Taylor Jennifer - Wysoko nad ziemią.pdf

(580 KB) Pobierz
An angel in his arms
JENNIFER TAYLOR
WYSOKO
NAD
ZIEMI Ą
Tytuł oryginału: An Angel in His Arms
250945790.176.png 250945790.187.png 250945790.198.png 250945790.209.png 250945790.001.png 250945790.012.png 250945790.023.png 250945790.034.png 250945790.045.png 250945790.056.png 250945790.067.png 250945790.078.png 250945790.089.png 250945790.100.png 250945790.111.png 250945790.122.png 250945790.133.png 250945790.139.png 250945790.140.png 250945790.141.png 250945790.142.png 250945790.143.png 250945790.144.png 250945790.145.png 250945790.146.png 250945790.147.png 250945790.148.png 250945790.149.png 250945790.150.png 250945790.151.png 250945790.152.png 250945790.153.png 250945790.154.png 250945790.155.png 250945790.156.png 250945790.157.png 250945790.158.png 250945790.159.png 250945790.160.png 250945790.161.png 250945790.162.png 250945790.163.png 250945790.164.png 250945790.165.png 250945790.166.png 250945790.167.png 250945790.168.png 250945790.169.png 250945790.170.png 250945790.171.png 250945790.172.png 250945790.173.png 250945790.174.png 250945790.175.png 250945790.177.png 250945790.178.png 250945790.179.png 250945790.180.png 250945790.181.png 250945790.182.png 250945790.183.png 250945790.184.png 250945790.185.png 250945790.186.png 250945790.188.png 250945790.189.png 250945790.190.png 250945790.191.png 250945790.192.png 250945790.193.png 250945790.194.png 250945790.195.png 250945790.196.png 250945790.197.png 250945790.199.png 250945790.200.png 250945790.201.png 250945790.202.png 250945790.203.png 250945790.204.png 250945790.205.png 250945790.206.png 250945790.207.png 250945790.208.png 250945790.210.png 250945790.211.png 250945790.212.png 250945790.213.png 250945790.214.png 250945790.215.png 250945790.216.png 250945790.217.png 250945790.218.png 250945790.219.png 250945790.002.png 250945790.003.png 250945790.004.png 250945790.005.png 250945790.006.png 250945790.007.png 250945790.008.png 250945790.009.png 250945790.010.png 250945790.011.png 250945790.013.png 250945790.014.png 250945790.015.png 250945790.016.png 250945790.017.png 250945790.018.png 250945790.019.png 250945790.020.png 250945790.021.png 250945790.022.png 250945790.024.png 250945790.025.png 250945790.026.png 250945790.027.png 250945790.028.png 250945790.029.png 250945790.030.png 250945790.031.png 250945790.032.png 250945790.033.png 250945790.035.png 250945790.036.png 250945790.037.png 250945790.038.png 250945790.039.png 250945790.040.png 250945790.041.png 250945790.042.png 250945790.043.png 250945790.044.png 250945790.046.png 250945790.047.png 250945790.048.png 250945790.049.png 250945790.050.png 250945790.051.png 250945790.052.png 250945790.053.png 250945790.054.png 250945790.055.png 250945790.057.png 250945790.058.png 250945790.059.png 250945790.060.png 250945790.061.png 250945790.062.png 250945790.063.png 250945790.064.png 250945790.065.png 250945790.066.png 250945790.068.png 250945790.069.png 250945790.070.png 250945790.071.png 250945790.072.png 250945790.073.png 250945790.074.png 250945790.075.png 250945790.076.png 250945790.077.png 250945790.079.png 250945790.080.png 250945790.081.png 250945790.082.png 250945790.083.png 250945790.084.png 250945790.085.png 250945790.086.png 250945790.087.png 250945790.088.png 250945790.090.png 250945790.091.png 250945790.092.png 250945790.093.png 250945790.094.png 250945790.095.png 250945790.096.png 250945790.097.png 250945790.098.png 250945790.099.png 250945790.101.png 250945790.102.png 250945790.103.png 250945790.104.png 250945790.105.png 250945790.106.png 250945790.107.png 250945790.108.png 250945790.109.png 250945790.110.png 250945790.112.png 250945790.113.png 250945790.114.png 250945790.115.png 250945790.116.png 250945790.117.png 250945790.118.png 250945790.119.png 250945790.120.png 250945790.121.png 250945790.123.png 250945790.124.png 250945790.125.png 250945790.126.png 250945790.127.png 250945790.128.png 250945790.129.png 250945790.130.png 250945790.131.png 250945790.132.png 250945790.134.png 250945790.135.png 250945790.136.png 250945790.137.png 250945790.138.png
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Mam przyjemność poinformować, że właśnie została pani u nas
zatrudniona, panno Lennard. Witamy na pokładzie.
Sharon Lennard nie posiadała się z radości. Gdy tylko znalazła ogłoszenie o
pracy w Pogotowiu Lotniczym, wiedziała, że to jest właśnie to. Była
dyplomowaną pielęgniarką. Rok wcześniej porzuciła pracę w Londynie i
przyjechała w rodzinne strony, by zaopiekować się ojcem po wylewie. Mijały
właśnie trzy miesiące od jego śmierci, mogła znów wrócić do pracy. W stolicy
dobrze jej się wiodło, czuła jednak potrzebę zmiany. Sama myśl o helikopterze
ratunkowym ogromnie ją podniecała.
- Dziękuję! - zawołała. - Aż trudno mi uwierzyć.
- Moja droga, nie mamy lepszego kandydata - zapewnił sir Humphrey Grey,
szef tej instytucji. - Ma pani znakomite referencje i doświadczenie. A przecież
sukces każdego przedsięwzięcia zależy od zaangażowanych w nim ludzi.
Odwrócił się w stronę mężczyzny siedzącego obok.
- Doktor Dempster dołączył do nas dwa lata temu. Zgodzi się ze mną, mam
nadzieję, że obecność w naszej ekipie wykwalifikowanego personelu jest
bezcenna. Wierzę, że i pani wniesie tu istotny wkład. Prawda, doktorze?
- Mam wielką nadzieję - odparł mężczyzna z lekkim powątpiewaniem, które
zirytowało Sharon.
Matthew Dempster w zasadzie nie brał udziału w rozmowie, czuła jednak
wyraźnie, że bacznie przysłuchuje się każdemu jej słowu. Sprawiło to, że
właśnie do niego kierowała kilkakrotnie swoje odpowiedzi, choć to nie on
zadawał pytania. Z jakiegoś powodu to jego najbardziej chciała do siebie
przekonać.
Stwierdziła, że jest niebywale przystojny, po prostu wart grzechu. Miał
ciemne włosy, gęste rzęsy ocieniały jego zielone oczy, a brodę ozdabiał
dołeczek. Przypominał filmowego amanta. Gdyby nie lekko haczykowaty nos,
można by uznać, że przedstawia idealny typ męskiej urody.
- Panno Lennard?
Przyglądając się mu, nie dosłyszała, co doktor Dempster ma jej do
powiedzenia. Zaczerwieniła się, naprędce zbierając myśli. Brakuje tylko, by jej
rozmówcy doszli do wniosku, że zaoferowali posadę niewłaściwej osobie.
- Przepraszam, obawiam się, że nie usłyszałam. - Postanowiła niczego nie
udawać i spojrzała mu prosto w oczy. - Proszę zrozumieć, jestem tak przejęta...
2
- Mimo to ufam, że uda się pani nieco opanować, kiedy zaczniemy pracę -
odrzekł z obojętnością, która, paradoksalnie, wyolbrzymiała tylko sens jego
wypowiedzi. - To zajęcie wymaga nieustannej, ogromnej koncentracji. Nie
możemy sobie pozwolić, żeby ktoś z zespołu bywał... roztargniony.
Zacisnęła pięści, ale wcale nie z powodu uwagi, bardzo skądinąd słusznej.
Przeraziła się, że Matthew Dempster odgadł, wokół czego krążyły jej myśli.
Zmusiła się do uśmiechu, za skarby świata nie chcąc tego okazać.
- Proszę się nie martwić. Nie jestem roztrzepana, zwłaszcza w pracy.
Zapewniam pana, że nie będę miała z tym problemu.
Bez słowa pochylił głowę. Sharon nie miała pojęcia, czy skutecznie go
przekonała. Szczęśliwie kolejny z członków zarządu zwrócił się do niej z
pytaniem, a doktor Dempster trwał w milczeniu do końca spotkania.
Opuściła pokój z westchnieniem ulgi. Nareszcie ma to za sobą! Nie mogła
tylko pogodzić się z faktem, że Matthew Dempster ją przejrzał...
Może zresztą jej zainteresowanie nie było dla niego niespodzianką?
Mężczyzna taki jak on mógł poruszyć niejedno kobiece serce. Tak czy owak,
wygląd to nie wszystko, jak mawiał z dumą jej ojciec, a zatem Sharon
postanowiła nie wydawać pochopnie sądów o nowym współpracowniku.
W drodze do wyjścia jęknęła na myśl, że doktor Dempster może nie być tak
wspaniałomyślny. Bóg jeden wie, jakie zrobiła na nim wrażenie!
- A to jest nasze pomieszczenie służbowe. Dalekie od luksusu, jak pani
widzi, ale wystarcza na nasze potrzeby. Ten obżartuch, który zapycha się
grzanką, to Bert Davies, nasz starszy lekarz. Andy Carruthers, pilot, jak zwykle
z nosem w książce. Tamten charakterek w rogu to Mike Henderson, który
uważa się za naszego radiooperatora, choć wcale nie jesteśmy przekonani, czy
czasem nie wpuszcza nas w maliny. Pominęłam kogoś?
To był pierwszy dzień Sharon w nowej pracy. Beth Maguire, lekarka z
drugiej zmiany, przedstawiała jej pracowników.
Sharon pozdrawiała wszystkich z uśmiechem, modląc się, by zapamiętać
nazwiska. Prawdę mówiąc, od dnia rozmowy kwalifikacyjnej żyła jak na
karuzeli. Cztery tygodnie spędziła na intensywnym kursie pierwszej pomocy,
odświeżając wiadomości. Musiała też zaliczyć szkolenie z bezpieczeństwa
lotu, nawigacji i radiokomunikacji. Nie wsiadła dotąd na pokład karetki, ale
czuła się tak, jakby przestała już stąpać po ziemi.
- No tak, jest jeszcze Matt. Jak mogłam zapomnieć? - Beth roześmiała się
głośno, dzięki czemu nie dosłyszała spontanicznego jęku Sharon.
3
Matthew Dempster nie wychodził jej z głowy. Wciąż wracała myślą do ich
pierwszego spotkania. Dokuczała jej świadomość, że tak łatwo ją
zdemaskował. Pomyśli jeszcze, że ona należy do kobiet zarzucających sidła w
miejscu pracy. Liczyła tylko na to, że nie będzie musiała często go widywać.
W bazie pracowano na trzy zmiany, każda po dziesięć godzin.
- On pracuje na twojej zmianie? - spytała z nadzieją.
- Nie mam tej przyjemności - pożaliła się Beth. - Nie, nasz czarujący doktor
będzie pracował z tobą, a mnie tylko zżera zazdrość. Wiele bym dała, żeby
spędzić z nim trochę czasu... O wilku mowa. Właśnie cię obgadywałyśmy.
Beth śmiała się szczerze. Sharon odwróciła się - nie zauważyła, kiedy
Matthew wszedł do pomieszczenia. Teraz na jego widok zaschło jej w gardle.
Próbowała przenieść spojrzenie gdzie indziej, ale nie potrafiła.
Wydawałoby się, że jaskrawopomarańczowe ubrania ratowników plasują się
gdzieś pod koniec listy najseksowniejszych strojów, ale widać wszystko zależy
od tego( kto je nosi. Matthew wyglądał bez wątpienia znakomicie. Jego
szerokie ramiona wypełniały obszerną bluzę. Jego nogi...
Sharon szybko przeniosła wzrok z długich nóg mężczyzny na plakat wiszący
po lewej stronie jego głowy. Znajdował się na nim portret zaginionego psa i
numer telefonu, pod który należy dzwonić po nagrodę. Wpatrywała się weń tak
długo, aż nauczyła się tych liczb na pamięć.
- Nie spytam o szczegóły - odparł lekko Matthew, a Sharon usłyszała jakieś
niedopowiedzenie w jego głosie i poczuła ukłucie wstydu. Nie wiedziała, czy
dostrzegł jej wzrok, ale na wszelki wypadek wolała nie znać odpowiedzi.
- No i słusznie - odparowała Beth, patrząc na zegarek. -Chyba jestem już
wolna. Bawcie się dobrze. Obyście nie musieli płacić za naszą cudownie
spokojną noc.
Pomachała im i wyszła. Zmiana ekipy przyniosła ze sobą sporo krzątaniny.
Matthew odezwał się do Sharon dopiero wtedy, gdy wszystko się już
poukładało.
- Rozumiem, że Beth już panią wprowadziła?
- Tak. To bardzo uprzejmie z jej strony - odparła najspokojniej jak potrafiła
w tych okolicznościach.
- Musi pani jak najprędzej się w tym zorientować. Często znajdujemy się w
sytuacjach niebezpiecznych, a to tym bardziej wymaga zgranego zespołu.
Musimy mieć absolutną pewność, że możemy na sobie polegać.
- Rozumiem. Jestem przyzwyczajona do pracy zespołowej. Wbijano mi to do
głowy w poprzednim miejscu pracy.
4
- Zrozumie więc pani także, że nie dopuszczam niczego, co zburzyłoby
spójność zespołu, na przykład łączenia życia prywatnego z zawodowym.
Bardzo niechętnie patrzę na związki między pracownikami. - Zimne zielone
oczy mierzyły ją od stóp do głów. - Będę wdzięczny, jeśli weźmie to pani pod
uwagę.
Sharon kompletnie zamurowało. Wystarczająco żenował ją fakt, że uważał
za konieczne w ogóle poruszyć tę kwestię. Czyżby nieświadomie dała mu
jednak sygnał, że jest nim zainteresowana?
Jeszcze nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji. Zazwyczaj to mężczyźni
wychodzili z inicjatywą. Nie była próżna, ale doskonale zdawała sobie sprawę
z tego, że mężczyźni nie przechodzą obok niej obojętnie.
Miała prawie metr siedemdziesiąt wzrostu, była szczupła, dobrze
prezentowała się we wszystkim, co na siebie włożyła. Także w tym
pomarańczowym stroju. Zupełnym przypadkiem kolor ten podkreślał
korzystnie jej rdzawozłote włosy i piwne oczy. A Matthew zachowuje się,
jakby wystroiła się z jego powodu. Wyprostowała się i spojrzała mu w oczy.
- Rozumiem, co pan mówi, doktorze. Zakładam, że nie jest to jakaś specjalna
przestroga dla mnie osobiście, że przechodzi przez to każdy z nowych
pracowników.
- A czemu miałbym panią wyróżniać, panno Lennard? -odbił piłeczkę. -
Będzie pani traktowana tak jak każdy członek ekipy.
Zanim odszedł, przesłał jej jeszcze jeden lodowaty uśmiech. Nabrała
głęboko powietrza i policzyła do dziesięciu, lecz ani trochę nie ochłodziło to
gotującej się w niej burzy. Gdyby kazano jej podsumować Dempstera jednym
słowem, nazwałaby go arogantem. Z jakąż przyjemnością wymazałaby mu
uśmiech z tej jego ślicznej buzi...
Z żalem musiała jednak przyznać, że głupio myśli. Z pewnością nie
przyczyni się w ten sposób do harmonii w zespole. W końcu to problem
Dempstera, że źle ją ocenił.
Ale czy naprawdę? Jeśli on zechce jej zatruć życie, będzie to także jej
kłopot. Pierwszy dzień w pracy miał rzeczywiście odlotowy start!
Ranek przeleciał nie wiadomo kiedy, bez jednego wezwania. Sharon trochę
to rozczarowało. Wypełniała czas, sprawdzając w praktyce część wyuczonych
na kursach umiejętności. Z radością przyjęła zaproszenie Mike'a Hendersona
do pokoju kontrolnego.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin