Woods Sherryl - Bogaci kawalerowie 01 - Nietypowe zaręczyny.doc

(711 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

Sherryl Woods

Nietypowe zaręczyny


ROZDZIAŁ 1

Richard Carlton siedział przy stoliku w swojej ulubionej restauracji, serwującej owoce morza, i przez telefon komórkowy załatwiał sprawy służbowe. Zniecierpliwiony, spojrzał na stojący pod ścianą duży, zabytkowy zegar. Odbył jeszcze dwie rozmowy i marszcząc brwi, zerknął z kolei na zapięty na przegubie ręki zegarek marki Rolex.

Przyszedł na to spotkanie wyłącznie ze względu na ciotkę Destiny i również ze względu na nią postanowił poczekać jeszcze pięć minut. Ciotka znalazła dla niego jakąś cudowną specjalistkę od marketingu i publicznego wizerunku, a on obiecał, że da dziewczynie szansę, zatrudniając ją w rodzin­nym koncernie, którym zarządzał. Dziewczyna nie miała, co prawda, doświadczenia w pracy dla wielkich korporacji o międzynarodowym zasięgu, ale Richard zdecydował, że pozwoli jej się wykazać.

Zamierzał rozpocząć karierę polityczną, dlatego też po­trzebował konsultanta, który wykreowałby jego wizerunek na użytek wyborców i pomógł wystartować z kampanią. My­ślał o kimś bardziej dojrzałym, uległ jednak, bo kiedy ciotka Destiny coś postanowiła, potrafiła być nadzwyczaj prze­konująca.

- Proszę, zjedz z nią lunch. Dobrze wiem, jak trudno cię zadowolić, ale daj jej tylko szansę, a już ona ci udowodni, że jest najlepsza - zapewniała ciotka z błyskiem w oku.

-  Pochlebiasz mi. - Na twarzy Richarda pojawił się wy­muszony uśmiech.

-  Ależ skąd, skarbie! - Ciotka poklepała go po policzku, jak gdyby znowu miał dwanaście lat i właśnie coś przeskrobał.

Destiny Carlton była utrapieniem życia Richarda. Wątpił, aby w całym wszechświecie mogła istnieć druga taka ciotka. Kiedy miał niespełna dwanaście lat, mały samolot, którym lecieli jego rodzice, roztrzaskał się w górach w czasie mgły. Rodzice zginęli, a dwadzieścia cztery godziny później w ży­cie Richarda energicznie wkroczyła ciotka.

Była starszą siostrą jego ojca i aż do owego tragicznego wydarzenia prowadziła barwne, pełne przygód życie. Bawiła się w stolicach całej Europy i przyjaźniła z książętami. Grała w kasynach Monaco i jeździła na nartach w Alpach szwajcar­skich. Po pewnym czasie osiadła we Francji. Kupiła duży wiejski dom w Prowansji i poważnie zajęła się malowaniem. Jej obrazy stawały się coraz lepsze, tak że z czasem zaczęła je nawet sprzedawać w malutkiej galerii w centrum Paryża. De­stiny była ekscentryczna i pełna fantazji. W jej towarzystwie nie mogło być mowy o smutku czy nudzie. Ani Richard, ani jego młodsi bracia nigdy wcześniej nie spotkali nikogo takie­go. A była wtedy kimś, kogo właśnie potrzebowali mali, przerażeni chłopcy.

Gdyby na jej miejscu znalazła się samolubna kobieta, zabrałaby po prostu chłopców do Francji i żyła jak wcześniej, nie przejmując się losem małych bratanków. Natomiast Destiny wzięła na siebie obowiązki matki z takim samym zapałem, z jakim wcześniej oddawała się malarstwu. Jej artystyczna dusza i temperament wtargnęły w uporządkowane życie chłopców. W domu zapanował chaos, wydarzenia goni­ły jedne za drugim, ale ani przez chwilę nie mieli wątpliwo­ści, że ciotka ich kocha. Oni zaś po prostu ją uwielbiali, nawet wtedy, kiedy doprowadzała ich do szaleństwa. Tak jak ostat­nio, gdy wbiła sobie do głowy, że nadeszła pora, aby się ustatkowali. Ku rozpaczy Destiny, zarówno Richard, jak i je­go bracia, Mack i Ben, wykazywali niezwykłą odporność na jej nalegania.

Mimo wpływu, jaki wywarły na niego lata spędzone z ciotką, Richard pozostał wierny zasadom ojca i podchodził do życia z powagą, a nawet z pewną melancholią. „Pracuj, a dojdziesz do celu". „Nie pozostawaj obojętny na sprawy społeczne". „Osiągnij coś, stań się kimś". Te słowa ojciec powtarzał mu nieomal od urodzenia, wpajając poczucie obo­wiązku, tak że Richard już w wieku dwunastu lat czuł na barkach ciężar odpowiedzialności za zakłady przemysłowe od pokoleń pozostające w rękach rodziny. Chociaż po śmierci ojca firmą kierował ktoś spoza Carltonów, nie było wątpliwo­ści, że z czasem właśnie Richard przejmie zarządzanie. Jego bracia również mogliby tam pracować, gdyby tylko wykazali chęć. Ani wcześniej jednak, ani teraz żaden z nich nie był tym zainteresowany.

Będąc dziećmi, Mack i Ben po szkole oddawali się tylko zabawom. Jedynie Richard wziął sobie do serca obowiązki, jakie rodzina miała wobec koncernu, i codziennie po lekcjach maszerował do starego ceglanego budynku, w którym mie­ściły się biura zarządu.

Ciotka próbowała zachęcać go do czytania książek, ale chłopca pociągały jedynie stare, wytarte od wielokrotnego wertowania księgi finansowe koncernu. Były dla niego o wiele ciekawsze niż powieści. Przeglądając starannie wypi­sane kolumny cyfr, zapoznawał się z historią finansów ro­dzinnych zakładów. Chłodna logika i nienaganny porządek zapisów księgowych uspokajały go w sposób, którego nigdy nie udało mu się opisać ani wytłumaczyć. Nawet teraz znacz­nie lepiej rozumiał reguły rządzące światem biznesu niż mo­tywy postępowania ludzi.

W wieku dwudziestu trzech lat Richard uzyskał dyplom z zarządzania w jednej z najbardziej prestiżowych uczelni ekonomicznych kraju i zasiadł w fotelu prezesa zarządu kon­cernu Carltonów. Nie zaskoczyło to ani pracowników, ani partnerów zagranicznych. Wielu z nich i tak było przekona­nych, że to Richard od śmierci ojca nieoficjalnie kierował koncernem, bo nawet jako dziecko demonstrował niezwykłe wprost przekonanie o słuszności swoich decyzji.

W ciągu dziewięciu lat prezesury Richard doprowadził koncern do rozkwitu. Tak właśnie, jakby sobie życzył ojciec. Firma rozrastała się i krok po kroku rozszerzała swoje wpły­wy. Richard dokonywał finezyjnych fuzji, jeśli jednak zmu­szała go do tego konieczność, nie cofał się też przed brutal­nym przejmowaniem kolejnych zakładów. Był młodym, od­noszącym sukcesy biznesmenem i jednym z najbardziej po­żądanych kandydatów na męża w mieście.

Niestety, z kobietami nie radził sobie tak dobrze jak w pra­cy. Wszystkie, z którymi się spotykał, po pewnym czasie orientowały się, że są dla Richarda o wiele mniej interesujące niż zawsze pilne sprawy koncernu. Żadna nie chciała się z tym pogodzić i po kolei szybko go opuszczały. Kiedy ostat­nia, odchodząc, nazwała go zimnym draniem, nawet nie zaprotestował, bo w głębi duszy uważał, że niewiele się pomy­liła. Doszedł też do wniosku, że dosyć ma rozczarowań, i postanowił poświęcić się wyłącznie biznesowi. Na tym polu czuł się pewnie, znał reguły, według których toczyła się gra. Niepowodzenia w życiu uczuciowym sprawiły, że odsu­nął się w końcu od kobiet. Zaczął też rozważać karierę polity­czną i start w wyborach do władz miasta. Oczywiście fotel burmistrza Alexandrii miał być tylko trampoliną do dalszej kariery. Richard widział siebie w przyszłości jako gubernato­ra, a nawet senatora. Tego zresztą oczekiwał po nim i jego braciach ojciec, który pragnął, by stali się ludźmi znaczącymi i wpływowymi zarówno w biznesie, jak i w życiu politycz­nym kraju. Aby jednak Richard mógł wystartować z kampa­nią wyborczą, potrzebował kogoś, kto zajmie się wykreowa­niem jego wizerunku i sprawi, że pojawi się w mediach jako poważny kandydat. To właśnie miałoby należeć do obowiąz­ków nowego konsultanta.

Według Richarda była to właściwa chwila na zaistnienie w życiu politycznym. Tak też uważał kiedyś jego ojciec, któ­ry często mówił o swych planach wobec synów. Głęboko wierzył, że przyszłość trzeba planować, i opracowywał prze­różne długo- i krótkoterminowe strategie działania. Richard przejął po nim ten sposób postępowania, z tym że jego plany sięgały znacznie dalej. Lubił też znać prognozy dla koncernu na dziesięć, dwadzieścia czy nawet trzydzieści lat naprzód.

Zniecierpliwionym gestem przywołał kelnera. Był zły, że marnuje czas, czekając na kobietę, która spóźniała się już dwadzieścia minut. Dla kogoś takiego jak on, kto ma plan dnia precyzyjnie rozpisany i napięty do granic możliwości, tego typu zachowanie było nie do przyjęcia.

-  Czym mogę służyć, panie Carlton? - Szef sali natych­miast zjawił się przy stoliku.

-  Bądź tak dobry, Donaldzie, i dopisz tę kawę do mojego rachunku. Osoba, z którą byłem umówiony, nie przyszła, a nie mogę już dłużej czekać.

-  Kawa była na koszt firmy, proszę pana. Czy kucharz ma zapakować sałatkę na wynos?

-  Nie trzeba, dziękuję.

-  Przynieść panu płaszcz?

-  Przyszedłem bez płaszcza.

-  W takim razie proszę przynajmniej pozwolić, żebym wezwał taksówkę. Pada coraz większy śnieg i na ulicach zrobiło się ślisko. Może dlatego pana gość się spóźnia.

Richard myślał już tylko o tym, żeby wrócić do pracy, i nie interesowało go, co przeszkodziło dziewczynie przyjść punktualnie na spotkanie.

-  Jeżeli pogoda rzeczywiście jest tak zła, to szybciej doj­dę na piechotę, ale dziękuję ci. A gdyby panna Hart jednak się pojawiła, to powiedz jej, proszę, że... - Richard urwał.

Nie chciał zdenerwować Destiny, a wiedząc, że jest ulu­bioną klientką Donalda, był pewien, że kelner powtórzy każ­de jego słowo. Obiecał dać dziewczynie szansę i uznał, że wywiązał się z obietnicy. Obawiał się jednak, że ciotka może to odebrać inaczej.

-  Powiedz jej po prostu, że nie mogłem dłużej czekać - zakończył.

-  Oczywiście, proszę pana, powtórzę.

Richard otworzył drzwi i dał krok na zaśnieżony chodnik, a wchodząca w tej chwili do restauracji kobieta wpadła na niego z impetem. Utrzymał się na nogach tylko dlatego, że mocno uchwycił się drzwi. Kobieta poderwała głowę i zoba­czył ogromne, brązowe oczy ocienione długimi rzęsami. Nie­znajoma straciła równowagę, poślizgnęła się i byłaby upadła, gdyby jej nie złapał.

Pomógł jej stanąć prosto i trzymając ją w ramionach, po­czuł nagle przez grubą kurtkę, że jest krucha i delikatna. Za­skoczony stwierdził, że nieznajoma budzi w nim instynkt opiekuńczy, jakiego nie odczuwał w stosunku do nikogo po­za swoimi młodszymi braćmi i ciotką. Kobiety, z którymi stykał się w życiu, były na ogół silne i same dawały sobie radę, nie wzbudzając w nim nigdy podobnych uczuć.

Kobieta zamknęła oczy, jakby nie chciała uwierzyć w to, co widzi, a kiedy je otworzyła, miała bardzo nieszczęśliwą minę.

-  Proszę powiedzieć, że nie jest pan Richardem Carlto­nem - wyrzekła błagalnie. - Niestety, jest pan Richardem Carltonem - dodała, nim zdążył odpowiedzieć. - Wygląda pan tak jak na zdjęciu, które pokazała mi pana ciotka. - Nic mi się dzisiaj nie udaje. Utknęłam w korku, a na dodatek zaczął padać śnieg - próbowała się usprawiedliwiać. - Przy­puszczam, że nie ma pan ochoty wrócić do środka, byśmy jeszcze raz mogli zacząć to spotkanie? - zapytała, patrząc na niego z nadzieją w oczach.

-  Melanie Hart, jak sądzę. - Richard stłumił westchnienie.

-  Mogłabym udawać, że jestem kimś innym i zapomnie­libyśmy o całym tym niefortunnym wydarzeniu. Później za­dzwoniłabym do pańskiego biura z przeprosinami, umówili­byśmy się jeszcze raz i dopiero zaczęlibyśmy znajomość we właściwy sposób - powiedziała, spoglądając na niego nie­pewnie.

-  Naprawdę zastanawiała się pani, czy mnie nie okłamać?

-  Byłaby to strata czasu, prawda? I tak zresztą już się wydało, kim jestem - stwierdziła z żalem. - Wiedziałam, że spotkanie na lunchu to nie jest dobry pomysł. Zdecydowanie lepsze wrażenie robię w sali konferencyjnej, mając do dyspo­zycji rzutnik i wykresy. Tłumaczyłam to Destiny, ale uparła się przy lunchu. Mówi, że kiedy jest pan głodny, szybko się pan irytuje.

-  Miło, że podzieliła się z panią swym spostrzeżeniem - odparł Richard, przyrzekając sobie w duchu, że odbędzie z ciotką kolejną nieprzynoszącą rezultatów rozmowę na te­mat jej okropnego nawyku omawiania z postronnymi osoba­mi zwyczajów bratanka i jego słabostek. Jeżeli miał zamiar wystartować w wyborach, to jej długi język mógł go pozba­wić szansy na wygraną, zanim jeszcze zdąży rozpocząć kam­panię.

-  Przypuszczam, że nie zjadł pan lunchu? - zapytała z nadzieją Melanie.

-  Nie.

-  Z pewnością dlatego jest pan zirytowany. Może więc lepiej zejdę panu z oczu, a potem spróbuję zrozumieć, jak mogłam zawalić najważniejsze w życiu spotkanie w sprawie pracy.

-  Gdyby chciała pani usłyszeć opinię na ten temat, to proszę do mnie zadzwonić - odrzekł.

Zamierzał ją ominąć i po prostu odejść, ale dziewczyna wyglądała na tak szczerze zmartwioną, że jakoś nie mógł jej zostawić. Destiny zaś twierdziła, że Melanie jest naprawdę dobra w tym, co robi, a on wiedział, że ciotka rzadko się w tych sprawach myli. Znała się na ludziach i potrafiła ich właściwie ocenić, oczywiście pod warunkiem, że zdołała się zdobyć na obiektywizm. Richard obawiał się jednak, że w tym wypadku serce ciotki wzięło górę nad jej chłodnym osądem, a mimo to...

Zirytowany, ujął dziewczynę pod ramię i wszedł z powro­tem do restauracji.

-  Daję pani pół godziny - rzucił krótko.

Szef sali uśmiechnął się szeroko i poprowadził ich do tego samego stolika, przy którym przed chwilą siedział Richard. Zmieniono już obrus i nakrycia, a ponadto postawiono zapa­loną świecę. Richard uznał, że Donald, spodziewając się jego powrotu, próbował stworzyć miły nastrój i choć trochę po­prawić mu humor. Nie było cienia wątpliwości, że jest w zmowie z ciotką i że zadzwonił do niej natychmiast po jego wyjściu.

Przyniósł dzbanek świeżo zaparzonej kawy, a Richard spojrzał na zegarek.

-  Zostało pani dwadzieścia cztery minuty. Proszę je do­brze wykorzystać.

Dziewczyna energicznym ruchem sięgnęła po teczkę z do­kumentami, przewracając przy tym szklankę z wodą, która chlusnęła wprost na uda rozmówcy.

Richard zerwał się na równe nogi, czując, jak lodowata ciecz przesiąka przez tkaninę spodni. Ciekawe, co jeszcze się dzisiaj wydarzy? - pomyślał z rezygnacją.

-  O Boże, najmocniej pana przepraszam. - Melanie chwyciła serwetkę, jak gdyby miała zamiar zabrać się do osuszania zmoczonej garderoby.

Postanowił nie protestować, ciekaw, jak się zachowa, kie­dy sobie zda sprawę z tego, gdzie go dotyka. Ale Melanie najwidoczniej już to sobie uświadomiła i po prostu podała mu serwetkę.

-  Jeszcze raz przepraszam - powtórzyła, kiedy Richard wycierał spodnie. - Przysięgam, że na ogół nie jestem taką niezdarą. Naprawdę nie - zapewniła, widząc jego powątpie­wające spojrzenie.

-  Wierzę pani - mruknął bez przekonania.

Melanie wyprostowała się i popatrzyła mu prosto w oczy.

-  Zrozumiem, jeśli pan zaraz wyjdzie. Zrozumiem rów­nież, jeśli zabroni mi pan zbliżać się do swoich drzwi. Jednak postępując tak, popełni pan poważny błąd - ostrzegła.

Niewątpliwie ma dziewczyna tupet, pomyślał i przestał wy­cierać spodnie, bo i tak nie przynosiło to żadnych rezultatów.

-  Dlaczego tak pani uważa? - zapytał.

-  Wiem, jak przyciągnąć uwagę ludzi i dlatego to właśnie mnie pan potrzebuje.

-  Zgadzam się z pierwszą częścią tego twierdzenia. Nasze spotkanie mogę uznać za niezapomniane, choć katastrofalne w skutkach. Oczekiwałem jednak czegoś bardziej twórczego.

-  Umiem poprowadzić kampanię - nie dawała za wygra­ną. - Znam właściwych ludzi, jestem inteligentna i pracuję w niekonwencjonalny sposób. Dobrze wiem, jak wykreować swoich klientów, aby przekonać do nich media. Opracowa­łam wstępny projekt pańskiej kampanii.

Sięgnęła znów po teczkę z dokumentami, a Richard prze­zornie chwycił stojącą na stole drugą szklankę z wodą i od­stawił ją poza zasięg rąk dziewczyny. Po chwili cały stolik zasłany był papierami, a ona ciągle usiłowała znaleźć te wła­ściwe.

-  Doceniam pani chęci, panno Hart, ale obawiam się, że nic nie wyjdzie z naszej współpracy - oznajmił, kiedy wresz­cie znalazła swój projekt. - Szukam kogoś bardziej dojrzałe­go - próbował złagodzić nieco wymowę poprzednich słów.

I mniej roztargnionego, dodał w myśli. Nie chcę też mieć obok siebie atrakcyjnej dziewczyny, której obecność wciąż będzie mi uświadamiała, że od miesięcy obywam się bez seksu. Zatrudnianie pracownika, który wzbudza w szefie ta­kie uczucia, to w dzisiejszych czasach prowokowanie losu i narażanie się na proces o molestowanie.

Nie wiedział, dlaczego ta dziewczyna tak na niego działa. Najpierw niemal go znokautowała, potem rozzłościła, w koń­cu doszedł do wniosku, że mu się podoba. A wszystko to w ciągu niespełna dwudziestu pięciu minut. Spojrzał na zegarek i z ulgą stwierdził, że czas, który jej obiecał, się kończy.

-  Czas dobiega końca. Miło mi było panią poznać i życzę wszystkiego dobrego.

Melanie popatrzyła na Richarda smutnymi sarnimi ocza­mi. Jego puls gwałtownie przyspieszył.

-  Nie chce mnie pan - stwierdziła.

On zaś nie mógł oderwać oczu od jej miękkich, pełnych i bardzo ponętnych ust. Najwyższa pora wygospodarować czas na randki.

-  Nie ująłbym tego w ten sposób - powiedział. - Uwa­żam po prostu, że nie pasujemy do siebie. Jeżeli jest pani rzeczywiście tak utalentowana, jak utrzymuje moja ciotka, to zanim się pani obejrzy, już będzie pani pracowała dla innej dużej korporacji.

Źle mnie pan zrozumiał, panie Carlton. Mam własną firmę, klientów i nie narzekam na brak pracy. Chciałam się zająć kampanią korporacji Carltonów ponieważ jestem zda­nia, że potrafię coś, czego nie potrafią wasi pracownicy.

-  A konkretnie?

-  Chciałam wykreować nowy, o wiele bardziej współ­czesny wizerunek zarówno pańskich zakładów, jak i pana samego. Zaczynam się jednak zastanawiać, czy sposób, w ja­ki jesteście postrzegani w tej chwili, nie odpowiada pra­wdzie. - Wstała, odwróciła się i z podniesioną głową ruszyła do drzwi.

Kiedy szła, szczupłe biodra lekko się kołysały. Richard jak zahipnotyzowany wpatrywał się w jej pośladki. Dawno nie widział kobiety chodzącej w równie podniecający spo­sób.

Co się z nim dzieje? Ta piekielna kobieta najpierw omal go nie przewróciła, potem wylała na niego lodowatą wodę, ob­raziła go i odeszła. A on wciąż nie może oderwać od niej oczu. Doskonale jednak rozumiał, w czym rzecz. Otóż ona zamierzała dla niego pracować, a on z jakichś niezrozumia­łych, szalonych powodów chciał ją zaciągnąć do łóżka.

-  I właśnie wtedy polałam go wodą. - Melanie kończyła relacjonować Destiny swoje spotkanie z Richardem. - Będę miała szczęście, jeśli nie dostanie zapalenia płuc i nie oskarży mnie o spowodowanie choroby. W jutrzejszej poczcie znajdę pewnie uprzejmy list, w którym twój bratanek oznajmi, że nie może mnie zatrudnić. Jestem przekonana, że wzbudziłam w nim żywą niechęć, a list pozbawi mnie reszty złudzeń. Najprawdopodobniej wyśle go przez kuriera jeszcze dziś wie­czorem, przerażony, że rano mogę się pojawić w biurze i pod­palić budynek.

Kobiety siedziały w saloniku domu, który był kiedyś sie­dzibą rodziny Carltonów, a obecnie mieszkała w nim tylko Destiny.

-  Kochanie, naprawdę nie mogło ci pójść lepiej. - Desti­ny była bardzo zadowolona. - Richard zbyt poważnie traktu­je własną osobę i jest okropnie nadęty. Ty zaś jesteś jak świeża bryza. On tego właśnie potrzebuje.

-  Nie wydaje mi się, żeby dostrzegł zabawną stronę całej tej sytuacji - odparła Melanie.

Żałowała, że tak się stało, bo Richard się jej spodobał. Co prawda, odnosił się do niej z rezerwą, był nieco sztywny, ale mogła go przekonać do częstszego uśmiechania się. Wtedy bez względu na swój program wyborczy zdobyłby głosy wszystkich mieszkanek Alexandrii. Melanie była przekona­na, że może wiele zrobić zarówno dla koncernu, jak i dla jego prezesa. Stanowiłoby to dla niej nie lada wyzwanie, coś, na co od dawna czekała. Ale wszys...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin