Wściekłość.doc

(186 KB) Pobierz
bez tytułu

****

              Raven ich widział... Nad Xalarem, tam gdzie Waron ma zamek... Byli... razem... Nie! Nie chodź tam! Naimad! Kurwa... Raven! Lecimy!

 

****

 

              Ciemność powoli zakrywała swym płaszczem cały pobliski krajobraz. Ostatnie promyki słońca rzucały swoje światło na majestatyczny zamek zbudowany z wielkich kamiennych bloków. Na trzech wysokich wieżach, które były miejscami zamieszkania służących jak również swoistymi wartowniami, ktoś zapalił pochodnie. Księżyc przejął teraz inicjatywę i roztoczył swoją światłość na pogrążony we śnie świat.

              Pewna osoba jednak nie spała. Naimad targany złością i wątpliwościami spoglądał na budowlę z góry. Szukał jakiegoś wejścia do środka, wykluczając przy tym główne wrota, gdyż były silnie chronione przez wartowników, jak również przez zaklęcia zabezpieczające.

-          Zaczynamy? – W jego głowie zabrzmiał znajomy głos.

-          Tak, zacznij od najbliższej wieży. – Powiedział wojownik.

Wielki srebrny smok z człowiekiem na grzbiecie podleciał do pierwszej wartowni.

Majestatyczne skrzydła uderzały w powietrze unosząc jego ciężkie ciało. Z głowy, która była osadzona na krótkiej szyi, sterczały do tyłu podobne do rogów kolce. Rozwarł swój pysk ukazując ostre jak brzytwa kły i wydał z siebie przeraźliwy ryk. Po chwili z jego paszczy wydobyło się pomarańczowe światło, które promieniami przechodziło przez szparki między zębami.

              Następnie otworzył pysk i wypuścił wielką ognistą kulę trzy razy większą od głowy Naimada, która poleciała na nic nie spodziewających się mieszkańców zamku. Uderzenie nastąpiło po chwili. Większa część wartowni rozpadła się od razu, a reszta zajęła się piekielnym płomieniem.

              Bestia zacharczała po pozbyciu się takiego gorąca ze swojego wnętrza. Naimad rzekł zadowolony:

-          Dobrze Izar. Spokojnie. – Pogłaskał go po twardych łuskach na głowie. Wiedział, że taki atak bardzo wyczerpuje jego przyjaciela. – Zobacz. Wywołałeś chaos w ich szykach.

-          Łucznicy. – Odpowiedział bezbarwnie smok, wypluwając resztki ognia z gardła.

-          Gdzie? Nie widzę.

-          Wychodzą na wieże. Jest już kilku na tej po lewej.

Na jednej z wartowni łucznicy zapalali swoje strzały od pochodni i zaczynali

strzelać w nadlatującą bestię.

-          Trzymaj się. – Rzekł nagle smok, jego słowa odbiły się w echem w umyśle Naimada, powodując, że kurczowo złapał się jego szyi.

Izar przechylił ciało w prawo i poszybował w kierunku palącej się wartowni. W tej

sekundzie pod jego lewym skrzydłem świsnęły zapalone strzały. Żadna jednak nie trafiła. Naimad trzymał się z całych sił, jednocześnie czuł, że traci uchwyt, gdyż był za bardzo przechylony w bok.

-          Wyrównaj lot, bo zaraz spadnę! – Krzyknął młodzieniec, nie wytrzymując i puszczając się jedną ręką.

-          Mówiłem, żebyś się trzymał. – Rzekł Izar do jego umysłu, powoli równając lot. Naimad tymczasem wspiął się z powrotem na jego grzbiet.

-          Następnym razem, wezmę to na poważnie. – Rzekł z nutką rozbawienia, podczas gdy zapalona strzałą przeleciała mu tuż nad głową. – Cholera. Trzeba ich powstrzymać, bo niedługo w twarz dostanę. – Przerwał na chwilę spoglądając na jedną z wartowni. – Wiem. Zatocz koło i przeleć im tuż nad głowami jak najszybciej potrafisz.

-          Po co? Zresztą mogą mnie trafić! – Oburzył się Izar.

-          Wierzę w ciebie. Skoro Raven mógł to ty też możesz. Tylko nie panikuj, gdy zmniejszy ci się balast na grzbiecie.

-          Dobra.

Smok skręcił w lewo i zatoczył wielkie koło. Kilka strzał zahaczyły o jego wielkie

ciało, ale nie spowodowały poważnych ran. Wymachując potężnymi skrzydłami nabierał prędkości lecąc wprost na wartownię. Przerażeni łucznicy położyli się na podłodze, obawiając się, że mogę ich dosięgnąć potężne pazury rozwścieczonej bestii.

              Izar przeleciał nad ich głowami robiąc wielki wiatr, który zgasił pochodnię. Zrobiło się tak ciemno, że nawet żołnierze nie widzieli siebie nawzajem. Światło Księżyca odbijało się od łusek srebrnego smoka czyniąc jego jedynego dobrze widocznym w panujących ciemnościach.

-          Przeklęta bestia! – wykrzyczał jeden z łuczników podnosząc się z ziemi i szukając swojego łuku. – Widzisz go tam na górze?

-          Tak! – odpowiedział drugi napinając łuk. – Zaraz go zabiję!

-          O nie! Nikogo nie zabijesz! – odezwał się głos za ich plecami.

-          Co...? – nie dokończył, gdyż Naimad zamachnął się i odciął mu głowę, która zleciała z wartowni.

-          Ej, co się dzieje? – Krzyknął drugi z żołnierzy śmiertelnie przerażony– Ktoś ty?

-          Chodź i się przekonaj! – rzekł Naimad szyderczym głosem, po czym kopnął swoją ofiarę w brzuch. Łucznik zatoczył się i nie mając na czym postawić stopy spadł tak samo jak głowa jego kolegi, wrzeszcząc ile sił w płucach.

Smok powoli podleciał do wojownika. Naimad właśnie wycierał swój miecz o

ubranie zabitego żołnierza. Izar wpatrywał się w jakiś punkt nad horyzontem, po czym po chwili rzekł:

-          Zrób, co masz zrobić.

-          Zrobię! – odrzekł wojownik, po czym obserwował jak skrzydlaty unosi się wysoko ponad niego i znika w ciemnościach nocy. – Szkoda, że nie mam takiego wzroku jak Izar. Eh.

Naimad machnął ręką z mieczem tworząc kółko w powietrzu i uderzył w zawiasy

w klapie w podłodze, które rozpadły się jak spróchniała deska. Otworzył ją i wkroczył do ciemnego korytarza wiodącego wprost na salę tronową... do niej...

 

 

****

 

Nagły wstrząs zmącił ciszę panującą na sali tronowej. W blasku licznych świec i pochodni przymocowanych do grubych ścian z kamienia przechadzała się osoba nosząca na sobie królewskie szaty oraz berło w prawej ręce. Do swego boku miała przyczepiony elegancki miecz z lekko zakrzywioną końcówką, podobną do pirackiej.

Zachowywała się bardzo nerwowo, choć próbowała być spokojna w tej trudnej sytuacji. Co jakiś czas podchodziła do wysokich okien po obu stronach sali, aby zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz. Kolejny wstrząs sprawił, że szyby zadzwoniły złowieszczo, potęgując strach przed nieznanym.

W końcu podszedł do tronu znajdującego się na drugim końcu sali. Wspiął się na trzy schodki i spojrzał przed siebie. Na czerwonym siedzisku zdobionym w złote wzorki siedziała urocza dziewczyna. Spoglądała ona w ciemny krajobraz za oknem. Miała piękne, ciemnobrązowe włosy rozpięte na ramionach. Gdy spojrzała na podchodzącego do niej mężczyznę spochmurniała. Jej duże, niebieskie oczy spoglądały niewinnie na jej przyjaciela, jeszcze z czasów akademii sztuk magicznych. Gdy przemawiała, zaczarowała wszystkich wokół swoim pięknym, cieniutkim głosikiem.

-          To był zły pomysł. – Powiedział król swoim szorstkim głosem

-          On cię zabije. – Odrzekła dziewczyna

-          Dlatego mówię, że to był zły pomysł. – Powtórzył mężczyzna

-          Waron. – Tu spojrzeli sobie w oczy – ja nie chce żeby on cię zabił!

-          Ksaia. On mnie nie...

Głuchy dźwięk uderzających o ścianę drzwi doszedł do ich uszu.. Oboje spojrzeli

w tamtą stronę. Waronowi serce mocniej zabiło.

              W progu stał młodzieniec z mieczem ociekającym krwią w prawej ręce. Miał ciemne, krótkie włosy, postawione do góry. Ubrany był w srebrną zbroję, która połyskiwała w blasku pochodni. Swoimi zimnymi jak otchłań oceanu, niebieskimi oczami wpatrywał się w dwójkę stojącą przy tronie. Przez chwilę trwała grobowa cisza, w której dwaj wojownicy mierzyli się wzrokiem oceniając swoje szanse w walce.

-          Ukryj się, Ksaia. – Rzekł Waron do dziewczyny, która powoli podeszła do okna na lewo od tronu i ukryła się za jedną z dwóch kolumn znajdujących się na sali. Gdy to uczyniła król wyciągnął swój miecz, a berło położył na tronie i rzekł ostrożnie do młodzieńca – Nie powinieneś był tu przychodzić, Naimad.

-          Już ja wiem, co powinienem a co nie! – Odrzekł swoim twardym, lecz przekonywującym głosem. – Odebrałeś mi wszystko, na czym mi zależało, a teraz porwałeś Ksaię. Zginiesz za to!- Ostatnie słowa wypowiedział przez zaciśnięte zęby.

-          Nic nie rozumiesz. Nie jest tak jak myślisz. – obaj obserwowali się nawzajem niczym dwa koguty, które zaraz będą się biły. Waron po chwili przerwy rzekł - Nie chce się z tobą pojedynkować. Załatwmy to inaczej... – Nie dokończył, gdyż Naimad jako adept ognia przywołał swoją moc i stworzył ognistą kulę, która zaczęła wibrować w jego lewej dłoni. W ułamku sekundy cała jego ręka zaczęła się palić żywym płomieniem, którego nawet nie czuł i który nie wyrządzał mu krzywdy. Następnie wyprostował dłoń w kierunku Warona i wypuścił w niego pocisk.

Ten w ostatniej chwili zdążył przekoziołkować w bok. Kula uderzyła w tron, który

w kilka sekund stanął w ogniu, rozświetlając pomieszczenie swoim blaskiem. Naimad przestał się już palić i z mieczem w ręku zaczął biec w kierunku wroga. Ten przygotował się do odparcia ataku ze strony maga.

              Tuż przed schodami Naimad skoczył w górę i wylądował tuż przed Waronem. Ich miecze skrzyżowały się wydając ostry świst. Król pierwszy wykonał atak próbując ciąć od boku, lecz został zablokowany. Kucnął uchylając się przed kontruderzeniem, miecz przeciął powietrze nad nim i uderzył w ścianę obok.

              Znów starli się w walce niczym dwa potężne niedźwiedzie walczące o rybę, którą złowił jeden z nich. Stal uderzyła o stal. Posypały się iskry. Waron, blokując uderzenie Naimada od góry, spojrzał mu w twarz. Jego rysy zaostrzyły się. W oczach płonął gniew, który zdolny był do skruszenia skały. Swoje ruchy wykonywał z wielka siłą i perfekcją. Zaślepiała go nienawiść i żądza zemsty po tym, co zrobił Waron.

              Jego miecz był bardzo dobrej jakości. Ostrze tuż przy rękojeści było lekko pofalowane, a przed wierzchołkiem wyryte były jakieś symbole. Naimad, gdy był w akademii jako jeden z nielicznych potrafił napełnić miecz swoją mocą. Od tamtej pory, tylko on mógł nim władać i czerpać z niego siłę. „Strata jednego, odbije się na drugim”, zawsze powtarzał tą sentencję. Oznaczała ona, że jeśli on zginie miecz ulegnie samozniszczeniu, a jeśli to miecz zostanie zniszczony, może odbić się to na psychice jego samego.

              Oderwali się od zwarcia i znów przystąpili do walki. Za sobą słyszeli krzyki Ksai, ale nie przejmowali się tym wogóle. Byli skoncentrowani tylko na jednym: wyrządzić jak największe rany swojemu wrogowi.

              Waron był adeptem powietrza, więc on również przywołał swoją moc i napełnił nią swój miecz. Złowrogie wyładowania przechodziły przez jego broń wywołując strach przed każdym wrogiem. Naimad jednak się tego nie przestraszył. Wyprowadził cios od góry i ich miecze zwarły się ponownie.

              Nagły wstrząs przeszedł przez całe jego ciało i po ułamku sekundy moc wyładowania mocno odepchnęła go do tyłu. Uderzył plecami o kolumnę, za którą ukrywała się dziewczyna i spadł na zimną posadzkę.

-          Sukinsyn – wymamrotał

Palce mu nieco zdrętwiały, ale mógł dalej walczyć. Podniósł się w samą porę, aby

sparować cios Warona. Tron nadal się palił i razem z uderzającymi o siebie mieczami tworzył niesamowity balet cieni na pobliskiej ścianie.

              Naimad przeszedł do kontrataku. Wyprowadzał ciosy, które przeciwnik z trudem mógł powstrzymywać. Jednocześnie ten zaczął się cofać pod nawałem tych ataków w stronę przeciwległego okna.

              Waron ze strachem zaczął patrzyć na szarżującego wroga. Coraz słabiej oceniał swoje szanse na pokonanie go w uczciwej walce. A przecież mógł założyć na niego pułapkę! Co za idiota z niego. Teraz było już za późno.

              Naimad uderzył z prawej i pod wpływem jego ciosu przeciwnik zachwiał się. Szybkim ruchem uderzył go butem w mostek, co spowodowało, że Waron poleciał na parapet krztusząc się. Błyskawicznie uderzył z góry na duszącego się wroga, mając nadzieję, że to już koniec. Ostrze chybiło o kilka centymetrów, gdyż król niezgrabnie wykonał unik. Miecz wbił się głęboko w kamień.

              Waron złapał głębszy oddech i spojrzał na wroga.

-          Ta walka nie ma sensu. Chcesz, żebym cię zabił?

-          Zobaczymy, kto kogo zabije. – Odrzekł Naimad nawet nie próbując wydostawać miecza z rozwalonego parapetu.

Król wziął zamach i już miał atakować, gdy przeciwnik chwycił mocno lewą ręką

miecz, a prawą zasłonił twarz. Przywołał moc i wymierzył ją wprost w kamienny parapet, który po ułamku sekundy wybuchł posyłając małe kamyczki we wszystkich kierunkach. Naimad nie został przez nie zraniony, gdyż posiadał grubą zbroję z łusek srebrnego smoka, którą zdobył kilka lat wcześniej. Teraz bez problemu mógł wyciągnąć swój miecz.

              Waron całkowicie zaskoczony atakiem upadł na kolana. Drobne kropelki krwi upadły na podłogę. Gdy podniósł wzrok na swojego przeciwnika, ten zobaczył, że kamienne pociski oszpeciły mu całkowicie twarz. Kilka głębokich ran malowało się na jego obliczu, a resztę pokrywały drobne zadrapania.

-          Zginiesz za to! – Wypowiedział, połykając krew.

-          Tylko na to czekam! – Odgryzł mu się Naimad podchodząc do niego z innej strony.

Waron krzycząc wziął zamach i uderzył z prawej na przygotowanego przeciwnika.

Naimad zablokował cios, ale jego siła wytrąciła go na chwilę z równowagi. Wróg nie tracił chwili. Szybkim uderzeniem z barku odrzucił Naimada na twardą posadzkę pośrodku sali. Miecz wyleciał mu z rąk, gdyż próbował jakoś załagodzić upadek rękoma.

              Zabolały go plecy. Już drugi raz leżał na ziemi, bo zignorował siłę i spryt swojego przeciwnika. Teraz musi się poprawić. Czas skończyć tą walkę!

              Król podszedł do leżącego i wycelował w niego mieczem. Naimad postanowił działać. Przywołał większą część swojej mocy i stworzył wokół siebie powłokę z wirującej magmy, która była wręcz przezroczysta. Gdy ostrze Warona dotknęło jej krawędzi zaczęło mięknąć i wyginać się na wszystkie strony, aż odpadło od rękojeści. Jednocześnie żar płynący z magmy sprawił, że król upuścił miecz na ziemię i zaczął dmuchać w poparzoną dłoń.

              Naimad znalazł swój miecz, podniósł go i rozejrzał się wokół. Teraz ma szansę! Podbiegł i wyprowadził potężny cios z lewej. Jego wróg jednak był sprytniejszy niż sądził. Podniósł własną powłokę ochronną, która zatrzymała uderzenie i odrzuciła miecz Naimada daleko w głąb sali tronowej. Lekkie mrowienie przeszło mu po palcach. Gdy spojrzał na króla zobaczył wyładowania elektryczne w miejscu, gdzie uderzył mieczem.

-          Nic nie nauczył cię poprzedni upadek? – Warknął Waron, a krew z jego twarzy kapnęła na posadzkę.

-          Wolno się uczę. – Zadrwił spoglądając na przeciwnika.

-          Zginiesz!

Król wystawił lewą rękę w stronę Naimada i wypuścił ogromny ładunek

elektryczny, który uderzył z niespotykaną siłą w tarczę wroga. Ten resztkami sił podniósł ponownie barierę, a wolną dłonią wycelował w Warona i również zaczął go atakować swoją mocą, wypuszczając dziesiątki ognistych kul, które atakowały tarczę Warona równie silnie jak on jego.

              Nikt nie chciał odpuścić. Oboje wiedzieli, że nie wytrzymają tak długo. W końcu wyczerpie im się energia i opadną z sił. Przez cały ten czas wpatrywali się w siebie z nienawiścią, która nie miała żadnego ujścia i zbierała się w ich ciałach jako dodatkowa siła.. „Wytrzymam”, powtarzali obaj.

              Nagle usłyszeli przeraźliwy jęk. Trwał on przez sekundę, po czym nastąpiła grobowa cisza, którą mąciły jedynie odgłosy walki. Coś się stało. Coś niedobrego. Po tym odgłosie moc Naimada zaczęła słabnąć. Kule miały coraz mniejszą moc, a powłoka zaczęła powoli zanikać.

              Waron zobaczył, że przejmuje prowadzenie. Teraz zaczął wierzyć, że uda mu się pokonać swojego najgroźniejszego rywala. Człowieka, który oszpecił mu twarz i próbował odsunąć go od szczęśliwego życia.

              W tej chwili usłyszeli odgłos rozwalającego się muru. Obaj spojrzeli w górę. Strop się zawalił! W dachu utworzyła się wielka dziura, która powiększała się z każdą sekundą. Wielkie kamienne płyty oraz setki małych odłamków spadało na nich, a oni nie wiedzieli, co robić.

              Naimad podjął decyzję. Było za późno na uciekanie. Przerwał atak i musiał opuścić osłonę, aby skumulować całą swoją moc na zatrzymaniu tych głazów przed swoją głową. Nie było czasu na dalsze myślenie, dlatego nie przewidział, że Waron ciągle jeszcze będzie atakował go swoją błyskawicą. Pod wpływem uderzenia Naimad upadł na posadzkę cały sparaliżowany, a jego przeciwnik w ostatniej chwili uskoczył przed walącym się dachem.

              Ogromne ilości gruzu przysypały ciało maga, który nie zdążył usunąć się z drogi. Wzbiły się tumany kurzu. Waron, widząc, że ściany jego zamku zaraz się zawalą tak samo jak dach, szybko pobiegł do kolumny. Złapał dziewczynę za rękę i pociągnął ją do tronu, który powoli przygasał. Ksaia miała małą ranę na policzku, którą prawdopodobnie wywołały te kamienne pociski.

-          Uciekamy stąd! – Krzyknął, po czym uderzył ręką o jeden z kamiennych bloków, który natychmiast odsunął się w bok ukazując tajemne przejście...

 

****

 

              Znajdował się w miejscu, które go przerażało. On, potężny mag, po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł strach. Otaczała go zupełna ciemność. Nie było już nieba i ziemi, wokół była tylko głęboka czerń, która emanowała w niego swoją mroczną energią. Nigdy jeszcze nie doświadczył takiego uczucia. Zupełnie jakby znajdował się w źródle skąd pochodzi całe zło świata.

              Przed sobą na ziemi ujrzał krąg utworzony ze światła padającego gdzieś z góry. Nie chciał dłużej przebywać w tym przerażającym mroku. Wszedł do kręgu. Blade światło padło na jego zmęczone ciało. Przypomniał sobie walkę z Waronem. Chciał wyciągnąć swój miecz z pochwy zawieszonej na plecach, ale nie natrafił na niego. Zawsze, gdy miał go przy sobie czuł się pewniej. Teraz został sam ze swoimi lękami, nie znając celu ani przyczyny.

              Usłyszał kroki. Wolne dudnienie w dziwaczną podłogę rozlegało się echem w jego umyśle. Nie wiedział skąd dochodzi ten dźwięk, ale czuł, że istota, która je wydaje nie jest nastawiona do niego przyjaźnie. Przez głowę przeleciała mu szybka, absurdalna myśl: Będę walczył! Ale jak można walczyć z czymś czego nie widać, nie posiadając broni i będąc śmiertelnie przerażonym? W jednej chwili zwątpił w swoje zdolności.

              Dźwięk nadal dochodził do jego uszu. Na twarz wystąpił mu zimny pot. To może być koniec – pomyślał - Umierałem każdego dnia odkąd poznałem Ksaię. Jeden dzień nie zrobi mi różnicy. Jestem gotów!

              Nagle przed jego wzrokiem ukazała się twarz jakiegoś człowieka. Była w pół zakryta zasłoną mroku. Jej rysy były ostre, a cera blada jak u trupa. Przerażające czerwone oczy świeciły niczym gwiazdy na nocnym niebie. Nie miały żadnego wyrazu. Nie mógł na nie spojrzeć przez dłuższy czas, gdyż przeszywały go swoim zimnem i pustką. Z twarzy przybysza emanowała niesamowita wrogość i nienawiść.

              Naimad cofnął się ciągle zostając w świetlistym kole. Nie mógł wypowiedzieć żadnego słowa. Ręce trzęsły mu się, a przez głowę przelatywały miliony myśli, których nie potrafił uchwycić. W końcu zdobył się na odwagę i rzekł półgłosem:

-          Kim jesteś? – Nieznajomy nic nie odpowiedział. Wojownik miał napięte mięsnie do granic bólu. Adrenalina pompowana przez jego serce sprawiła, że rozjaśniło mu się nieco przed oczami. Ponowił pytanie – Kim jesteś i czego chcesz?

Nagły ból przeszedł przez całe jego ciało. Czegoś takiego jeszcze nie doświadczył.

Zupełnie jakby wyjmowano mu kości wprost z ciała. Upadł na kolana. Ból minął tak szybko jak się pojawił. Naimad sapał jakby właśnie przebiegł kilka kilometrów. Łapczywie wciągał powietrze do płuc, próbując uporządkować swoje myśli.

-          Aaa, Naimad! – Odezwała się szorstkim głosem unosząca się w powietrzu twarz – Jak miło cię widzieć! Witaj w moim skromnym domu.

-          Kim jesteś? – Wypowiedział mag przez zęby.

-          Ja? – Zamilkł na chwilę, po czym dodał – Nikim. Jestem po prostu panem tego miejsca.

-          A co to za miejsce? – Rzekł Naimad rozglądając się na boki.

-          Ludzie różnie to nazywają. Niektórzy mówią na to otchłań, inni piekło. Ja wolę określenie „Wieczne Krematorium”.

-          A więc ty jesteś... – Damian zdobył się na odwagę i spojrzał na twarz nieznajomego, lecz nie zobaczył jej tam, gdzie była przedtem. Ktoś złapał go za ramię i podniósł do góry. Mag stanął na chwiejących się nogach i spojrzał do tylu. Stał za nim mężczyzna w czarnym płaszczu. Na brodzie miał kilkudniowy zarost. Patrzył na wojownika pobłażliwym wzrokiem.

-          Ja jestem tym co zbiera resztki ze stołu Pańskiego!

-          Szatan!– Naimad upadł z powrotem na ziemię, przywołał swoją moc. – Odejdź! - Powietrze stało się nagle duszne jak w południe na pustyni. Ognista kula wibrowała w jego prawej ręce niemalże parząc mu skórę. Rzucił nią w przybysza.

Ten nawet się nie poruszył. Kula zatrzymała się przed nim i powoli zmniejszała

Swój rozmiar aż znikła całkowicie. Naimad patrzył na to wszystko w osłupieniu. Jego magia nie zadziałała. To naprawdę był czart diabelski. Przerażony cofał się cały czas obserwując nieznajomego. Co mógł zrobić? Jego zdolności były niczym w porównaniu z tym kogo miał przed sobą. Nie miał swojego miecza, choć nim także niewiele by zdziałał.

              Nagły impuls sprawił że podjął ostatni wysiłek. Wstał, odwrócił się i pognał co sił w nogach przed siebie. Nie miał nic do stracenia. Może to tylko sen i zaraz się z niego obudzi. Iskierka nadziei tliła się w nim odkąd pojawił się w tej otchłani. Zacisnął powieki i biegł. Bolały go wszystkie mięśnie. Nie patrzył, dokąd zmierza.

              Nagle coś zawadziło o jego stopy. Stracił grunt pod nogami, przekoziołkował i uderzył plecami o twardą ziemię. Leżał bez ruchu. Gdy otworzył oczy uzmysłowił sobie, że nadal stoi w kręgu światła. Stał nad nim łysy człowiek z przerażającymi, czerwonymi oczami wpatrującymi się w niego. Jego cera miała szary odcień. Zamiast włosów wystawały mu z głowy duże kolce, które potęgowały strach Naimada.

-          Stąd nie ma ucieczki! – jego glos odbił się echem sprawiając wrażenie, że co chwilę mówiła inna osoba. – Zabiorę cię do miejsca, gdzie urządzę ci takie katusze o jakich ci się nawet nie śniło!

-          Nie!- wyszeptał Naimad

-          Co mówisz? Nie? A dlaczego nie? Stare bóstwa cię odrzuciły! Jesteś więc mój!

-          Nie! – powtórzył wojownik i stracił świadomość.

-          Widzę... Aaaaa. Tak. – po chwili przerwy dodał – Byłbym o nim zapomniał. Ma u mnie dług. Widzę co planowałeś. To będzie dobry pomysł! Twoje życie za jego.

Rozległ się szyderczy śmiech, który odbijał się echem w umyśle Naimada.

Ten przestał w tej chwili oddychać. Przed odejściem, do jego podświadomości doszło jeszcze jedno słowo:„Wracaj!”. Potem wszystko straciło sens.

 

****

 

Na oknie usiadł mały, szary wróbel. Przeskakiwał z nóżki na nóżkę, po czym wyśpiewał swoją kojącą piosenkę. Seria krótkich świergotów wypełniała wnętrze ciasnej chatki stojącej pośrodku niewielkiej polany otoczonej z trzech stron lasem.

Waron siedział na drewnianym taborecie oparty o ścianę obserwując poczynania małego ptaszka. Nawet teraz oddalony dziesiątki kilometrów...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin