Gołąbowski Na granicy ciemności na granicy snu.txt

(5 KB) Pobierz
Wojtek Go��bowski

Na granicy ciemno�ci, na granicy snu. 

Nag�y b�ysk. Krzyk. Zawirowanie.
Wstrz�s. A potem cisza. I wszechobecna, narastaj�ca ciemno��... 
*
Wtedy budzi si� On. Nie ma �adnego imienia, cho� twierdzi si�, �e to imi� kszta�tuje byt. Nie by�o mu nigdy potrzebne. 
W ka�dym razie nie ma imienia w �adnym z ludzkich j�zyk�w. Nie mia� mu kto go nada�. Budzi si�, cho� nie otwiera 
oczu. Wstaje, cho� nie rusza si� z miejsca. Podr�uje, ale w jego drodze nikt go nie widzi. Nikt �ywy.
�Klik� � i ciemno�ci zakry�y pok�j. Ciemno�ci by�y wsz�dzie. Ciemno�ci dotyka�y wszystkiego i do wszystkiego si� 
lepi�y. Gdzie� na �cianie obok, oddalonej o kilometry tyka� jednostajnie stary zegar. Cz�owiek s�ysza� go, cho� nie 
s�ucha�. Zegar by� jak ciemno�ci � jego tykanie nie by�o ani cichsze, ani g�o�niejsze pod wp�ywem czasu. Ciemno�� te� 
wydawa�a si� jednakowa. Cz�owiek widzia� j�, cho� nie patrzy� w jej kierunku.
A jednak � co� zacz�o si� wy�ania�. By�o widoczne, bo ciemniejsze od otoczenia. Zamy�li� si�. By� spokojny � 
wiedzia�, �e �wiat�o potrafi p�ata� r�ne figle. Zastanawia� si� tylko, dlaczego jeszcze nie wida� reszty pokoju. M�zg 
wyda� polecenie mi�niom karku, ale mi�nie nie us�ucha�y. Nie m�g� odwr�ci� g�owy. Tymczasem co� ciemniejszego 
od otoczenia przesun�o si� o kilkadziesi�t centymetr�w. Zaniepokoi� si�. Chcia� wsta�, ale jego cia�o odm�wi�o 
pos�usze�stwa. Co� zacz�o zbli�a� si�. Nie, nie zbli�a� si�, rosn�� ! Umys� pocz�� si� szarpa� bezradnie, ale sie� pola 
wytworzonego przez ciemno�ci by�a zbyt mocna. Nie m�g� poruszy� �adnym mi�niem, na kt�rego dzia�anie mia� do 
tej pory wp�yw. Chcia� krzykn��, ale struny g�osowe nie drgn�y. Nie czu� te� bicia serca ani t�tnienia krwi w �y�ach. 
Co� uros�o ju� na wysoko�� pokoju i ci�gle ros�o dalej. Umys� zacz�� be�kota�, �e to nie co�, ale zaprzeczenie � nico��. 
By�y to jednak ostatnie my�li. Kilkana�cie sekund po zgaszeniu �wiat�a ciemno�� ogarn�a pok�j wraz z mieszka�cem.
�Kim jeste�?!� � zapyta�y ciemno�ci. By� to pierwszy i jedyny d�wi�k, jaki rozleg� si� po zapadni�ciu mroku. Cz�owiek 
obr�ci� g�ow�. W tym momencie wiedzia� ju�, �e pope�ni� b��d. Cia�o zawieszone w ciemno�ciach obr�ci�o si� 
parokrotnie wok� w�asnej osi, nim wreszcie uspokoi�o si� i stan�o w miejscu. Oczy cz�owieka (czy wci�� by� 
cz�owiekiem?) nie zarejestrowa�y niczego w�r�d otaczaj�cego mroku. �Kim jeste�?!� � powt�rzy�a beznami�tnie 
ciemno��. Cz�owiek usi�owa� co� powiedzie�, lecz z gard�a wydosta� si� jedynie charkot. Boj�c si�, �e wysz�o to zbyt 
pogardliwie, pr�bowa� opanowa� na szybko sztuk� mowy, lecz zn�w wypad�o to podobnie. �My�l !� � rozkaza� g�os. 
Przed oczyma, a mo�e wewn�trz umys�u cz�owieka zacz�y przep�ywa� obrazy. Dzieci�stwo, m�odo��, dorastanie. 
Religijne pocz�tki, pobo�ne uczynki jakby rozja�nia�y otaczaj�cy mrok. Lecz p�niej nasta�y dni doros�e, dni 
zapomnienia i pogardy dla innych. I tak jak noc� pojawiaj�ce si� znik�d chmury zas�aniaj� gwiazdy, tak znika�a ledwo 
ja�niej�ca nadzieja. Wreszcie szalony przegl�d zwolni� tempa, zatrzyma� si� i znikn��. Za nim widnia�y szale 
zawieszone w pr�ni. Mi�dzy nimi wskaz�wka waha�a si� to w lewo, to w prawo, jakby nie mog�c si� zdecydowa�. 
Jakby zbyt wielka by�a odpowiedzialno�� na niej ci���ca. Jakby zbyt nik�a by�a r�nica pomi�dzy dobrem i z�em w 
�yciu cz�owieka. Wreszcie rozleg� si� g�os � "zosta�e� os�dzony� � i waga zapad�a w�r�d ciemno�ci jak wcze�niej 
niesamowity ekran biografii. Cz�owiek poczu�, jak mrok wczepia si� szponami w jego umys�. Potem nie by�o ju� nawet 
ciemno�ci.
Szalone obrazy przep�ywaj� jeden za drugim. Kolejne twarze, stworzone z mg�y ukazuj�ce si� tylko po to, by rzuci� w 
twarz kr�tkie �kim jeste�?�. Kim jestem, odpowiada umys� � i oto stoj� na g�rze, ogarniaj�c �wiat sokolim wzrokiem; 
kim jestem � stoj�c u jej podn�a i bezradnie wpatruj�c si� w szczyt. Kim jestem � wiruj�c po�r�d mg�y, zatapiaj�c si� 
w jej g�stych pasmach. I kolejna twarz, te same pytanie. Pot�na �ciana, kt�ra maleje, a� stanie si� kraw�nikiem. 
Pude�ko zapa�ek, zmieniaj�ce si� w wie�owiec, a� wbija si� dumnie w chmury. Zbyt dumnie, wi�c po chwili jest ju� 
tylko zwa�em gruzu, pl�tanin� drutu i kawa�kami szk�a. Lustra, w kt�rym odbijaj� si� kolejne twarze. Ci�gle to samo 
pytanie. Wreszcie kt�ra� z twarzy jest na tyle przera�aj�ca, �e cz�owiek otwiera oczy. Czy to rzeczywisto��, czy nadal 
sen ? Bo oto stoi jednocze�nie pod g�r� i na jej szczycie, obserwuj�c wszystko i nie widz�c nic. Nagle przez niebo 
przedziera si� b�yskawica, wskazuj�c kierunek, wi�c cz�owiek rusza w drog� jej �ladem. Pocz�tkowo droga jest pusta, 
stopniowo jednak zape�nia si� innymi w�drowcami. Ci jednak zd��aj� w innych, r�nych kierunkach, nie zwracaj�c na 
siebie uwagi. Cz�owiek u�wiadamia sobie, �e na jego drodze nie stanie �aden z tych �lepc�w, znaj�cych tylko w�asne 
potrzeby. I idzie dalej nie niepokojony. A droga pocz�tkowo prosta i g�adka, zaczyna si� wypi�trza� i po chwili 
cz�owiek musi si� wdrapywa� na szczyt skalistego wzniesienia. Lecz nawet wtedy, uparta my�l, jak rak dr���cy 
organizm, pluje w twarz swoim �kim jeste��. Chwila nieuwagi. R�ce odrywaj� si� od ska�y. Krzyk. Kr�tki lot, 
przerwany mocnym szarpni�ciem. To czyja� pomocna r�ka. Kto� u�miecha si� do cz�owieka. Pomaga mu. I cz�owiek 
ju� wie. Teraz mo�e ju� stan�� na szczycie, przed bram�, za kt�r� ciemno��. I wej�� do �rodka.
�Wiesz ju�?� � zapyta�y ciemno�ci. �Wiem� � odpowiedzia� � �jestem cz�owiekiem�. W�r�d mroku pojawi�a si� waga, 
jednak ju� tylko jako symbol, jako zapowied�. �Wi�c �yj jak cz�owiek� � zagrzmia� g�os � �bo przyjdzie czas twego 
s�du�. Waga odp�yn�a, ciemno�� zacz�a wirowa�. Ska�a i �wiat, i wie�owce, i pude�ka, i �ciany � wszystko b�ysn�o 
ostatni raz, po czym rozp�yn�o si� w falach mroku. Cz�owiek wr�ci� do domu, cho� nigdzie z niego nie wychodzi�. 
Zegar tyka� jak gdyby nigdy nic: wisz�cy na pobliskiej �cianie, oddalonej o setki kilometr�w.
Wojtek Go��bowski
Zgłoś jeśli naruszono regulamin