Konflikt.doc

(95 KB) Pobierz
****

****

 

              Przed nimi roztaczał się przepiękny widok, od którego już dawno odwykli. Po prawej stronie drogi, którą jechali, w znacznej odległości, rósł gęsty, zielony las. Otaczały ich polskie pola uprawne, na których głównie rosła wysoka już kukurydza. Wiatr łagodnie poruszał ich łodygami sprawiając wrażenie kołysania się tych roślin w rytm tajemniczej muzyki.

              Niczym statki po spokojnym morzu płynęły po niebie gromady lekkich, pierzastych chmur. Co jakiś czas zasłaniały one tarcze słońca dając wszystkim wytchnienie od jego prażących promieni.

              Silniki pojazdów nieznośnie warczały już od kilku godzin, bez wytchnienia napędzając ich samochody. Ilekroć wjeżdżali w polną dziurę wszyscy siedzący w środku podskakiwali na swoich miejscach nierzadko uderzając głową w sufit. Można było wtedy usłyszeć podenerwowane jęki, które zazwyczaj obracały się w przekleństwa. Ich konwój złożony z dwóch ciężarówek napełnionych bronią i amunicją oraz czterech opancerzonych Hummerów z działkiem 20mm posuwał się w miarę sprawnie pomimo irytujących nierówności terenu.

Celem ich wyprawy było dostarczenie broni do ciągle broniącego się przed armią białoruską Lublina. Cała wojna między Polską, a Białorusią była czymś szokującym i niespodziewanym. Sprawa ta była o tyle dziwna, że agresorem było państwo, które po niewoli radzieckiej i długotrwałej zapaści gospodarczej próbowało ujawnić się na arenie międzynarodowej jako kraj, który ma coś jeszcze do powiedzenia. Niektórzy tak bardzo pewni potęgi militarnej Polski wyśmiewali jej sąsiada, lub krytykowali panującą sytuację, jeszcze inni powołując się na różne zobowiązania i traktaty podpisane przez oba państwa domagali się natychmiastowego zakończenia tej wojny. Jednak żadna ze stron nie miała zamiaru się poddawać.

Zaczęło się od związku Polaków na Białorusi. Po rozwiązaniu go przez Łukaszenkę i stłumieniu protestu przy użyciu wojska świat zareagował oburzeniem na takie postępowanie wobec mniejszości narodowych. Jedynym państwem, który nie orzekł nic w tej sprawie była Federacja Rosyjska. Po odrzuceniu pokojowego rozwiązania sporu, pamiętnego dnia 21 Maja 2006r. Białoruś bez uprzedniego wypowiedzenia wojny przełamała granice Polski wdzierając się na prawie 100 km wgłąb kraju, rozpoczynając tym samym wielką inwazję. Nie doszukano się w działaniach białoruskiego prezydenta żadnych motywów. Było rzeczą oczywistą, że wojsko białoruskie nie jest wystarczająco sprawne i liczne, aby skutecznie przeciwstawić się sile Polski. Generał Staniszewski – powołany na dowódcę Armii Warszawa – zalecił maksymalną ostrożność w czasie potyczek z przeciwnikiem. Wróg zajął połacie terenu na przestrzeni wielu tysięcy hektarów poczynając od większości Pojezierza Mazurskiego, wzdłuż rzeki Narwi na północy, po okolice miasta Lublin na południu. Zwycięski marsz armii białoruskiej zatrzymała pośpiesznie zmobilizowana Armia Warszawa, która odepchnęła oddziały wroga kilkadziesiąt kilometrów od stolicy. Na północy dobrze koordynowana akcja sabotażowa pozbawiała przeciwnika zaopatrzenia i możliwości odwrotu, co dało szansę wycofującym się polskim oddziałom na przegrupowanie i kontratak w okolicy miasta Olsztyn. Najgorzej sprawa przedstawiała się na południu, gdzie artyleria samobieżna masakrowała polskie posterunki wojskowe oraz niszczyła drogi i tory kolejowe odcinając po części zaopatrzenie dla Polaków. Kluczem do zwycięstwa w tych rejonach było utrzymanie miasta Lublin z przyległymi do niego terenami. W przypadku porażki, oddziały polskie nie byłby w stanie zatrzymać natarcia Białorusinów aż do samego Krakowa.

Jeszcze kilka tygodni temu można było zobaczyć na niebie samoloty transportowe, które zrzucały zaopatrzenie dla broniących się żołnierzy. Jednak po wprowadzeniu przez Białorusinów na ulice artylerii przeciwlotniczej zrzucanie amunicji stało się niemożliwe. Wciąż broniła się południowa część miasta. To był cel, do którego zmierzali.

Znajdujący się na stanowisku obsługującego karabin na dachu wozu mężczyzna ściągnął z oczu okulary przeciwsłoneczne. Nawiedziło go uczucie duszności, które po chwili samoistnie znikło. Już od kilkudziesięciu minut miał wzmagające się bóle brzucha, które utrudniały mu skupienie uwagi na zadaniu. Zszedł do środka Hummera, gdzie po kolejnym podskoku jeden z żołnierzy trzymał się za głowę i jęczał z powodu bólu głowy.

-                           Ej. Młody! – Rzekł pilot kierowcy do schodzącego z posterunku mężczyzny. Miał on tępy wyraz twarzy i denerwujące spojrzenie, które wzmagało u rozmówcy niechęć i frustrację. Jego ulubionym zajęciem było dyrygowanie innymi, chełpił się swoim niedawnym awansem na stopień kaprala, podczas, gdy wszyscy wokół niego wciąż byli szeregowcami. Wielu z nich uważało, że Walek, jak go nazywali, jest tylko egoistycznym lizusem, którego jeszcze nikt nie widział na prawdziwej akcji. – Wracaj na karabin!

-                           Daj mu spokój Walek! – Odburknął siedzący z tyłu niski, wąsaty mężczyzna. Trzymał na w ręku udoskonalony model karabinu Kałasznikow. – Widzisz, że nie jest z nim dobrze. Nie ma tu naszych przełożonych, więc wyluzuj.

-                           Jak się do mnie... – Zastopował. Nie miał ochoty prowadzić kolejnej dyskusji, w której wszyscy znowu wyśmialiby go. Odwrócił się jedynie i wrócił do swojego pasjonującego zajęcia, jakim było wpatrywanie się w tablicę rejestracyjną jadącego przed nimi wozu.

-                           Dzięki. – Odrzekł Młody uśmiechając się pomimo kłucia w brzuchu. - Muszę chwile odsapnąć. To tylko żołądek.

-                           Dostaniesz coś jak dojedziemy na miejsce, bo w podręcznej apteczce nie ma żadnych środków na zagrożenie, jakim jest „ból brzucha”. – Mężczyzna również uśmiechnął się, a wszyscy w pojeździe zachichotali cicho.

Po chwili ciszy przerywanej odgłosami wydawanymi przez silniki

samochodowe, Młody podjął konwersację.

-                           Mam już tego dość. Jedyne, co robimy to albo jeździmy w kółko rozwożąc zaopatrzenie, albo siedzimy w tych beznadziejnych koszarach słuchając relacji telewizyjnych z pola walki. Mogliby nam dać jakieś porządne zadanie.

Wszyscy za wyjątkiem kierowcy, który nie mógł, popatrzyli się na niego z

wyrazem politowania. Pierwszy odezwał się żołnierz siedzący po prawej stronie przy oknie. W przeciwieństwie do swoich towarzyszy trzymał oparty o ramię granatnik M-16.

-                           Wojna to nie zabawa. Tu można zginąć! Pomyślałeś o tym Młody? Nie chcesz już wrócić do swojego domu? Do swojej dziewczyny? – Powiedział przekonującym głosem

-                           Chcę, ale...

-                           Jeśli chcesz to módl się do Boga, aby ta wojna szybko się skończyła, a ciebie nigdy nie przydzielili do jakiejś poważniejszej misji. – Ostatnie wyrazy miały za zadanie przestrzec młodego żołnierza przed złym zachowaniem.

Wszyscy w skupieniu oczekiwali na odpowiedź Młodego. Ten jednak przysiadł

na brudnej płycie, która służyła mu za swego rodzaju podwyższenie, dzięki któremu mógł zobaczyć więcej wychylając się przez otwór w dachu. Nie odezwał się już ani słowem.

              Zrobiło mu się głupio, że był taki lekkomyślny. Dobrze wiedział, że w wojnie nie ma miejsca na sentymenty, ale jakoś jego osobowość i styl bycia przyzwyczajone do reguł panujących w mieście nie potrafiły przywyknąć do cierpienia i zła, jakie napotykali na każdym kroku podczas konfliktu zbrojnego.

Ból brzucha nieco zelżał, więc po chwili postanowił, że wróci na swoje stanowisko, które opuszczając naraził się na reprymendę ze strony przełożonych. Wychylił się na zewnątrz i po chwili poczuł na twarzy powiew orzeźwiającego powietrza. Włożył swoje ciemne okulary, gdyż z powodu blasku słońca musiał mrużyć oczy, co utrudniało mu skupienie się na obserwowaniu okolicy.

Marzył tym, aby ta akcja się już skończyła, gdyż w jego naturze nie leżało wystawianie się na niebezpieczeństwo tylko po to, aby dostarczyć kilka skrzynek broni dla polskich oddziałów. Co prawda cieszył się teraz w duchu, że nie został wysłany bezpośrednio na front, a jedynie przydzielono go do służb pomocniczych. Do tej pory uczestnicząc w tego typu akcjach nigdy nie myślał, co może się stać, gdy coś złego mu się przydarzy. Nie myślał o Patrycji, o swoim życiu, ale jedynie o tym, żeby zasmakować tej adrenaliny, która towarzyszy żołnierzom podczas walki.

Cała ta wojna zaczęła go przerastać. Parę tygodni temu jego ambicje wojskowe nieco przygasły. Stało się tak za sprawą pewnej opowieści, którą mu przekazano. Słyszał relacje świadka na temat krwawej bitwy pod Węgrowem. Była to ciężka próba dla Polaków, którzy przygniecieni do ziemi, potrafili powstać i odpowiedzieć swoim oprawcom z równie potężna siłą. W tej bitwie życie straciło kilka tysięcy Polaków już w pierwszych godzinach ataku. Białorusini używając moździerzy i artylerii dokonali zmasowanego uderzenia na zgrupowania polskich wojsk nad rzeką Liwiec zabijając większość z nich. Jednak po szybkim przegrupowaniu dzięki przybyłym posiłkom Polacy dokonali silnej kontrofensywy. Bitwa trwała kilkanaście godzin i zakończyła się złożeniem broni przez Białorusinów po okrążeniu ich przez wojska Armii Warszawa.

Rzeka, która przedtem przepływała przez tamte tereny, musiała zmienić nieznacznie swój bieg z powodu licznych kraterów powstałych od pocisków artyleryjskich. Jej woda zabarwiła się na czerwony kolor, gdy razem z deszczem spłynęła do niej krew poległych w tym miejscu żołnierzy. Człowiek, który opowiadał tą historię Młodemu, stracił dłoń podczas tej bitwy, ale nie to było najgorsze. To, co widział i przeżył było nie do opisania. Słyszał krzyki swoich kompanów, gdy granaty i pociski moździerzowe uderzały w ich pozycje na brzegu rzeki. Jedyny widok, którego nie zapomni do końca życia. Jego kolega z oddziału raniony granatem leżał na mokrej ziemi, przeraźliwie jęcząc. Gdy tamten podszedł do niego zauważył jak ranny trzyma w dłoni oderwaną od eksplozji lewą rękę, z której płynęły strugi krwi tworząc czarną plamę w ziemi. Próbował coś do niego mówić, lecz jego krzyk został zagłuszony przez ostrzał polskiej artylerii, która przeszła do kontrataku. Jego kompan umarł chwilę potem w wielkim cierpieniu i ogromnym żalu, że tak to wszystko się skończyło. Wkrótce po tym on sam również otrzymał ranę od granatu, w wyniku której stracił lewą dłoń, lecz mimo to uważał się za szczęściarza. Zawsze mogło być gorzej.

Od tamtej pory jego marzenia o prawdziwej walce przycichły, lecz nadal miał nadzieję, że kiedyś pozna smak bitwy. Choć nie chciał, żeby kiedykolwiek spotkało go coś podobnego, czuł się patriotą, a na przysiędze uroczyście ślubował, że w razie niebezpieczeństwa odda choćby i życie za swoją ojczyznę.

Rozparł się wygodnie na swoim miejscu i obserwował okolicę. Droga, którą jechał ich konwój uległa nieznacznemu wzniesieniu, prawdopodobnie dlatego, że rolnicy wywozili na nią ziemię, aby podwyższyć jej poziom. Dlaczego? Po co zaprzątać sobie myśli takimi bzdurami, pomyślał Młody. Odchylił głowę do tyłu i zrobił głęboki wdech pozwalając dużej ilości powietrza wypełnić swoje płuca. Zamknął na chwilę oczy i spróbował nie myśleć o niczym. Trwał tak przez kilka sekund. Później mówił, że były to jego najspokojniejsze chwile.

Słaby i tajemniczy dźwięk, nadchodząc jakby od tyłu zbudził go ze słodkiego letargu. Otworzył oczy i powoli rozglądnął się dookoła. Jednak nie zaobserwował niczego dziwnego. Dźwięk cały czas narastał na sile, coraz bardziej zaczął odróżniać się od odgłosów otaczającej ich przyrody, aby wreszcie uformować się w wyraźną wiadomość.

Młody nie pojął od razu sensu przekazywanej mu informacji, lecz teraz to zrozumiał. Wpadł do kabiny samochodu i zdążył jedynie wrzasnąć:

-                           Helikopter!

Potem wszystko się zaczęło. W jednej chwili Hummer znajdujący się na przedzie

konwoju eksplodował z niewiarygodną siłą. Wszystkie samochody stanęły w miejscach. Nad ich głowami przeleciały dwa helikoptery tworząc efektywną akrobację i wzlatując na wysokość kilkudziesięciu metrów.

              W tym samym momencie z pól kukurydzy wyłonili się, ubrani w maskujące kolory, żołnierze armii białoruskiej. Na ich hełmach namalowana była czerwono-zielona flaga z przedziwnym wzorkiem po jej lewej stronie. Wszyscy razem przypuścili ostrzał na unieruchomiony konwój Polaków. W szybach tworzyły się okrągłe wgłębienia, w środku których znajdował się gorący pocisk. Wokół nich tworzyły się owalne rysy, które mimo faktu, że szyba była kuloodporna sprawiały wrażenie jakby miała się zaraz rozlecieć. Kule wbijały się w opancerzone drzwi, za którymi znajdowali się przestraszeni żołnierze.

              Wszyscy będący na karabinach otworzyli ogień w stronę wroga. W jednej chwili zrobiło się niesamowicie głośno. Odgłosy wystrzeliwanych kul mieszały się z dźwiękiem obracających się śmigieł helikoptera, tworząc niemożliwą do wytrzymania kakofonię.

              Młody postanowił nie tracić czasu. Wziął się szybko w garść, próbował powstrzymać drżenie rąk. Celował w krążące wokół nich helikoptery, które jak sądził przygotowywały kolejne uderzenie. Puścił kilka serii, lecz nagle przestał, gdyż kątem oka zobaczył ruch po lewej stronie. Obrócił się razem z karabinem na ile pozwalał mu statyw. Wymierzył w ruszające się pole kukurydzy, po czym bez wahania nacisnął spust. Kule przechodziły przez rośliny jak przez masło rozrywając łodygi i dziurawiąc liście. W końcu zobaczył upadających żołnierzy białoruskich, ranionych od kul, którzy prawdopodobnie mieli zamiar podkraść się do konwoju.

              Sytuacje wyglądała beznadziejnie. Helikoptery znów przypuściły atak, tym razem lecąc jeden za drugim ostrzelały samochody z góry przy pomocy niewielkiego działka zamontowanego pod kabiną pilota. Wszyscy w odruchowym geście skłonili głowy. Kule odbijały się od powierzchni dachów wydając głośne piski. Żołnierze znajdujący się przy karabinach zostali podziurawieni dużą liczbą pocisków, które od razu pozbawiły ich życia. Refleks Młodego i jego zmysł obserwacji ocalił go tym razem od śmierci, gdy w ostatniej chwili rzucił się do wnętrza pojazdu.

-                           Trzymajcie się! – Krzyknął w jednej chwili kierowca Hummera

Prowadzony jego ręką pojazd odłączył się od reszty i podjeżdżając do palącego się

wozu pod lekkim kątem z prawej strony przybił do niego zderzakiem. Natychmiast po manewrze kierowca wyskoczył z pojazdu zabierając ze sobą M16 Walka i bez celowania otworzył ogień na pole kukurydzy, gdzie ukrywali się wrogowie. Załoga Hummera nie mogąc się jednak zdobyć na żadne działanie, z niedowierzaniem obserwowała poczynania swojego kompana.

              Po zaprzestaniu ostrzału kucnął przy kole opancerzonego wozu i spojrzał na znajdujące się kilkanaście metrów od niego ciężarówki z amunicją. Zdenerwowany, gestami rąk i krzykiem zagłuszonym odgłosami wydawanymi przez helikopter próbował przekazać reszcie treść swojego planu. Zdezorientowany kierowca ciężarówki nie mógł zrozumieć, co powinien zrobić. Tępo wpatrywał się w machającego rękoma żołnierza.

Kule wystrzelone przez jakiegoś Białorusina odbiły się ostrym piskiem od boku zaparkowanego Hummera, kilka centymetrów od głowy jego kierowcy, który lekko poirytowany i jednocześnie roztrzęsiony miał wielką ochotę wrócić do wozu. W tej samej chwili spostrzegł jak ciężarówka powoli rusza z miejsca i postępując zgodnie z wytycznymi parkuje od lewej strony przy palącym się Hummerze. Zdobył się na uśmiech w tej dramatycznej chwili. Może nie wszystko stracone, pomyślał.

Tak samo postąpiła pozostała część konwoju. Nie bacząc na odbijające się od wozów kule i Zawieszone nad nimi helikoptery, podjechali do tamtych samochodów i ciasno dołączyli swoje maszyny do reszty tworząc coś w rodzaju zamkniętej elipsy.

-                           Ruchy! Wysiadać z lewej strony! – Krzyknął Walek.

Za jego rozkazem, przepychając się w ciasnym Hummerze, wydostali się na zewnątrz.

Natychmiast, słysząc gwizdy przelatujących kul, skryli się za tarczami, jakimi były w tej chwili opancerzone pojazdy. Młody pochylony, podbiegł do ciężarówki z amunicję i kucnął przy kole obserwując otoczenie. Z wozów kolejno wychodzili żołnierze, co jakiś czas przerywając swoje milczenie i oddając kilka salw w stronę przeciwnika.

              Zobaczył jak jakiś człowiek z innego samochodu biegnie w jego kierunku trzymając w jednej ręce swój Kałasznikow ze specjalnym miejscem pod wylotem lufy przeznaczonym na granaty, a w drugiej magazynek z amunicja.

              Od momentu utworzenia tej prowizorycznej twierdzy, jakim była ich barykada z samochodów nastąpił względny spokój, który przerwały w tej chwili odgłosy zbliżających się helikopterów. Młody zobaczył jak pękła szyba samochodu znajdującego się na lewo od niego, usłyszał pęknięcie opony. Śmigłowce wroga nie patyczkowały się ze swoim przeciwnikiem. Serie z działka po prostu przeszły przez całą linię obrony Polaków niszcząc wszystko na swojej drodze.

              Kule wbijały się w ziemię wzbijając kłęby kurzu. Biegnący żołnierz chciał zawrócić, ukryć się przed szarżującym wrogiem, lecz nie był dostatecznie szybki. Niektóre kule tylko drasnęły jego ciało, a inne przeszły na wylot. Najpierw ugodzony w ramię i nogi, odwrócił się w stronę helikopterów i wtedy otrzymał rany w klatkę piersiową i brzuch. Bez słowa padł na ziemię i po kilku chwilach spędzonych w agonii zamarł.

              Młody otworzył usta. Nie dotarł do niego zagłuszony przez śmigłowce krzyk Walka, mówiący o tym, aby każdy zajął stanowisko w obronie. Trwał tak przez kilka chwil i dopiero nadchodzący z boku żołnierz wyrwał go z letargu. Usiadł przy nim opierając się o koło samochodu. W ręku trzymał Kałasznikowa.

-                           Młody! Słyszysz mnie? Ej! - Wrzasnął do niego próbując przekrzyczeć odgłosy walki jednocześnie odbezpieczając broń – Do diabła z tymi ruskami! Co ci jest?

-                           Zabili go! Widzisz?! – Krzyknął roztrzęsionym głosem, dopiero teraz poznał osobę, która do niego mówiła. Był to ów wąsaty mężczyzna, z którym rozmawiał w pojeździe.

-                           Kurwa ty to masz problemy! – Zdenerwował się tamten – Słuchaj! Gdzie jest – przerwał, gdyż usłyszał czyjś krzyk. Zląkł się, choć nie próbował dociec, do kogo on należał. - Gdzie jest radiostacja?! W którym wozie?! Pamiętasz?!

-                           Wozie?! W... Chyba w pierwszym! – Odpowiedział Młody wyjmując ze schowka w nogawce swojego Glocka. Usłyszał przedtem ciche przekleństwo ze strony wąsatego.

-                           Co ty... Po co ci to?! – Krzyknął wpatrując się w trzymany przez tamtego pistolet. – Oprzytomniej! – Wyrwał mu z ręki broń i wcisnął z powrotem do kabury – Tym nic tutaj nie zdziałasz! Znajdź sobie jakaś prawdziwą broń! – Po chwili milczenia dodał – Idę zobaczyć, co u Walka! Zostań tu, to pewnie najbezpieczniejsze miejsce! Uważaj na rusków!

Po tych słowach pobiegł w kierunku grupy, która znajdowała się kilkanaście metrów

od niego. Uważaj na rusków. Dobre sobie, pomyślał. Strach nie pozwalał mu trzeźwo myśleć. Słyszał odgłosy walki, dźwięki przelatujących kul, wrzaski swoich towarzyszy. Oni tam ginęli, a jemu kazał tu siedzieć? Niedoczekanie.

              Spojrzał przed siebie. Twarzą do ziemi leżał zabity żołnierz. Wciąż trzymał w ręku Kałasznikowa, zupełnie jakby nie chciał się z nim rozstać nawet po śmierci. Młody podszedł do niego na czworakach i spróbował zabrać karabin. O dziwo umarlak zacisnął nim palce tak silnie, że Młodemu zajęło kilka chwil zanim odczepił mu dłoń. Wyciągnął broń i sprawdził stan magazynka. Była w nim mniej więcej połowa pocisków. Wyciągnął magazynek, który tamten trzymał w drugiej dłoni i schował do swojej kieszeni. Biorąc głęboki oddech przewrócił umarlaka na plecy i przeszukał jego kombinezon. Nie podobało mu się to, co teraz robił, ale w myślach powtarzał sobie, że każdy zrobiłby to na jego miejscu.

              Rezultatem poszukiwań było zdobycie kolejnego magazynka, innego niż poprzedni. Jego również wziął ze sobą, w razie gdyby wynikła jakaś nieprzewidziana sytuacja. Co za absurd? Cała ta walka to nieprzewidziana sytuacja, wszyscy są zmuszeni improwizować, nie ma tu miejsca na chwilę wahania, ale czyż nie tego uczyli ich na poligonie?

              Doczołgał się na swoje stare miejsce, po czym powoli wstał i chwycił pewnie swoją nową broń. Teraz może walczyć. Wychylił się zza samochodu i zamarł. Całe pole kukurydzy falowało złowieszczo, jakby smagane huraganem. Dojrzał kilku Białorusinów. Szybko celując oddał kilka salw, po czym schował się za samochodem. Ponowił tą czynność kilka razy.

              Gdy chciał zmienić magazynek, serce szybciej zaczęło mu bić. Za Hummerem czaił się jeden z tych, którzy chcieli wejść po cichu do nich i po kolei ich wymordować. Co gorsza większość żołnierzy zajęła pozycje po drugiej stronie barykady, a dwóch mężczyzn, którzy pilnowali tego sektora, dziwnym trafem nie zauważyli wroga w obozie. Widząc jak napastnik próbuje po cichu przejść przez maskę samochodu, Młody wycelował i nacisnął spust. Odpowiedziało mu jedynie ciche stuknięcie, które i tak zostało zagłuszone przez odgłosy strzelaniny.

              Przeciwnik zauważył go i uśmiechnął się zjadliwie. Widząc panikę Polaka spokojnie wyciągnął nóż ze specjalnej kieszeni i równym krokiem podchodził w kierunku żołnierza. Młody mocował się z magazynkiem, który przed sekundą wyjął z kieszeni i próbował wcisnąć na jego miejsce w Kałachu.. Bezskutecznie. Młody dopiero teraz zauważył, że magazynek nie pasuje do karabinu. Ale było już za późno. Rusek był już za blisko. Młody zdecydował się na desperacki ruch. Rzucił karabin razem z magazynkiem w stronę przeciwnika. Ten zaskoczony złapał go obiema rękami, chroniąc tym samym głowę przed uderzeniem. Dało to Polakowi kilka sekund czasu. Nerwowo próbował wyciągnąć Glocka, którym jeszcze przed chwilą chciał walczyć. Na jego nieszczęście pistolet nie chciał wyjść z kieszeni, a Białorusin upuścił trzymana broń i rzucił się z wyciągniętym nożem w jego kierunku.

              Upadli na suchą ziemię i zaczęli się szamotać. Młody chwycił przeciwnika za rękę, w której trzymał nóż, a drugą próbował jakoś z nim walczyć. Turlali się po drodze wzbijając pył w powietrze. Kurz dostał im się do oczu i oślepił ich na parę chwil, jednak nie przestawali nawzajem okładać się pięściami. Pomimo brudu bili się nadal, nawet zdarzyło się tak, że Młody usiadł na przeciwniku i wymierzył mu na oślep kilka skutecznych ciosów w twarz. To była jednak tylko namiastka sukcesu. Zamienili się miejscami. Teraz jego przeciwnik z całych sił pchał ostrze w jego kierunku pomagając sobie nadto drugą ręką. Młody walczy z całych sił, lecz rusek silniej napierał niż on mógł w stanie przezwyciężyć.

              Nagle Białorusin wykrzywił twarz w grymasie bólu. Próbował zaczerpnąć powietrza, lecz wciągnął tylko kurz i pył do swoich płuc. Gdy się zakrztusił, nóż wypadł mu z ręki i wbił się w ziemię kilka centymetrów od głowy Polaka. Zauważył on wtedy drugiego kopniaka lecącego w stronę wroga. Tym razem rusek wydał z siebie głuche stęknięcie i pod wpływem trzeciego już uderzenia zwalił się na ziemię. Młody za rozkazem jednego z żołnierzy odsunął się od zwijającego się z bólu Białorusina. Nagle rozległ się huk wystrzału. Pistolety i karabiny uderzyły całą swoja mocą na leżącego wroga, który targany konwulsjami zmarł w wyniku odniesionych ran.

              Gdy ten proceder dobiegł końca wszyscy rozpierzchli się na swoje stanowiska. Został jedynie wąsaty, który chwycił Młodego za ubranie u pociągnął do ciężarówki.

-                           Nic ci nie jest? – Zapytał

-                           Nie, chyba nie. – Odezwał się roztrzęsionym głosem – Jak sytuacja?

-                           Źle. – Skomentował wąsaty – Kilku rusków leży martwych, lecz po naszej stronie również są straty, lecz nieporównywalnie gorsze. Obawiam się, że nie wyjdziemy z tego bez szwanku! – W tej chwili dźwięk wydawanych przez śmigła helikoptera przybrał na sile, ostatnie słowa wąsaty niemal wykrzyknął.

Nagle nad ich głowami przeleciały owe dwa helikoptery po raz kolejny szarżując na

broniących się żołnierzy. Kilku Polaków padło nieżywych, a inni, poważnie ranni, upadli na ziemię wydając żałosne dźwięki.

-                           Kurwa! – Wrzasnął wąsaty, po czym walnął butem w stalową burtę ciężarówki. – Co my w ogóle wieziemy? Węgiel?! – Dodał po chwili, w oczach miał blask, którego Młody jeszcze nigdy u niego nie spotkał.

Po tych słowach podniósł plandekę i wskoczył do środka wozu. Młody,

zdezorientowany przywarł do pojazdu i nie śmiał się ruszać w obliczu rosnącego niebezpieczeństwa. W tej chwili miał jedno, wielkie marzenie: aby ktoś wybawił go z tego piekła, które się tu rozpętało.

              Po kilkudziesięciu sekundach z ciężarówki wyleciały różne przedmioty, które były możliwe do rozpoznania dopiero po bliższym przypatrzeniu się. Najpierw na ziemi wyładowała szara, nietypowa broń. Następnie, Młody zauważył drugą podobną oraz kilka Kałaszników z granatnikami, które lądując jeden na drugim wydawały ciche stuknięcia.

              Ostatni wyskoczył z ciężarówki wąsaty mając garście wypełnione nabojami wielkości orzecha włoskiego, a pod pachami trzymając kilka magazynków. Ostrożnie położył amunicję na ziemi, starając się nie upuścić żadnego naboju. Gdy wstał rzekł z dezaprobatą:

-                           Strzelałeś na treningu z czegoś takiego? – Tu wskazał palcem na trzymaną w ręku broń. Gdy Młody przekręcił głową upewniło go to w jego przypuszczeniach. – A więc słuchaj. To jest granatnik GM... GN... A do diabła z nazwą! Ważne jest to, że tą bronią możesz zrobić tak dużą dziurę w helikopterze, że będzie się on nadawał już tylko na złom. Rozumiesz? No to do dzieła! Powodzenia.

Młody nie zdążył nawet zapytać jak ma załadować pocisk, a co dopiero mówić o

technice strzelania, ale nie chciał się mu przeszkadzać. W tej chwili jedynie uważnie przypatrywał się temu, co robi wąsaty. Wbrew pozorom ładowanie granatnika nie było trudną sprawą, należało go złamać podobnie jak śrutówkę, którą często strzelał na strzelnicy. Po załadowaniu pocisku usłyszał głośny warkot silnika. Helikoptery znów przypuściły atak. Rakieta wystrzelona przez jednego z nich bez trudu uderzyła w jedna z ciężarówek, powodując jej silną eksplozję. Młody padł twarzą do ziemi osłaniając głowę rękoma.

              W powietrzu wyczuć było można wyczuć odór spalanej siarki pomieszanej z obrzydliwym zapachem palącej się plandeki. Gdy Młody powstał zdziwiony zauważył, że wąsaty przywarł do ciężarówki i z szaleństwem w oczach wypatrywał napastnika. Beznadziejna sytuacja, pomyślał Młody. Oboje ponownie usłyszeli odgłos kręcących się śmigieł, co sprawiło, że poczuli przypływ adrenaliny.

-                           Celuj wyżej! – Krzyknął wąsaty              

Dwa pociski jak jeden mąż wystrzelone niemal w tym samym czasie pomknęły w

kierunku helikopterów. Jedynie szaro-przezroczysta smuga dymu snuła się za nimi i wskazywała tor lotu. Jeden z nabojów przeleciał tuż nad kabiną pilota i o dziwo również przez pole kręcących się śmigieł. Drugi pocisk uderzył w okolice statecznika powodując potężny wybuch, rozrywając tym samym metal na strzępy. Ogon śmigłowca odpadł i runął na ziemię, a sama maszyna po kilku sekundach, tworząc pętle w powietrzu grzmotnęła w pole kukurydzy wybuchając niczym skład amunicji.

-                           A macie wy skurwysyny! Yeaha! – Krzyczał wąsaty, Młody również nie ukrywał radości, lecz daleko mu było do stanu euforii. Strzępy śmigłowca walały się po całym polu bitwy. Gdzieniegdzie leżały pojedyncze odłamki metalu, a jeszcze gdzie indziej całe śmigła lub drzwi oderwane w czasie wybuchu.

Nastąpiła chwila milczenia. Nie robili w tym momencie nic, aniżeli w dziwnym

letargu gapili się na otoczone płomieniami szczątki helikoptera z uśmiechami na twarzy. Obudziła się w nich nadzieja. Nadzieja na przeżycie, na to, że wyjdą z tego cało. Mimo iż niewielu z nich zostało przy życiu należało walczyć, choćby o to, aby pokazać wrogowi, że Polacy nie oddają własnego życia bez walki. Przeciwnie. Drogo sprzedają swoją skórę!

              Oboje sięgnęli po kolejne naboje i załadowali swoją broń. Gdy nadleciał drugi z helikopterów ponownie otworzyli do niego ogień. Tym razem żaden z pocisków nie trafił nawet w okolice obranego celu. Czyżby to było chwilowe szczęście? Pilot śmigłowca prawdopodobnie wściekłszy się nieoczekiwanym posunięciem ze strony przeciwnika, niespecjalnie mierząc ostrzelał cały polski konwój. Wszyscy żołnierze, którzy bronili drugiej strony barykady padli nieżywi. Dźwięk wydany przez spadające na ziemię karabiny wydał się iście osobliwy w ciszy, jaka właśnie nastała. Nigdzie nie słychać już było strzałów, krzyków, jedynie, co dochodziło do ich uszu to głośne poświstywanie zawieszonego w powietrzu helikoptera.

              Groza i strach napełnił ich dusze. Myśl jak błyskawica przemknęła im przez umysły i uświadomiła, że ich nadzieja była absurdalna i zupełnie niepotrzebna. Przyjdzie im zginać na tym odludziu. Ale przecież zawsze warto jest mieć nadzieję...

-                           Ostatnia szansa! Albo my albo... – Wąsaty niemal wrzeszczał mu do ucha. Po tonie jego głosu, Młody domyślił się, że ma jakiś plan. Ale czy to ma sens? Nikt oprócz niego nie słyszał tych krzyków. Zostało tylko jedne podejście.

Młody przykucnął i jednym ruchem chwycił leżący na ziemi pocisk pakując go do

komory w granatniku. Kątem oka dostrzegł, że wąsaty zrobił to samo. Wycelował w wiszący tuż nad nimi helikopter, który zdawałoby się czeka na ich ruch, zupełnie jak podczas gry w szachy, gdy jeden z graczy posiadał jedynie króla, a przeciwnik figury, które bez względu na ruch tamtego zakończą grę w kolejnym posunięciu.

              Przycisnął spust, lecz ten ani drgnął. Naciskał na niego cała swoja mocą, lecz broń jakby posiadając wolna wolę stała się nieposłuszna jego rozkazom. Po prawej stronie zobaczył poruszające się kształty. Jedna sekunda wystarczyła, żeby odgadnąć, że to nie są sojusznicy, którzy przybyli z wielka armią w sam raz, aby ich wybawić. Dwóch Białorusinów przeskoczyło przez Hummera z bronią gotową do strzału, z zamiarem przeszukania konwoju Polaków. Gdy ich wzrok natrafił na spojrzenie Młodego wszystko rozegrało się wtedy jakby w zwolnionym tempie. Trzymając granatnik podparty o lewe przedramię, sparaliżowany ze strachu nie mógł się zdobyć na żaden ruch. Widział karabin wycelowany prosto w niego, widział uśmiech ruska, który do niego mierzył.

              Eksplozja światła. Biały, niczym śnieg, nieokreślony kształt pojawił mu się nagle przed oczami. Niósł ze sobą tylko ból i cierpienie, ale jemu przyniósł coś więcej. Dał mu życie. Przynajmniej na te parę chwil, które mu jeszcze pozostały.

              Do ich uszu dochodził coraz słabszy wrzask rozrywanych na strzępy Białorusinów. Pod wpływem strzału z granatnika z tak bliskiej odległości, siła, która została wyzwolona rzuciła Polaków na ziemię, przesunęła zdewastowany już samochód, a nawet utworz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin