Rozdział pierwszy Moja Bella. Moja kochana Bella. Wciąż miałem przed oczami wyraz jej twarzy, gdy obiecałem, że zostanę z nią na zawsze. Jej brązowe oczy, wpatrujące się we mnie z tą ufnością i miłością, na którą nie zasługiwałem. Będę się starał z całych sił, obiecałem sobie, choć wiedziałem, że nigdy nie wynagrodzę tego bólu, który jej zadałem. Przypomniała mi się pierwsza noc po powrocie z Włoch, gdy nie chciała uwierzyć, że się jej nie przyśniłem. Teraz wydawało mi się to śmieszne, ale wtedy najbardziej obawiałem się, że powie mi – wynocha. Bałem się, że gdy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, uzna za stosowne ukarać mnie. Wiedziałem, że na to zasługuję, ale w tej chwili nie zniósłbym rozłąki, nie po tym, jak zdecydowałem się zostać z nią bez względu na wszystko. Moja radość nie miała granic, gdy Bella przyjęła mnie z powrotem. Choć rozstałem się z nią zaledwie pół godziny temu, każda komórka mego ciała rwała się do niej. Z trudem zmuszałem się, by przestrzegać przepisów drogowych. Gdyby nie szlaban Charliego zawoziłbym ją codziennie do szkoły. Ustaliliśmy jednak, że lepiej będzie nie drażnić go, z nadzieją, że szybciej zniesie ograniczenia. Z resztą dzisiaj i tak nie mógłbym jej zabrać. Oprócz Alice, która jak zwykle siedziała z przodu obok mnie, jechali z nami Jasper, Emmett i Rosalie, którzy zdecydowali się odwiedzić dawną szkołę. Na sentymenty im się zebrało, pomyślałem ironicznie. Bella ponownie zajęła moje myśli. Przypominałem sobie najdrobniejszy szczegół jej ciała. Niedawno zauważyłem, że w ten sposób łatwiej jest mi wyłączyć się i nie zwracać uwagi na myśli wszystkich dookoła, przez co byłem w stanie zapewnić moim bliskim trochę prywatności. Zajechaliśmy pod szkołę wyjątkowo późno. Na parkingu dostrzegłem Bellę, która zdążyła już wysiąść z samochodu i czekała na mnie na chodniku. - Edward! – okrzyk Alice zmusił mnie do oderwania wzroku od Belli. Błyskawicznie odczytałem jej myśli. Mike zaraz walnie w nasz samochód. Rzeczywiście, docierały do mnie również jego myśli, głównie obelgi i przekleństwa pod moim adresem. Mike’owi nie podobało się, że wróciłem. Rozejrzałem się pospiesznie, ale po obu stronach stały samochody a pomiędzy nimi uczniowie. Nie miałem gdzie zjechać. Dostrzegłem jak Jasper oplata Alice poprzez siedzenie i w tym samym momencie poczułem na prawym ramieniu dłoń Emmetta. Silne uderzenie w bagażnik spowodowało, że moje volvo przejechało ładnych parę metrów i walnęło w drzewo na końcu drogi. Uścisk Emmetta powstrzymał mnie przed wyleceniem przez przednią szybę, ale jednocześnie usłyszałem niemile chrupnięcie i moje ramię eksplodowało bólem. - No świetnie – mruknąłem. – Emmett, chyba wyrwałeś mi rękę. Wybacz, ale lepsze to niż tłumaczenie potem, dlaczego nic ci nie jest, mimo że wyleciałeś przez szybę not; - Dzięki – rzuciłem sarkastycznie. – I tak będzie ciężko. – Myśli stojących na parkingu zlewały się, ale docierał do mnie ogólny sens. Ktoś wołał nauczycieli, ktoś coś krzyczał. - Musimy wysiąść i pokazać, że nic nam nie jest - powiedziała Rosalie. - Nie możemy pozwolić, żeby ktoś wezwał karetkę. - Bella już biegnie - zauważyła Alice. Gdy odwróciłem się, była już w połowie drogi. Alice kontynuowała - Najlepiej by było, gdyby Bella zabrała cię do szpitala - mówiła szybko. Skrzywiłem się, ale nie pozwoliła sobie przerwać - Wiem, że wytrzymałbyś do końca lekcji, ale uwierz mi, estetycznie to nie wygląda. Pojadę z tobą, mogę udawać, że uderzyłam się w głowę. – Drzwiczki po mojej stronie otworzyły się gwałtownie. Spojrzałem wprost w przestraszone oczy Belli. - Edward? – spytała zaniepokojona. – Alice? Rose? Jasper? Emmett? - Wszystko w porządku, Bello – uspokoiłem ją. Jej wzrok zatrzymał się na moim ramieniu, ale Alice nie dała jej dojść do słowa. - To nic, za parę dni będzie jak nowy. Musimy tylko dojechać do Carlisle’a czymś innym niż karetką. - My? – zdziwiła się Bella. Nikt prócz mnie nie wyglądał na rannego. - Będę udawać, że uderzyłam się w głowę - wyjaśniła Alice. – Jasper, pomóż mi proszę wysiąść z samochodu. – Jasper wysiadł, a Emmett walnął w drzwi z drugiej strony. Jęknąłem. - Emmett, nie musisz mi bardziej demolować auta. Jasne braciszku. Emmett wyszczerzył się do mnie, po czym przybrał zaszokowaną minę osoby po wypadku. Pomógł Rosalie wydostać się ze środka, podczas gdy Jasper tulił Alice. Bella rozpinała trzymające mnie pasy bezpieczeństwa z zadziwiającą jak na nią sprawnością. Widziałem, że niepokój nie zniknął z jej twarzy. - Bello, nic mi nie jest, naprawdę – odezwałem się. – Alice ma rację, za kilka dni wszystko będzie w porządku. Tylko teraz trzeba przekonać dyrektora, żeby pozwolił ci nas zawieźć – odsunąłem ją delikatnie i wysiadłem. Dziwnie się czułem, mając tylko jedną sprawną rękę. Bella rzuciła mi się na szyję i wtuliła się we mnie. Dla postronnych wyglądało to całkowicie naturalnie. Miałem okazję przyjrzeć się stopniowi zniszczenia mojego volvo. - No nie, mój samochód – jęknąłem. Bella parsknęła, na pół rozbawiona, na pół zirytowana. Odsunęła się ode mnie. - Przyprowadzę furgonetkę – powiedziała i odeszła szybko. W tym samym czasie zauważyłem dyrektora zmierzającego a naszą stronę. Z tego, co zdołałem wyczytać z jego myśli, zorientowałem się, że nie wezwał jeszcze karetki. Widocznie ktoś powiedział mu, że wysiedliśmy z samochodu o własnych siłach. Westchnąłem. Czekała nas ciężka przeprawa. Emmett, jak na starszego brata przystało, przysunął się bliżej i objął mnie ramieniem, z drugiej strony przytulając Rose. Jasper wyglądał, jakby szeptał Alice uspokajające słowa. W rzeczywistości omawiali dalszy plan działania. Ale szopka! - Co tu się stało? – spytał dyrektor gdy w końcu doszedł do nas. – Czy ktoś jest ranny? - Obawiam się że coś jest nie tak z ramieniem Edwarda – powiedział Emmett stroskanym głosem. Coś nie tak! Ładnie powiedziane. Niezła zabawa braciszku. Gdy dyrektor przeniósł na mnie wzrok, skrzywiłem się pokazowo. Ramię owszem, bolało, ale nie aż tak. - Chyba jest wywichnięte – powiedziałem. Jako syn lekarza znałem się na urazach na tyle, by stwierdzić, że moje ramię mniej więcej tak wyglądało. - Zaraz ktoś wezwie karetkę – zadecydował dyrektor. Alice jęknęła cicho. - Nie trzeba – odezwałem się szybko. – To nic poważnego. Bella zaoferowała, że zawiezie nas do ojca. – Używałem swojego najbardziej aksamitnego głosu. Dyrektor zawahał się, ale nie umknęło jego uwadze, że użyłem liczby mnogiej. Dlaczego nie był kobietą? - Nas? – powtórzył. – Które z was jest jeszcze ranne? - Nie najlepiej się czuję – powiedziała Alice drżącym tonem. – Carlisle na pewno będzie mógł mnie zawieźć do domu, jak opatrzy Edwarda. - To może być jakiś uraz wewnętrzny. Lepiej wezwać karetkę. - Nie! – krzyknęła niespodziewanie Alice. – Tylko nie karetkę! Tylko nie karetkę! Nie! Nie! Nie wsiądę do karetki! – jej głos stał się wysoki i piskliwy. Wyglądało, jakby miała mieć za chwilę atak histerii. Jasper przygarnął ją do siebie, a ona trzęsła się w jego ramionach, niewątpliwie ze śmiechu. - Alice ma złe wspomnienia z karetką – odezwał się Jasper z wyrzutem. – Proszę jej nie zmuszać, by znów miała przeżywać ten sam koszmar. W tym momencie Bella zaparkowała tuż przy nas. Wysiadła i po chwili była już przy mnie. Otoczyła mnie ponownie ramieniem, wyraźnie chcąc zaprowadzić mnie do samochodu. Jej postawa sprawiła że dyrektor stracił rezon. Jednocześnie dotarło do niego, że troje z nas nie jest już uczniami jego szkoły, bo następne pytanie skierowane było do nich. - Rosalie, Jasper, Emmett? Co tu robicie? - Chcieliśmy zobaczyć szkołę, skoro już przyjechaliśmy – odparła Rosalie. Jej wzrok spoczął na mnie i zmieniła temat. – Byłoby dobrze gdyby Edwarda obejrzał Carlisle – powiedziała stroskanym tonem. No nie, czy ona też musi się bawić w nadopiekuńczą starszą siostrę? Czułem się jak idiota. Tymczasem Rose zastanawiała się ile wdzięku musi użyć, by dyrektor się poddał. W myślach nie mogła ukryć uciechy, jaką sprawiała jej cała ta maskarada. - A tak, rzeczywiście – dyrektor oderwał wzrok od wdzięków mej siostry. – Swan – odezwał się szorstkim tonem. – Bądź tak miła i zabierz Cullenów do szpitala – polecił. Bella tylko skinęła głową i pociągnęła mnie lekko, bym się ruszył. Jasper poprowadził Alice. Gdy wsiadłem do samochodu i zrobiłem dla niej miejsce usłyszałem, jak dyrektor pyta Rose: - A wy tutaj zostajecie? - Tak, oczywiście, zostaniemy żeby wszystko wyjaśnić – odparła Rose słodkim głosem. Emmett odszedł kawałek i uprzedzał Carlisle’a o naszym przyjeździe. Silnik furgonetki z rykiem obudził się do życia, jak tylko Jasper zamknął drzwi za Alice. Bella ruszyła szybko, zapewne w obawie by dyrektor nie zmienił zdania. Gdy nikt nie mógł już nas widzieć, Alice roześmiała się. Zawtórowałem jej. - Ale urządziliśmy przedstawienie! – zawołała wesoło, wciąż krztusząc się ze śmiechu. - Alice, byłaś cudowna! – pochwaliłem ją. – Świetny atak histerii! - Atak głupawki, chciałeś powiedzieć – poprawiła mnie siostrzyczka. Wyszczerzyłem się do niej i spojrzałem w drugą stronę. Bella prowadziła samochód w milczeniu, skupiając się na drodze. Coś w jej postawi sprawiło, że przestałem się uśmiechać. - Bella? – spytałem niepewnie. Spojrzała na mnie na chwilkę, ale zaraz przeniosła wzrok z powrotem na drogę. - Może wy się świetnie bawiliście, ale ja naprawdę się przestraszyłam – powiedziała z wyrzutem. – Przez jeden moment zapomniałam, że jesteście wampirami i bałam się, że w samochodzie znajdę wasze zmasakrowane ciała – wyrzuciła z siebie jednym tchem. Wyciągnąłem rękę i objąłem ją. Jej serce przyspieszyło. - Nie masz się o co martwić – zapewniłem ją. – No chyba, że Charlie uzna za złamanie szlabanu to, co teraz robisz – dodałem. Bella uśmiechnęła się, ale zaraz znów spoważniała. - Możesz mi w końcu powiedzieć co jest z twoim ramieniem? - Emmett trochę za mocno przytrzymał mnie, żebym nie wyleciał przez przednią szybę. Kości nie wytrzymały. Można powiedzieć, że mi ją wyrwał – wyjaśniłem. Bella skrzywiła się i spojrzała na mnie zmartwiona. – Za kilka dni wszystko się zrośnie. – dodałem szybko. Mam taką nadzieję, pomyślałem. - Czemu Mike w was wjechał? – spytała Bella. – Nie wyglądało, żeby miał jakieś kłopoty samochodem. Westchnąłem. Nie chciałem odpowiadać na to pytanie, ale z doświadczenia wiedziałem, że Bella nie da mi spokoju. -Mike’owi nie podoba się, że wróciłem – powiedziałem. – Stracił panowanie nie nad samochodem, ale nad sobą. Nie chciał zrobić mi krzywdy, nieźle się przestraszył, gdy walnęliśmy w drzewo. - Nie tylko on – mruknęła Bella. Zignorowałem to. - Chciał mi dokuczyć rozwalając mi auto – odparłem. I to mu się udało, dodałem w duchu. Zaparkowaliśmy przed szpitalem. Gdy wysiedliśmy, Bella objęła mnie, a Alice starała się wyglądać na słabą i lekko oszołomioną. Carlisle czekał na nas przy drzwiach. Naprawdę był zaniepokojony i dopiero na nasz widok odetchnął z ulgą. Przytulił nas do siebie po czym objął ramieniem Alice i poprowadził do swojego gabinetu. Gdy tylko zamknęły się za nami drzwi zapytał, co dokładnie się stało. Podczas gdy Alice relacjonowała całe zdarzenie, Carlisle zabrał mnie do pomieszczenia obok, by zrobić prześwietlenie. Mimo że bardzo się starał, nie mógł ukryć zawodowej ciekawości. W końcu niecodziennie miał wampira za pacjenta. Zastanawiał się, w jakim stanie jest moje ramię i ile czasu będzie trzeba, by kości się zrosły. Ciekawiła go reakcja mojego organizmu. Czekając aż Carlisle wywoła zdjęcie usiedliśmy. Bella i ja zajęliśmy szpitalne łóżko stojące pod ścianą, Alice wlazła na wysoki stołek naprzeciw nas. Czułem palce mojej ukochanej wędrujące po mojej szyi. Jak zwykle odezwało się we mnie pragnienie, ale od niedawna stłumienie go nie stanowiło dla mnie problemu. Wkrótce Carlisle pokazał nam rentgenowskie zdjęcie. Kość ramieniowa wyglądała, jakby ją dosłownie wyrwano ze stawu. Kątem oka zauważyłem jak Bella się krzywi. Cóż, rzeczywiście nie wyglądało to za ciekawie. Carlisle zastanawiał się przez chwilę, co zrobić. Gdy w końcu zdecydował się, zaprotestowałem, nim zdążył się odezwać. - Nie, Carlisle, mowy nie ma! – krzyknąłem. Alice spojrzała na mnie rozbawiona, Bella zdziwiona. Ojciec westchnął. - Edwardzie, muszę ci w jakiś sposób nastawić i unieruchomić to ramię – zaczął wyjaśniać takim tonem, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. Nie znosiłem, kiedy to robił. – Najlepiej będzie wsadzić ją w gips. Poza tym wszyscy widzieli, w jakim byłeś stanie. Wzbudzisz podejrzenia, jeśli po kilku dniach będziesz normalnie władał ręką, choć nie obiecuję, że tak będzie. Nigdy nie leczyłem złamanych kości u wampira. Założę gips na jakieś dwa, trzy tygodnie. Jęknąłem, poniewczasie zauważając, że Bella błędnie to interpretuje. Dwa, trzy tygodnie! Mam przed tak długi okres czasu mieć tylko jedną sprawną rękę? Zacząłem protestować, ale niespodziewanie Bella uciszyła mnie pocałunkiem w usta. Zaskoczony odwzajemniłem pieszczotę, ignorując pragnienie, które znów odezwało się w moim gardle. Moja ukochana usiadła mi na kolanach. Na chwilę oderwała swoje usta od moich i z uśmiechem zwróciła do Carlisle’a: - Czy wystarczy jeśli tak go unieruchomię? – Spytała. Ojciec skinął głową z rozbawieniem. Nie ruszaj ramieniem poinstruował mnie bezgłośnie. Poddałem się. Z Bellą na kolanach i tylko jedną sprawną ręką nie miałem jak uciekać. Pomijając oczywiście bezsensowność takiego zachowania – prędzej czy później i tak wpadłbym w ręce jeśli nie Carlisle’a, to przynajmniej kogoś z rodziny. Westchnąłem i skupiłem się na ciepłej dłoni błądzącej po moim policzku. Starałem się nie zwracać uwagi na myśli Alice, ale nie mogłem do końca się wyłączyć. Moja siostrzyczka siedziała naprzeciw nas i patrzyła na mnie z uciechą. Słodko wyglądacie. Miło się na was patrzy. Powstrzymałem się przed pokazaniem jej języka, choć przez cały czas wyłapywałem tego typu myśli gdy Carlisle szykował gips i bandaże. Uważaj, będę nastawiał ostrzegł mnie w myślach. Byłem przygotowany, ale mimo to syknąłem z bólu gdy, gwałtownie w moim mniemaniu, szarpnął ramieniem. Przepraszam usłyszałem myśl Carlisle’a. Bella przytuliła mnie mocniej. Zacisnąłem pięści w obawie, że przez przypadek żachnę się i zrobię jej krzywdę. Byłem spięty i Bella zdawała sobie z tego sprawę, bo nie przekraczała dawno ustalonych granic. Patrzyłem jej w oczy starając się nie zwracać uwagi na gipsową zbroję, którą Carlisle pokrywał moje ramię. - No, gotowe – powiedział w końcu. Odważyłem się spojrzeć w prawo. Biały pancerz pokrywał moją rękę od czubków palców aż po obojczyk, unieruchamiając nadgarstek, łokieć i bark. - Dzięki – mruknąłem. – Jak długo? – spytałem z nadzieją, że Carlisle zmieni zdanie i moja niewola będzie trwała krócej. Westchnąłem, nim jeszcze zdążył odpowiedzieć. - Trzy tygodnie. - Świetnie. A są jakieś pozytywy? - Nie będziesz musiał robić notatek na lekcjach – podsunęła Alice. Wyćwiczysz sobie lewą rękę, dodała bezgłośnie. Marna pociecha. - Chyba możemy już wracać do szkoły, prawda? – spytałem. Bella nie powinna opuszczać lekcji przed końcem roku, pomyślałem. Nie wspominając już o piekle, jakie urządzi jej Charlie jeśli się dowie, że zamiast się uczyć siedziała w szpitalu ze mną. - Powinniście zostać dzisiaj w domu – odparł Carlisle. – A zwłaszcza ty, Alice, skoro się źle czujesz – mrugnął do niej. – Wezmą mnie za wyrodnego ojca jeśli każę wam iść do szkoły. – Alice wywróciła oczami ale zaraz uśmiechnęła się. Pojadę na zakupy. Już dawno miałam kupić jakąś sukienkę dla Belli. Tym samym sprawiła, że zwróciłem uwagę na drobny szczegół, który przedtem jakoś mi umknął. - Nie będę mógł prowadzić samochodu! - Jak na razie na pewno – zgodziła się Alice. – Będziesz na mnie skazany przez trzy tygodnie. Z resztą na razie i tak nie masz czym jeździć – zauważyła. Postanowiłem nie dawać jej satysfakcji i nie zareagowałem. Zamiast tego zwróciłem się do Carlisle’a: - Ale ja do szkoły iść mogę? - Myślę, że tak, chociaż nie jestem pewien, jak twój organizm będzie się zachowywał. Najlepiej będzie, jeśli zadzwonisz, gdy coś będzie nie tak. Zgodziłem się. Bella spojrzała na mnie sceptycznie ale zrozumiała moją decyzję. Co ja niby miałbym robić w domu? Bez Belli? Do łóżka się nie położę, przespać się nie prześpię. A nawet gdyby mnie ta ręka bolała to i tak nic z tym nie zrobię. Jeśli mam się nudzić w domu to wolę ponudzić się w szkole. Z Bellą. - Bello, mogłabyś ze mnie zejść? – poprosiłem. Uśmiechnęła się do mnie i wstała. Uwolniony poszedłem w jej ślady. Alice zeskoczyła ze stołka. Carlisle wyszedł przed nami zawiadomić kogoś, że wychodzi. W szpitalu nie było zbyt wielu pacjentów, więc jego krótka nieobecność nikomu nie zaszkodzi. Alice wsiadła do samochodu Carlisle’a, ja udałem się z Bellą do jej furgonetki. Nagle okazało się, jak trudno jest posługiwać się jedną ręką. Przedtem nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele czynności wykonuję dwoma rękami. Z drzwiami sobie poradziłem, ale zapięcie pasów nastręczyło mi trochę problemów. Bella musiała mi pomóc, przez co nie czułem się komfortowo. - Jak się czujesz? – spytała, gdy ruszyliśmy. Jej pytanie krępowało mnie. Teraz doskonale rozumiałem, co miała na myśli mówiąc, że nie znosi być w centrum uwagi. - Bywało lepiej – odparłem i uśmiechnąłem się do niej. Bella spoglądała z niepokojem, raz po raz odrywając wzrok od drogi. Kolejny raz przekląłem fakt, że nie mogę słyszeć jej myśli. Byłem ciekaw, czy w jej ludzkich oczach wyglądam jak normalny człowiek po wypadku. - O czym myślisz? – spytała nieoczekiwanie Bella nim zdążyłem zadać jej to samo pytanie. Staliśmy na światłach, więc miała możliwość przyjrzenia mi się. Wciąż widziałem w jej oczach cień troski, choć starała się ją ukryć, widząc moją wcześniejszą reakcję. - Czy wyglądam naturalnie? Czy widać po mnie jakieś zmiany? – zdecydowałem się zapytać. Okazało się, że Bella ma już gotową odpowiedź: - Twoje oczy… - zawahała się na moment. – Jesteś głodny – bardziej stwierdziła niż spytała. Rzeczywiście, odczuwałem silniejsze niż przedtem pragnienie, ale nie sądziłem, że moje oczy zdążyły już zmienić kolor. Wyraziłem swoje zdziwienie, ale Bella wzruszyła ramionami. - Mnie nie pytaj – uśmiechnęła się do mnie. – Ale Carlisle z pewnością będzie zaciekawiony. - Proszę, nie wspominaj mu o tym teraz. Wystarczy jak będę jego obiektem badań po godzinach, ok.? – powiedziałem błagalnie. - Jesteś pewien, że chcesz wracać do szkoły? – spytała Bella. – Ludzie nie dadzą ci żyć. - Wątpię – sprzeciwiłem się, mając nadzieję, że mam rację. – Ludzie zwykle mnie unikają. - To nie ma nic do rzeczy. – Bella pozbawiła mnie złudzeń. – Mieliście wypadek i mieliście szczęście. Widziało to ponad pół szkoły. Przez najbliższy tydzień ty i Alice będziecie największą atrakcją. Nie martw się, jeśli będziesz trzymał się jednej wersji, szybko się znudzą, poradzimy sobie – pocieszyła mnie, widząc moją minę. Byłem pewien, że gdybym był w stanie odczytać jej myśli, natknąłbym się na zobaczysz, przez co musiałam przechodzić. - Bardziej obawiam się pytań – wyznałem. – Co, jeśli ktoś zacznie dociekać, czemu wyszliśmy z tego wypadku praktycznie bez szwanku, kiedy powinnyśmy wylecieć przez szybę? Jeśli ktoś zacznie zastanawiać się, dlaczego nie chcieliśmy karetki? - Jeśli tylko będziecie trzymać się jednej wersji, szybko się znudzą. Alice jest świetną aktorką, wystarczy że zrobi odpowiednią minę, gdy ktoś wspomni o karetce i ludzie zaraz będą zmieniać temat. Carlisle czekał na nas przy swoim samochodzie. Musiał zadzwonić do Emmetta, bo gdy parkowaliśmy moje rodzeństwo wyszło z sekretariatu, pod którym Carlisle zaparkował nie zwracając uwagi na zakaz. Twoje volvo kazaliśmy odholować pod dom. Później zobaczymy, co da się z nim zrobić, odebrałem mentalny przekaz Emmetta. Zaraz potem przyszło ostrzeżenie Alice uważaj, Emmett nie da ci żyć. No tak, biorąc pod uwagę moje wdzianko nie miałem co się łudzić, że mój kochany braciszek mi odpuści. Trzeba będzie przetrwać jakoś te trzy tygodnie. Bella zauważyła dziwny wyraz mojej twarzy i patrzyła na mnie pytająco. - Emmett nie da mi spokoju jak wrócę do domu – powiedziałem wyplątując się z pasów. - Zawsze możesz zostać u mnie – pocieszyła mnie Bella. – W razie czego schowasz się w szafie – dodała i oboje parsknęliśmy śmiechem. Wizja samego siebie upchniętego między spodniami a bielizną sprawiła, że na nowo zacząłem chichotać, dziękując w duchu, że to nie Emmett potrafi czytać w myślach. O nie, gdyby to usłyszał, nabijałby się ze mnie do końca życia, czyli w moim przypadku nieznośnie długo. Wysiedliśmy. Czułem na sobie spojrzenia rodzeństwa. Wszyscy starali się wyglądać na zaniepokojonych moim stanem, ale w rzeczywistości ukrywali pewnego rodzaju rozbawienie. A zwłaszcza Emmett. - Idźcie na lekcje – powiedział Carlisle, gdy doszliśmy do nich. – Gdybyś gorzej się poczuł, natychmiast daj mi znać – dodał na użytek dyrektora, który właśnie zmierzał w naszą stronę. – Bello, przypilnuj go, dobrze? – mrugnął do niej. Bella uśmiechnęła się. - Jasne – odparła i chwyciła moją rękę. – Chodź – syknęła. Podążyłem za nią chętnie, gdyż ja również nie miałem ochoty na ponowną konfrontację z dyrektorem. Kończyła się właśnie trzecia lekcja. Jęknąłem w duchu, myśląc o pytaniach, którymi zasypią mnie koledzy na przerwie. Usiedliśmy z Bellą pod klasą i czekaliśmy na dzwonek. Pierwsza dopadła nas Angela, choć muszę przyznać, że zachowała się w porządku. Oszczędziła mi idiotycznych pytań w stylu „co się stało?” - Podziwiam, że chciało ci się przychodzić do szkoły – powiedziała. – Co ci jest dokładnie? – spytała, ale w jej głosie nie było chorej dociekliwości, jedynie uprzejmość. - Tak jak podejrzewałem, wywichnięte ramię – odpowiedziałem. – Nie chciało mi się wracać do domu, zwłaszcza, że mam wydzielone godziny spotykania się z Bellą – dodałem i zgodnie parsknęliśmy śmiechem. Angela przypomniała sobie, że nie było nas na pierwszych lekcjach i wyciągnęła notatki, żeby Bella mogła je przepisać. Ja miałem doskonałą wymówkę, więc po prostu się wyłączyłem. A raczej zwróciłem baczniejszą uwagę na myśli otaczających mnie ludzi. Większość była zdziwiona widząc mnie tutaj. Przypatrywali mi się tak otwarcie i intensywnie, że przypomniał mi się pierwszy dzień w tej szkole. Wtedy też wszyscy się na mnie gapili. Tyle że było nas pięcioro. Wyłapałem znajome myśli Mike’a i zdziwiłem się. Nie spodziewałem się, że będzie chciał mnie przeprosić. Właśnie zastanawiał się, kiedy do mnie podejść i jak zacząć. Dopiero teraz zaczął myśleć, ile będzie kosztowała naprawa obu aut i jaką część pieniędzy odłożonych na studia to pochłonie. Odczułem rodzaj mściwej satysfakcji. A niech płaci, sam tego chciał! Zorientowałem się, że Angela zostawiła nas samych. Podzieliłem się z Bellą zdobytymi informacjami, łącznie z moim pomysłem. Ku mojemu zdziwieniu zaprotestowała gwałtownie: - Nie rób tego! - Dlaczego? – spytałem. – Sam tego chciał, należy mu się. - Proszę, nie rób tego – powtórzyła Bella spokojniej, ale stanowczo. – Mike’owi bardzo zależy na studiach. - To powinien był myśleć – wzruszyłem ramionami. Twarz mojej ukochanej przybrała zacięty wyraz. - Jeśli nie zgodzisz się zapłacić za naprawę to nie pozwolę ci na ani jedną łapówkę więcej, jasne? – zagroziła. – Żadnej „przedłużonej rekrutacji”, żadnego „robienia wyjątków”. Westchnąłem z rezygnacją. Skoro tak stawiała sprawę… Nie będę się przecież kłócił o taką głupotę. Bella potrafiła być czasem naprawdę uparta. - Skoro tak chcesz… - mruknąłem. – Dobrze. – W odpowiedzi Bella pocałowała mnie delikatnie. Nie dane było nam niestety cieszyć się chwilą. Na horyzoncie pojawił się Mike. Podszedł do nas i zatrzymał się, niepewny co ma zrobić. - Edward, możemy porozmawiać? – spytał w końcu. Aha, nie chce mnie przepraszać przy wszystkich. Nie ma sprawy. - Jasne – powiedziałem i wstałem. Odeszliśmy kawałek. - Słuchaj Edward, chciałbym cię przeprosić za to, co się stało rano – zaczął. Nie trzeba mi było zdolności Jaspera żeby widzieć, z jakim trudem słowa przechodziły mu przez gardło i jaki był skrępowany. – Ja… nie wiem, co się stało. Nie umiem tego wyjaśnić. - W porządku, Mike – postanowiłem być uprzejmy. Mój rozmówca rozmyślał właśnie intensywnie, jaką strategię przyjąć wobec mojego nieprzewidzianego zachowania. – Nic poważnego się nie stało. - Co z twoim ramieniem? – spytał, chcąc poddać w wątpliwość moje słowa. – A Alice? Co z nią? - Alice nic nie jest. Po prostu uderzyła się w głowę i źle się czuła. To przejdzie, Carlisle zapewnił mnie, że jutro wszystko będzie w porządku – wyjaśniłem. – Trochę dłużej potrwa to z moim ramieniem, ale nie przejmuj się. - Jak długo będziesz w gipsie? – spytał Mike. - Trzy tygodnie – skrzywiłem się mimowolnie, gdy nagle moje ramię przeszył ostry ból. No tak, rozpoczął się proces gojenia. Na szczęście Mike opacznie zinterpretował wyraz mojej twarzy. - Szczerze współczuję. Naprawdę, bardzo mi przykro – zawahał się, a ja wiedziałem, że zamierza przejść do finansów. – Jeśli chodzi o koszty… oczywiście, zapłacę za naprawę – powiedział w końcu. Chciał dodać coś jeszcze, ale pomny szantażu Belli nie pozwoliłem mu kontynuować. - Nie przejmuj się naprawą, sam się tym zajmę – odparłem. – Spokojnie mogę pokryć wszystkie koszty. - Ale… - Mike’a zatkało. Wpatrywał się we mnie jakbym właśnie powiedział mu, że zaczynają się wakacje. - Mike, sam chcę naprawić swój samochód, jasne? – powiedziałem dobitnie. – Koniec sprawy. Co się stało, to się nie odstanie. Przeprosiny przyjęte – odwróciłem się i niezatrzymywany odszedłem. Wróciłem do Belli akurat na czas, by wejść do klasy na lekcję. Podszedłem do biurka nauczyciela. - Proszę pani, nie mam książek – zgłosiłem skruszonym głosem. – Były w samochodzie – nauczycielka hiszpańskiego podniosła wzrok znad papierów, spojrzała na mój gips i machnęła ręką. Zadowolony wróciłem na swoje miejsce koło Belli. Hiszpański znałem bardzo dobrze, w zasadzie nie musiałem chodzić na te zajęcia i nauczycielka doskonale o tym wiedziała. Mogłem spokojnie udawać lekko oszołomionego lekami i w razie czego podpowiadać Belli. Reszta lekcji minęła spokojnie. Kilka osób podeszło do mnie i spytało o samopoczucie, ale większość ograniczała się do mniej lub bardziej dyskretnego gapienia się na mnie. Po ostatniej lekcji poszliśmy razem na parking. Obok furgonetki Belli stał dobrze znany mi jeep z Emmettem za kierownicą. Jęknąłem w duchu. Czy naprawdę nikt inny nie był wolny, czy też zrobili to specjalnie? - Przyjedziesz dzisiaj normalnie? – spytała Bella. - Najszybciej, jak się da – odparłem. – Mam nadzieję, że Alice mnie podwiezie. - Emmett na pewno będzie chętny – zachichotała Bella. Bardzo śmieszne, pomyślałem. – No, idź, czeka na ciebie. A na mnie Charlie. - Za jakie grzechy to musi być Emmett? – spytałem na głos. Bella posłała mi pokrzepiający uśmiech. - Tylko nie wysiadaj w czasie jazdy, dobrze? – poprosiła. – Na dzisiaj już starczy atrakcji. - Jasne, postaram się – mruknąłem sarkastycznie. Bella doprowadziła mnie do drzwi pasażera po czym podeszła do Emmetta. Mój braciszek uchylił okno widząc, że chce mu coś powiedzieć. - Emmett, ja chcę Edwarda z powrotem w stanie nienaruszonym – odezwała się cicho. – Psychicznym także – dodała. - Nie ma sprawy – odparł i wyszczerzył się. Nadzieja matką głupich, dodał w myślach na mój użytek. Ja również się uśmiechnąłem. Załamany wampir stanowczo nie był odpowiednim towarzystwem dla Belli. A to oznacza, że muszę przetrwać jazdę do domu. To będzie długa droga, pomyślałem, zamykając drzwi i z większą niż poprzednio wprawą zapinając pasy.
rosalie999