Gilbert Ksiądz wśród bandziorów.txt

(110 KB) Pobierz
Guy Gilbert

Ksi�dz w�r�d bandzior�w 

Gerardowi, Alainowi, Line, Philippe'owi, Djouidowi, Blackowi; wszystkim spod 
"czterdziestki sz�stki"; wszystkim tym, kt�rzy bez rozg�osu, a cz�sto nie 
zrozumiani, wykonuj� prac� podobn� do naszej Jeste� jednym z nas Pary�, 
dzielnica dziewi�tnasta: Spotkanie z ch�opakami. Od pewnego czasu jeden z nich - 
przyw�dca bandy - odnosi si� do mnie wrogo. Teraz nagle bluzga na mnie stekiem 
najwulgarniejszych, najbardziej obra�liwych wyzwisk. Czuj�, �e pozostali czekaj� 
na moj� reakcj�. Nie mam ochoty si� bi�, ale b�d� musia�: inaczej si� nie, 
dogadamy. Doskakujemy do siebie, lecz prowadz�cy spotkanie wyrzuca nas: "Id�cie 
si� bi� gdzie indziej!" Musimy zjecha� z jedenastego pi�tra. Przy windzie p�acz� 
dwaj ch�opcy: jeden m�wi, �ebym nie szed�, �e to wariat... Drugi - �eby jecha�. 
"Zaczepi� ci�, to id� si� bi�..." Spotykamy si� na trawniku. Nie mam wprawy w 
ulicznych bijatykach, ale walcz� ze wszystkich si�. M�j przeciwnik szaleje: 
gryzie mnie do krwi, wali bykiem, stosuje niedozwolone chwyty. Nie daj� si�. W 
ko�cu nas rozdzielaj�. Do domu wracam obola�y, z twarz� we krwi. Nast�pnego dnia 
jeden z twardzieli z tej bandy podchodzi do mnie: "Teraz jeste� jednym z nas". 
Dobrze wiem, �e nigdy nie b�d� naprawd� jednym z nich. Ale wiem te�, co znaczy 
podporz�dkowa� si� regu�om �rodowiska: �eby kontynuowa� prac� z t� m�odzie��, 
musia�em zrobi� to, co zrobi�em. Gdybym nie zareagowa� na obelgi i nie poszed� 
si� bi�, ch�opcy nie przyj�liby mnie do siebie. Ich prawo opiera si� na stosunku 
si�: chocia� wyst�powa�em z pozycji wychowawcy, a nie przyw�dcy, facet poczu� we 
mnie rywala i chcia� mi pokaza�, gdzie jest moje miejsce, �ebym mu si� nie 
wcina�... Musia�em wi�c sobie miejsce wywalczy� - i tyle. Przyj�li do 
wiadomo�ci, kim jestem, i od tej pory nikt ju� mnie nie obra�a�. Na spotkanie ze 
�wiatem przemocy by�em zupe�nie nie przygotowany. W roku 1965 pracowa�em jako 
wikary w niewielkim, po�o�onym czterdzie�ci pi�� kilometr�w od Algieru mie�cie 
Blida. Chrze�cijanie byli tam nieliczni, ko�ci� przemieniono na meczet, mia�em 
niewiele obowi�zk�w duszpasterskich - wi�c zaj��em si� m�odzie��. Oczywi�cie 
garn�y si� do mnie g��wnie dzieci ludzi zamo�nych, wychowuj�ce si� w 
kulturalnych i pe�nych forsy domach. Zaczyna�em si� zastanawia�, co ja tam 
w�a�ciwie robi�... Kiedy� wraca�em do domu na motorze, by�a mniej wi�cej 
pierwsza w nocy. Patrz�, kto� siedzi na chodniku. Ch�opiec. Wiedzia�em o nim 
tyle, �e si� nazywa Alain, �e ma dwana�cie lat, rozwiedzionych rodzic�w, wredn� 
macoch� i w og�le nieweso�� sytuacj� rodzinn�. Pytam go, co tu robi, a on, �e do 
domu nie wr�ci, �e mu daj� je�� w psiej misce. Po psie... Wzi��em go do siebie 
na noc. Sp�dzi� u mnie siedem lat. I tak si� to wszystko zacz�o. Najpierw 
nauczy�em si� cierpliwo�ci. Alain nie odzywa� si� przez rok. M�wi� najwy�ej: 
"jestem g�odny", "chce mi si� pi�", "poszed�bym do kina". Kiedy algierscy 
znajomi pytali mnie �artem, jak tam moja hodowla, m�wi�em sobie w duchu, �e 
kiepsko... A� raptem, po przebyciu ci�kiej choroby, Alain przem�wi�. Wypi� 
tamtego wieczoru troch� piwa i chyba to go rozrusza�o. Powiedzia�: "Wiesz, jak 
mia�em gor�czk�, to mi si� majaczy�o, �e kto� podchodzi i podaje mi r�k�. Obraz 
by� zamazany i nie wiedzia�em, kto to jest. Teraz wiem: to by�e� ty. To ty 
przyszed�e� i wyci�gn��e� mnie z bagna. Tylko jak mnie teraz zostawisz, to ze 
mn� b�dzie koniec". Wyobra�acie sobie? Rok. Dwunastoletni szczeniak potrzebowa� 
roku, �eby przem�wi�. Tak bardzo go upokorzono, zdeptano, przybito, �e przez rok 
musia� milcze�. To by�a dla mnie wielka lekcja: nauczy�em si� czeka�. A potem 
odkry�em, �e Alain jest sam, �e nale�y do niewielkiej bandy m�odych ludzi, tak 
samo pogubionych jak on. Ja, ksi�ulo, mia�em ju� swojego "ubogiego" i ten jeden 
by mi zupe�nie wystarczy�. Ale on powiedzia�: "s� jeszcze moi kumple, musisz co� 
z nimi zrobi�!" I otworzy� przede mn� �wiat m�odych ulicznik�w. Najpierw by�a 
Blida, potem Algier. Po pi�ciu latach uzna�em, �e tamtejsza m�odzie� jest ju� w 
stanie sama kierowa� swoim �yciem i przyjecha�em do Pary�a. Na Pigalle zjawi�em 
si� w roku siedemdziesi�tym. Mieszka�em w�wczas przy rue de Flandre, na trzecim 
pi�trze, tu� przy skrzy�owaniu - �wiat�a, ha�as, samochody... Dla mnie, 
przybysza z ma�ej plebanii pachn�cej kwiatami pomara�czy, by�o to straszne. 
Towarzyszy�em w�wczas ojcu Jean-Marcowi, ksi�dzu zajmuj�cemu si� m�odzie�� z 
ulicy. Twierdzi�, �e nie nale�y mieszka� tam, gdzie si� pracuje. My�l� dzisiaj, 
�e nie mia� racji: trzeba by� mo�liwie blisko dzieciak�w, a od czasu do czasu 
wyskoczy� na wie� i zregenerowa� si�y. Pracowali�my razem przez rok. A potem 
Jean-Marc wyjecha� i zostawi� mnie na dziewi�� miesi�cy samego. I wtedy odkry�em 
metro. II Zbli�enia Widzia�em ostatnio film z Charlesem Bronsonem: zbiry gwa�c� 
mu �on� i zabijaj� c�rk�. On chce je pom�ci�, wi�c szuka tych zbir�w po ca�ym 
Nowym Jorku i w ko�cu ich znajduje - w metrze. Tam pr�buje ich podej�� na 
rozmaite sposoby: pokazuje bi�uteri�, pieni�dze... Faceci chwytaj� przyn�t� i w 
ko�cu padaj� z jego r�ki. Jedno jest w tej historii bardzo prawdziwe: metro 
nieodparcie przyci�ga m�odych z ulicy. R�wnie� w Pary�u. W metrze terminuj� i 
tam najcz�ciej schodz� na drog� przest�pstwa. Sp�dza�em w metrze mn�stwo czasu. 
Najpierw po prostu obserwowa�em ludzi, zamiast mija� ich nie patrz�c, jak ci 
wszyscy, kt�rzy p�dz� do pracy i z pracy. Najpierw po prostu b��dzi�em po 
korytarzach, przesiada�em si� z poci�gu do poci�gu, patrzy�em. Pewnego 
wieczoru... M�ody ch�opak. Spos�b, w jaki idzie, jego rozbiegane oczy, jego 
wolne r�ce od razu zwracaj� moj� uwag�... Przed nim - facet z portfelem 
wystaj�cym z tylnej kieszeni. Ch�opak ju� chwyta za portfel. K�ad� d�o� na jego 
r�ce. Metro w�a�nie staje, ch�opak wypada na peron, rzucam si� za nim i doganiam 
go. Patrzy na mnie jak na glin�. Pytam: "Chcesz forsy?" - teraz musi mnie bra� 
za peda�a. Da�em mu tysi�c, niczego w zamian nie ��daj�c. Ci ch�opcy niewiele 
m�wi�, nie zadaj� pyta�, ale nieprawdopodobnie du�o widz�. Nie pasowa�em do jego 
norm: ani peda�, ani glina, co jest grane? Nie by�o to nasze ostatnie spotkanie. 
Metro to �wiat ograniczony, w kt�rym do�� �atwo na siebie trafi�. Kiedy zacz�� 
mi zadawa� pytania, powiedzia�em mu, �e zajmuj� si� ch�opakami, kt�rzy maj� 
k�opoty. Dlaczego to robi�? Opowiedzia�em mu, jak kiedy� spotka�em zab��kanego 
ch�opaczka i zrozumia�em, �e warto ludziom pomaga� w wy�a�eniu z bagna. M�wi�em 
szybko. Oni s� troch� jak dzikie zwierz�ta: czujni, bardzo p�ochliwi, skorzy do 
ucieczki. Da�em mu adres. Wkr�tce wpad� w tarapaty i zadzwoni� do mnie. A przez 
niego pozna�em innych. Inna znajomo��: wraca�em kiedy� wieczorem na motorze (to 
wa�ne: mia�em wtedy Hond� 500). Staj� na czerwonym �wietle obok grupy m�odych 
ludzi; s�ysz�, �e rozmawiaj� o glinach, o jakim� napadzie. Wy��czam silnik. 
Ch�opcy podchodz� do mnie, ogl�daj� motor, wznosz� okrzyki nad tym czy innym 
szczeg�em, zadaj� mi pytania, ja odpowiadam. Od s�owa do s�owa, opowiadaj� mi 
sw�j ostatni wyczyn. Rozmawiali na parterze jakiego� budynku, a by�a to, jak 
zwykle, dyskusja dosy� ha�a�liwa. Na klatce schodowej, z jej akustyk�, musieli 
robi� niez�y harmider. Jaka� babcia wysz�a z mieszkania na pierwszym pi�trze i 
kaza�a im si� zamkn��. Ch�opcy na to:."Spierdalaj, starucho". Wywi�za�a si� 
przyjazna pogaw�dka, w wyniku kt�rej ch�opcy zostali oblani wybielaczem do 
tkanin... To by�a niedziela, mieli na sobie czyste ciuchy, byli z dziewczynami. 
Szlag ich trafi�, weszli na pierwsze pi�tro i wywalili kobiecie drzwi. Skarga na 
policji: babcia - siedemdziesi�ciopi�cioletnia - twierdzi, �e wy�amali jej drzwi 
i chcieli zgwa�ci�. Nast�pnego dnia poszed�em z nimi na komisariat. Usi�owania 
gwa�tu nie brano pod uwag�, ale za w�amanie do mieszkania troch� ch�opcom 
nap�dzono stracha. W ko�cu poradzono nam p�j�� do kobity, przeprosi�, naprawi� 
drzwi i spr�bowa� j� nam�wi�, �eby wycofa�a skarg�. Tak si� te� sta�o. W ten 
spos�b pozna�em Jacky'ego. Mia� pi�tna�cie, mo�e szesna�cie lat. Nale�a� do tej 
bandy. W par� dni po zaj�ciu przyszed� do mnie, przysiad� bez s�owa na kuble do 
�mieci i patrzy�, co si� dzieje, kto do mnie przychodzi, do kogo dzwoni�. Przez 
p� roku przychodzi� i siada� na kuble... Pewnego dnia powiedzia�: "Chod�, 
poka�� ci dzielnic�!" Po nawi�zaniu pierwszych kontakt�w zrozumia�em, �e musz� 
zamieszka� w ich dzielnicy, w dziewi�tnastce. Wynaj��em trzypokojowe mieszkanie 
na parterze dziewi�ciopi�trowego budynku. W ten spos�b mieszkam w�r�d ludzi, ale 
jestem niezale�ny: ch�opcy mog� do mnie przychodzi� o dowolnej porze, nie 
przeszkadzaj�c innym lokatorom - spotykaj� ich jednak na korytarzu, nie s� od 
nich odci�ci. Pocz�tki nie by�y �atwe. Pewnego razu zaje�d�am motorem pod dom. 
Dwie babcie rozprawiaj�, s�ysz�, jak m�wi�: "Podobno w budynku mieszka jaki� 
ksi�dz... "Opr�cz mnie �adnego ksi�dza w budynku nie by�o, wi�c podszed�em. 
Jednak moja aparycja - sk�rzana kurtka, d�ugie w�osy - nap�dza babciom niez�ego 
stracha. "Czego pan chce, nie widzi pan, �e rozmawiamy?" Nie daj� za wygran�: 
"Zdaje si�, �e by�a mowa o ksi�dzu... - Ale� panie... - Ja jestem tym ksi�dzem". 
Na to jedna ze staruszek dowcipnie: "A ja Matk� Bosk�!" Troch� by�a 
pomarszczona, wi�c jej odpowiadam: "Co� podobnego, nie tak J� sobie 
wyobra�a�em". Nast�pnego dnia zastuka�a do moich drzwi z przeprosinami. By�a u 
proboszcza, �eby mu powiedzie�, �e jaki� pomyleniec podaje si� za ksi�dza... "To 
naprawd� jest ksi�dz", odpar� proboszcz. Potem ju� by�o sympatycznie. Zanim 
mieszka�cy zaakceptowali nas takich, jakimi jeste�my, min�o troch� czasu. Ale 
ju� od pocz�tku zdarza�y si� z obu stron bardzo przyjazne gesty. Kiedy� jeden z 
ch�opc�w przyszed� do mnie o drugiej nad ranem. Nie by�o mnie w domu, wi�c 
zdenerwowany zacz�� si� wydziera�: "Gdzie jest...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin