III .doc

(67 KB) Pobierz

Rozdział trzeci
Edward:

Zacisnąłem ręce w pięści. Gips skruszył się, odłamki spadły na podłogę, pył pobielił czystą tapicerkę. Czekałem w samochodzie na Carlisle’a i niecierpliwiłem się. Wiedziałem, że ojciec przepraszał Charliego za zamieszanie, ale w ten sposób wystawiał moją cierpliwość i opanowanie na próbę. I to na próbę, której mogły nie przejść. Wzdrygnąłem się, starając się nie dopuścić takiej myśli do siebie. Marzyłem, by znaleźć się w tej chwili daleko stąd, jak najdalej od Belli. Gdyby moje serce jeszcze biło, zamarłoby ze strachu na samą myśl o tym, do czego omal nie doszło. Carlisle, pospiesz się, błagałem go w duchu. Musiałem gdzieś stąd odjechać, gdziekolwiek. Mogłem w zasadzie puścić się biegiem, ale nie ufałem sobie na tyle, by mieć pewność, że jeśli wysiądę z samochodu, nie wejdę z powrotem do domu, by zaspokoić pragnienie…
Drzwi kierowcy otworzyły się i Carlisle wsiadł do samochodu. Nareszcie. Irytowało mnie to ludzkie tempo, z jakim się poruszał, ale rozumiałem jego ostrożność – Charlie mógł wyglądać przez okno. Dlatego też ruszyliśmy spokojnie i z przepisową prędkością oddaliliśmy się od domu Belli. Dopiero gdy komendant nie mógł nas widzieć, Carlisle gwałtownie przyspieszył. Nie odzywał się, ale z jego myśli mogłem wychwycić uspokajające słowa. Cieszyłem się, że nie wypowiada ich na głos, jednak z drugiej strony przynosiły ulgę, niewielką, ale zawsze jakąś. Pomagała przede wszystkim świadomość, że z każdym przejechanym kilometrem oddalam zagrożenie od Belli. Mimo to odważyłem się nabrać powietrza do płuc dopiero, gdy byliśmy naprawdę daleko od jej domu. Odetchnąłem głęboko kilka razy, mając nadzieję, że choć trochę się uspokoję, aczkolwiek pragnienie paliło moje gardło tak samo, jak wcześniej i nie byłem w stanie nic na to poradzić. Mogłem tylko siedzieć spokojnie i wychwytywać zaniepokojone spojrzenia, jakie Carlisle słał co chwilę w moją stronę. Bardzo się o mnie martwił.
Ciszę przerwał jego telefon. Carlisle odebrał go, nie patrząc nawet, kto dzwoni.
- Gdzie jesteście? – Usłyszałem nerwowy głos Jaspera. – Co z Edwardem? – miałem ochotę zazgrzytać zębami, słysząc ten niepokój w jego głosie. A co gorsza – niepokój uzasadniony.
- Jest tutaj ze mną – odparł szybko Carlisle. – Wyjdź na główną drogę, zgarniemy cię po drodze. Jedziemy na polowanie.
- Czy mam zabrać ze sobą Emmetta? – Jęknąłem na tyle głośno, że brat musiał mnie usłyszeć, Carlisle natomiast zobaczył moją minę.
- Nie, damy sobie radę – odparł i rozłączył się, a ja byłem mu niezmiernie wdzięczny. Tak, polowanie było tym, czego w tej chwili najbardziej potrzebowałem, ale czułbym się niezręcznie, gdyby cała moja rodzina pojechała tylko po to, by mnie pilnować. Wspomnienie o polowaniu wywołało nową falę palącego bólu w gardle. Pragnienie stawało się nie do zniesienia. Próbowałem odwrócić od niego swoją uwagę, lecz na próżno. Myślałem tylko o tym, by zatopić zęby w szyi jakiegoś zwierzęcia. Albo człowieka, podsunął mi usłużnie drzemiący we mnie potwór. Wzdrygnąłem się na samą myśl. Carlisle zauważył mój gwałtowny ruch, a w jego oczach dojrzałem głęboką troskę. Na szczęście nim zostałem zmuszony do wyjaśnień, zahamowaliśmy gwałtownie. Jasper jednym ruchem wskoczył na tylne siedzenie i po chwili gnaliśmy dalej szosą w kierunku najbliższego rezerwatu.
Jasper był spięty, to nie ulegało wątpliwości. Emanowałem tak silnymi emocjami, że nie było mu łatwo siedzieć tak blisko mnie. Widziałem swój obraz w jego myślach oraz to, że byłem już u kresu wytrzymałości. Dlatego też Jasper nie zwlekał z użyciem swoich zdolności. Niemal natychmiast moje mięśnie się rozluźniły, dłoń przestała miażdżyć gips. Jedynie zęby pozostały zaciśnięte, a ogień nadal palił gardło. Byłem tak spragniony, że w tej chwili było mi obojętne, czy pożywię się ulubioną pumą, niedźwiedziem, czy też wstrętnym łosiem.
Nie wiem, jakim cudem wytrwałem spokojnie na siedzeniu i niczego nie zniszczyłem. Gdy tylko Carlisle zaparkował na leśnej drodze, wysiadłem. Z ulgą wciągnąłem do płuc świeże powietrze, pozbawione choćby cienia ludzkiego zapachu. Oddychałem głęboko, dopóki nie wyczułem woni niedźwiedzia. Spojrzałem na Carlisle’a i Jaspera. Oni też to poczuli. Ojciec skinął głową na zgodę i puściliśmy się biegiem.
Brutalne zderzenie z rzeczywistością było tak niespodziewane, że z wrażenia pozostałem przez chwilę w pozycji, w której się nagle znalazłem. W jednej chwili biegłem tak, jak zawsze, a w następnej boleśnie uderzyłem o coś zranionym ramieniem i znalazłem się na ziemi. Byłem tak zaskoczony, że nie ruszyłem się, dopóki nie pochylił się nade mną zaniepokojony Carlisle.
- Edward? – wykrztusił rozbawiony Jasper, nim ojciec zdążył się odezwać. Wciąż nie rozumiejąc, co się stało, podniosłem się, gdyż nie chciałem przysparzać Carlisle’owi zmartwienia i dostarczać bratu rozrywki. Jasper opierał się o drzewo, nie mogąc stłumić niekontrolowanego chichotu. No proszę, a tak łatwo przychodzi mu panowanie nad nastrojami wszystkich dookoła, zauważyłem. Przeniosłem spojrzenie na ojca. Jego badawczy wzrok sprawił, że zastanowiłem się nad przyczyną mego upadku. Rozwiązanie było tak nieprawdopodobne, że nie chciało mi się wierzyć. A jednak zarówno Jasper, jak i Carlisle doszli do tej samej konkluzji. Najnormalniej w świecie uderzyłem w drzewo i przewróciłem się niczym zwykły, niezdarny człowiek. Prawie jak Bella, pomyślałem sarkastycznie. Ale nawet Bella nie wpada na drzewa, poprawiłem się.
Wspomnienie ukochanej wywołało we mnie falę smutku i zmartwienia, a także sprawiło, że moje pragnienie zwiększyło się, jeśli to w ogóle było możliwe. Jak mogłem być tak lekkomyślny? Jak mogłem dopuścić do takiej sytuacji? Wyrzuty sumienia paliły niemal tak, jak ogień w gardle. Jak mogłem tak głupio ryzykować? Wiedziałem przecież, że jestem głodny, zanim jeszcze przekroczyłem próg jej domu. Bella zrozumiałaby, gdybym nie przyszedł. Mogłem przecież zadzwonić. A tak? Teraz na pewno się mnie boi i nie będzie chciała utrzymywać ze mną kontaktu. Zrozumiem to, tylko pytanie, czy będę w stanie respektować jej decyzję i trzymać się od niej z daleka. Nie chcę, żeby żyła w strachu.
- Edward, do diaska! – poirytowany ton Jaspera przywrócił mnie do rzeczywistości. Zorientowałem się, że po raz kolejny tego dnia nie zareagowałem na mentalny przekaz. Co się ze mną dzieje? Teraz, gdy o tym pomyślałem, bez trudu dotarły do mnie myśli Jaspera. Pobudka braciszku, czas na kolację.
- Tak – mruknąłem. Przechwyciłem na pół zmartwione, na pół rozbawione spojrzenie Carlisle’a. – Wszystko w porządku, tato – rzuciłem jeszcze i puściłem się biegiem, tym razem zachowując większe odległości od drzew niż zwykle. Jasper podążył, trzymając się blisko mnie.
Jak podpowiadał mi mój węch, niedźwiedź znajdował się jakiś kilometr na północ od nas. Taka odległość była dla nas niczym, dlatego też już po chwili moje zęby zatopiły się w szyi rosłego osobnika. I znów unieruchomiona ręka okazała się być przeszkodą. Pochylając się nad martwym zwierzęciem omal nie połamałem doszczętnie i tak już pokruszonego gipsu. Żeby móc nasycić się krwią, zmuszony byłem usiąść na ziemi, co biorąc pod uwagę klimat i wysokość opadów na tym terenie równało prawie z kąpielą błotną. No cóż, moje ukochane jasne jeansy nie będą się już do niczego nadawać. Ale Alice będzie miała pretekst, by wybrać się do galerii handlowej.
- Mmm, Carlisle, masz w samochodzie jakieś dodatkowe ubranie? – Usłyszałem pytanie Jaspera. Wcześniej, zajęty zaspokajaniem pragnienia, nie zwróciłem uwagi na sens jego myśli. Dopiero teraz, gdy gardło nie piekło już tak bardzo, dotarło do mnie, co próbował mi przekazać. Spojrzałem po sobie i jęknąłem głośno. Moje spodnie, koszula i, co gorsza, ten nieszczęsny gips poplamione były krwią. Gdybym mógł, zaczerwieniłbym się ze wstydu. Ubrudzić się na polowaniu! To mi się nie zdarzyło od ponad osiemdziesięciu lat! A teraz siedziałem na ziemi i wyglądałem, jakbym właśnie zarżnął świnię u rzeźnika. Nerwowo spróbowałem się otrzepać, choć wiedziałem, że w ten sposób nic nie osiągnę. Szybko dałem sobie spokój i pochyliłem się ponownie nad niedźwiedziem, by dokończyć posiłek. Bardziej i tak się już nie ubrudzę. Może potrzebujesz śliniaczka? Zasugerował Jasper. W razie czego coś wykombinuję. - Nie, dziękuję – wycedziłem przez zaciśnięte na niedźwiedziej szyi zęby i posłałem bratu mordercze spojrzenie, który wyszczerzył się do mnie w odpowiedzi.
- Jasper, daj mu spokój – wtrącił się Carlisle ostrym tonem. Stał nieopodal z założonymi rękami i czekał cierpliwie. Jasper wywrócił oczami, ale zamilkł. W dodatku właściwie zrozumiał, co oznacza danie mi spokoju, gdyż po chwili zaczął bardzo dokładnie analizować strukturę leśnego poszycia. Poczułem się jak na lekcji powtórzeniowej z biologii, ale nie przeszkadzało mi to.
- Jak się teraz czujesz, Edwardzie? – spytał Carlisle, gdy skończyłem się pożywiać. Podszedł bliżej i przyglądał mi się z uwagą. Analizowałem przez chwilę zachowanie mojego ciała, po czym odpowiedziałem:
- Lepiej. Ręka już prawie mnie nie boli, ale nadal jestem spragniony. – Carlisle był bardzo zaciekawiony, znów wychodziła z niego natura badacza. – Jak sądzisz, ile czasu zajmie proces gojenia? – spytałem.
- Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia –odparł Carlisle. W jego głosie słychać było frustrację. – Musiałbym zrobić jeszcze jedno prześwietlenie, by móc cokolwiek określić. Zajedziemy w drodze powrotnej do szpitala, i tak będę musiał założyć ci świeży gips.
- Czy to konieczne? – po co ja w ogóle pytam? Przecież i tak znam odpowiedź.
- Tak, przynajmniej na ten tydzień. Później będziesz mógł się ograniczyć do bandaży.
Tydzień… To brzmiało znacznie lepiej niż trzy tygodnie mordęgi. A bandaże będę mógł zdjąć jak tylko wrócę ze szkoły… Nagle uświadomiłem sobie, że w najbliższych dniach nie może być mowy o żadnym publicznym miejscu, a zwłaszcza o szkole. Kto wie, kiedy pragnienie znów się nasili.
Ból, który odczułem, nie miał nic wspólnego ze zranionym ramieniem. Dotarło do mnie, że skoro pójście do szkoły uważam za niebezpieczne, tym bardziej nie pójdę do Belli. Nie po tym, do czego niemal doszło dzisiejszego wieczoru. Mowy nie ma! Bella nie będzie chciała mnie znać, tego mogłem być pewny. Wcześniej nie przeszkadzał jej fakt, że zadaje się z wampirem, ale też nigdy wcześniej omal jej nie zaatakowałem. Nie obwinię jej, jeśli zerwie ze mną wszelkie kontakty. Przestanę chodzić do szkoły, by ułatwić jej sprawę. Wiedziałem, że nakłonienie do tego samego Alice będzie graniczyło z cudem, ale może mi się uda. Zresztą, jeśli Bella będzie chciała nadal przyjaźnić się z Alice, nie będę mógł jej tego zabronić. Zaakceptuję to, powiedziałem sobie, próbując być stanowczym. Zachowam dystans, będę ją chronił, nie strasząc jej jednocześnie. Próbowałem wmówić to w siebie, gdy jakiś głos w mojej głowie podsunął: już raz próbowałeś, prawda? O dziwo, nie była to niczyja myśl, tylko moja własna. Tak, próbowałem i o mały włos zakończyłoby się to tragicznie dla mnie, dla Belli i Alice. Ale tym razem nie zamierzałem robić niczego, co wymagałoby aż tak drastycznej interwencji z jej strony.
Coś we mnie protestowało, mówiło: nie możesz od niej odejść, sprawisz jej ból, tak samo jak swojej rodzinie. To była ta część mnie, która mimo wszystko wierzyła, że Bella nadal mnie kocha. Nie możesz znów jej zostawić, nie jesteś dość silny. Znów ten sam głos. Miej odwagę stanąć przed nią. Nie możesz kryć się jak tchórz. Dość! Miałem wrażenie, że krzyczę na siebie w myślach. Szybko zablokowałem ten głos z wprawą nabytą podczas długich samotnych miesięcy. Mimo to nadal byłem na siebie wściekły. Jak mogłem być tak nierozważny? To pytanie wciąż krążyło po moim umyśle i wracało co chwilę, niczym natrętny wyrzut sumienia. Czułem, że za chwilę stracę panowanie nad sobą, lecz nim to się stało, Jasper interweniował. Uspokoiłem się i rozluźniłem mięśnie. Machinalnie rozprostowałem ręce i gips z trzaskiem przełamał się na dwie części. Jednocześnie ostry ból w ramieniu otrzeźwił mnie trochę. Odetchnąłem głęboko, by do końca zapanować nad uczuciami i wśród gamy zapachów wyłapałem woń, która mogła oznaczać tylko jedno – smakowitą pumę. Zadowolony, że przynajmniej na razie mam na czym skupić myśli, kontynuowałem polowanie, ignorując sceptyczne spojrzenie Carlisle’a i odłamki gipsu, które spadały na ziemię, znacząc przebytą przeze mnie drogę.

 

Bella:

Czułam się bardzo dziwnie wracając do domu o tej porze – dawno nie wychodziłam na zewnątrz po zmroku. Było mi dziwnie tym bardziej, że wracałam ze świadomością, że dzisiejszej nocy w moim pokoju nie będzie Edwarda. Martwiłam się o niego. Czy to nie zabawne? Gdyby Edward mógł słyszeć w tej chwili moje myśli, pewnie znów stwierdziłby, że mój instynkt samozachowawczy wyjechał na długoterminowy urlop i nie zamierza wracać. Ledwie pół godziny temu omal nie rzucił się na mnie żądny krwi wampir, a ja, zamiast nadal drżeć ze strachu, zastanawiałam się, czy ten wampir zdołał już ugasić swoje pragnienie, czy jeszcze się męczy. Chyba prawdą było to, co powiedziałam Alice – jeden nieudany atak wampira w tą czy w tamtą, co za różnica. Czyżby przestało to już robić na mnie wrażenie? Czy mój umysł był aż tak nienormalny? Wydawało mi się, że mimo świadomości zagrożenia ufałam Edwardowi na tyle, by wierzyć, że nie zaatakuje mnie, choćby był nie wiem jak spragniony. Mój etatowy wampir zapewne jęknąłby, słysząc to, i po raz kolejny próbowałby przemówić mi do rozsądku. Ostatnio na szczęście nie próbował, albo mu się znudziło, albo zrozumiał, że do mnie to nie dociera. Obie wersje skłonna byłam zaakceptować. Przekonywanie kogoś do czegoś przypomniało mi o bardzo ważnej sprawie, którą będziemy musiały przedyskutować z Alice. Byłyśmy pewne, że Edward przejmie się zaistniałą sytuacją o wiele bardziej, niż ja, i wyciągnie błędne wnioski. Ostatnim razem, gdy tak się stało, jego zachowanie omal nie doprowadziło do tragedii. Choć Alice zapewniła mnie, że tym razem na pewno nie odważy się postępować aż tak drastycznie, wolałam rozważyć różne opcje i opracować metodę działania. Moja przyjaciółka obiecała informować mnie o każdej podjętej przez Edwarda decyzji. Ledwo patrzyłam na drogę, gdyż przez moje myśli przewijały się dziesiątki różnych scenariuszy. Zreflektowałam się w momencie, gdy omal nie przejechałam na czerwonym świetle. Szybciej wymyślisz coś razem z Alice, powiedziałam sama sobie i skupiłam się na bezpiecznym dojechaniu do domu.
Zaparkowałam pod domem i szybko przebiegłam odległość dzielącą mnie od drzwi, gdyż akurat zaczęło kropić. Dla odmiany deszczyk, pomyślałam, wygrzebując z kieszeni klucze. Weszłam do domu i z ulgą powitałam ciepłe pomieszczenie. Jednocześnie usłyszałam, jak Charlie wstaje z kanapy, by pojawić się na korytarzu.
- Jesteś, Bells – odezwał się, po czym zaskoczył mnie pytaniem. – Widziałaś się z Edwardem? – spytał nieco podejrzliwie. Czy byłby na mnie zły, gdybym odpowiedziała twierdząco, czy też pytał, bo chciał się czegoś dowiedzieć o jego stanie zdrowia? Nie miałam pojęcia.
- Nie – odparłam. – Spał już, gdy przyjechałyśmy. – wymyśliłam na poczekaniu. Nie lubiłam kłamać, ale co miałam powiedzieć? Nie, tato, nie widziałam Edwarda bo akurat pojechał pożywić się krwią jakiegoś zwierzęcia? O tak, jasne. Chociaż w sumie jego mina byłaby bezcenna. Niemniej jednak nie mogłam zdradzić sekretu Cullenów, nawet gdyby Charlie uznał to za żart.
- Och – mruknął tata. Chyba uznał moje wyjaśnienie za prawdopodobne, bo nie spytał o nic więcej.
- Pójdę się położyć – powiedziałam. – To był bardzo długi dzień. Dobranoc, tato – dodałam i poszłam do siebie.
Otworzyłam drzwi i zatkało mnie. Zostawiłam pokój we względnym porządku, natomiast teraz wyglądał jak po przejściu tajfunu. Wszystko pokryte było pierzem! Boże, Edward, coś ty tu robił? Spoczywające za łóżkiem strzępki poszewki wyjaśniły mi, co. Czy gdybym została wtedy w pokoju minutę dłużej, jego kły zatopiłyby się w moim ciele? Zadrżałam, jakbym dopiero teraz uświadomiła sobie, w jak wielkim niebezpieczeństwie byłam. Przymknęłam na chwilkę oczy. Gdy otworzyłam je i zobaczyłam ponownie cały ten bałagan, moje myśli natychmiast skierowały się ku czemu innemu. Jakim cudem ja tego wcześniej nie zauważyłam? Czy tego pierza nie było w pokoju, gdy go opuszczałam? Jeśli tak, to skąd się tu teraz wzięło? Stałam, zastanawiając się, gdy podmuch wiatru wprawił pióra w ruch. Zdziwiona, podniosłam głowę i zauważyłam, że okno jest otwarte. Przy okazji zorientowałam się również, że większość piór wylatuje spod łóżka. Pochyliłam się i rzeczywiście, znajdowały się tam całe sterty białego puchu. W jednej chwili dotarło do mnie, po co Alice poleciała na górę, gdy przyjechała z Carlisle’em. Upchała pierze pod łóżko, żebym się nie przeraziła. Tyle, że zapomniałyśmy zamknąć okno i cały jej trud poszedł na marne.
Ponieważ moje biurko najczystszym miejscem w pokoju, położyłam tam sweter , nim zeszłam z powrotem na dół w poszukiwaniu jakiegoś worka na śmieci. Charlie obdarzył mnie nieco zaskoczonym spojrzeniem, gdy zobaczył mnie z salonu. Mruknęłam coś o tym, że chce mi się pić i weszłam do kuchni. W szafki pod zlewem wygrzebałam pokaźnych rozmiarów worek na śmieci, po czy wyjęłam szklankę i nalałam sobie wody. Wchodząc po schodach zastanawiałam się, co zrobić najpierw – wziąć prysznic czy posprzątać? Jedno spojrzenie na zaśmiecony pokój utwierdziło mnie w przekonaniu, że najpierw to pierwsze. Starając się nie pozwolić piórom dostać się do szafy, otworzyłam ją i wyjęłam piżamę. Zostawiłam worek na łóżku i poszłam do łazienki z nadzieją, że ciepły prysznic pozwoli mi choć na chwilę przestać się martwić o Edwarda. A że nadzieja matką głupich, piętnaście minut pod gorącym strumieniem wody spędziłam, zastanawiając się, co zamierza zrobić Edward. Znów przewijały mi się przez myśli różne możliwości, od optymistycznego zbagatelizowania całej sprawy, poprzez unikanie mnie, aż do drastycznej próby samobójstwa.
- Po prostu świetnie – mruknęłam sama do siebie, wycierając się ręcznikiem. Nie spiesząc się dokończyłam wieczorną toaletę – nie miałam przecież w perspektywie czekającego na mnie Edwarda. Za to czekało mnie spore sprzątanie. Z westchnieniem zebrałam swoje rzeczy i wróciłam do pokoju. Czekała mnie miła niespodzianka. Pokój był czyściutki, pierze znajdowało się w przyniesionym przeze mnie worku, a na łóżku siedziała Alice.
- Przyniosłam ci poduszkę – powiedziała wesoło, rzucając we mnie jaśkiem. Odruchowo spróbowałam go złapać, co skończyło się na tym, że upuściłam trzymane rzeczy. No tak, świetnie. Alice roześmiała się i pozbierała wszystko, nim zdążyłam się pochylić.
- I co? – spytałam niecierpliwie. – Wiesz już coś? – Alice spochmurniała. Milczała dłuższą chwilę, bawiąc się paskiem od moich spodni. W końcu rzuciła moje rzeczy na łóżko.
- Edward będzie chciał cię unikać – powiedziała w końcu. – Myśli, że się go boisz.
Jęknęłam. No tak, znając Edwarda mogłam spodziewać się tego typu zachowania. Ciekawe, w jaki sposób zamierza mnie unikać. Zabarykaduje się w domu?
- Zamierza przestać chodzić do szkoły – dodała Alice. – Ogólnie będzie chciał zerwać wszelki kontakt z tobą. – nagle roześmiała się. – No nie, on jest naprawdę śmieszny! Chce, żebym ja również przestała się z tobą spotykać!
- Czy Carlisle albo Jasper ma przy sobie komórkę? – spytałam, formułując w myślach plan działania.
- Tak, ale zapewne i tak żaden z nich nie odbierze w trakcie polowania. A nawet jeśli, to Edward nie będzie chciał z tobą rozmawiać. Znasz go chyba na tyle, by wiedzieć, że czasami nie docierają do niego logiczne argumenty – odparła Alice. No tak. Po co Edward miałby ze mną w ogóle rozmawiać? Przecież ja się go boję. Prychnęłam zirytowana. Dzisiaj nic nie wskóram, a szkoda. Byłam w tej chwili na niego zła za to, że znowu wyciągał błędne wnioski, zamiast spytać mnie, co naprawdę sądzę i czuję. Edward w swojej nadopiekuńczości i trosce wykraczał poza wszelkie normy. A poza tym twierdził, że ponieważ mój instynkt samozachowawczy nie działa, on jest jedyną osobą, która może prawidłowo ocenić zagrożenie.
- Czyli dzisiaj z nim nie porozmawiam, w szkole też go jutro nie dorwę… - podsumowałam. – Świetnie, po prostu świetnie. Co on sobie myśli?
- Boi się o ciebie – odparła całkiem poważnie Alice. – Boi się, że cię straci. A to sprawia, że jest przewrażliwiony, paranoiczny i rozhisteryzowany. Coś pominęłam? – spytała, a ja zdziwiłam się nieco. Czy Edward okazywał swój niepokój o mnie przy swojej rodzinie do tego stopnia, że Alice wyciągnęła takie wnioski? Chociaż w sumie… Miała rację, a moje zdziwienie wynikało raczej z faktu, że swoje myśli ubrała w tak mocne słowa.
- Chyba tylko to, że straszliwie mnie tym wnerwia – mruknęłam. Normalnie nigdy bym tego nie powiedziała, ale obecnie byłam zła na Edwarda za jego zachowanie. Alice chyba to zauważyła, bo nie skomentowała. Usiadła na łóżku i przyglądała się, jak pakuję plecak na następny dzień. W milczeniu chowałam książki. Gdy cisza zaczęła być niezręczna, odezwałam się ponownie:
- Masz już jakiś pomysł? – spytałam, mając na myśli plan działania.
- Jego decyzje wciąż się zmieniają – odparła. – Nie jestem w stanie określić jego zachowania w stu procentach, ale najczęściej przewija się przez jego myśli odizolowanie się od ciebie. Wydaje mi się, że najlepiej będzie dać mu trochę czasu, dzień czy dwa. Dajmy mu chwilę na przemyślenie swojego zachowania i konsekwencji, nim zaczniemy działać. Może jak wysili mózgownicę, to dojdzie do wniosku, że uciekanie przed tobą nie ma najmniejszego sensu – w końcu przede mną się nie ukryje, a ja zaprowadzę cię do niego, czy będzie tego chciał, czy nie. A jeśli sam do tego dojdzie, to może zapamięta na przyszłość.
- Czyli mam czekać dwa dni i nie odzywać się do niego? – spytałam z lekkim niedowierzaniem. – Przecież jeśli tak zrobię, to on pomyśli, że ja się naprawdę go boję i nie chcę się z nim kontaktować.
- Powiedziałam, że damy mu dwa dni spokoju na przemyślenia, a nie, że nie będziemy się do niego odzywać – sprostowała Alice. – Zadzwonisz jutro po lekcjach i zobaczymy, jak zareaguje. Czy w ogóle zareaguje. Wiem jedno – jak Edward się przy czymś uprze, ciężko jest mu to wybić z głowy. Nie myśl, że nigdy nie próbowaliśmy – roześmiała się, najwyraźniej przypominając sobie jakąś sytuację z przeszłości.
Westchnęłam. Czyli na razie nic nie wiadomo. Czyli, znając mnie, spędzę pół nocy zastanawiając się, co robić. A potem mi się to przyśni, tak w ramach darmowego dodatku. Było już późno, więc wsunęłam się pod kołdrę. Alice siedziała nadal na brzegu łóżka, tak, żeby mi było wygodnie.
- Nie będziesz się nudzić? – spytałam i ziewnęłam. Teraz, gdy siedziałam już pod ciepłą kołdrą, dotarło do mnie, że naprawdę jestem zmęczona.
- Nudzić? – powtórzyła z niedowierzaniem Alice. – Nie, skądże. Zrobię ci remanent w szafie – uśmiechnęła się uroczo, a ja jęknęłam. Nim zdążyłam zaprotestować, dodała – Nie martw się, będę cicho. Zacznę, jak zaśniesz, żeby ci nie przeszkadzać. – Zrezygnowana, zwinęłam się w kłębek i spróbowałam zasnąć.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin