Bolecka Latawce.txt

(439 KB) Pobierz
Anna Bolecka
Latawce
ilustrował
Stefan Adamik
książka z pegazem
Warszawa 2002
redakcja i korekta
Liliana Bardijewska, Elżbieta Cichy
opracowanie graficzne
Małgorzata Doraczyńska, Maria Ryli
logo serii
Adam Kilian
projekt okładki	. ••
Ela Waga
rysunki na okładce
Stefan Adamik
skład i łamanie
Mariola Cichy
tekst © copyright by Anna Bolecka ilustracje © copyright by Stefan Adamik
Autorka dziękuje Ministerstwu Kultury
za umożliwienie spokojnej pracy nad książką.
ISBN 83-89133-01-6
Kochanym bliźniętom -Antkowi i Agnieszce
LipCOWy dzień był długi, ale gdy słońce zaszło, szybko zrobiło się ciemno.
Michał stał oparty o rower i cicho pogwizdywał. Z daleka dochodził warkot silników samochodowych. Zjeżdżali się właściciele letnich domków. Każdy piątkowy wieczór pełen był różnych odgłosów i niepokoju. Michałowi to nie przeszkadzało. Im więcej się tu działo, tym lepiej.
Jegle były rozległą osadą położoną nad Bugiem i otoczoną z dwóch stron lasami. Ciągnęły się kilometrami, poprzecinane setkami dróg i dróżek i trzeba było dobrze je znać, żeby nie zabłądzić. Do rzeki szło się co najmniej pół godziny przez rozległe łąki na wschód, a wzdłuż starorzecza na północny zachód. Martwa odnoga Bugu tworzyła rodzaj długiego i wąskiego jeziora z małymi zatoczkami i plażami po stronie Jegli i ciągnącymi się aż do horyzontu łąkami po stronie przeciwnej. Gdziekolwiek się zatem szło, trzeba było pokonywać spore przestrzenie, całkiem puste, bo Jegle były jedyną wsią na tych terenach, a do najbliższej wioski, Wyłogi, było kilka kilometrów.
W mroku, tuż obok zamyślonego Michała, rozległ się dźwięk dzwonka, szelest roweru toczącego się z góry po piasku i zgrzyt ostrego hamowania.
- Kto? - spytał Michał.
- Bartek.
- Fajnie, że już przyjechałeś.	l^"-.?*•.'  •••:•';>'
- O mało co się nie rozłożyłem na tym piasku. W zeszłym roku było tu jakoś inaczej.
- W zeszłym roku moja babcia grała w piłkę nożną... -zaśmiał się Michał.
Ostry błysk latarki przeciął mrok. Snop światła załamał się, latarka upadła w zwały piachu.
- O rany! - ktoś jęknął.
- Ale łamaga! tomonosow?
- Tak. Co za matołek rzucił rower w piach?! Mogłem sobie nogi połamać.
- Ale sobie nie połamałeś - stwierdził Bartek.
- Po co ci była ta przeklęta latarka - powiedział Michał. -Najlepiej widać w ciemnościach. Ktoś bezszelestnie zatrzymał rower obok nich.
- To ja - cicho powiedział Czesiek. - Jest tomonosow?
- Jestem...	-:    51             "•-->••..;
- Byłeś już na Mlekici?	:>   >.>          •...v-
- No nie, przecież wiesz, że miałem anginę. Mamo nie pozwoliła mi się tak od razu kąpać.
- Mama, mama... - burknął Bartek.	:, ,. y
- Daj spokój - powiedział Michał. - Już zaczynasz?     •
- No więc słuchajcie, tam w skarpie jest wielka dziura. Biorą stamtąd piasek. Musieli wywieźć chyba ze sto ciągników -stwierdził Czesiek.
- Po co im? - spytał tomonosow.
- Wszyscy chcą mieć tu domek. Wiesz, ile jest nowych fundamentów?
- No i co z tą dziurą?	.     ,.ł ;          v:;  :,.,,;;,:;.
- Mówię wam, ogromna. Można stanąć na górze i skakać w dół. Strasznie fajnie, tylko te małe bąble też chcą. - Zaśmiał się Czesiek. - Piszczą, krzyczą, przeszkadzają. Musiałem takiemu jednemu z drugim przyłożyć w tyłek, bo nie do wytrzymania...
- Co ty, Czesiek, dzieci bijesz? - parsknął Michał.
- Słuchajcie, czy któryś z was był już w bazie? - Czesiek zmienił temat.
- Ja dopiero przyjechałem - powiedział Bartek.
- My też - dodał Michał. - Byłem dwa tygodnie nad morzem u cioci. Z siostrą, niestety.
- To nie wiecie, że baza jest zagrożona - powiedział cicho Czesiek.
- Dziewczyny się dowiedziały? - spytał Bartek.
- Nie.
- Chłopaki od Mazurów?
- Też nie. Słuchajcie... - Czesiek umilkł i poprzez ciemność czegoś nasłuchiwał.
Dopiero teraz dotarło do Bartka, że wieczorną ciszę zakłóca jakiś nie znany mu dotąd dźwięk. Jednostajny i niepokojący.
- Co to? - spytał.
-  No właśnie, prawdziwe niebezpieczeństwo.
- Ale o co chodzi, Czesiek? Jak coś wiesz, to gadaj - zniecierpliwił się Bartek.
- Rzekę nam zabierają.	•
- Jak to? - wykrztusił.
- Gdzieś daleko na rzece stoi podobno wielka barka, na niej są umieszczone pompy, które wyciągają piasek i tym piaskiem zasypują nurt - stwierdził Czesiek.	.
- Coś ty, przecież nie można tak po prostu zasypać rzeki. To jest Bug, a nie jakiś Świder czy Liwiec - zdziwił się Bartek.
- Przypomnij sobie, jak to wygląda na mapie.
- No wiesz, jest ciemno jak u Murzyna... a ty chcesz, żebym sobie spojrzał na mapę.
- W wyobraźni, człowieku. No więc właśnie tam, gdzie teraz kopią, jest przewężenie, dalej rzeka tworzy wielką pętlę, a oni przetną ją w tym najwęższym miejscu.
- A wlot i wylot zasypią. No tak, jasne. Ale co z naszą bazą? -zaniepokoił się Bartek.
- Właściwie jeszcze tam nie byłem - powiedział Czesiek. -Czekałem na was, no i Łomonosow też nie mógł, bo leżał w łóżku. A baza jest tam, gdzie być może już zasypują rzekę.
- To jesteśmy ugotowani. A taka była świetna baza. Lepszego miejsca nie znajdziemy - zmartwił się Michał.
- Nie powiedziałem przecież, że już ją znaleźli. Może jeszcze zdołamy coś odzyskać - powiedział Czesiek.
- Jutro musimy iść i sprawdzić na miejscu - stwierdził Bartek.
Wracał do domu w zupełnych ciemnościach. Znał drogę na pamięć. Gładko przesuwała się pod kołami roweru. Zewsząd okrywał go ciepły mrok. Z ogrodów dobiegał nieustanny dźwięk świerszczy i pachniało waniliowe maciejką. Minął dom dziadka Kasprzyka, dom sołtysa z wysokim stogiem siana na podwórzu, dom Cześka. Drogą ktoś szedł, w powietrzu zatańczył czerwony ognik papierosa.
- Dobry wieczór - rzucił w ciemność, choć zupełnie nie wiedział, kto to może być.
- Dobry... - odpowiedział ktoś niskim głosem.     rr
8
Jest wspaniale - pomyślał Bartek i postanowił, że od jutra wakacje w Jeglach zaczną się naprawdę. Tata obiecał, że zrobią wyprawę łódką na drugą stronę rzeki, wybiorą się na długą wycieczkę na północny wschód, bo jeszcze razem tam nie byli, będą chodzili na ryby.
Przede wszystkim trzeba się dogadać z chłopakami - pomyślał. Może już zapomnieli, kto przewodzi? Jutro poprowadzi ich do bazy. Musi sprawdzić, co się tam dzieje. Niemożliwe, żeby nic z niej nie zostało. Mieli tam swoje najlepsze wakacyjne rzeczy. Wędki, kubełek na ryby, haczyki, skrzynkę kamieni, które pieczołowicie zbierali całe zeszłe lato. Nad Bugiem nie ma kamieni, rzeka niesie je dalej i trudno cokolwiek znaleźć. Sami naznosili ich tyle z dalszej okolicy. Miały służyć do otaczania ogniska, na którym w prawdziwym żeliwnym kociołku chcieli gotować zupę rybną. Nie zdążyli... Wakacje skończyły się tak szybko. A teraz... Może już niczego tam nie ma? Ale dlaczego właściwie zostawili swoje najlepsze haczyki? Nawet jeśli przetrwały, są już pewnie zardzewiałe.
No tak, to był mój własny pomysł - pomyślał Bartek. Nie pytał chłopaków, sam tak zarządził, a oni posłuchali. Jak stado baranów - stwierdził.
- Bart! - zawołał cicho, bo zdawało mu się, że nie słyszy oddechu psa, który jeszcze przed chwilą biegł tuż przy jego nodze. - Bart! - powtórzył i poczuł zimne, mokre dotknięcie psiego nosa na gołej łydce. Uśmiechnął się.
Bart był od dwóch lat jego dumą. Sam go wytresował. Zresztą nie napracował się zbytnio. Wilczur okazał się wyjątkowo pojętny.
- No, piesku, i ty chyba czujesz, że zaczęły się wakacje, prawda? - Nie widział Barta, ale domyślał się, że pies unosi łeb i uważnie słucha. - Obiecuję ci wspaniałe przygody.
Przed domem tonącym w mroku zsiadł z roweru i cicho wszedł na ganek. W drzwiach stała mama i poprzez ciemność poczuł, że głęboko oddycha.
- Ale powietrze - szepnęła. - Stań na chwilę i posłuchaj ciszy.
Usiłował dojrzeć, jaką mama w tej chwili ma twarz i czy żartuje z niego. Jak można słuchać ciszy? - pomyślał i przystanął. Było tak cicho, że aż poczuł lekki zawrót głowy. Jakby chwycił haust świeżego powietrza po przejściu ruchliwej ulicy.
W tej ciszy odezwał się pierwszy wieczorny ptak. Nad Jeglami zapadała noc.
Wyliczanki
l
- Aniołek, fiołek, róża, bez, konwalia, balia, wściekły pies.
- Skucha! Daj teraz mnie.
- Nieprawda, ja tylko leciutko zawadziłam nogą, bo... bo stoisz za blisko i cały czas przeszkadzasz - powiedziała Bogna.
- Będziesz beczeć? - spytała Agata, patrząc wprost w lekko czerwieniejące oczy Bogny.
- No wiesz, jest o co! - Bogna zagryzła dolną wargę, nadając twarzy wyraz naiwnego zdziwienia.
- Lajkonik, raz, dwa, trzy, Żabka, jedna nóżka, druga nóżka, Krzyżyk, raz, dwa, trzy, Egzaminek, Bulwa.
- Teraz Tydzień. Ile razy to robisz? Bo ja sto bez skuchy -powiedziała Bogna, zazdrośnie patrząc na skakankę zręcznie migającą w rękach Agaty.
- Piątek, sobota, niedziela...
- Skucha, skucha! - krzyknęła Bogna i chwyciła Agatę za rękę.
- Co ty dzisiaj jesteś taka? Wiesz, nie bawię się z tobą. Bogna opuściła skakankę i patrzyła, jak Agata, nie oglądając się na nią, odchodzi.
- Zaczekaj! - zawołała.
Agata odwróciła się. Ciemne wijące się włosy opadły jej na policzek, kącik ust uniósł się w lekkim uśmiechu.
- Może zagramy w gumę? - zaczęła niepewnie Bogna.
- Nie mam czasu - powiedziała Agata, ale nie ruszała się z miejsca.
12
- Przepraszam - wyszeptała Bogna i schyliła się szybko, udając, że podnosi coś z ziemi.
Agata uśmiechnęła się całą buzią. W podskokach podbiegła do Bogny.
- Coca-cola, pepsi-cola, oranżada, lemoniada, ekspres.
- Bogna, Bogna! - rozległ się głos mamy.
Dziewczynki, porzucając w trawie gumę i skakankę, pobiegły w stronę małego drewnianego domu z gankiem obrośniętym winoroślą.
- Agatko, pewnie nie jadłaś jeszcze śniadania? - spytała mama Bogny, przechylając się przez poręcz. - Chodź, zjesz z nami.
Dziewczynki wbiegły do pokoju, który był zarazem kuchnią i niekiedy także sypialnią, kiedy do rodziców przyjeżdżali znajomi. Na ścianach wokół stołu wisiały malowane w kaczuszki talerze, niebieskie włocławskie misy, zwiędłe wianki czosnku, zeszłorocznych suszonych grzybów i pęki ziół zebranych na łąkach.
- Michał! - Mama wyszła jeszcze raz na ganek i teraz przywoływała brata Bogny.
Dziewczynki wsunę...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin