Harry Turtledove - Videssos 2 - Imperator Legionu.rtf

(875 KB) Pobierz
HARRY TURTLEDOVE

HARRY TURTLEDOVE

 

 

 

Imperator Legionu

 

Cykl: Legion Videssos tom 2

 

(Przełożyli: Anna Reszka i Cezary Frąc)

 

 

 


      

ROZDZIAŁ I

       

       

        Odwrót z pola bitwy, na którym poniósł śmierć Imperator Videssos, dał się Rzymianom mocno we znaki. Zbliżał się koniec lata. Ziemie, przez które maszerowali, były gorące i spieczone. W oddali pojawiały się miraże, podstępnie obiecując jeziora w miejscach, gdzie cudem trafiłaby się błotnista sadzawka. Bandy Yezda nękały uciekinierów, wszczynając potyczki i wyłapując maruderów.

        Skaurus niósł uciętą głowę Mavrikiosa Gavrasa; jedyny dowód, że Imperator nie żyje. Trybun wiedział, że po upadku Mavrikiosa w kraju zapanuje chaos, i zamierzał przeszkodzić pretendentom, którzy mogli powoływać się na królewskie imię w dążeniu do władzy. W Videssos zdarzały się już takie rzeczy.

        - Szkoda, że mnie nie było, kiedy ten czarny łotr, Avshar, rzucił ci głowę - powiedział Viridoviks do trybuna. Mówił po łacinie z melodyjnym celtyckim akcentem. - Miałem niezły łeb Yezda. Mogłem mu go odrzucić.

        Zgodnie z okrutnym zwyczajem swojego ludu, Gal wziął głowę zabitego wroga jako trofeum.

        Kiedy indziej Marek uznałby to za odrażające. Ogarnięty goryczą z powodu klęski, powiedział:

        - Ja też żałuję.

        - Tak, dałoby to sukinsynowi do myślenia - dodał Gajusz Filipus.

        Starszy centurion zwykłe lubił się kłócić z Viridoviksem, ale teraz pogodziła ich nienawiść do księcia-czarnoksiężnika Yezda.

        Marek potarł brodę. Poczuł pod palcami szorstką szczecinę. Jak większość Rzymian, golił się w kraju brodaczy, ale ostatnio nie miał na to czasu. Wyrwał włosek, który w świetle słonecznym zalśnił złotem. Skaurus pochodził z Mediolanu i miał w żyłach sporo północnej krwi. W armii Cezara w Galii drażniono się z nim mówiąc, że wygląda jak Celt. Videssańczycy często brali go za Halogajczyka. Wielu wojowników tego ludu porzucało chłodną ojczyznę dla służby najemnej w Imperium.

        Smukły i śniady Gorgidas uwijał się niestrudzenie przy rannych. Zmieniał opatrunki, składał złamane kości i aplikował resztki maści i leków. Choć sam ranny, grecki lekarz nie zważał na ból, niosąc innym ulgę.

        Osłaniani przez oddział lekkiej kawalerii z Khatrish, sąsiadującego od wschodu z Videssos, legioniści posuwali się na wschód w stronę miasta Khliat tak szybko, jak byli w stanie, mając tylu rannych. Gdyby szli przez ziemie pozostające pod rządami Rzymu, Skaurus skierowałby się raczej na pomocny zachód, by dołączyć do Thorisina Gavrasa i prawego skrzydła rozbitej armii imperialnej. Miało to militarny sens, gdyż brat Imperatora - nie, teraz już sam Imperator - wyprowadził swoje oddziały w karnym szyku. Na nim spoczywał teraz główny ciężar walki z Yezda.

        Marek był nie tylko oficerem legionów, lecz jednocześnie dowódcą najemników. Musiał liczyć się z faktem, że rodziny, które legioniści założyli po przybyciu do Videssos, zostały w vaspurakańskim mieście, bazie przegranej kampanii wojennej Mavrikiosa. Żaden rozkaz nie mógł odwieść Rzymian od marszu do Khliat. Tym bardziej nie posłuchałyby go setki niedobitków, którzy przyłączyli się w jego wojska, traktując je jako ostatni ratunek.

        Marek wcale nie zamierzał wydawać takiego rozkazu. Jego towarzyszka życia, Helvis, oczekująca dziecka, przebywała w Khliat razem z synkiem z pierwszego związku.

        Przynajmniej taką miał nadzieję. Niepewność dręczyła legionistów równie dotkliwie jak Yezda. Skaurus wiedział, że wrogowie mogli napaść na Khliat i zabić albo wziąć do niewoli wszystkich mieszkańców. Nawet jeśli tego nie zrobili, z pewnością do miasta dotarli zbiegowie z wieścią o klęsce, która spotkała videssańską armię.

        Po usłyszeniu takiej nowiny cywile mogli uciec na wschód, co było bardziej niebezpieczne, niż gdyby zostali za murami obronnymi. Marka nękały bez przerwy ponure wizje: Helvis nie żyje, Helvis schwytana przez Yezda, ciężarna Helvis z trzyletnim dzieckiem podążająca na wschód przez wrogi kraj...

        Wysiłkiem woli odsunął od siebie niespokojne myśli. Nie po raz pierwszy był wdzięczny, że studiował w szkole stoików, gdzie nauczył się odrzucać bezproduktywne spekulacje. Wkrótce dowie się wszystkiego i wtedy nadejdzie czas działania.

        Półtora dnia drogi od Khliat do rzymskiego trybuna przybył zwiadowca.

        - Od wschodu zbliża się jeździec, panie - zameldował. Mówił z wyraźnym khatriszerskim akcentem i Skaurus miał trudności ze zrozumieniem. Videssański trybuna też był daleki od doskonałości. Kiedy Marek wreszcie zrozumiał, co mówi zwiadowca, obudziło się w nim zainteresowanie.

        - Ze wschodu? Samotny jeździec?

        Khatrish rozłożył ręce.

        - O ile mogłem stwierdzić. Był wystraszony i schował się, gdy tylko nas zauważył. Wyglądał mi na Vaspurakanera.

        - Nic dziwnego, że zachował czujność. Pewnie wziął cię za Yezda.

        Wojowniczy nomadzi od lat pustoszyli Vaspurakan. Miejscowi znienawidzili ich. Khatrishe również wywodzili się z koczowników i mimo że przejęli wiele zwyczajów videssańskich, zostało w nich sporo cech mieszkańców równin.

        - Przyprowadźcie go, lecz nie róbcie mu krzywdy - zadecydował Marek. - Ktoś głupi na tyle, by podróżować na zachód, gdy wszyscy ciągną w przeciwną stronę, musi mieć po temu dobry powód. Może niesie wieści z Khliat - dodał, wbrew sobie ogarnięty nadzieją.

        Zwiadowca machnął mu wesoło - Khatrishe byli wolnymi ludźmi - i popędził konia. Skaurus nie spodziewał się go szybko. Nie sądził, by z takim wyglądem przekonanie Vaspurakanera o własnej nieszkodliwości przyszło mu łatwo. Trybun był zaskoczony, kiedy Khatrish wkrótce pojawił się z obcym jeźdźcem.

        Towarzysz zwiadowcy wyglądał znajomo, nawet z pewnej odległości. Zanim trybun zdążył mu się przyjrzeć, Senpat Sviodo krzyknął radośnie, spiął konia ostrogami i popędził na spotkanie przybysza.

        - Nevrata! - wrzasnął Vaspurakaner. - Zwariowałaś? Podróżujesz samotnie przez ziemie wilków?

        Jego żona odłączyła się od eskorty i w chwilę później rzuciła mu się w objęcia. Khatrish wytrzeszczył oczy i rozdziawił usta. W luźnym pokrytym kurzem stroju podróżnym, z kręconymi czarnymi włosami upchniętymi pod vaspurakańską skórzaną czapką z trzema rogami, obcy nie wyglądał na kobietę. Zdradzały go tylko gładkie policzki. Nevrata była uzbrojona jak mężczyzna. W rękach trzymała łuk z nasadzoną strzałą, a do pasa miała przytroczoną szablę.

        Oboje z Senpatem trajkotali w gardłowym języku, wracając powoli w stronę kolumny najemników. Khatrish jechał za nimi, potrząsając głową.

        - Wasz zwiadowca ma głowę na karku - powiedziała do Skaurusa, przechodząc na videssański. - Wzięłam całą grupę za Yezda, mimo że wrzeszczeli "przyjaciele", "swoi"! Dopiero kiedy ten krzyknął "Rzymianie", od razu się zorientowałam, że nie jest szakalem.

        - Cieszę się, że mu zaufałaś - odparł Marek.

        Podobała mu się dzielna śniada dziewczyna. Innym Rzymianom również. Rozległy się wiwaty, kiedy mężczyźni ją rozpoznali. Nevrata błysnęła w uśmiechu białymi zębami. Senpat Sviodo, dumny z wyczynu żony i szczęśliwy, że bezpiecznie do niego przyjechała, również uśmiechnął się szeroko.

        Pytanie Senpata kołatało się trybunowi w głowie. Nagle poraziła go straszna myśl.

        - Na imię Phosa, Nevrato, dlaczego opuściłaś Khliat? Miasto padło?

        - Wczoraj rano, kiedy wyruszałam, jeszcze stało - odparła dziewczyna.

        Rzymianie, którzy usłyszeli odpowiedź, znowu wznieśli okrzyki, tym razem pełne ulgi. Nevrata szybko ostudziła ich radość.

        - Wewnątrz murów panuje większy chaos niż ten, który widziałam po drodze.

        Gajusz Filipus skinął głową, jakby usłyszał to, czego się spodziewał.

        - Wpadli w panikę, kiedy dotarła wieść, że zostaliśmy pobici?

        Mówił zrezygnowanym tonem. Widział dość zwycięstw i klęsk, by ich następstwa nie stanowiły dla niego tajemnicy.

        Rzymianie stłoczyli się wokół Nevraty, wykrzykując imiona swoich kobiet i zasypując ją pytaniami.

        - Wyjechałam wczoraj. Kiedy ostatnio je widziałam, były całe i zdrowe. Wasze dziewczyny są rozsądne. Mają dość rozumu, by nie uciekać z miasta.

        - Więc mieszkańcy zamierzają uciec? - zapytał Skaurus czując, że zamiera mu serce.

        Nevrata natychmiast położyła kres jego obawom.

        - Helvis zna wojnę, Marku. Mam ci przekazać, że zostanie w Khliat, póki pierwszy Yezda nie pojawi się na murach.

        Trybun bał się, że głos go zawiedzie, wiec tylko skinął głową w podziękowaniu. Poczuł nagle, jakby zdjęto mu ciężar z ramion. Wiedział jednak, że Helvis nie miała takiej pewności, iż on żyje.

        Dla innych Rzymian również były nowiny z Khliat.

        - Jest tutaj Kwintus Glabrio?

        Młody centurion stał niemal przy Nevracie, ale jak zwykle nie zwracał na siebie uwagi. Zrobił krok do przodu. Nevrata roześmiała się zaskoczona.

        - Przepraszam. Twoja Damaris obiecała, że będzie na ciebie czekać w mieście.

        - Jestem pewien, że będzie robić nie tylko to - odparł z uśmiechem.

        Rzymianie, którzy znali Damaris, roześmiali się. Gorąca videssańska dziewczyna potrafiła mówić za siebie i za Glabrio.

        - Minucjuszu - mówiła dalej Nevrata. - Erene przekazuje ci, że przestała wymiotować. Trochę się zaokrągliła.

        - Miło to słyszeć - powiedział krzepki legionista.

        Po tygodniu bez brzytwy miał gęsty czarny zarost.

        Nevrata spojrzała na Marka z rozbawieniem w brązowych oczach.

        - Helvis nie ma dla ciebie takiej samej wiadomości, przyjacielu. Przez większość czasu jest zielona jak por.

        - Dobrze się czuje? - zapytał niespokojnie.

        - Tak, świetnie. Nie ma się czym martwić. Wy mężczyźni jesteście jak dzieci w tych sprawach.

        Miała tyle pocieszających i uspokajających nowin, że ktoś wreszcie zawołał:

        - Skoro jest tak dobrze, dlaczego uciekłaś z miasta?!

        - Nie jest aż tak dobrze - odparła. - Pamiętajcie, że wiadomości przynoszę od osób, które miały dość rozsądku, żeby zostać, i dość hartu, by wierzyć, że znowu was zobaczą. Większość jest innego pokroju. Uciekają jak zające od chwili, kiedy Ortaias Sphrantzes przygalopował do miasta z wieścią, że wszystko stracone.

        Na dźwięk nazwiska młodego arystokraty podniosły się gniewne okrzyki i przekleństwa. To on dowodził lewym skrzydłem armii videssańskiej i jego paniczna ucieczka zamieniła spokojny odwrót w druzgoczącą klęskę. Nevrata skinieniem głowy skwitowała wybuch Rzymian. Nie widziała ucieczki Ortaiasa z pola bitwy, ale była w Khliat.

        - Zatrzymał się tylko po to, by zmienić konie - rzuciła pogardliwie. - Ten, którego zajeździł, padł następnego dnia. Biedne stworzenie. Ortaias natychmiast znowu pognał na wschód. I krzyżyk mu na drogę, jeśli kogoś interesuje, co myślę.

        - Masz rację, dziewczyno - odezwał się Gajusz Filipus i jako żołnierz z krwi i kości zapytał od razu: - Widziałaś po drodze jakichś Yezda albo naszych?

        - Wielu Yezda. Na wschodzie jest ich więcej, ale nie ma wśród nich żadnej dyscypliny. Skaczą jak żaby za muchami, atakują wszystko, co się rusza. Połączyła ich królewska armia. Po rozgromieniu jej znowu się podzielili i szukają nowych terenów. Całe Videssos po tej stronie Końskiego Brodu stoi przed nimi otworem.

        Marek wyobraził sobie zachodnie ziemie Videssos spustoszone przez nomadów, żyzne pola spalone, miasta, które nawet nie miały murów obronnych, gdyż od dawna żyły w pokoju, a teraz mogły stać się igraszką barbarzyńskich najeźdźców, o płonących ołtarzach i krwawych ofiarach dla mrocznego boga Yezda Skotosa. Odsunął od siebie te straszne obrazy i powtórzył drugą część pytania Gajusza Filipusa:

        - A co z wojskami Imperium?

        - Większość została równie mocno przetrzebiona jak oddziały Ortaiasa. Widziałam trzech Yezda, którzy ścigali cały szwadron kawalerii i zaśmiewali się do rozpuku. Jeden ruszył za mną, ale zgubiłam go w skalistym terenie. - Jednym zdaniem Nevrata skwitowała dwie godziny przerażenia. - Dzień jazdy od was widziałam resztkę regimentu Namdalajczyków. Nomadzi omijali ich szerokim łukiem.

        - To możliwe - wtrącił Viridoviks. - Namdalajczycy są twardzi jak skała.

        Rzymianie podzielali tę opinię. Wojownicy z namdalajskiej wyspy Duchy, ambitni jak wszyscy najemnicy, byli w oczach Videssan heretykami, ale walczyli tak dobrze, że Imperium chętnie ich wynajmowało.

        - Widziałaś Thorisina Gavrasa? - zapytał Skaurus.

        Znowu pomyślał o przyłączeniu się do niego.

        - Sevastokratora? Nie. Nic też o nim nie słyszałam. Czy to prawda, że Imperator nie żyje? Ortaias twierdził, że tak.

        - To prawda. - Marek nie wspomniał o upiornym dowodzie śmierci Mavrikiosa.

        - Skąd Sphrantzes mógł to wiedzieć? - zapytał Gorgidas, który wychwycił coś, co trybun przeoczył. - Uciekł, zanim Imperator zginął.

        Gdy Rzymianie zrozumieli, co to oznacza, wydali pomruk.

        - Może tak bardzo tego chciał, że nie miał żadnych wątpliwości - zasugerował Kwintus Glabrio. - Ludzie często wierzą w to, czego najbardziej pragną.

        Glabrio zwykle przypisywał ludziom najlepsze intencje. Markowi, który w rodzinnym Mediolanie parał się polityką, nasunęło się inne wytłumaczenie. Ortaias Sphrantzes pochodził z rodu, który rządził Imperium. Jego wuj Yardanes Sphrantzes, Sevastos czy też inaczej premier, był głównym rywalem Mavrikiosa.

        - Czy nie dość się nagadaliśmy? - Gajusz Filipus przerwał rozmyślania Skaurusa. - Im szybciej wyruszymy do Khliat, tym prędzej będziemy mogli przystąpić do działania zamiast strzępić języki.

        - Nie masz litości - stwierdził Viridoviks, wycierając wierzchem dłoni spocone czoło. - Zapominasz, że nie wszyscy są jak ten niestrudzony gigant z brązu, o którym opowiadają Grecy...

        Spojrzał pytająco na Gorgidasa.

        - Talos - podpowiedział mu Grek.

        - Właśnie - ucieszył się Celt.

        Był zapalczywy, energiczny i niezrównany, jeśli chodzi o krótkotrwały wysiłek, lecz starszy centurion - podobnie jak wielu Rzymian - przewyższał go wytrzymałością.

        Mimo narzekań Viridoviksa Marek doszedł do wniosku, że Gajusz Filipus ma rację. On też uważał, że posuwali się za wolno. Mieli wielu rannych, którzy mogli sami iść, ale innych trzeba było nieść na noszach. Rzymianie powinni jak najszybciej dotrzeć do Khliat, zanim Yezda napadną na miasto i pokonają słaby garnizon, którego morale z pewnością było niskie. Przyszła mu do głowy jeszcze jedna myśl.

        - Ostatnie pytanie, zanim ruszymy - powiedział do Nevraty. - Czy coś wiadomo o Avsharze?

        Był pewien, że książę-czarnoksiężnik próbuje zorganizować niesfornych nomadów, żeby przystąpić do ataku.

        Nevrata potrząsnęła głową.

        - Zupełnie nic, podobnie jak o Thorisinie. Dziwne, nieprawdaż?

        Znała wojnę i brała udział w walkach, kiedy Yezda pierwszy raz napadli na Vaspurakan. W lot zrozumiała, o co chodzi trybunowi.

        Przed zapadnięciem nocy Rzymianie i ich towarzysze znaleźli się niecały dzień drogi od Khliat. Nie nękani przez Yezda, rozbili ufortyfikowany obóz. Robili to już wielokrotnie. Legioniści uwijali się po obozowisku, kopiąc rów, budując przedpiersie i palisadę. Wewnątrz niej ustawili w równych rzędach skórzane ośmioosobowe namioty.

        Rzymianie pokazali Videssańczykom i innym sprzymierzeńcom, co mają robić, i pilnowali wykonania zadań. Przeklinając i pokrzykując, Gajusz Filipus powoli zaprowadził porządek w szeregach legionistów. Nowi przybysze uzupełnili manipuły, zajmując miejsca zabitych Rzymian.

        - To pierwszy krok, żeby zrobić z nich legionistów - pochwalił Skaurus.

        - Właśnie tak pomyślałem - stwierdził Gajusz Filipus. - Niektórzy uciekną, ale nad innymi popracujemy i jeszcze będzie z nich pociecha. Dotrą się wśród dobrych żołnierzy.

        Do Marcusa podszedł Senpat Sviodo i ukłonił się nisko.

        - Mam nadzieję, że nie sprzeciwisz się, panie, by moja żona spędziła noc wewnątrz umocnień - powiedział z ironicznym błyskiem w oczach.

        Skaurus poczerwieniał. Do czasu klęski videssańskiej armii przestrzegał rzymskiego zwyczaju i nie pozwalał kobietom przebywać w kwaterach żołnierzy. W rezultacie, Senpat i Nevrata, którzy przedkładali swoje towarzystwo nad legionową dyscyplinę, zawsze rozbijali namiot tuż za rzymskim obozem. Teraz jednak...

        - Oczywiście - odparł trybun. - Kiedy dotrzemy do Khliat, będzie miała liczne towarzystwo. - Nie powiedział "jeśli dotrzemy do Khliat"... Nie śmiał tak myśleć.

        - To dobrze. - Senpat przyjrzał się trybunowi. - Więc jednak potrafisz być miękki, panie? Zawsze mnie to intrygowało.

        - Chyba tak - westchnął Marek z takim żalem w głosie, że obaj ze Sviodo się roześmiali.

        Więc kobiety będą z nami, dokądkolwiek pójdziemy? - pomyślał trybun. - Jeszcze jeden krok na drodze od oficera legionów do dowódcy kompanii najemników. Znowu roześmiał się z samego siebie, tym razem w duchu. W Imperium Videssos będzie co najwyżej dowódcą najemników i najwyższy czas, żeby przyzwyczaił się do tej myśli.

        Wokół Khliat roiło się od Yezda. Ostatni dzień marszu był jednym pasmem potyczek. Lecz samo miasto, ku zaskoczeniu Skaurusa, nie było oblężone. Nikt też nie stawiał Rzymianom oporu. Jak zauważyła Nevrata, nomadzi zapomnieli o dowódcach, dzięki którym odnieśli zwycięstwo.

        I całe szczęście, gdyż Khliat nie odparłoby poważnego ataku. Marek spodziewał się, że mury będą najeżone włóczniami, lecz zobaczył tylko garstkę mężczyzn i kobiet. Wstrząśnięty stwierdził, że bramy są otwarte.

        - Dlaczego nie? - rzucił pogardliwie Gajusz Filipus. - Uciekinierzy zdeptaliby Yezda, którzy by próbowali dostać się do środka.

        Drogę na wschód przesłaniał tuman szarobrązowego kurzu, znacząc trasę ucieczki mieszkańców miasta.

        Wewnątrz murów panował chaos. Tłuści markietanie, ludzie wyrachowani, którzy potrafili wyczuć miedziaki nawet w gnoju, wyprzedali towary wszystkim, którzy chcieli je brać. Mogli więc uciekać nie obciążeni. Pojedynczo i małymi grupkami żołnierze wędrowali po krętych uliczkach i zaułkach miasta, wykrzykując imiona przyjaciółek i kochanek w nadziei, że otrzymają odpowiedź.

        Bardziej żałosny widok stanowiły kobiety zbite w gromadkę przy zachodniej bramie Khliat. Niektóre daremnie czekały na swoich mężczyzn. Inne, wystrojone i obwieszone biżuterią, już pogodziły się z losem i były gotowe oddać się każdemu wojownikowi, który mógł się nimi zaopiekować.

        Pierwsi weszli do Khliat Khatrishe. W większości nie mieli tutaj kobiet, gdyż służyli Videssos tylko podczas tej jednej kampanii, a żony i ukochane zostawili w lesistej ojczyźnie.

        Trybun przeszedł pod niskim szarym łukiem z kamienia i pod kratą z żelaznymi kolcami, która strzegła zachodniej bramy miasta. Spojrzał na otwory strzelnicze i potrząsnął głową. Gdzie byli łucznicy, gotowi zastrzelić każdego intruza? Gdzie kadzie z wrzącym olejem i topionym ołowiem, żeby zgotować wrogowi gorące przyjęcie? Najprawdopodobniej dowódca garnizonu uciekł i nikt nie zajął się przygotowaniem obrony - pomyślał trybun.

        Stracił jednak zainteresowanie dla spraw militarnych, gdy Helvis, nie zważając na twardą zbroję, uścisnęła go mocno. Śmiała się i płakała jednocześnie.

        - Marku! Och, Marku! - wykrzyknęła i zasypała go pocałunkami.

        Dla niej również skończyła się męka oczekiwania.

        Inne kobiety płakały z radości i biegły w objęcia swoich mężczyzn. Trzy dziewczyny rzuciły się w stronę Viridoviksa i zatrzymały się skonsternowane, gdy zorientowały się, że zmierzają do jednego celu.

        - Wolałbym stanąć oko w oko z Yezda - skomentował to Gajusz Filipus, lecz Viridoviks podjął wyzwanie bez lęku.

        Z idealną bezstronnością wielki Gal rozdzielał pocałunki, uściski i miłe słówka między wszystkie trzy kochanki. Urok, dzięki któremu uwiódł je wcześniej każdą z osobna, teraz podziałał na nie znowu.

        - To niesamowite! - mruknął z zazdrością starszy centurion.

        Sam nie miał szczęścia do kobiet, głównie dlatego, że nie interesowało go nic poza zaspokojeniem żądz.

        - Rzymianie! Rzymianie!

        Od zachodniej bramy poniosły się okrzyki po całym Khliat, zanim ostatni legionista wkroczył do miasta. Zbiegli się bliscy. Nastąpiły radosne powitania. Było też wiele kobiet, które dowiedziały się - w łagodny sposób od innych żołnierzy lub poprzez brutalny fakt nieobecności ukochanego - że nie mają na kogo czekać. Niektórzy Rzymianie na próżno wypatrywali kochanych twarzy w podnieconym tłumie i zwieszali głowy, ogarnięci smutkiem spotęgowanym radością towarzyszy.

        - Gdzie jest Malrik? - zapytał Marek. Musiał krzyczeć, żeby Helvis go usłyszała.

        - Z Erene. Kiedy ona wczoraj trzymała wartę przy bramie, pilnowałam jej dwóch dziewczynek. Muszę pójść i powiadomić ją, że już jesteście.

        Nie wypuścił jej z objęć.

        - Całe miasto już wie - zaprotestował. - Zostań chwilę ze mną.

        Ze zdumieniem stwierdził, że przez krótki czas, kiedy byli razem, przywykł do jej urody. Teraz, po dłuższej rozłące i licznych niebezpieczeństwach, odniósł wrażenie, że widzi ją po raz pierwszy.

        Nie miała rzeźbionych, orlich rysów videssańskich kobiet. Była Namdalajką o zadartym nosie i szerokiej twarzy, miała intensywnie niebieskie oczy oraz wydatne i namiętne usta, na których często gościł uśmiech. Ciąża jeszcze nie zniekształciła jej zgrabnej figury, lecz twarz promieniała obietnicą nowego życia.

        Trybun pocałował ją wolno i z namaszczeniem, a potem zwrócił się do Gajusza Filipusa z rozkazami.

        - Samotni zaczekają, aż reszta odszuka rodziny i przyprowadzi je tutaj. Daj nam, hmmm... - spojrzał na zachodzące słońce - dwie godziny. Potem wyznaczysz stu godnych zaufania żołnierzy i zajmiesz się głupcami, którzy dojdą do wniosku, że sami sobie lepiej poradzą.

        - Tak jest. - Zawzięta mina centuriona powinna każdemu potencjalnemu dezerterowi dać do myślenia. - Można by wyznaczyć Khatrishów do patrolu - zasugerował.

        - To jest myśl - przyznał Marek i zawołał: - Pakhymer!

        Dowódca jeźdźców z Khatrish podjechał do trybuna na małym kudłatym koniku. Skaurus wyjaśnił mu, o co chodzi. Polecenie wyraził w formie prośby. Khatrishe nie podlegali jego rozkazom, lecz byli towarzyszami niedoli.

        Laon Pakhymer z nieobecnym wyrazem twarzy podrapał się po policzku. Jak wszyscy jego ziomkowie był brodaty. Gęste bokobrody zakrywały dzioby po ospie.

        - Zrobię to pod warunkiem, że patrole będą łączone - odezwał się wreszcie. - Chcę mieć świadków na wypadek, gdyby któryś z waszych żołnierzy się awanturował i trzeba będzie go zdzielić w głowę. Lepiej nie prowokować wendety, której trudno położyć kres.

        Nie po raz pierwszy Skaurus podziwiał zdrowy rozsądek Pakhymera. W obszarpanych skórzanych spodniach i przepoconej czapce z lisa wyglądał na prostego nomadę. Khatrishe rzeczywiście prowadzili kiedyś koczowniczy tryb życia, lecz nabrali ogłady od czasu, kiedy przed ośmiuset laty ich przodkowie Khamorthci wyruszyli z równin Pardraji i zagarnęli jedną z prowincji Videssos. Byli jak dobre wino w tanich dzbanach, którego jakość trudno jest docenić przy pośpiesznym piciu.

        Trybun dał znak trębaczom. Legioniści stanęli na baczność, a Marek wydał im rozkazy:

        - Niektórzy z was zapewne sądzą, że uda się im wymknąć i nigdy nie zostaną złapani - dodał na koniec. - Może mają rację. Radzę jednak pamiętać, co was czeka za murami. Niedługo byście się cieszyli wolnością.

        Zapadła cisza, którą przerwał ryk Gajusza Filipusa: "Spocznij!". Żonaci mężczyźni rozeszli się po mieście. Kawalerowie zostali, by czekać na ich powrót. Niektórzy ruszyli ku kobietom zgromadzonym przy bramie. Najwyraźniej chcieli zmienić status; na stałe lub na trochę. Gajusz Filipus uniósł brew i spojrzał pytająco na Skaurusa. Trybun wzruszył ramionami na znak, że nie ma nic przeciwko temu, by żołnierze znaleźli sobie pocieszenie.

        - Minucjuszu, pójdziesz z Helvis i ze mną? - zapytał. - Erene pilnuje Malrika.

        Legionista uśmiechnął się szeroko.

        - Tak, panie. Jestem pewien, że ucieszy się na mój widok, mając na głowie trójkę dzieciaków. Zawsze to będzie dla niej ulga i miła odmiana.

        Marek zaśmiał się i przetłumaczył Helvis jego słowa. Między sobą Rzymianie rozmawiali przeważnie po łacinie.

        - Nawet nie wiesz, ile racji jest w tym, co mówisz - powiedziała Helvis do Minucjusza, wywracając oczami.

        - Ależ wiem, moja damo - odparł legionista, przechodząc na videssański. - Na małej farmie, na której dorastałem, byłem najstarszy z ośmiorga dzieci, nie licząc dwójki, która umarła w niemowlęctwie. Nie mam pojęcia, kiedy moja matka spała.

        Nawet w ciężkich czasach niektóre rzeczy w Khliat nie zmieniały się. Kiedy Helvis, Marek i Minucjusz szli przez miejski rynek, musieli torować sobie drogę wśród gołębi, kosów i wróbli, które robiły harmider wokół straganów ze zbożem. Ptaki były pewne, że nie zabraknie im jedzenia i czuły się bezpiecznie.

        - Wkrótce zmądrzeją - stwierdził Minucjusz, omijając gołębia, który nie chciał mu ustąpić drogi. - Przyjdzie oblężenie i przez pierwsze dni będzie dużo wykwintnych pieczeni. Potem ptaki zrozumieją, że dobre czasy się skończyły, i człowiek nie zbliży się do żadnego na odległość pięćdziesięciu kroków.

        Na rynku nadal siedzieli żebracy, choć wyglądało na to, że co sprawniejsi udali się w bezpieczniejsze strony. Minucjusz pogrzebał w sakiewce, żeby dać parę groszy chudemu, siwobrodemu starcowi z jedną nogą, który rozłożył się przed otwartymi drzwiami szynku.

        - Dasz mu złoto? - spytał Marek zaskoczony widząc, że żołnierz wyjmuje małą monetę zamiast jednego z dużych miedziaków bitych w Videssos.

        - Jakie złoto? To pieniądze tego gryzipiórka Strobilosa. Nic nie warte.

        Stryjeczny dziadek Ortaiasa Sphrantzesa, Strobilos, był autokratą do czasu, kiedy przed czterema laty jego miejsce zajął Mavrikios Gavras. Bite przez niego pieniądze straciły na wartości jeszcze więcej niż za poprzednich biurokratycznych Imperatorów; "złota" moneta z jego pucołowatą twarzą była warta niewiele więcej niż pół miedziaka.

        Minucjusz rzucił monetę żebrakowi, który chwycił ją w powietrzu. Rzadko otrzymywał takie datki. Skłonił głowę i podziękował Rzymianinowi po videssańsku z vaspurakańskim akcentem. Potem wsadził pieniądz do ust i wczołgał się do karczmy.

        - Mam nadzieję, że staruszek sobie pohula - skomentował Minucjusz. - Chyba nie zostało mu już dużo czasu.

        Skaurus spojrzał na niego podejrzliwie. Zaskoczyła go wrażliwość podwładnego, który był tak samo oddany legionowi jak Gajusz Filipus, choć brakowało mu lat doświadczenia starszego centuriona.

        - Jeśli chcesz zobaczyć Erene tak bardzo jak ona ciebie - powiedziała wesoło Helvis - czekają was miłe chwile. Ona mówi tylko o tobie.

        Brodata twarz włoskiego wieśniaka rozpromieniła się w uśmiechu, który złagodził twarde rysy.

        - Naprawdę? - spytał ze zdumieniem i nieśmiałością piętnastolatka. - Przez ostatnie miesiące uważałem siebie za najszczęśliwszego człowieka na świecie... - i zaczął wychwalać Erene.

        Słuchając go przez całą drogę do domku obu kobiet, Marek zrozumiał, skąd się wziął niespodziewany przypływ wrażliwości. Minucjusz zakochał się bez pamięci. Właściwie trybun poczuł ukłucie zazdrości. Helvis była wspaniałą kochanką, dobrą towarzyszką i do tego niegłupią kobietą, ale Marek nie odnajdował w sobie tego uczucia, którym promieniował Minucjusz. Owszem, był szczęśliwy, ale nie bez granic.

        Cóż - powiedział do siebie - masz na karku czwarty krzyżyk, a Minucjusz skończył dopiero dwadzieścia dwa łata. Lecz czy rzecz w tym, że jestem starszy, czy też po prostu z natury chłodniejszy? Był dość uczciwy, by przyznać, że nie wie.

        Helvis zdjęła z szyi klucz i otworzyła drzwi domku. W progu skoczył na nią Malrik, krzycząc: "Mama! Mama!".

        - Cześć, tato! - dodał, kiedy matka go podniosła i podrzuciła w górę.

        - Cześć, chłopcze - powiedział Marek, biorąc go od Hełvis.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin