marty. Kerry nie odezwa� si� na to. Wsta�, podszed� do radia i przyjrza� mu si� podejrzliwie. Kabel by� wyci�gni�ty z gniazdka. Kerry ostro�nie w��cz go z powrotem. Przykucn��, aby zbada� nogi konsolety. Wygl�da�y na pi�knie wypolerowane drewno. Wys�ana na przeszpiegi r�ka niczego mu nie wyja�ni�a. Drewno, twarde i absolutnie sztywne. Wi�c jakim cudem, u diab�a... - Obiad! - zawo�a�a Marta. Kerry rzuci� papierosa do kominka i powoli wyszed� z pokoju. �ona kt�ra w�a�nie stawia�a na s...
pokuj106