11 Nawrócenie Magdaleny, popadłej powrotnie w grzechy, aż do.doc

(500 KB) Pobierz
Durzo

Jezus naucza w Azanot. Nawrócenie Magdaleny, popadłej powtórnie w grzechy
Mniej więcej godzinę na południowy zachód od gospody w Dotaim, naokoło wyżyny, leżała mała miejscowość Azanot. Z tej wyżyny, jakby ze stolicy, już w dawnych czasach nauczali prorocy. Przez uczniów rozeszła się była już w okolicy wiadomość, że Jezus będzie miał wielką naukę; zdążali więc tu ludzie z całej Galilei. Marta zaś pojechała ze służącą do Magdaleny, aby ją nakłonić do przybycia na tę naukę. Magdalena, której zboczenia dochodziły do ostateczności, przyjęła ją z lekceważeniem. Właśnie w czasie przybycia Marty zajętą była strojeniem się, i kazała jej powiedzieć, że obecnie nie może z nią mówić. Marta, modląc się, czekała z niewypowiedzianą cierpliwością. Na koniec przyszła nieszczęśliwa Magdalena z lekceważeniem, zuchwałością i niechęcią, gdyż wstydziła się prostego odzieniu Marty i obawiała się, aby obecni goście jej nie zauważyli, i dlatego zażądała od niej, aby się oddaliła. Marta prosiła tylko o kącik do wypoczynku. Umieszczono ją zatem wraz z służebną w izdebce bocznego budynku i pozostawiono umyślnie czy przez zapomnienie bez jedzenia i picia. Było to po południu. Tymczasem Magdalena stroiła się na biesiadę, do której zasiadła na ozdobnym krześle, Marta zaś i jej służebna modliły się. Po rozkosznej uczcie przyszła nareszcie Magdalena i przyniosła Marcie coś na talerzyku i do picia; talerzyk miał brzeg niebieski. Mówiła gwałtownie i pogardliwie; całe jej zachowanie było dumne i bezczelne, zdradzało jednak wewnętrzny niepokój i rozterkę. Marta prosiła ją z wielką miłością i pokorą: „aby przecież posłuchała tej wielkiej nauki Jezusa w pobliżu; wszystkie przyjaciółki, które niedawno podczas nauki znalazła, będą tam także i cieszą się bardzo, że się z nią zobaczą. Wszak sama już jawnie okazała, jak bardzo czci Jezusa; słusznie więc, aby uczyniła tę przyjemność jej i Łazarzowi, i przybyła na naukę, zwłaszcza, że nie tak prędko nadarzy się znów sposobność, by tak blisko usłyszeć cudownego proroka, a zarazem zobaczyć wszystkich swych przyjaciół. Przez namaszczenie Jezusa podczas uczty w Gabara dostatecznie okazała, że umie poznać i uczcić to, co prawdziwie jest wzniosłe i wspaniałe; niech więc z radością znów powita, co już raz szlachetnie i odważnie, publicznie umiała uznać i ocenić." Zbytecznie mówić i trudno wypowiedzieć, z jaką miłością przemawiała jej Marta do serca i z jaką cierpliwością znosiła odpychające i lekceważące jej zachowanie.
Wreszcie rzekła Magdalena: „Pójdę, ale nie z tobą; tak licho jak ty ubrana iść nie mogę; ustroję się według mego stanu i pójdę z przyjaciółkami. Po tym się rozstały. Pora była bardzo spóźniona. Nazajutrz rano, w czasie ubierania się, kazała Magdalena zawołać Martę, która zdobywała się na największą cierpliwość i bez przerwy modliła się w duszy, aby Magdalena się poprawiła i z nią wybrała na naukę Jezusa. — Magdalena siedziała na niskim stołku, owinięta w cienką, wełnianą szatę. Dwie niewolnice zajęte były umywaniem jej nóg i rąk, i nacieraniem wonnymi olejkami. Włosy jej podzieliły przedziałkami ponad uszy i z tyłu na trzy części, układały je gładko, czesały, trefiły i splatały. Następnie na cienką, wełnianą koszulę wdziała zieloną suknię w żółte, wielkie kwiaty, a na to jeszcze fałdzistą szatę. Na głowie miała karbowany, wysoki czepek, wystający przed czoło. Włosy i czepek były prze tykane wieloma perełkami. Nosiła długie zausznice. Rękawy sukni były u góry szerokie aż po łokcie, w dolnych częściach ściągnięte szerokimi, lśniącymi sprzączkami, szata była marszczona. Spodnia suknia była na piersiach otwarta i spojona błyszczącymi sznurkami. Przy ubieraniu się miała w ręce okrągłe, błyszczące zwierciadło. Napierśnik suto ozdobiony złotem, graniastymi kamieniami i perłami, okrywał jej piersi. Na sukni spodniej nosiła wierzchnią, powłóczystą, z krótkimi, szerokimi rękawami. Suknia ta była z fiołkowego, mieniącego się jedwabiu, zdobna i poprzetykana mnóstwem wielkich, pstrych i złotych kwiatów. W sploty włosów powtykane były róże z surowego jedwabiu, sznurki pereł i wystająca wzorzysta tkanina, jakby koronka. Włosy mało co można było widzieć z pod ozdób, tworzących czubek z przodu ponad twarzą. Ponad tym strojem głowy miała przezroczystą, cienką, bogatą zasłonę, która z przodu szła przez ów czubek, z tyłu zaś, ściągnięta, zwisała, a od twarzy spadała na ramiona.
Marta opuściła teraz swą siostrę i poszła do gospody pod Damna, aby opowiedzieć Maryi i świętym niewiastom, że udało jej się nakłonić Magdalenę do słuchania nauki w Azanot. Do Damny przybyło z Najświętszą Panną więcej niż dwanaście niewiast, aby stąd udać się do Azanot na naukę. Między nimi były: Anna Kleofasowa, Zuzanna Alfeusza, Zuzanna z Jeruzalem, Weronika, Joanna Chusa, Maria Marka, Dina, Maroni, Sufanitka. Z gospody w Dotaim przybył Jezus wraz z sześciu Apostołami i wielu uczniami do Azanot; po drodze spotkał się z świątobliwymi niewiastami, idącymi z Damny. Łazarz był także z Nim. Po oddaleniu się Marty, Magdalena dręczona była bardzo od diabła, który chciał ją powstrzymać od podróży na naukę Jezusa. Byłaby już nie poszła, gdyby nie to, że jej goście umówili się, aby także do Azanot podążyć, i tam przypatrzyć się także temu — jak się wyrażali — widowisku. Magdalena i inne grzesznice pojechały na osłach do gospody kobiet przy jeziornych kąpielach Betulii; objuczone osły niosły tamże przepyszne siedzenie dla Magdaleny, jako też wezgłowia i dywany dla innych. Nazajutrz ubrała się Magdalena ze zbytkiem i przepychem i zjawiła się z towarzyszkami na miejscu nauki, które było z gospody małą godzinkę drogi oddalone. Z szumem i zwracając na się ogólną uwagę, rozprawiając głośno i rozglądając się naokoło, siadły z dala od świętych niewiast na naczelnym miejscu pod otwartym namiotem. Byli przy nich i mężczyźni tego samego co i one pokroju. Siedziały na pulchnych stołeczkach, wezgłowiach i kobiercach, na widoku wszystkich; Magdalena na czele. Ona to właśnie była powodem ogólnych szeptów i pomruków; tu bowiem w całej okolicy była jeszcze więcej znienawidzona i pogardzana, niż w Gabara. Faryzeusze, którzy wiedzieli o jej pierwszym, nagłym nawróceniu, po którym niebawem popadła znowu w grzechy, gorszyli się na jej widok, i czynili między sobą różne uwagi, że śmie i że wolno jej tu się pokazywać. Wielką i surową Swą naukę poprzedził Jezus uzdrowieniem wielu chorych. Szczegółów nie mogę już sobie przypomnieć, wiem jednak jeszcze, że wołał „biada" na Kafarnaum, Betsaidę i Chorazim; mówił, że królowa Saba przybyła z południa słuchać mądrości Salomona, a przecież tu jest więcej niż Salomon. Zdumiewającym było, że różne niemowlęta na rękach matek, głośno wołały: „Jezus z Nazaretu, największy prorok, syn Dawida, Syn Boży." Wielu, a nawet Magdalena, byli tym na wskroś wstrząśnięci. Mając na myśli Magdalenę, mówił Jezus: Gdy szatan zostanie wypędzony i dom się oczyści, wtedy wraca on z sześciu towarzyszami i sprawia stan gorszy, niż był przedtem. Magdalenę przejął strach. Wzruszywszy w ten sposób serca wielu, rozkazał Jezus szatanowi w ogólności, zwracając się na wszystkie strony, wyjść z tych wszystkich, którzy pożądają uwolnić się od niego; którzy jednak nadal chcą być z nim złączeni, niech go stąd ze sobą zabiorą i to miejsce opuszczą. Na ten rozkaz zaczęli opętani w koło wołać: „Jezu, Synu Boga!" A tu i ówdzie wpadali ludzie w omdlenie.
Między innymi i Magdalena, która na przepysznym siedzeniu ściągała na siebie ogólną uwagę, upadła nagle wśród gwałtownych skurczów; inne grzesznice poczęły nacierać ją pachnidłami i chciały ją wynieść, by, korzystając z tego, same z honorem mogły się uchylić; pragnęły bowiem szatana w sobie zatrzymać. Gdy jednak lud zewsząd zaczął wołać: „Mistrzu, wstrzymaj się, ta niewiasta umiera!" przerwał Jezus naukę i rzekł: „Posadźcie ją na jej krześle, śmierć, którą teraz przebywa, jest śmiercią dobrą, ona wskrzesi ją do życia," Po pewnym czasie ugodziło w nią znów słowo Jezusa, upadła znów omdlała w kurczach, a ciemne jakieś widma zaczęły z niej wychodzić. Powstał znów wielki hałas i ścisk około niej, gdyż otaczające ją towarzystwo chciało ją znów zabrać do siebie, lecz wnet na nowo usiadła na swym pięknym siedzeniu, okazując, jakoby zwykłego tylko doznała omdlenia. Ogólne jednak zdziwienie wzmagało się tym więcej, że za nią wielu innych opętanych również na ziemię upadło, a wstali uwolnieni. Gdy więc Magdalena po trzeci raz w gwałtownych boleściach na ziemię upadła, zgiełk stał się jeszcze większy. Marta pospieszyła do niej, a gdy Magdalena znów przyszła do siebie, była prawie bez zmysłów, płakała gwałtownie i żądała, by ją przenieść do miejsca, gdzie siedziały święte niewiasty. Towarzyszki jej zatrzymywały ją przemocą, mówiąc do niej: że przecież nie powinna być głupia. Zaniesiono ją jednak na owo miejsce. Łazarz, Marta i inni poszli ku niej i zabrali ją do gospody świętych niewiast, które także tam się zeszły. Tymczasem światowa drużyna, która przybyła z Magdaleną, już umknęła z widowni. Jezus uzdrowił jeszcze kilku ślepych i innych, a potem poszedł na dół ku Swej gospodzie, miał jednak jeszcze w szkole naukę, na której Magdalena znów była obecna. Nie była jeszcze wprawdzie zupełnie uleczoną, ale wzruszoną do głębi i już nie tak zbytkownie ubraną. Zrzuciła niepotrzebne i przesadne ozdoby, z cieniutkiej, koronkowej tkaniny, które, słabe jak pajęczyna, zaledwie kilka razy można było nosić. Była zakwefiona. Jezus miał i teraz naukę, która na wskroś ją przejmowała; a gdy nadto spojrzał na nią wzrokiem, wnikającym do głębi duszy, popadła znowu w omdlenie i znów jeden zły duch ją opuścił. Omdlałą wyniosły jej służebne. Marta i Maryja przyjęły ją przed synagogą i zabrały do gospody. Odtąd była jakby obłąkana; krzyczała, wybuchała płaczem, biegała po ulicach, wołając do ludzi, że jest występną grzesznicą, wyrzutkiem ludzi. Z trudnością usiłowały ją niewiasty uspokoić. Darła na sobie suknie, burzyła włosy, okrywała się cała, jakby kryjąc się przed widokiem ludzi. Gdy potem Jezus znajdował się w gospodzie z uczniami i kilku Faryzeuszami, spożywając stojąc małą przekąskę, wymknęła się Magdalena z pośród niewiast, wpadła z rozpuszczonymi włosami, i przeciskając się przez wszystkich, rzuciła się do nóg Jezusa i z łkaniem błagała, czy jest jeszcze dla niej ratunek. Faryzeusze, a nawet niektórzy uczniowie, zgorszeni i oburzeni na nią, rzekli do Jezusa, że nie powinien przecież dłużej cierpieć, aby ta nierządna niewiasta wszędzie wzniecała niepokój. Nareszcie powinien jej dać raz na zawsze odprawę. Lecz Jezus odrzekł: „Dozwólcie jej płakać i narzekać, nie wiecie, co się z nią dzieje" — poczym zwrócił się do niej z pociechą, mówiąc: „Żałuj z całego serca, wierz i ufaj, a wnet zyskasz spokój; teraz idź, pełna otuchy!" Marta, która towarzyszyła jej ze służebnymi, wzięła ją znów do domu. Lecz spokój nie przybywał; przeciwnie, ciągle załamywała ręce i narzekała; nie była bowiem jeszcze całkiem uwolniona od szatana, który nękał ją i trapił straszliwymi wyrzutami sumienia i zwątpieniem. Nie mogła znaleźć spokoju i myślała, że jest zgubioną. Na prośbę Magdaleny pospieszył Łazarz natychmiast do Magdalum, by objąć jej posiadłość i zerwać tamtejsze jej stosunki. Jak wiadomo, miała Magdalena pod Azanot i w okolicy obszary pola i winnic, które już przedtem Łazarz z powodu jej marnotrawstwa objął w swój zarząd.
Wskutek wielkiego natłoku podążył Jezus jeszcze nocą z uczniami w pobliże Damny, gdzie znajdował się piękny pagórek, dogodny do nauczania, i gospoda. Gdy nazajutrz rano przyszły tu i niewiasty z Magdaleną, zastały już Jezusa, otoczonego mnóstwem ludzi, oczekujących pomocy. Skoro tylko bowiem rozeszła się wieść, że Jezus odszedł, natychmiast wielu pospieszyło za Nim; a prócz tego, i ci wszyscy, którzy, chcieli Go wyszukać w Azanot; tak więc w ciągu całej nauki napływały coraz nowe gromady ludzi. Po owym wypadku siedziała teraz Magdalena podczas nauki przy świętych niewiastach, cała przygnębiona i jakoby zbita. Jezus mówił gwałtownie przeciw grzechom nieczystości, dodając, że grzechy te między innymi ściągnęły ogień na Sodomę i Gomorę. Nadmieniał jednak i o miłosierdziu Bożym i obecnym czasie łaski, i prawie błagając wzywał ludzi, by tę łaskę przyjęli. Trzy razy wśród nauki spojrzał Jezus na Magdalenę, za każdym razem upadła na ziemię, a czarny opar z niej wychodził. Była jakby unicestwiona, wybladła, zwiędła i prawie nie do poznania. Strumienie łez zalewały ją nieustannie. Była zupełnie przemieniona, bolała z utęsknieniem, by nareszcie wyznać przed Jezusem grzechy i otrzymać przebaczenie. Po nauce podszedł Jezus ku niej na ubocze. Sama Maryja, i Marta przywiodły ją naprzeciw Jezusa, przed którym we łzach z rozwianymi włosami rzuciła się na twarz. Jezus pocieszał ją, a gdy się inni oddalili, poczęła wołać i prosić przebaczenia, wyznała swe liczne występki, pytając ciągle: „Panie, czy jest jeszcze dla mnie ratunek?" Jezus przebaczył jej grzechy. Wtedy prosiła o łaskę, by już więcej nie wracała do grzechu. Jezus przyrzekł jej to, pobłogosławił ją, i mówił z nią o cnocie czystości i o Swej Matce, która czystą jest od wszelakiej zmazy. Wielbił Ją wysoce jako wybraną ze wszystkich, czego nigdy zresztą z ust Jego nie słyszałam, i polecił jej całkiem przylgnąć do Maryi i od Niej zasięgać wszelkiej rady i pociechy. Gdy z Jezusem powróciła do niewiast, rzekł Jezus: „Była wielką grzesznicą; ale też będzie wzorem wszystkim pokutującym na wieczne czasy." Wskutek gwałtownych wstrząśnięć, żalu i łez Magdalena nie była już prawie podobną do człowieka, była jak chwiejący się cień. Wszystkie niewiasty pocieszały ją i objawiały jej miłość. Pod wpływem tego uspokoiła się, lecz płakała i czuła znużenie. Ponieważ inne niewiasty wybierały się do Naim, Magdalena zaś za słabą była, by móc iść z nimi, przeto Marta, Anna Kleofasowa i Maria Sufanitka, poszły z nią do Damny, by tu nieco wytchnąć i nazajutrz rano podążyć za tamtymi świętymi niewiastami, które przez Kanę poszły do Naim. Jezus zaś udał się z uczniami w poprzek doliny jeziora kąpielowego. W 4 do 5 godzin przybyli do Gatefer, dosyć wielkiego miasta, leżącego na pagórku między Kaną a Seforis. Na noc zatrzymali się przed miastem w gospodzie, blisko jaskini, zwanej jaskinią Jana.

Jezus w Gatefer, Kislot i Nazaret

Nazajutrz rano podążył Jezus ku Gatefer, a gdy już był blisko, wyszli naprzeciw Niemu przełożeni szkół i Faryzeusze, i przyjęli Go. Lecz zaraz zaczęli Go na wszystkie sposoby przekonywać i nalegać, by nie zakłócał spokoju miasta, osobliwie by nie dopuszczał zbiegowiska i wołania kobiet i dzieci. Może sobie spokojnie nauczać w ich synagodze, byle bez zaburzenia ludu, gdyż to niechętnie by widzieli. Jezus odrzekł im stanowczo i surowo, że przychodzi do tych, którzy Go wzywali i pożądali i odparł ich obłudę. Na wiadomość jednak, że Jezus tu przybędzie, Faryzeusze polecili gminie, by kobiety trzymały się z dala, nie pokazywały się z dziećmi na ulicy, nie wychodziły naprzeciw Nazarejczykowi i nie wołały. Okrzyki takie, jak „Syn Boży," „Chrystus" są zgoła nieprawne i naganne; wszak wszyscy tu dobrze wiedzą, skąd On jest, kto są Jego rodzice i krewni. Chorzy mogą ostatecznie zebrać się około synagogi i dać się uzdrowić; wszelki jednak zgiełk i co tylko trąci widowiskiem, jest niedopuszczalne. Poustawiali także chorych około synagogi według swego widzimisię, tak jakby tu mieli wyłączne prawo rozporządzać wszystkim, co Jezus ma czynić. Tymczasem, ledwie zbliżyli się z Jezusem do miasta, zobaczyli ku swemu zmartwieniu, że matki z dziećmi obok i na rękach zapełniają drogę, i że dzieci wyciągają ku Jezusowi ręce, wołając: „Jezus z Nazaretu! Syn Dawida! Syn Boży! Najświętszy z proroków!" Faryzeusze chcieli powypędzać kobiety i dzieci, lecz na próżno. Napierały ze wszystkich ulic i domów, tak że Faryzeusze, doprowadzeni do ostateczności, wycofali się z orszaku Jezusa. Lecz i uczniowie, otaczający Jezusa, byli jakby nieco wypłoszeni i bojaźliwi, i pragnęli w duszy, żeby to jakoś ciszej i z mniejszym narażaniem się odbywało; czynili nawet w tej mierze pewne działania. Jezus jednak skarcił im ich lękliwość, usunął ich na bok, przypuścił dzieci do Siebie i okazywał im miłość i serdeczność. Tak przybył aż na plac przed synagogą, wśród ciągłych okrzyków dzieci: „Jezus z Nazaretu! Najświętszy prorok!" Nawet niemowlęta przy piersi, które ani słowa jeszcze nigdy nie przemówiły, wznosiły okrzyki ku Jego czci, na świadectwo i wzruszający dowód dla ludu. Przed synagogą ustawiły się dzieci, chłopcy z dziewczętami osobno, a matki z niemowlętami za nimi. Jezus błogosławił dzieci, pouczał matki i czeladź, która także do Niego przystępowała; o niej też wyraził się Chrystus, że to także ich dziatki. Mówił także do uczniów o wielkiej wartości dziatek przed Bogiem. Faryzeuszom było to wszystko nie na rękę; następnie zwrócił się Jezus do chorych, którzy tymczasem musieli czekać, uzdrowił wielu, a potem nauczał w synagodze o Józefie i o godności dziatek, zwłaszcza że Faryzeusze zaczynali znów coś mówić o zakłócaniu spokoju.
Gdy Jezus wychodził z synagogi, przystąpiły doń 3 niewiasty i wyraziły prośbę, że chcą z Nim samym mówić. Gdy się uchylił, upadły przed Nim i żaliły się na swych mężów, prosząc, by im dopomógł. „Mężów naszych — mówiły — nęka zły duch, a nawet nas same nagabywa. Słyszałyśmy, że pomogłeś Magdalenie, zmiłuj się więc i nad nami!" Jezus przyrzekł przybyć do ich domów. Wprzód jednak poszedł Jezus do domu niejakiego Symeona, prostodusznego człowieka, tego oddziału Esseńczyków, którzy wchodzili w związki małżeńskie. Był on w sile wieku, syn Faryzeusza z Dabrat koło Taboru. Stojąco spożył Jezus z uczniami przekąskę. Ów Symeon miał zamiar oddać swe mienie na gminę i właśnie teraz radził się Jezusa w tej sprawie. Następnie udał się Jezus do mieszkań niewiast i wdał się w rozmowę z nimi i z ich mężami. Sprawa w rzeczy samej nie przedstawiała się tak, jak one mówiły; chciały one zwalić winę na swych mężów, chociaż właściwie same były winne. Po zbadaniu sprawy napomniał Jezus zwaśnionych małżonków do jedności i modlitwy i zalecił im post i jałmużnę. Po szabacie poszły te chore niewiasty za Nim, by słuchać kazania, jakie miał mieć na górze na północ od Taboru; Jezus bowiem nie pozostał tu, lecz poszedł w kierunku południowym ku Kislot, którędy przechodziły niedawno święte niewiasty i Magdalena w drodze do Naim. W drodze pouczał Jezus jeszcze raz Apostołów o tym, co ich czeka i jak mają się zachować, przyszedłszy do Judei, gdzie nie bardzo dobre czeka ich przyjęcie. Udzielał im na nowo wskazówek, co do zachowania się, wkładania rąk, wypędzania czartów i dał im powtórnie Swe błogosławieństwo, by ich umocnić i napełnić łaską. W tym czasie przybyło do Jezusa trzech młodzieńców z Egiptu, a On, przedstawiwszy im wpierw wszystkie trudy nowego zawodu, przyjął ich na uczniów. Jeden z nich zwal się Cyrynus. Byli to współtowarzysze Jezusa z czasu pobytu Jego w Egipcie; obecnie liczyli około 30 lat. Rodzice ich — jak mówili — czcili dotychczas jako świętą pamiątkę mieszkanie Świętej Rodziny i studnię, z której czerpano wodę. Młodzieńcy zwiedzili po drodze Betlejem i Betanię, odwiedzili Maryję w Dotaim, a wreszcie przybyli tu, przynosząc Jezusowi pozdrowienie od swych rodziców. Faryzeusze z Nazaret, dowiedziawszy się, że Jezus jest w Kislot, przybyli tu, zapraszając Go do Jego miasta rodzinnego. Tych, którzy poprzedniego razu chcieli Go strącić ze skały, nie było między nimi. Przybysze prosili Jezusa, by przecież odwiedził Swe miejsce rodzinne i tam także działał znaki i cuda. Wszyscy — mówili — są ciekawi słyszeć Jego naukę; może nawet potem uzdrawiać Swych chorych ziomków. Zastrzegali sobie jednak z góry, by nie uzdrawiał w szabat. Jezus przyrzekł im, że przyjdzie i szabatu nie złamie, że jednak i tak zgorszą się nad Nim; co do uzdrawiania, obiecał się zastosować do ich woli, zapowiedział jednak, że to wyjdzie im na szkodę. Faryzeusze odeszli do Nazaretu, a wkrótce podążył za nimi Jezus, nauczając po drodze uczniów. Około południa przybył na miejsce. Naprzeciw wyszły tłumy ludzi, przeważnie z ciekawości, a niektórzy także z życzliwości; umyto przybyłym nogi i podano przekąskę. Jezus miał przy Sobie dwóch uczniów z Nazaretu, Parmenasa i Jonadaba; u matki tego ostatniego, obecnie wdowy, stanął gospodą. Dwaj ci uczniowie byli Jego rówieśnikami z czasów młodości, a przyłączyli się do Niego po śmierci Józefa podczas pierwszej wędrówki do Hebron. Używał ich Jezus najczęściej do poselstw i zleceń. Jezus udał się przede wszystkim do kilku chorych, którzy prosili Go o pomoc, a o których wiedział, że wierzą weń i pomocy potrzebują. Takich, którzy pojawili się raczej dla próby, lub z wyraźnym uproszczeniem uzdrowienia, Jezus pomijał. Najpierw przyniesiono Mu pewnego młodego Esseńczyka, mającego jedną stronę ciała od urodzenia sparaliżowaną; na prośbę jego uzdrowił go Jezus zaraz na ulicy, a potem przywrócił wzrok kilku ślepym. Następnie wchodził do pojedynczych domów i uzdrawiał chorych, przeważnie starców obojga płci. Byli między nimi chorzy na wodną puchlinę w najwyższym stopniu, a szczególnie jedna niewiasta strasznie była opuchnięta. Ogółem uzdrowił Jezus około piętnaście osób. Udał się potem do synagogi, gdzie również zebrali się już chorzy, lecz tych nie uzdrawiał. Zachował szabat bez żadnego zakłócenia. W synagodze czytano o rozmowie Boga z Mojżeszem w Egipcie i z Ezechiela rozdz. 28 i 29. Rano nauczał Jezus znowu w synagodze, lecz nie uzdrawiał więcej. Około południa poszedł z uczniami i kilku życzliwymi Nazareńczykami drogą ku Seforis do pewnej pobliskiej miejscowości, jak to w szabat było zwyczajem. Droga z Nazaretu do Seforis biegnie w kierunku północnym. Przeważnie równa, wznosi się z wolna w górę na kwadrans przed Seforis. — Po drodze nauczał Jezus pojedyncze gromadki ludzi, tu i ówdzie się zbierające. Gdzieniegdzie udawali się do Niego o poradę zwaśnieni małżonkowie, lub sąsiedzi, a Jezus godził i uspokajał zwaśnionych. Nie uzdrawiał jednak nikogo. W drodze zbliżyli się jeszcze raz do Jezusa owi dwaj młodzieńcy, którzy już tylekroć prosili Go o przyjęcie ich na uczniów. Jezus znowu zapytał ich, czy zechcą opuścić dom i rodziców, rozdać mienie ubogim, przyrzec ślepe posłuszeństwo i być gotowymi na prześladowania. Na takie warunki wzruszyli młodzieńcy ramionami i odeszli do domu. Powróciwszy do Nazaretu, zwiedził Jezus dom Swych rodziców; tenże był w dobrym stanie, lecz nie zamieszkany. Odwiedził też najstarszą siostrę Maryi, matkę Marii Kleofy, która zarządzała domem, mieszkając gdzie indziej. Następnie udał się z uczniami do synagogi, gdzie wypowiedział surową, ostrą naukę; nazwał Boga Swym Ojcem niebieskim, przepowiedział sąd surowy na Jerozolimę i wszystkimi, którzy nie pójdą za Nim; wreszcie zwrócił się publicznie do Swych uczniów, mówiąc o prześladowaniach, jakie ich czekają, zachęcając do wierności i wytrwałości. Słysząc Faryzeusze, że Jezus nie pozostanie tu i nie uzdrowi nikogo więcej, zaczęli puszczać wodze swej złośliwości, rzucając w koło pytania: „Kto On jest? Czym chce być? Skąd Jego nauka? Przecież stąd jest rodem, ojciec Jego był cieślą, Jego krewni, bracia, siostry stąd pochodzą!" Mieli tu na myśli Marię Helego, pierwszą córkę Anny i jej dzieci Jakuba, Heliachima, Sadocha, uczniów Jana, — Marię Kleofy i jej synów i córki. Jezus, nie odpowiadając im, nauczał spokojnie dalej uczniów. Wtedy jeden obcy Faryzeusz z okolicy Seforis, wielki zuchwalec, rzekł: „Któż Ty jesteś? Czy zapomniałeś, że przed kilku laty, gdy jeszcze żył Twój ojciec, robiłeś z nim u mnie deski na ściany?" Gdy Jezus i teraz nic nie odpowiadał, krzyknęli: „Odpowiedz! Godzi się to nie dawać odpowiedzi czcigodnym mężom?" Jezus rzekł wtedy do owego zuchwalca tak mniej więcej: „Tak, obrabiałem wtenczas twoje drzewo, lecz przy tym spoglądałem z żalem na ciebie, że nie będę mógł oswobodzić twego serca z twardego pancerza grzechu; teraz to się sprawdza. Nie będziesz miał części w Moim królestwie, chociaż pomagałem ci stawiać twe ziemskie mieszkanie. Nigdzie nie doznaje prorok wzgardy, tylko w Swym mieście rodzinnym, we własnym domu, ze strony własnych krewnych". Najwięcej gorszyły Faryzeuszów słowa Jezusa, wyrzeczone do uczniów: ,,Posyłam was jako owce między wilki — lżej będzie Sodomie i Gomorze w dzień sądu, jak tym, którzy was nie przyjmą. — nie przyszedłem przynosić pokój, tylko miecz." Po szabacie oczekiwało wielu chorych na uzdrowienie, Jezus jednak ku wielkiej złości Faryzeuszów nie uzdrawiał. Niektórzy złośliwi ludzie poszli w ślady Faryzeuszów, i chcąc dokuczyć Jezusowi, wykrzykiwali za Nim: „Czy pamiętasz to a to z czasów Twej młodości?" — Faryzeusze znowu szydzili, że Jezus ma teraz mniejszy orszak niż za pierwszym razem, i zapytywali, czy nie zechce znowu zamieszkać u Esseńczyków.
Esseńczycy rzadko pojawiali się na publicznych naukach Jezusa; Jezus też niewiele wspominał o nich. Wykształceni z nich stali się później członkami gminy. Jezusowi nie sprzeciwiali się w niczym i uznawali Go Synem Bożym.
Jezus poszedł rzeczywiście do Esseńczyków, u których był także ostatnim razem, spożył tam z uczniami wieczerzę i nauczał aż do nocy. Około dziesiątej godziny powrócił z Górnej Galilei Piotr, Mateusz i Jakub Starszy, pozostawiwszy innych Apostołów w okolicy Seleucyi na wschód od jeziora Merom. Na ich miejsce wybrali się tam zaraz Andrzej, Tomasz, Saturnin, który także niedawno tu przybył, i jeszcze jeden Apostoł. W nocy opuścił Jezus z towarzyszami Nazaret i poszedł ku górze Tabor, do miejscowości, oddalonej o 2 godziny drogi, gdzie niedawno uzdrowił trędowatego obywatela, wracając do Kafarnaum po wskrzeszeniu młodzieńca z Naim. Na drugi dzień zapowiedziana była nauka na wyżynie w południowo zachodniej stronie Taboru o pół godziny drogi od stóp właściwego Taboru. Jezus zatrzymał się znowu u miejscowego nauczyciela, który, spodziewając się Jego przybycia, zebrał już u siebie kilku chorych. Uzdrowił tu Jezus jednego niemego. Był tu też ów chłopiec, który wówczas tak zręcznie wywiązał się z poselstwa, zleconego mu przez jego trędowatego pana; Jezus rozmawiał z nim chwilę. Chłopiec ten zowie się Samuel i będzie w przyszłości także uczniem Jezusa.

Ścięcie św. Jana Chrzciciela

Do zamku Macherus zjeżdżali się już od kilku tygodni zaproszeni przez Heroda goście, szczególnie z Tyberiady. Codziennie nowe urządzano zabawy i uroczystości i wyprawiano wspaniałe uczty. W pobliżu zamku stał otwarty okrągły budynek, dokoła z siedzeniami. Tu urządzono rodzaj amfiteatru, w którym zaproszeni goście przypatrywali się zapasom gladiatorów z dzikimi zwierzętami. Tancerze i tancerki popisywali się swawolnymi tańcami. Salome, córka Herodiady, wprawiała się także do takich tańców, a ćwiczenia odbywała w obecności matki przed metalowymi zwierciadłami. Serobabel i Korneliusz z Kafarnaum nie przybyli wymówiwszy się przed Herodem niemożnością stawienia się. Uwięzionemu Janowi pozwolono w ostatnich czasach chodzić swobodnie po całym zamku; uczniowie mogli o każdej porze go odwiedzać. Herod złagodniał tak dalece, że chętnie zgadzał się wrócić mu swobodę, byle tylko Jan uznał jego małżeństwo za prawne, lub przynajmniej tę sprawę zaprzestał rozgłaszać; oczywiście Jan nie przyjął wcale postawionego warunku, owszem w publicznych naukach, jakich kilka miał już w zamku, a którym przysłuchiwał się i Herod, występował wciąż przeciw temu. Mimo to zamierzał Herod w dzień swoich urodzin wypuścić go na wolność; inne jednak zupełnie plany knowała jego żona i te, jak zobaczymy, udały się całkowicie. Herod chciał, by Jan dał się widzieć jawnie gościom, zebranym na uroczystość, a przez to uniewinnić się przed nimi i udowodnić im, że Janowi nie dzieje się tu żadna krzywda. Zaledwie jednak zaczęły się w Macherus bankiety, zabawy i stek występków, nie ruszył się już Jan krokiem z swej celi więziennej i uczniom swym rozkazał się usunąć. Większa ich część wróciła w okolice Hebronu, skąd wielu z nich pochodziło. Córka Herodiady, zostająca zupełnie pod wpływem matki, we wszystkim była jej na rękę. Wyglądała uroczo, ruchy miała zbyt swobodne; ubierała się bezwstydnie i w ogóle miała w sobie coś bezczelnego, podpadającego w oczy, a w dodatku używała wszelkich sztuczek i środków, by powszechną zwracać na siebie uwagę. Nie była już zbyt młoda. Wyraz twarzy miała jakiś chytry, szatański, który zachęcał rozpustników do spoglądania na nią, ubiegania się o jej względy; we mnie wzbudzał widok jej, jak urok węża, wstręt i odrazę. Porównać ją można najlepiej z wszetecznymi boginiami starożytności. Mieszkała w osobnym skrzydle zamku od strony obszernego podwórza naprzeciw sali, w której obchodzono uroczystość urodzin, a że sala ta leżała niżej, więc z galerii mieszkania Herodiady widać było na przestrzał kolumnadę sali. Przed salą Heroda urządzono w podwórzu wspaniały łuk tryumfalny wiodący do sali, do którego dochodziło się po stopniach. Stąd biegł widok daleko na komnaty, wspaniale przystrojone zwierciadłami, kwiatami, złotem i zielenią. Wzrok ślepnął po prostu od blasku pochodni i lamp, których mnóstwo oświecało sale i krużganki i cały gmach od góry do dołu; co krok widać było przeźrocza, świetliste obrazy, wspaniałe naczynia.
W domu uroczystości zajęła Herodiada wraz z orszakiem niewiast miejsce na wyższych galeriach swego mieszkania; wszystkie kobiety wspaniale były przystrojone. Z ciekawością patrzyły na to, co się działo na dole. Na podwórzu ukazał się Herod w otoczeniu wspaniale przybranych gości, przeszedł po kobiercach rozesłanych na ziemi i skierował swe kroki ku łukowi tryumfalnemu, gdzie powitała go orkiestra; grono chłopców i dziewcząt grało na różnych instrumentach, a pacholęta powiewały na powitanie girlandami kwiatów. Wszedłszy po stopniach pod łuk tryumfalny, ujrzał Herod nową niespodziankę. Z przeciwnej strony zbliżył się doń orszak chłopców i dziewcząt, a w ich środku tańczyła Salome; za nią szły dzieci ubrane w cienkie obcisłe sukienki, rodzajem skrzydełek, u ramion; na wspaniałej, ozdobnej tacy niosły koronę, przykrytą przezroczystą tkaniną. Salome miała na sobie długą przezroczystą suknię, spiętą na nogach w kilku miejscach błyszczącymi haftkami; na ramionach miała złote pierścienie, sznury pereł i wianuszki z pięknych piór, szyję i piersi zdobiły perły i złote świecące łańcuszki. Długą chwilę tańczyła przed Herodem, a potem wręczyła mu ową koronę. Jak wszyscy goście tak i Herod zachwycony i olśniony był tańcem i wyraził jej swój podziw, prosząc zarazem, by jutro znowu zrobiła mu tę przyjemność. Trzeba bowiem wiedzieć, że już dawno spoglądał na nią Herod pożądliwie, i na to liczyła jej matka, chcąc plan swój przeprowadzić.
Stąd weszli wszyscy do sali, gdzie zaraz rozpoczęła się biesiada; niewiasty ucztowały osobno w pokojach Herodiady, a że niżej położona sala godowa w tę stronę była otwarta, więc biesiadnicy widzieli w pochyłych zwierciadłach w odbiciu wszystkie niewiasty. Wśród kwiatowych piramid i zielonych drzewek biły w sali wonne wodotryski, rozpryskując się w koło cienkimi promieniami. Cały zamek oświecony był rzęsiście pochodniami i jak jedna ogromna płonąca pochodnia rozsiewał blask po okolicznych górach. Gdy już biesiadnicy najedli się i dobrze napili, poprosili Heroda, by znowu zawezwał Salomę do tańca. Heroda nie trzeba było długo o to prosić, zrobiono miejsce na środku, a biesiadnicy umieścili się pod ścianami. Herod sam zasiadł na tronie, mając przy boku kilku zaufanych Herodian. Niebawem nadeszła Salome, ubrana w pajęczą, przezroczystą tkaninę w koronie na głowie; włosy częścią przetykane były perłami i klejnotami, częścią powiewały w lokach koło głowy. Towarzyszyło jej kilka tancerek. Salome stanęła w środku, towarzyszki w koło niej i rozpoczął się taniec dziwny, polegający na wykręcaniu, wyginaniu i kołysaniu ciała na różne strony, tak karkołomnym, jak gdyby tancerki nie miały kości. Ciała przybierały co chwila najrozmaitsze pozycje. W rękach trzymały wieńce i chustki, którymi powiewały i rzucały na wszystkie strony. Całość łączyła się w zamęt nieuchwytny, drgający lubieżnością i chucią, drażniący oczy i żądze widzów. Salome przewyższała wszystkie w tej umiejętności. Widziałam wyraźnie szatana przy jej boku, który zdawał się pomagać jej wykręcać wszystkie członki, by tym lepiej wykonała ten ohydny taniec. Herod oszołomiony był i odurzony tym widokiem. Przy końcu zbliżyła się Salome do tronu, a jej towarzyszki tańczyły tymczasem dalej, ściągając na siebie uwagę gości; tylko więc najbliżej stojący mogli słyszeć, jak Herod rzekł do niej: „Żądaj ode mnie co chcesz, a dam ci! Przysięgam, że choćbyś zażądała połowę królestwa, otrzymasz!" Salome myślała chwilę, wreszcie odrzekła: „Pójdę poradzić się matki, co mam zażądać." Poszła też zaraz do komnaty niewieściej i powiedziała to matce. Przewrotna niewiasta, uradowana, że spełniają się jej życzenia, kazała jej zażądać od Heroda głowy Jana Chrzciciela. Salome wróciła do Heroda i rzekła: „Chcę, abyś mi dał natychmiast na misie głowę Jana!" Niespodziewane te słowa, które tylko najbliżsi zaufani słyszeli, raziły jak gromem Heroda; tego wcale się nie spodziewał. Lecz Salome domagała się natarczywie dotrzymania przysięgi, więc, choć niechętnie, kazał jednemu z Herodian zawołać kata, polecił mu ściąć Jana, a głowę doręczyć na misie Salome. Kat poszedł spełnić rozkaz, a za nim po chwili wyszła Salome. Herod, pod pozorem, że czuje się niezdrów, opuścił salę z swymi zaufanymi. Zmartwiony był bardzo takim obrotem sprawy. Teraz dopiero, niestety za późno, tłumaczyli mu poufni, że nie potrzebował koniecznie zezwalać na to: przyrzekli zarazem dotrzymać ścisłej tajemnicy, by nie zakłócić uroczystości. Smutny i jakby nieprzytomny błąkał się Herod po swoich pokojach, a tymczasem zabawa szła dalej swoim trybem; goście bawili się doskonale, wychwalając gościnność Heroda. Jan właśnie klęczał w więzieniu z wyciągniętymi rękoma i patrząc w niebo modlił się gorąco. W koło niego rozchodziła się dziwna niebiańska światłość, wobec której oświetlenie sali Heroda podobne było raczej do ognia piekielnego. Zatopiony w modlitwie, nie słyszał Jan, że drzwi więzienia otworzyły się, a przez nie wszedł kat, wziąwszy z sobą obu żołnierzy, strzegących wejścia. Żołnierze trzymali pochodnie w ręku, lecz wobec jasności, otaczającej Jana, wyglądały one jak świece w dzień zapalone. Salome czekała w pobliżu w przedsionku obszernego więzienia, posławszy katowi przez służebne misę, okrytą czerwonym suknem. Kat przystąpił do Jana, i położywszy mu rękę na ramieniu, rzekł: „Król Herod przysłał mnie tu, bym na tej misie zaniósł głowę twą jego córce Salome." Jan, nie wstając z ziemi, zwrócił się ku niemu i nie dając mu skończyć, rzekł: „Wiem, po co przychodzisz. Gdybyś wiedział co czynisz, to z pewnością nie zgodziłbyś się jako narzędzie króla. Zresztą czyń, co ci kazano; gotów jestem." To rzekłszy, odwrócił się od niego i klęcząc przed kamieniem, gdzie zwykle się modlił, znowu pogrążył się w modlitwie. Widząc to kat, zabrał się do wykonania okrutnego wyroku. Miał do tego maszynę, dającą się chyba porównać z łapką na lisy. Był to żelazny pierścień, a w nim po bokach dwa ostre żelaza w kształcie nożyc; kat założył to na szyję klęczącemu Janowi, pociągnął, czy też nacisnął sprężynę, i w tej chwili przecięły ostrza szyję, oddzielając głowę od tułowia. Jan nie ruszył się nawet — odcięta głowa upadła na ziemię, a z tułowia wytrysnął potrójny strumień krwi, skraplając głowę i ciało Świętego i chrzcząc go niejako w własnej krwi. Pomocnik kata podniósł martwą głowę za włosy i szydząc położył na misę, a kat oddał ją zaraz czekającej Salome. Salome chwyciła misę z radością, pomieszaną z tajemną grozą i odrazą, jaka zwykła przejmować ludzi grzesznych na widok krwi lub ran. Służebnej ze światłem kazała iść naprzód, a sama szła za nią podziemnym krużgankiem, niosąc na misie świętą głowę. Ze wstrętem wyciągnęła rękę przed siebie i odwróciła w bok strojną głowę, nie chcąc patrzeć na niesiony ciężar. Szły tak czas jakiś wznoszącym się w górę krużgankiem, aż stanęły w sklepionej izbie kuchennej, leżącej pod mieszkaniem Herodiady. Ta czekała tu już na nie; natychmiast zdjęła zasłonę ze świętej głowy i szydząc zaczęła pastwić się nad nią; poczym zdjęła ze ściany ostry rożenek, których dosyć tam wisiało i zaczęła kłuć język, policzki i oczy, następnie jak diabeł nie człowiek rzuciła świętą głowę na ziemię i nogami wepchnęła ją przez okrągły otwór do rowu, w który wymiatano odpadki i śmiecie kuchenne. Tak nasyciwszy swą złość, wrócił ów potwór w ciele niewiasty wraz z córką do uciech i zabaw występnych, jak gdyby nic się nie stało. Zwłoki Jana Chrzciciela, okryte skórą, w którą się zawsze odziewał, złożyli żołnierze na łożu kamiennym. Wzruszeni byli bardzo tragicznym zgonem Świętego, lecz wkrótce zastąpiono ich innymi, a tych zamknięto, by nie wygadali się przed kim; w ogóle wszystkim wtajemniczonym surowo nakazano milczenie. Goście nie myśleli wcale o Janie, więc zgon jego pozostał przez jakiś czas w tajemnicy; owszem rozeszła się była pogłoska, że wypuszczono Jana na wolność. Gody trwały tymczasem dalej; po Herodzie zaczęła przyjmować hucznie gości Herodiada. Co do zgonu Jana przedsięwzięto wszelkie środki ostrożności. Uwięziono pięciu świadków stracenia, a mianowicie obu strażników, kata, jego pomocnika i służebne Salomy, która okazywała żal z powodu ścięcia Jana. Przed więzieniem postawiono nowe straże. Poufnik jeden Heroda miał nakaz nosić przez jakiś czas żywność do więzienia, by nikt nie domyślił się, co zaszło.

Jezus w Tenat Silo i Antipatris

Podczas, gdy takie rzeczy działy się w Macherus, bawił Jezus w TenatSilo i tu od ludzi, wracających z Jerozolimy, dowiedział się o zaszłym tam wielkim nieszczęściu. Przy wielkiej budowie na górze świątyni zapadły się niedawno świeżo postawione mury, grzebiąc w swych gruzach mnóstwo robotników i osiemnastu budowniczych, przysłanych przez Heroda. Jezus wyraził Swe współczucie dla niewinnie zasypanych ludzi; powiedział przy tym, że choć wielką jest w tym wypadku wina budowniczych, nie jest jednak większa od winy Faryzeuszów, Saduceuszów i tych wszystkich, którzy działają przeciw Jego królestwu. To też i oni zginą pod gruzami swej zdradliwej budowy. Budowla ta, o której mowa, ciągnęła się na przestrzeni kwadransa drogi, a miała służyć do tego, by skierować wodę, odpływającą ze stawu Betesda, na górę ku świątyni i nią spłukiwać z podwórza świątyni do jaru krew z ofiar. Staw leży w tymże jarze wyżej; zasila go woda ze źródła Gihon, a zbyteczna woda odpływa w jar. Budowa urządzona była tak, że trzy sklepione ganki wiodły pod górę, zaś przez dolinę od południa ku północy wiodły na górę długie arkady, dźwigające wodociąg. Ustawiono wysoką wieżę i za pomocą maszynerii kołowej wyciągano worami wodę na wierzch. Budowę prowadzono już długo, i dopiero ostatnimi czasy, gdy brakło odpowiedniego materiału i budowniczych, zwrócił się Piłat do Heroda za radą jednego z członków „Rady", tajemnego Herodianina. Herod przysłał jako budowniczych również Herodian. Ci z polecenia Heroda umyślnie w ten sposób budowali, by wszystko się zawaliło, bo chcieli przez to jeszcze więcej rozjątrzyć Żydów na Piłata. Budowali więc na drewnianych rusztowaniach, u spodu szeroko, zostawiając próżnię w środku, zaś u góry coraz wężej, ale dając coraz cięższy materiał. Gdy już wszystko było gotowe, kazali usunąć rusztowania, podtrzymujące budowlę, twierdząc, że już wszystko stoi mocno. Sami stanęli tymczasem na tarasie naprzeciw budowli. Mnóstwo robotników pracowało podczas tego na wysokich sklepieniach. Zaledwie usunięto rusztowania, zaczęły się z trzaskiem walić olbrzymie mury. Rozległ się krzyk i jęki, nieszczęśliwi robotnicy zaczęli uciekać na wszystkie strony. Kłęby pyłu wzbiły się w górę, trzask i łomot rozległ się daleko, gruzy przywaliły wiele mniejszych pobliskich mieszkań, przy czym zginęło mnóstwo robotników i ludzi, mieszkających u stóp góry. Jednak i sprawcy tego nieszczęścia nie uszli kary. Od silnego wstrząśnięcia ziemi zawaliło się również rusztowanie, na którym stało osiemnastu zdrajców, grzebiąc ich wraz z innymi w gruzach. Wypadek ten zaszedł tuż przed uroczystym obchodem urodzin w Macherus i dlatego to nie pojawił się tam żaden z rzymskich oficerów i urzędników. Piłat rozzłościł się za to bardzo na Heroda i poprzysiągł mu w duszy zemstę; bo też była to ogromna budowa i niezmierną przez to wyrządzono szkodę. Od tego czasu gniewali się na siebie Piłat i Herod i pojednali się dopiero przy śmierci Jezusa, tj. przy zburzeniu prawdziwej świątyni. Tamto zawalenie się sprowadziło śmierć winnych i niewinnych, to ostatnie sprowadziło sąd na cały naród. Zawalona budowla zasypała cały wąwóz, skutkiem czego zatamował się odpływ stawu Betesda, a zatrzymana woda utworzyła jakby drugi staw.
Zaraz po wypadku wysłał był rozgoryczony Piłat urzędników do Macherus, by Herod wytłumaczył się z tego, lecz ten wyparł się wszelkiego współudziału w tej sprawie. Jezus uzdrowił w Tenat wielu ślepych. Następnie udał się z Piotrem i Janem przez Sychem do Antipatris. Po drodze zagadywali Go nieraz Piotr i Jan, czy nie zechce wstąpić do Arumy, lub innych miejscowości, lecz Jezus odpowiadał, że nie przyjęłoby Go tu, więc szli prosto do Antipatris.
Po drodze nauczał ich Jezus o modlitwie w przypowieści o człowieku, który w nocy puka do drzwi swego przyjaciela i prosi go o pożyczenie trzech chlebów. Wieczorem przybyli w okolicę Antipatris, obfitą w drzewa, i zaszli na noc do gospody.
Antipatris, piękne miasto, położone nad rzeczką, zbudowane jest przez Heroda ku czci Antipatra na miejscu mniejszego miasteczka Kafar Saba. W wojnie z Machabeuszami obozował w KafarSaba wódz Lysiasz; już wtedy otoczone było miasto murem i wieżami. Lysiasz, pobity przez Judę Machabeusza, pojednał się tu z nim, powstrzymał inne ludy od napaści na Judeę i sam złożył bogate podarunki na odbudowanie świątyni. Tędy prowadzono pojmanego Pawła do Cezarei. Miasto leży o sześć godzin drogi od morza. Otoczone jest w koło ogromnymi drzewami; wewnątrz są co krok ogrody i okazałe aleje, całe miasto kryje się prawie w zieleni. Zbudowane jest na sposób pogański; wzdłuż, ulic wiodą wszędzie portyki. Z gospody poszedł Jezus z Piotrem i Janem do miasta i udał się do domu naczelnika miasta, Ozjasza. Dla niego to głównie Jezus tu przybył, znając jego nieszczęśliwe położenie. Córka Ozjasza była bardzo chora, więc Ozjasz prosił Jezusa o pomoc i w tym celu posłał był sługę do gospody na przedmieście, prosząc Jezusa do siebie. Jezus obiecał przyjść i teraz spełnił tę obietnicę. Ozjasz przyjął przybyłych z oznakami wielkiej czci, umył im nogi i chciał zaraz zastawić posiłek. Jezus jednak odłożył to na później i zaraz udał się do chorej; dwaj Apostołowie poszli tymczasem na miasto zapowiedzieć mieszkańcom, że w synagodze godzę odbędzie się nauka. — Ozjasz był to mąż już blisko 40sto letni. Chora jego córka, Michol, liczyła około czternastu lat. Leżała na posłaniu blada, wychudła i była tak obezwładniona, że nie mogła ruszyć żadnym członkiem, głowy podnieść ani obrócić nie mogła, a ręce musiał jej dopiero ktoś drugi podnosić i przesuwać, gdy chciała zmienić ich położenie. W takim stanie zastał ją Jezus, zbliżywszy się do jej posłania; matka tam obecna, oddała Jezusowi pokorny ukłon. Zwykle sypiała matka po drugiej stronie posłania na poduszce, by w każdej chwili być córce pomocna. Obecnie, gdy Jezus ukląkł przy niskim posłaniu, stanęła z uszanowaniem naprzeciw, ojciec zaś stał w nogach łóżka. Jezus rozmawiał chwilę z chorą, potem pomodlił się, tchnął na jej twarz, a skinąwszy na matkę, kazał jej uklęknąć naprzeciw, co też ona uczyniła. Wtedy Jezus nalał na dłoń trochę oliwy, którą miał przy Sobie, i pomazał dwoma pierwszymi palcami prawej ręki skronie i czoło chorej dziewczynki, także łokcie prawej i lewej ręki i przez kilka chwil trzymał Swą rękę na jej łokciach. Następnie kazał matce rozpiąć suknię chorej na żołądku i pomazał również to miejsce. Tak samo pomazał Jezus nogi chorej, kazawszy matce uchylić nieco okrycie. Poczym rzekł: „Michol, podaj Mi prawą rękę, a matce lewą!" Chora po raz pierwszy podniosła obie ręce i im podała. „Powstań, Michol!" — rzekł Jezus. I oto, wynędzniałe, blade dziecko usiadło na posłaniu, a po chwili stanęło na nogi, chwiejąc się jeszcze, odzwyczajone od chodu. Jezus, trzymając ją z matką za ręce, zaprowadził ją w objęcia uszczęśliwionego ojca.
Z rąk ojca poszła w objęcia matki. Wszyscy troje płakali z radości, i wdzięcznością przejęci, upadli Jezusowi do nóg. Po chwili zeszli się słudzy i służebne, wielbiąc radośnie imię Pana. Jezus kazał przynieść chleba i winogron, kazał je wycisnąć, pobłogosławił ten posiłek i kazał dziewczynce się kilka razy posilić. Dziewczynka ubrana była w długą koszulę z delikatnej, naturalnej wełny. Przód koszuli zapinał się na ramionach, można więc było otwierać go. Ramiona owinięte były szerokimi pasami z tej samej materii, co i koszula. Pod koszulą nosiła rodzaj szkaplerza, spadającego na plecy i piersi. Po uzdrowieniu okryła ją matka obszerną, lekką zasłoną. Uzdrowiona chodziła z początku chwilę chwiejnie i niezgrabnie, jak ten, co całkiem zapomniał chodzić i prosto stać, potem usiadła i posiliła się trochę. Niedługo nadeszły jej przyjaciółki i rówieśniczki, zdjęte ciekawością, pomieszaną z trwogą, by się naocznie przekonać o jej rozgłoszonym już uzdrowieniu. Ujrzawszy je, wstała dziewczynka i chwiejąc się, prowadzona za rękę przez matkę, podeszła ku nim. Dziewczęta z radością uściskały ją i pomagały jej chodzić. Tymczasem Ozjasz pytał Jezusa, czy przypadkiem choroba dziecka nie była karą za winy rodziców, na co Jezus mu odrzekł: „Jest to zrządzenie Boże." — Przyjąwszy jeszcze podziękowanie towarzyszek uzdrowionej, poszedł Jezus na podwórze, gdzie już zebrało się mnóstwo chorych. Tu byli także Piotr i Jan, powróciwszy z miasta.
Uzdrowiwszy chorych wszelkiego rodzaju, udał się Jezus w otoczeniu tłumów do synagogi, gdzie już czekali Go Faryzeusze i nowe tłumy słuchaczy. Jezus opowiedział przypowieść o pasterzu, i stosując ją do Siebie, rzekł, że On właśnie szuka zgubionych owiec, że wysłał Swoje sługi na znalezienie ich i gotów jest umrzeć za owce Swoje. „Mam trzodę — mówił — na Mej górze i ta jest bezpieczna, a jeśli wilk porwie którą z tych owiec, to już jej własna wina." Potem opowiedział drugą przypowieść, zastosowaną do Swego posłannictwa, a w końcu rzekł: „Mój Ojciec ma winnicę." Faryzeusze spojrzeli na te słowa szyderczo po sobie. Jezus tymczasem opowiadał dalej, jak to źli najemnicy źle się będą obchodzić ze sługami Ojca Jego, jak to Ojciec posyła teraz Swego własnego Syna, ale i tego odepchną i zabiją. Teraz już otwarcie wyśmiewali się Faryzeusze i szydzili, pytając jeden drugiego: „Co to za jeden? co On chce? Skąd wziął Jego ojciec winnicę? Musiał rozum stracić! To jakiś głupiec, zaraz to poznać." Wyśmiali pogardliwie naukę Jezusa, a gdy Jezus wyszedł z obu uczniami z synagogi, jeszcze w drodze wykrzykiwali za Nim różne obelgi; zdziałane cuda przypisywali czarnoksięstwu i pomocy diabła. Jezus, nie zwracając na to uwagi, powrócił do domu Ozjasza, gdzie uzdrowił jeszcze kilku chorych, czekających na podwórzu; potem posilił się trochę i przyjął ofiarowany Mu na drogę chleb i balsam. Jezus uzdrawiał chorych w rozmaity sposób, a wszystko miało osobne, tajemnicze znaczenie. Chociaż widziałam to na własne oczy, nie da się to jednak tak wiernie opisać. Sposób uzdrawiania miał związek z tajemną przyczyną i znaczeniem choroby, z duchowymi potrzebami człowieka. Tak np. pomazani olejem, otrzymali pewne wzmocnienie duchowe i siłę, zastosowaną do znaczenia alegorycznego oliwy. Żadna czynność nie była bez właściwej sobie treści. Przez takie formy zewnętrzne ustanawiał Jezus zarazem rozmaite obrzędy, które później zastosowywali w Imię Jego Święci i uzdrawiający kapłani, jużt...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin