IV .doc

(56 KB) Pobierz

Rozdział czwarty

Edward:

Trzy pumy, dwie przygody z drzewami i jedno spotkanie bliskiego stopnia z ziemią później…
Było już dobrze po dwunastej, gdy wróciliśmy do samochodu. Carlisle jechał bardzo szybko, co było dość dziwne, gdyż zwykle przestrzegał przepisów na uczęszczanych drogach. Tym razem jednak spieszył się. Wychodząc wczoraj ze szpitala nie zwolnił się i obecnie od trzech godzin powinien być w pracy, a tym czasem do domu było jeszcze dobre pół godziny drogi. Dlatego też poprzez gęstą zasłonę własnych myśli docierała do mnie jego frustracja. Carlisle nie lubił się spóźniać. Podczas gdy on chciał dojechać do Forks jak najszybciej, ja z chęcią zrobiłbym wszystko, żeby tylko przedłużyć tę podróż. Szybkość, z jaką pokonywaliśmy kolejne kilometry autostrady, była w pewien sposób uspokajająca. W porównaniu z nią, a tym bardziej z bieganiem po lesie, perspektywa spędzenia reszty dnia w zamkniętym pokoju nie wyglądała zbyt zachęcająco. Ale czy miałem inne wyjście? Mimo że obecnie byłem syty do granic możliwości, do tego stopnia, że odczuwałem coś, co mogło się równać z ludzkimi nudnościami, nie zaryzykowałbym pójścia dzisiaj między ludzi. Nie mogłem mieć pewności, kiedy znów zgłodnieję tak bardzo, że zawładnie mną pragnienie. Dlatego też nie było możliwości, bym umilił sobie czas, spędzając go w szkole. Bo w szkole było zbyt dużo ludzi. Bo w szkole była Bella. Dlaczego samo wspomnienie jej imienia wywoływało we mnie taką falę bólu? Teraz, gdy nie mogłem już skupić się na polowaniu, moje myśli znów krążyły wokół decyzji, którą podjąłem. Im bardziej się zatracałem, tym większe emocje mną targały, a tym samym irytowałem Jaspera. Jego uspokajanie nie na wiele się zdało, gdyż niemal natychmiast powracałem do tego samego stanu. Tak więc analizowałem w kółko sytuację, w jakiej się znalazłem, oraz jej konsekwencje. Jasper słał mi w myślach błagania, bym przestał, bo on zaraz nie wytrzyma, ale ja nie umiałem skupić się na niczym innym.
Gwałtowne hamowanie skutecznie wyrwało mnie z zadumy. W myślach Carlisle’a wychwyciłem przekleństwo. Carlisle? Przeklinał? Co z tego, że w myślach, on zwykle nawet tam był nieskazitelny. Co też spowodowało taką reakcję ojca oraz to zdzieranie opon o jezdnię? Skupiłem się na myślach osób znajdujących się w najbliższym otoczeniu. Wystarczył ułamek sekundy, bym zorientował się, o co chodzi. Policja. No po prostu cudnie, pomyślał sfrustrowany Carlisle. Jeszcze bardziej się spóźnię. Po czym nagle jego myśli skierowały się ku czemu innemu. Boże, Edward, zakryj się czymś. No tak. Biorąc pod uwagę mój wygląd, Carlisle miał szansę zostać posądzonym o znęcanie się nad nieletnim. Jasper błyskawicznie rzucił mi swoją kurtkę, nim jeszcze samochód zdołał się w pełni zatrzymać. Zamknąłem oczy, udając, że śpię. Może policjanci nie zwrócą na mnie uwagi. W końcu zatrzymali nas z powodu znacznie przekroczonej prędkości, a nie, żeby szukać sadysty. Carlisle zaparkował na poboczu i otworzył okno. Na szczęście tylne szyby były przyciemniane, istniała więc szansa, że policja wlepi ojcu mandat i puści nas.
- Dzień dobry – odezwał się uprzejmie Carlisle, gdy przy oknie pojawiła się twarz policjanta.
-Dokąd panu tak spieszno? – spytał opryskliwie funkcjonariusz. – Do piekła? – nie, do piekła nam się nie spieszy, pomyślałem, nieco zraniony uwagą człowieka, który nie miał zielonego pojęcia, kim jesteśmy. Z jego myśli przebijało znudzenie. Ot, kolejny wariat drogowy.
- Nie, nie do piekła – odparł spokojnie Carlisle. – Jestem lekarzem, spieszę się do szpitala – wyjaśnił, podając jednocześnie dowód osobisty i prawo jazdy. Błąd. Policjant natychmiast zmienił podejście ze znudzonego na podejrzliwe. Słyszał już w życiu parę takich usprawiedliwień. Jego oczy zaczęły czujnie badać wnętrze samochodu w poszukiwaniu czegoś niezwykłego. No świetnie, posądził nas o posiadanie narkotyków!
- Tak, jasne – przytaknął w roztargnieniu policjant. Zauważył, że papiery Carlisle’a potwierdzały jego słowa, ale nie wyzbył się uprzedzeń. – Proszę wysiąść, przeprowadzamy kontrolę. – Carlisle natychmiast spoważniał. Rzucił mi zaniepokojone spojrzenie, w myślach informując mnie, jaki ma plan. Miałeś wypadek, ktoś cię potrącił samochodem. Zostałeś opatrzony, ale gips się rozwalił. Jesteś pobrudzony krwią, bo nie miałeś się w co przebrać. Wracamy właśnie do domu. Siedź tak długo, jak to tylko będzie możliwe, potem staraj się wyglądać na słabego. Kiwnąłem nieznacznie głową, dając ojcu do zrozumienia, że pojąłem jego plan.
- Czy to konieczne? – spytał Carlisle. – Naprawdę spieszę się do szpitala. Mój syn miał wypadek i został źle opatrzony. – zaczął wyjaśniać, ale policjant przerwał mu.
- Proszę wysiąść – powtórzył. Carlisle westchnął nieznacznie i spełnił polecenie. Poruszał się wolno, dając mi cenną chwilę na powtórzenie planu Jasperowi, co niezwłocznie uczyniłem, gdy tylko policjant odsunął przed otwieranymi drzwiami.
- Pomóż mi wysiąść – syknąłem jeszcze, nim Jasper podążył w ślady ojca. Brat parsknął cichym śmiechem, rozbawiony perspektywą kolejnego przedstawienia. Jasper wysiadł, a ja zacząłem manewrować tak, żeby włożyć na siebie kurtkę i ją zapiąć. W ten sposób chociaż trochę zasłonię pokrwawione ubranie, chociaż oczywiście nie zdołam ukryć plam na spodniach. Szło mi opornie, w końcu niełatwo jest manewrować ubraniem i jedną ręką, bacząc przy tym, by swoimi ruchami nie wzbudzić podejrzeń policjanta. Poradziłem sobie w końcu z pomocą Jaspera i wysiadłem niezdarnie z samochodu. Udałem, że się chwieję i wsparłem się na ramieniu brata.
Mina policjanta, w mim przypadku wspomagana dodatkowo przez jego myśli, była bezcenna. W tempie błyskawicznym, jak na człowieka, przeszedł od zdumienia, poprzez całą gamę zdziwienia, szoku oraz podejrzeń względem Carlisle’a, aż do pewnego zażenowania spowodowanego niesłusznym posądzeniem.
- Tato, o co chodzi? – spytałem półprzytomnie słabym głosem. Jasper zaśmiał się w duchu. – Czemu stoimy? Możemy wracać do domu?
- Nie jest pan za młody na ojca? – spytał policjant, nabierając znów podejrzeń.
- Edward jest moim przybranym synem – odparł spokojnie Carlisle. – Proszę, czy mógłby się pan pospieszyć z tą kontrolą? Chłopak ma źle założony gips, zależy mi, żeby jak najszybciej poprawnie go opatrzyć. – poprosił, a tymczasem Jasper zaczął manipulować przy emocjach funkcjonariusza, usuwając podejrzliwość.
- Proszę otworzyć bagażnik – polecił policjant. Carlisle posłusznie spełnił jego polecenie, ukazując mu wnętrze swojego bagażnika. Znajdująca się w nim lekarska torba utwierdziła policjanta w przekonaniu, że nie kłamiemy. Mruknął coś do siebie po czym wyciągnął z kieszeni bloczek i długopis, by po chwili bez słowa wręczyć ojcu mandat.
- Płatne od razu? – spytał oficjalnym tonem.
- Przelewem - Carlisle uśmiechnął się przepraszająco. – Nie mam przy sobie gotówki – dodał, nie patrząc nawet na kwotę. – Czy możemy już jechać? – spytał niecierpliwie, zerkając na mnie z troską. Policjant, podążając za jego spojrzeniem i patrząc na mnie ponownie, machnął tylko ręką.
- Niech pan jedzie, tylko nie tak szybko – dodał na pożegnanie i wrócił do radiowozu. Wsiadłem z powrotem do samochodu. Wiedząc, że policjant wciąż nas widzi, przepisowo zapiąłem pasy. Jasper postąpił podobnie, zwracając w myślach uwagę na bezsensowność całego tego zachowania. Każdy z nas mógłby zerwać pasy bezpieczeństwa bez najmniejszego wysiłku, nie mówiąc już o tym, że w przypadku wypadku samochodowego i tak nic by się nam nie stało.
- No, udało się – Carlisle odetchnął z ulgą, odpalając silnik. Gdy tylko policjant nie mógł już nas widzieć, przyspieszył znacznie. – Edwardzie, mógłbyś trochę bardziej uważać? Nie chcę kolejnego postoju – powiedział ostrzej, niż zamierzał i natychmiast zaczął mnie przepraszać w myślach. Machnąłem, a raczej chciałem machnąć, ręką, bo w efekcie rozbryzgnąłem gipsowe okruszki po samochodzie. Auć, zabolało. Edward, powstrzymałbyś to badziewie, jęknął w myślach Jasper, zaatakowany przez odłamki.
- Dobrze już, dobrze, już przestaję – rzuciłem na odczepnego i pogrążyłem się w myślach, nie zapominając jednakże o monitorowaniu otoczenia w poszukiwaniu policji.

 

 

Bella:

Nie sądziłam, że byłam aż tak zmęczona. Wbrew moim obawom nie śniło mi się zupełnie nic. Dzięki Bogu, że nie byłam rozmowna w obecności Alice, bo nie wiem, jakich bzdur mogłabym jej naopowiadać. Jeszcze bym się z czymś wygadała… Ale nie, to i tak nie stanowiłoby różnicy, przecież Alice i tak wszystko wiedziała.
- Jak za pięć minut nie wstaniesz, to spóźnisz się do szkoły – obudził mnie dźwięczny głosik mojej przyjaciółki. Momentalnie otworzyłam oczy i z paniką w spojrzałam na zegarek. Widząc godzinę, natychmiast wyskoczyłam z łóżka. Musiałam nie usłyszeć budzika! Po raz pierwszy zdarzyło mi się coś takiego. Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu spodni, które zostawiłam wczoraj na krześle, ale nie było ich nigdzie.
- Alice, gdzie są moje spodnie? – spytałam, przypominając sobie wczorajszą groźbę Alice, że ta posprząta mi szafę.
- W brudach – odparła beztrosko. – Masz, włóż te – podała mi w zamian jasnoniebieskie spodnie, które widziałam pierwszy raz w życiu. – Kupiłam ci je wczoraj, kiedy wy byliście w szkole – wyjaśniła, widząc moją minę. – To ulubiony odcień Edwarda – kusiła, gdy patrzyłam na nią sceptycznie.
- Dziękuję – powiedziałam w końcu, decydując się przyjąć podarunek. W końcu były to normalne jeansy, a nie jedwabna sukienka czy koronkowa spódnica. Musiałam przyznać, że kolor też mi odpowiadał. Odwróciłam się w stronę szafy, by skompletować resztę stroju, ale Alice była szybsza. Nie zauważyłam nawet, kiedy otworzyła drzwi, a już wręczyła mi bieliznę, na szczęście moją własną, oraz nieznaną mi, granatową bluzkę. Wiedząc, że mam mało czasu, nie wnikałam już w jej pochodzenie, tylko chwyciłam wszystko i pognałam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam, się i umyłam zęby i pobiegłam na dół. Charliego już nie było, natomiast w kuchni czekała na mnie Alice, rozglądając się nieco bezradnie.
- Co będziesz jeść? – spytała. Zapewne gdyby tylko umiała gotować, siedziałabym teraz przed zastawionym stołem. Na szczęście tak nie było i mogłam zadowolić się szybko przyrządzonymi płatkami z mlekiem.
- Nie powinnaś już iść? – spytałam między jedną łyżką a drugą. – Nie zdążysz do domu i z powrotem.
- Nie wracam do domu – odparła Alice. – Pojadę z tobą prosto do szkoły. W końcu samochód Edwarda jest zepsuty, a Carlisle’a nie ma w domu i nie będzie mógł mnie podrzucić.
- No patrz, a Edward nie może patrzeć na moje autko – mruknęłam pod nosem. Alice parsknęła śmiechem. – Właśnie, wiesz już, kiedy wraca? – Spytałam, przypominając sobie o czekającej mnie konfrontacji.
- Nie określę dokładnie godziny, ale powinni wrócić, nim my skończymy szkołę – odparła moja przyjaciółka. – Carlisle nie zwolnił się z pracy, więc będzie się spieszył. No, myślę, że my też powinnyśmy się streszczać – dodała, patrząc na zegarek. Dojadłam szybko ostatnie kilka łyżek płatków i zebrałam naczynia ze stołu, żeby je pozmywać. Alice tymczasem ulotniła się, by wrócić z moją torbą i kluczykami od samochodu. Wzięłam od niej swoje rzeczy i zarzuciłam kurtkę – dla odmiany padało. Z ulgą zatrzasnęłam drzwi furgonetki i odpaliłam silnik. Przez całą drogę do szkoły milczałyśmy. Przynajmniej Alice nie robiła uwag odnośnie mojego sposobu jazdy. Nawet nie musiałam jej przypominać, żeby zapięła pasy. Ponieważ zaspałam, przyjechałyśmy pod szkołę dość późno. Akurat miałam czas, by zaparkować i dojść do klasy.
- Zobaczymy się w stołówce – powiedziałam, gdy doszłyśmy do mojego pawilonu. – Daj mi znać, jakby coś się stało, dobrze?
- Jasne – odparła Alice. – Masz komórkę Edwarda? – spytała. Kiwnęłam głową. – Nie zapomnij jej wyciszyć.
Ach, racja. Nerwowo wygrzebałam telefon z kieszeni i wyłączyłam dźwięk. Dobrze, że mi przypomniała. Nie byłam przyzwyczajona do posiadania komórki. Weszłam do sali równo z dzwonkiem i zajęłam miejsce, smętnym wzrokiem spoglądając na puste miejsce obok. Cóż, trzeba przetrwać ten dzień, powiedziałam sobie i rozpakowałam się.
Nie sądziłam, że czas bez Edwarda może mi minąć tak szybko. Akurat dzisiaj na matematyce był nowy temat, więc musiałam się skupić, bo nie było tego, który mi zawsze podpowiadał. Na szczęście pojęłam lekcję i bez pomocy Edwarda. Kolejne przedmioty były mniej problematyczne. Robiłam szczegółowe notatki na angielskim, a oprócz tego po raz pierwszy od dawna wymieniałyśmy z Angelą karteczki w trakcie lekcji. Gdy spytała o Edwarda, napisałam jej, że jednak przesadził wczoraj z tym pójściem do szkoły i potem bardzo źle się czuł, więc został w domu. W pewnym momencie spanikowałam nieco, bo telefon zaczął mi wibrować w kieszeni. Zerknęłam dyskretnie, czy to przypadkiem nie Alice, chociaż był środek lekcji. Dzwoniła Esme. Nie miałam jak wyjść z klasy, więc nie odebrałam. Wydało mi się to niegrzeczne, ale nie miałam wyjścia. Pocieszyłam się tym, że jeśli Esme potrzebowała pilnie skontaktować się z Edwardem, to Carlisle na pewno ma telefon, więc nie będzie problemu.
Gdy weszłam do stołówki, Alice czekała już na mnie przy stoliku. Na mój widok wstała i razem podeszłyśmy do bufetu, by wziąć sobie coś do jedzenia. Jestem pewna, że zauważyła moje niecierpliwe spojrzenie, bo pokręcił przecząco głową. Gdy tylko znalazłyśmy się w bezpiecznej odległości od naszych szkolnych kolegów, Alice odpowiedziała na moje nieme pytanie:
- Wrócili już. Ale mieli niezłą akcję po drodze – powiedziała, śmiejąc się cicho. – Policja ich zatrzymała, bo Carlisle za szybko jechał. Nie zdążyłam ich ostrzec. – Zmartwiła mnie. W jakim stanie psychicznym musi być Edward, skoro nie zauważył obecności policji? Alice zauważyła moją minę i dodała. – No więc generalnie będziemy miały do czynienia z zabarykadowanym Edwardem.
- Jakim?
- Zabarykadowanym – powtórzyła Alice. – Wiesz, coś w stylu „dajcie mi spokój bo i tak nie wyjdę z pokoju.”
- Świetnie – mruknęłam. Chociaż w sumie powinnam się cieszyć. Żadnych wycieczek do Włoch, żadnych prób samobójczych…
- Na co masz ochotę? – spytała Alice, nie pozwalając mi pogrążyć się w zadumie. Nie odpowiedziałam jej, nie musiałam przecież. Zresztą w chwili, gdy zadała pytanie, odbierała już zapakowaną jedzeniem tacę. Dwie cole, dwie sałatki, dwa rogale z makiem i dwa jabłka. Nasz standardowy zestaw. Alice podziękowała i zapłaciła, po czym pociągnęła mnie do stolika. Nie zdążyłyśmy do niego dojść, skrzywiła się nieznacznie.
- Zaraz mnie będą męczyć pytaniami – mruknęła cicho. – Matko, mogliby oszczędzić.
- Edwarda też wczoraj wałkowali, ale nie jakoś szczególnie – odparłam pocieszająco po czym zamilkłam w obawie, że usłyszą mnie moi koledzy. Tak jak powiedziała Alice, pytania posypały się, ledwie usiadłyśmy przy stole. Nawet Jessica i Lauren zdawały się być ciekawe.
- Hej Alice, jak się czujesz? – wystrzelił z pytaniem Mike na powitanie. – Wszystko w porządku?
- Tak, nic mi nie jest – odparła Alice, uśmiechając się promiennie.
- Jak wam się to udało? – chciała wiedzieć Jessica. – Znaczy, że nic wam się praktycznie nie stało?
- Mieliśmy szczęście. To, że nikomu więcej nic się nie stało, to zasługa Edwarda, który jest bardzo dobrym kierowcą – zaczęła wyjaśniać Alice. – Nie spanikował i udało mu się zminimalizować skutki.
- Alice, nie miałem wczoraj okazji – zaczął znowu Mike. – Chciałbym cię bardzo przeprosić za to, co się stało. Naprawdę nie wiem, jak do tego doszło.
No proszę, jakoś przy Alice Mike nie miał oporów, by przeprosić ją publicznie. Najwyraźniej jego nienawiść do Cullenów skupiała się tylko na Edwardzie. Widać nie mógłby przenieść jej na jego śliczną siostrę. Przestałam zwracać uwagę na otoczenie i zajęłam się lunchem. Alice z pewnością świetnie sobie poradzi. Znów zaczęłam zastanawiać się, jak rozegrać całą tę sprawę z Edwardem. Czekać, czy jechać do niego już dzisiaj? Pod wpływem impulsu wstałam od stołu i wyszłam na zewnątrz, by móc w spokoju zadzwonić. Alice spojrzała na mnie krótko i kiwnęła głową. Gdy znalazłam sobie wygodne miejsce pod dachem, gdzie było cicho i sucho, wyjęłam z kieszeni telefon Edwarda. Jako pierwszy wybrałam numer Esme.
- Tak? – odebrała po drugim dzwonku.
- Dzień dobry Esme, mówi Bella – przywitałam się. – Czy mogłabym prosić Edwarda do telefonu? – po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
- Ekhm, obawiam się, że nie będzie chciał rozmawiać – odparła Esme stroskanym głosem.
- Jak on się czuje? – spytałam. Proszę, powiedz, że nie jest źle, proszę, błagałam w myślach.
- Nie najlepiej. Nie da się tknąć nawet Carlisle’owi, zamknął się w pokoju i nie chce wyjść. – nawet przez telefon słychać było, jak bardzo się martwi.
- Czy możesz mu przekazać, że przyjadę do niego? – poprosiłam.
- Oczywiście. Przyjedź jak tylko będziesz mogła – poprosiła Esme i rozłączyła się. Westchnęłam. Czyli Edward nie chce ze mną rozmawiać. Świetnie. Spojrzałam na zegarek by upewnić się, że mam dość czasu na wykonanie jeszcze jednego telefonu.
- Cześć Bello – przywitał się Emmett nim zdołałam coś powiedzieć. – Wiem, czego, a raczej kogo chcesz, ale będzie z tym problem.
- Mógłbyś spróbować? – poprosiłam. No tak, racja, z pewnością słyszał moją rozmowę z Esme.
- Jasne, aczkolwiek nie ręczę za efekt – odparł Emmett i krzyknął. – Ej, Edek, Bella dzwoni. – nie usłyszałam odpowiedzi mojej drugiej połówki, ale po chwili Emmett znowu zawołał. – No ruszże się! Nie bądź cham, dama czeka. – Nic na to nie poradzę, że musiałam się uśmiechnąć w tej chwili.
- Emmett, nie tak ostro – rzuciłam w stronę słuchawki.
- Na niego już nic nie działa – odpowiedział. – Nawet wytknięcie mu, że zachowuje się nieodpowiednio.
-No nic, Emmett, będę musiała sama to załatwić – powiedziałam. – Dobra, muszę lecieć na lekcje. – dodałam i rozłączyłam się.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin