Brand Biały wilk.txt

(329 KB) Pobierz
Max Brand 

Bia�y wilk 

Max Brand - jeden z licznych pseudonim�w Fredericka Schillera Fausta (1892 - 
1944), autora western�w, opowie�ci przygodowych, historycznych, szpiegowskich, 
romans�w. "Bia�y wilk" w dorobku tego autora jest powie�ci� wyr�niaj�c� si� 
opisami przyrody oraz niezwykle dynamiczn� akcj� obejmuj�c� �wiat ludzki i 
zwierz�cy. 1 Po raz pierwszy ujrza� Gannaway tego wielkoluda Crosdena w g�rnym 
kanionie bukszpanowym rzeki Winnemago. Gannaway wskutek w�dr�wek po Skalistych 
G�rach, b�d� w promieniach pal�cego, letniego s�o�ca, b�d� podczas burzliwych 
huragan�w zimowych, by� wysoki i muskularny. Poznawa�o si� po jego twarzy, �e 
dzi� czu� si� jak w domu w�r�d �nie�nej zawiei, jutro za� w sercu pustyni... 
Zaw�d meteorologa zmusza� go do ca�orocznych, nieprzerwanych tu�aczek. Jego 
cicha i g��boka dusza, tak r�na od dusz innych ludzi, czu�a si� lepiej wysoko, 
w�r�d samotni g�r, gdzie m�g� odetchn�� swobodnie - poza nimi by� tylko 
zarozumia�ym niezdar�. Adam Gannaway, cho� wola� polowa� z aparatem ni� ze 
strzelb�, by� r�wnie� zapalonym my�liwym, w rezultacie pozna� lepiej obyczaje 
dzikich zwierz�t ni� inny w�drowiec z g�r. Mimo to, ujrzawszy po raz pierwszy 
Tuckera Crosdena, poczu� si� jak zdechlak - mieszczuch, gdy znajdzie si� raptem 
przed obliczem natury. Gannaway mierzy� przesz�o sze�� st�p i mia� pot�ne bary, 
ale kiedy Crosden zbli�y� si� do� swym dumnym krokiem - zda�o mu si�, �e on sam 
kurczy si� do rozmiar�w ma�ego ch�opca. A cho� Gannaway bra� udzia� w rado�ciach 
i troskach �wiata, to gdy spojrza� w na p� brutaln�, na p� za� melancholijn� 
twarz tamtego - zdawa�o mu si�, �e w por�wnaniu z dusz� tego obcego cz�owieka 
jego w�asna pe�na by�a starych �mieci i martwych wra�e�. Tucker Crosden 
podpiera� si� ci�ko podkutym kijem. D�ugo�� kija przypomina�a ciosane w��cznie 
dawnych bohater�w, grubo�� za� - nie bacz�c na si�� �ylastych ramion Gannawaya - 
odbiera�a mu ch�� d�wigania czego� takiego nawet podczas zwyk�ego marszu. Kij 
dynda� jednak niczym witka wierzbowa w palcach wielkoluda, kt�ry od czasu do 
czasu ok�ada� nim ma�ego osio�ka biegn�cego przed nim. Ka�de uderzenie 
wywo�ywa�o dreszcz wzd�u� �eber nieszcz�snego zwierz�cia, kt�re wobec ogromu 
jego pana wygl�da�o raczej na psa ni� na juczne zwierz�. A przecie�, ob�adowane 
ci�kimi tobo�ami, by�o tak wyczerpane d�ugim i uci��liwym wspinaniem si� po 
stromym w�wozie Winnemago, �e kiedy zbli�yli si� do Gannawaya, olbrzym pozwoli� 
k�apouchowi zatrzyma� si� i odpocz�� na szeroko rozstawionych nogach. W g�rach 
San Jacinto towarzystwo cz�owieka stanowi�o przedmiot gor�tszego po��dania i 
wi�ksz� rzadko�� ni� niebia�ska muzyka; Gannaway by� jednak przekonany, �e gdyby 
osio� mia� wi�cej si�y - olbrzym by�by bez s�owa po�pieszy� dalej. Zerkn�� 
jednak dwukrotnie w stron� uczonego, potem za� wyb�ka� niewyra�nie s�owa 
powitania: - Czy ma pan z sob� co� do palenia? - zapyta�. Gannaway wr�czy� mu 
paczk� szarych papierk�w i nieco tytoniu Bull Durham na dnie kapciucha. Ze 
zdziwieniem przygl�da� si� grubym palcom nieznajomego, kt�re misternie skr�ca�y 
papierosa. Crosden nie traci� czasu na podzi�kowania. Zapaliwszy papierosa, 
podszed� do k�apoucha i z wielkiego, otwartego kosza wyj�� du�� ci�arn� suczk�, 
bullteriera. Kiedy postawi� j� na ziemi, poznawa�o si�, �e suka zlegnie lada 
chwila, mimo to Gannaway si� zdziwi�, �e mocarz obarczy� ci�arem psa swe jedyne 
juczne zwierz�. Olbrzym pod��y� za suk� na wybrze�e Winnemago i obserwowa� j� 
spode �ba, gdy pi�a, potem - gdy chcia�a wdrapa� si� na stromy brzeg - wzi�� j� 
ostro�nie pod pach� i wni�s� na g�r�. Podzi�kowa�a machni�ciem ogona, nastawi�a 
uszu i oddali�a si� powoli w bujne trawy. Gannawaya ogarnia�o coraz wi�ksze 
zdziwienie. To co widzia�, nie odbiega�o, w gruncie rzeczy, od ludzkiego 
stosunku do psa w podobnym stanie, przypisywanie jednak uczu� ludzkich temu 
kolosowi wydawa�o si� takim samym absurdem, co przypisywanie lito�ci lwu 
g�rskiemu lub mi�osierdzia buremu nied�wiedziowi... Co wi�cej: obserwator 
odnosi� wra�enie, �e opieka, jak� ten wysoki drab otacza� psa, nie wynika�a ze 
szczerego przywi�zania, lecz raczej starannie obmy�lonego planu lub nadziei 
wysokiej nagrody za szcz�liwe przewiezienie psa przez g�ry. - Pi�kny okaz - 
rzek� Gannaway. Brutal spojrza� na� kwa�no. - Naprawd�? - zapyta� obra�liwym 
tonem i pos�pnym spojrzeniem w dalszym ci�gu obserwowa� ruchy teriera. Gannaway 
niewiele wiedzia� o bullterierach, zna� jednak dostatecznie inne psy - 
szczeg�lnie za� ten typ, na kt�rym poznaje si� jedynie hodowca bullterier�w. 
Spojrza� na suk� uwa�nie, obejrza� j� z przodu, z ty�u, z boku, z g�ry i nie 
znalaz� u niej �adnych wad. Mia�a idealnie proste, szerokokostne nogi, szerok� 
pier�, barki, kt�re radowa�y oko czysto�ci� i pi�knem mi�ni, szyj� ani za 
d�ug�, ani za kr�tk�, pokryt� j�drn� sk�r�. Spojrza� na ogon nisko osadzony, 
gruby u nasady i zw�aj�cy si� pi�knie ku do�owi, prosty jak struna... Mo�e w 
g�owie znajd� si� jakie� usterki? Nie, by�a to wspania�a g�owa o ma�ych, 
tr�jk�tnych oczkach i czystej a� po oczy, g�adkiej jak wn�trze ludzkiej d�oni 
mordce. - Na Boga! - rzek� Gannaway - jestem ostatnim durniem, je�li ta suka nie 
nosi w swym �onie przysz�ych czempion�w. - NIe jedyny z pana dure� na �wiecie - 
odpar� olbrzym i czeka�, aby Gannaway zareagowa� na obelg�, widz�c jednak, �e 
ten nie traci spokoju, doda�: - Ale ma pan racj�. Ona jest czempionem. Gannaway 
by� bardzo zaciekawiony. W tych zdegenerowanych czasach rasowe bullteriery nie 
rodz� si� na kamieniu i trudno sobie wyobrazi�, �e czempionka mo�e si� oszczeni� 
lada chwila w�r�d pos�pnych wynios�o�ci g�r San Jacinto i narazi� �lepe 
szczeni�ta - warto�ci kilkuset dolar�w - na �ask� i nie�ask� wichr�w zimowych. - 
Gdzie dosta�a nagrod�? Jak si� nazywa? - zapyta�. Olbrzym odwr�ci� si� ty�em. - 
Czas w drog�. Chod� tu, Nelly! Przybieg�a do� pos�usznie ci�kim krokiem i 
stan�a w oczekiwaniu dalszych rozkaz�w, a serce Gannawaya, pomimo doznanej 
zniewagi, ogarn�o ciep�o. Olbrzym tymczasem sko�czy� papierosa i zrobiwszy p� 
obrotu, zapyta�: - Czy ma pan jeszcze zapasik? - Nie - odrzek� Gannaway - to 
ostatni. - Dobrze, wezm� zatem tyto� do fajki. - Wyszed� mi tak�e. Nie zosta�o 
ani okruszynki. Crosden wlepi� w niego niedowierzaj�ce spojrzenie, ale �mia�e 
oczy Gannawaya ja�nia�y tak� uczciwo�ci�, �e zakl�� siarczy�cie. - NIe odda�e� 
pan chyba ostatniego dulca? - burkn��. - Obejd� si�. Ju� si� nieraz obchodzi�em 
- uspokoi� go Gannaway. Olbrzym spojrza� bezradnie woko�o, jak gdyby szukaj�c 
wyja�nienia w �yciu wiatru, blasku s�o�ca i otaczaj�cych go ska�ach. NIe znalaz� 
jednak �adnego motywu podobnej wielkoduszno�ci. Potem odmalowa�a si� w jego 
wzroku nowa my�l. - Czemu� tedy, do pioruna? - wykrzykn�� nagle. - Musisz pan 
by� chyba Europejczykiem? I w milczeniu przeszywa� Gannawaya wzrokiem niczym 
nowy Balboa, niemy i milcz�cy, na szczycie w Darien... Jak gdyby przyzwoito�� 
bli�niego stanowi�a zagadk�. - Czy ma pan fajk�? - zapyta� w ko�cu. - Mam. - A 
wi�c nape�nij j� pan! Wyci�gn�� nabity kapciuch, ale podczas gdy Gannaway 
rado�nie i pos�usznie napycha� swoj� czarn� fajk�, nieznajomy mierzy� go 
zdumionym wzrokiem, notuj�c w pami�ci charakterystyczne cechy tego nowo 
odkrytego gatunku. - To jest Barnsbury Lofty Lady II - wykrztusi� wreszcie. - 
Zdoby�a nagrod� a� w Nowym Jorku, jak i reszta ps�w mojej hodowli. Nie zawracam 
sobie g�owy ma�ymi wystawami prowincjonalnymi. Wszystko, albo nic. - Przew�z 
ps�w okr�tem tak daleko, to drogi interes - zauwa�y� Gannaway tonem pe�nym 
szacunku. - E_e, kosztuje, bo kosztuje, ale zarabiam na tych sztuczkach... 
Sprzedaj� dosy� sk�r, by dawa� moim psom przyzwoite utrzymanie, a cho� nie 
podoba si� to mojej rodzinie - czort j� bierz! Gannaway nie dos�ysza� drugiej 
po�owy tych uwag. - �adna suczka... - zauwa�y�. - Nazywam si� gannaway. - 
Gannaway - powt�rzy� traper. - Nie wiem, czym si� pan zajmuje, ale na pewno nie 
psami. Hm, wi�kszo�� ludzi uwa�a j� za �adn�. Pisali o niej w gazetach, kiedy 
pojecha�a na Wsch�d, nagradzali j� pucharami, �ciskali mi r�k�. Ofiaruj� mi za 
ni� wielkie pieni�dze. Trzy tysi�ce dolar�w - powiada jaki� wariat z wyci�ni�t� 
jak cytryna twarz�. Trzy tysi�ce? Nawet i trzydzie�ci tysi�cy! Ale ja za trzysta 
tysi�cy, za trzy miliony jej nie oddam. Za �adne pieni�dze! Brzmia�o to nie jak 
szale�stwo, lecz jak niebia�ska ekstaza - ta, kt�ra tworzy rasowe konie i psy, 
pi�kne rze�by i poematy. Gannaway rozumia� to i kiwa� potakuj�co g�ow�. I jego 
serce t�skni�o do odleg�ej gwiazdy... - Nie, nie chodzi o to, jaka jest - 
ci�gn�� dalej olbrzym. - NIe chodzi o to, jaka jest, ale o nadziej�, jak� w 
sobie kryje. A mo�e si� zi�ci? - C� to takiego? - zapyta� Gannaway delikatnie. 
Olbrzym spojrza� na� gro�nie, ale wida� my�li wzi�y nad nim g�r�, bo odrzuci� 
g�ow�, a� d�ugie, g�ste w�osy opad�y w ty� i ukaza�y na jego twarzy u�miech o 
wyj�tkowej, prawdziwej pi�kno�ci. - Kr�l! - szepn��. - Ma w sobie krew 
kr�lewsk�, mo�e przejawi si� w tym oto potomstwie... Nie wiem. Nikt tego nie wie 
- tylko B�g! II Drogi ich si� rozchodzi�y, ale Gannaway ch�tnie zboczy�. 
Powinien by� i�� dolin� Winnemago, g�r� Spencera i Lomasa na po�udnie, zamiast 
tego szed� dolin� rzeki, a� wieczorem dotarli do ni�szych wzg�rz Winnemago i 
rozbili namioty w�r�d sosen. Z drugiej strony pasma wzg�rz towarzysz jego 
zamierza� trzyma� si� szerokiego zbocza g�r Spencera, dop�ki nie dojdzie do 
doliny Siedmiu Si�str. Mieli si� zatem rozsta� rano, jednak Gannaway postanowi� 
- wezwawszy do pomocy spryt i cierpliwo�� - odgadn��, dlaczego zdr�w na umy�le 
cz�owiek postanowi� nara�a� �ycie psa za trzy tysi�ce dolar�w w�r�d wycia 
lodowatych wiatr�w g�rskich. Crosden nie da� si� �atwo wyci�gn�� na zwierzenia. 
Na widome dowody zaciekawienia odpowiada� jak Indianin - milczeniem, Gannaway 
za� wyczuwa� w hodowcy ps�w prawdziwy ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin