Wolfe Gene - Pieśń Łowców.pdf
(
406 KB
)
Pobierz
26612087 UNPDF
Gene Wolfe
Pieśń łowców
(Tracking Song)
przeło
Ŝ
ył Arkadiusz Nakoniecznik
Gene Wolfe (ur.1931) pocz
ą
tki kariery pisarskiej miał trudne. Publikował od roku 1967, głównie w
antologiach „Orbit" Damona Knighta uchodz
ą
c za eksperymentatora poruszaj
ą
cego si
ę
na obrze
Ŝ
ach SF.
Szersz
ą
popularno
ść
zdobył psychologicznymi opowiadaniami, które wprawdzie nie tworz
ą
cyklu, ale ich tytuły
składaj
ą
si
ę
z tych samych słów (The Island of Doctor Death – 1970, The Death of Doctor Island – 1973, The
Doctor of Death Island – 1978). Pierwsze z nich zdobyło najwi
ę
ksz
ą
liczb
ę
, głosów w roku, w którym Nebuli
nie przyznano, drugie j
ą
wreszcie zdobyło. Potem przyszedł wielki sukces cyklu „Ksi
ę
gi Nowego Sło
ń
ca",
pozostaj
ą
cego fundamentem dorobku Wolfe'a, ostatnio za
ś
wiele si
ę
. pisze o jego nowej powie
ś
ci „Live Free
Live!" (Mieszkanie za darmo!), w której po tytułowym ogłoszeniu w prasie w przeznaczonym do rozbiórki
domu zbiera si
ę
grupa niesamowitych lokatorów. Jak zwykle u Wolfe'a rzecz nie poddaje si
ę
. łatwej
klasyfikacji, zawiera bowiem elementy powie
ś
ci gotyckiej, czarnego kryminału, fantazji.
Tym razem przedstawiamy jedn
ą
z mikropowie
ś
ci W0lfe'a – dobry przykład jego poetyckiej,
niesamowitej i nastrojowej fantastyki.
1
Siedem ju
Ŝ
zim min
ę
ło, odk
ą
d padła Troja,
A my wci
ąŜ
płyniemy pod obcymi gwiazdami;
Wygl
ą
daj
ą
c umykaj
ą
cego przed nami brzegu Italii.
Wergiliusz
Odkryłem,
Ŝ
e to małe urz
ą
dzenie zapami
ę
tuje moje słowa, a potem, dzi
ę
ki mechanizmowi, którego nie
rozumiem, powtarza je. Niedawno postanowiłem sprawdzi
ć
, jak wiele mo
Ŝ
e zapami
ę
ta
ć
. Mówiłem przez
dłu
Ŝ
szy czas, ale powtórzyło wszystko. Teraz wykasowałem to – jest do tego specjalny guzik – i zacz
ą
łem
jeszcze raz. Chc
ę
zostawi
ć
informacj
ę
o tym, co mi si
ę
przydarzyło, tak,
Ŝ
eby kto
ś
, kto przyjdzie i znajdzie mnie
martwego, wszystko zrozumiał. Czuje,
Ŝ
e kto
ś
przyjdzie, chocia
Ŝ
nie wiem dlaczego. Chciałbym,
Ŝ
eby wiedział.
Nie wiem, jak si
ę
nazywam. Ludzie, w
ś
ród których si
ę
znajduj
ę
i którzy, jak dot
ą
d, byli dla mnie dobrzy,
nazywaj
ą
mnie Poder
Ŝ
ni
ę
te Gardło. To dlatego,
Ŝ
e mam znami
ę
biegn
ą
ce czerwonobr
ą
zow
ą
pr
ę
g
ą
od jednego
ucha do drugiego.
Ka
Ŝ
dy dzie
ń
b
ę
dzie miał swój numer.
Ten dzie
ń
jest pierwszy.
Ci ludzie s
ą
wy
Ŝ
si ode mnie – m
ęŜ
czyznom si
ę
gam zaledwie do ramienia. Mówi
ą
,
Ŝ
e znale
ź
li mnie w
ś
niegu godzin
ę
po przej
ś
ciu Wielkich Sa
ń
, ale co to takiego s
ą
te Wielkie Sanie, nie mog
ę
si
ę
dowiedzie
ć
. Z
pocz
ą
tku s
ą
dziłem,
Ŝ
e nazywaj
ą
tak jakie
ś
zjawisko natury – na przykład burze
ś
nie
Ŝ
n
ą
– ale oni powtarzaj
ą
,
Ŝ
e
widzieli to po raz pierwszy w
Ŝ
yciu i
Ŝ
e z pocz
ą
tku nawet si
ę
przed tym schowali.
Zanie
ś
li mnie do swego obozu. Kiedy odzyskałem ju
Ŝ
troch
ę
siły odkryłem,
Ŝ
e słabo, bo słabo, ale
mówi
ę
ich j
ę
zykiem. Ubieraj
ą
si
ę
w futra, a ich chaty wykonane s
ą
ze skór zwierz
ę
cych rozpi
ę
tych na
szkieletach z młodych drzewek, a potem obsypanych
ś
niegiem. Na dworze wiatr wieje coraz mocniej, usypuj
ą
c
wokół chat zaspy. Le
Ŝ
e na posłaniu z futer; jedyne, mocno przy
ć
mione
ś
wiatło pochodzi z podwieszonego do
sufitu na surowym rzemieniu, fosforyzuj
ą
cego grzyba.
Drugi dzie
ń
.
Obudziła mnie jedna z kobiet, przynosz
ą
c kamienn
ą
miseczk
ę
z czym
ś
w rodzaju zupy, co
chyba miało równie
Ŝ
spełni
ć
role lekarstwa. Spytałem j
ą
, czy tak jest w istocie, a ona odpowiedziała,
Ŝ
e
przyrz
ą
dzaj
ą
to gotuj
ą
c młode gał
ą
zki pewnego gatunku drzewa. „Zupa" była cieniutka i troch
ę
zbyt ostro
przyprawiona jak na mój smak, ale poczułem si
ę
po niej znacznie silniejszy. Wstałem i wyszedłem na zewn
ą
trz,
a kobieta pokazała mi małe, osłoni
ę
te miejsce jakie
ś
sto metrów od obozu – tam m
ęŜ
czy
ź
ni i załatwiaj
ą
swoje
potrzeby.
Kiedy wróciłem, m
ęŜ
czyzn ju
Ŝ
nie było. Poszli na polowanie, wyja
ś
niły kobiety. Powiedziałem im,
Ŝ
e
te
Ŝ
chciałem pój
ść
, bo nie chce
Ŝ
y
ć
na ich koszt i z pewno
ś
ci
ą
potrafiłbym zdoby
ć
wi
ę
cej mi
ę
sa, ni
Ŝ
zjadam.
Roze
ś
miały si
ę
słysz
ą
c to i powiedziały,
Ŝ
e jestem jeszcze zbyt młody i mały,
Ŝ
eby polowa
ć
z; m
ęŜ
czyznami.
Nie mówiły tego,
Ŝ
eby mi zrobi
ć
przykro
ść
, tylko w
Ŝ
yczliwy, troch
ę
kpiarski sposób stwierdzały po prostu
fakt, tote
Ŝ
przez chwil
ę
czułem si
ę
, jakbym był na jakim
ś
przyj
ę
ciu (chocia
Ŝ
Ŝ
adnego przyj
ę
cia, czy w ogóle
czegokolwiek poza ostatni
ą
noc
ą
nie pami
ę
tam, pomimo
Ŝ
e d
ą
ł wiatr, sypał
ś
nieg i było bardzo zimno.
Ś
miały
si
ę
tak
Ŝ
e z mojego kombinezonu, który ró
Ŝ
ni si
ę
bardzo od ich futrzanych strojów.
Potem powiedziały,
Ŝ
e teraz id
ą
zbiera
ć
Ŝ
ywno
ść
, a ja na to odparłem,
Ŝ
e im pomog
ę
. Bardzo je to
rozbawiło i uło
Ŝ
yły nawet co
ś
w rodzaju pie
ś
ni, jak to b
ę
d
ę
deptał ró
Ŝ
ne jadalne ro
ś
liny i jeszcze przed
południem nie b
ę
d
ę
mógł rozprostowa
ć
grzbietu. Jednak kiedy ju
Ŝ
nacieszyły si
ę
do woli, Czerwona Kluy,
która, jak mi si
ę
zdaje, jest matk
ą
wodza i tym samym najwa
Ŝ
niejsz
ą
kobiet
ą
w plemieniu, weszła do jednej z
chat i pojawiła si
ę
po chwili z broni
ą
, mówi
ą
c,
Ŝ
e b
ę
d
ę
pilnował, by nic na mnie nie napadło i
Ŝ
e mam stara
ć
si
ę
zabi
ć
ka
Ŝ
de zwierze, jakie udałoby mi si
ę
dostrzec.
Mam te bro
ń
do dzisiaj. Składa si
ę
z drewnianej ramy, trzech płaskich, spr
ęŜ
ystych kawałków ko
ś
ci (a
mo
Ŝ
e rogu) i rzemiennej ci
ę
ciwy. Mo
Ŝ
na ni
ą
miota
ć
kamienie albo kawałki lodu, ale wła
ś
ciwym pociskiem jest
wygi
ę
ta w specjalny sposób, pogrubiona / obydwu stron pałka z bardzo ci
ęŜ
kiego drewna, czasem dodatkowo
nabita kawałkami ko
ś
ci lub ostrymi odłamkami skał.
Przebyli
ś
my około trzech kilometrów, cały czas brn
ą
c w
ś
niegu, który na najłatwiejszych odcinkach
si
ę
gał nam niemal do kolan. Szli
ś
my jedno za drugim, zmieniaj
ą
c si
ę
na prowadzeniu. Kobiety poobwijały sobie
stopy mocowanymi za pomoc
ą
rzemieni skórami, ja natomiast mam ciepłe, nie przepuszczaj
ą
ce wilgoci buty z
jakiego
ś
czarnego tworzywa. Wielokrotnie przechodzili
ś
my tu
Ŝ
koło drzew, bowiem Czerwona Kluy starała si
ę
,
wtedy, gdy było to mo
Ŝ
liwe, wybiera
ć
drog
ę
mniej zasypan
ą
ś
niegiem, a to najcz
ęś
ciej oznaczało zawietrzn
ą
stron
ę
lasu.
Czy mog
ę
powiedzie
ć
,
Ŝ
e drzewa stanowiły dla mnie pierwsz
ą
niespodziank
ę
? Przedtem, zanim je
ujrzałem, nic nie było w stanie mnie zdziwi
ć
, bowiem byłem zbyt jeszcze ot
ę
piały po tym, jak nic nie
pami
ę
taj
ą
c ze swojej przeszło
ś
ci, niespodziewanie znalazłem si
ę
w
ś
ród tych ludzi. Chocia
Ŝ
nie mog
ę
sobie
niczego przypomnie
ć
, to wydaje mi si
ę
,
Ŝ
e gdzie
ś
w pod
ś
wiadomo
ś
ci mam zakodowane mgliste pojecie,
dotycz
ą
ce posługiwania si
ę
pewnymi przedmiotami i wygl
ą
du niektórych rzeczy, znanych mi z nazwy, chocia
Ŝ
2
nigdy przedtem, jak mi si
ę
wydaje, nie widzianych.
Nie wiem jak powinny wygl
ą
da
ć
drzewa i trudno mi dokładnie okre
ś
li
ć
, co akurat w tych mi si
ę
nie
podobało. S
ą
zielone lub zielonobr
ą
zowe i zwykle maj
ą
pojedynczy pie
ń
, chocia
Ŝ
s
ą
i takie o podwójnych lub
potrójnych, albo o wielu pniach, ł
ą
cz
ą
cych si
ę
w górze w jeden. U góry s
ą
gał
ę
zie - proste, krzywe, powyginane
- zale
Ŝ
nie od gatunku. Czasem (im grubsza gał
ąź
, tym dalej si
ę
ga) ł
ą
cz
ą
si
ę
ponownie, by znowu si
ę
rozdzieli
ć
i
wypu
ś
ci
ć
młode zielone p
ę
dy. Niektóre drzewa pokryte s
ą
rosn
ą
cymi pojedynczo lub w rozetkach li
ść
mi, inne
nie maj
ą
ich wcale. S
ą
gi
ę
tkie, chyl
ą
ce si
ę
pod ci
ęŜ
arem
ś
niegu, a potem, gdy zsunie si
ę
niepo
Ŝą
dany balast,
prostuj
ą
ce si
ę
raptownie, a s
ą
i sztywne, stoj
ą
ce bez najmniejszego drgnienia.
Dotarli
ś
my wreszcie do celu w
ę
drówki - łagodnego, nachylonego ku południowi stoku, tu i ówdzie
nakrapianego sporych rozmiarów kamieniami. W wielu miejscach
ś
nieg miał tutaj zaledwie kilka centymetrów
gł
ę
boko
ś
ci. Kobiety rozproszyły si
ę
, odgarniaj
ą
c go na bok i zrywaj
ą
c niewielkie, wolno rosn
ą
ce ro
ś
linki,
którym te trudne warunki bytowania zdawały si
ę
doskonale słu
Ŝ
y
ć
. Pocz
ą
tkowo starałem si
ę
im pomóc, ale nie
mi
ą
łem poj
ę
cia, które gatunki s
ą
jadalne, a poza tym nie miałem
Ŝ
adnej torby. Cały czas $ie ze mnie
ś
miały,
wiec,w ko
ń
cu dałem sobie spokój ze zbieractwem i w zamian za to zaj
ą
łem si
ę
nauk
ą
strzelania z miotaj
ą
cej
pałki kuszy.
Była to bardzo interesuj
ą
ca bro
ń
, a poza tym - jak si
ę
przekonałem - nie wymagaj
ą
ca wielkich
umiej
ę
tno
ś
ci, jako
Ŝ
e spr
ęŜ
yny odgi
ę
te s
ą
ju
Ŝ
zawczasu, a wystrzelona pałka dzi
ę
ki swemu ruchowi wirowemu
mo
Ŝ
e trafi
ć
w cel nawet nie znajduj
ą
cy si
ę
dokładnie na linii jej lotu. Czerwona Kluy pokazała mi jak nale
Ŝ
y
umie
ś
ci
ć
kamie
ń
na ci
ę
ciwie i z pocz
ą
tku
ć
wiczyłem przy ich u
Ŝ
yciu. Potem przypomniałem sobie,
Ŝ
e oprócz
tego nagrywaj
ą
cego urz
ą
dzenia mam w kieszeni składany nó
Ŝ
(oraz zapalniczk
ę
i kilka innych rzeczy), tote
Ŝ
przerzuciłem si
ę
na własnor
ę
cznie wystrugan
ą
pałk
ę
. Szkoda mi było tych pi
ę
knie wygładzonych i pokrytych
tajemniczymi wzorami, które miałem w kołczanie. Kamienne i ko
ś
ciane szpikulce z pewno
ś
ci
ą
by si
ę
połamały).
Nic ciekawego si
ę
nie wydarzyło a
Ŝ
do chwili, kiedy sło
ń
ce wisiało niemal dokładnie nad naszymi
głowami. Wtedy to rozległy si
ę
przeszywaj
ą
ce krzyki, dochodz
ą
ce, zdaje si
ę
, spomi
ę
dzy drzew rosn
ą
cych u
podnó
Ŝ
a zbocza. Kobiety w jednej chwili przerwały zbieranie i stan
ę
ły bez ruchu niczym pnie drzew,
spogl
ą
daj
ą
c w kierunku, z którego rozlegał si
ę
hałas. Tak si
ę
akurat zło
Ŝ
yło,
Ŝ
e moja kusza przygotowana była
do oddania próbnego strzału wystrugan
ą
przeze mnie pałk
ą
. Zamarłem, z broni
ą
wycelowan
ą
przed siebie.
Krzyki rozbrzmiewały coraz gło
ś
niej, a
Ŝ
wreszcie zza zasłony drzew wybiegła smukła posta
ć
. Z
pocz
ą
tku odniosłem wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e to dziewczyna. Potem, kiedy zacz
ę
ła biec w nasz
ą
stron
ę
, u
Ŝ
ywaj
ą
c zarówno
tylnych, jak i przednich ko
ń
czyn,
Ŝ
e to zwierze.. Kiedy wreszcie usłyszałem z bliska wysoki, przera
ź
liwy głos i
ujrzałem dług
ą
szyje oraz ostr
ą
, wysuni
ę
t
ą
do przodu doln
ą
CZ
ĘŚĆ
twarzy, pomy
ś
lałem,
Ŝ
e to ptak. Kobiety
stały jak wmurowane a
Ŝ
do chwili, kiedy niezwykła posta
ć
dostrzegła je, zawróciła i rzuciła si
ę
do ucieczki.
Wtedy dopiero o
Ŝ
yły i wrzeszcz
ą
c oraz ciskaj
ą
c kamieniami pu
ś
ciły si
ę
w szale
ń
cz
ą
pogo
ń
. Byłem
zdumiony, jak szybko poruszały si
ę
nawet najstarsze z nich. Czerwona Kluy krzykn
ę
ła,
Ŝ
ebym strzelał i po
chwili wahania - posta
ć
wci
ąŜ
zadziwiaj
ą
co przypominała mi człowieka - strzeliłem. Niestety, kusza
załadowana była tylko lekk
ą
pałk
ą
mojej własnej roboty. Uciekinier, trafiony w okolice pasa, zatoczył si
ę
, ale
nie upadł. Najszybciej, jak potrafiłem, wyci
ą
gn
ą
łem z kołczanu ci
ęŜ
k
ą
, porz
ą
dn
ą
pałk
ę
i pobiegłem za
kobietami.
Powiedziałem,
Ŝ
e pobiegłem, lecz bardziej zgodne z prawd
ą
byłoby stwierdzenie,
Ŝ
e pop
ę
dziłem
ogromnymi skokami. Chciałem tylko biec, ale ka
Ŝ
dy krok zamieniał si
ę
w pi
ę
ciometrowej długo
ś
ci sus i w
czasie nie dłu
Ŝ
szym ni
Ŝ
kilka uderze
ń
serca przebyłem kilkusetmetrow
ą
odległo
ść
. Jednocze
ś
nie
do
ś
wiadczyłem drugiego zaskoczenia: zarówno kobiety, jak i
ś
cigana przez nas ofiara biegły nie zapadaj
ą
c si
ę
.
w ogóle w
ś
nieg, nawet tam, gdzie miał on z pewno
ś
ci
ą
ponad metr gł
ę
boko
ś
ci.
Kiedy znalazłem si
ę
ju
Ŝ
tak blisko,
Ŝ
e niemal nie mo
Ŝ
na było nie trafi
ć
, przystan
ą
łem na sporym
kamieniu i strzeliłem, tym razem ju
Ŝ
ci
ęŜ
k
ą
, naje
Ŝ
on
ą
kolcami pałk
ą
. Celowałem w głow
ę
, ale
ź
le obliczyłem
k
ą
t i pałka trafiła j
ą
w kolana, łami
ą
c jej obydwie nogi. ,Jej", gdy
Ŝ
teraz nie mogłem ju
Ŝ
mie
ć
w
ą
tpliwo
ś
ci,
Ŝ
e
była to kobieta. Ledwo jej ciało zd
ąŜ
yło dotkn
ąć
ś
niegu, a ju
Ŝ
dopadła j
ą
Czerwona Kluy i reszta. Widziałem,
jak umieraj
ą
c zwraca do sło
ń
ca pi
ę
kn
ą
i delikatn
ą
, cho
ć
bardzo dziwn
ą
twarz, po czym jej oczy straciły swój
blask i odwróciły si
ę
, pokazuj
ą
c białka. Czerwona Kluy przeci
ę
ła jej t
ę
tnice szyjn
ą
i wraz ze szkarłatn
ą
zamarzaj
ą
c
ą
niemal natychmiast krwi
ą
uciekło z niej
Ŝ
ycie.
- Kto to? - zapytałem, zeskakuj
ą
c z głazu.
- Lenizee. Łania Lenizee. Jeszcze młoda.
Jedna z kobiet, Błyszcz
ą
ca Aa, pomacała po
ś
ladki dziewczyny.
- M
ęŜ
czy
ź
ni pewnie nie przynios
ą
nic tak dobrego. Szybko uciekała... Mi
ę
so ma tak delikatne,
Ŝ
e chyba
b
ę
dzie spada
ć
z rusztu.
- Macie zamiar j
ą
zje
ść
?
- Po tym, jak ty wybierzesz jak
ąś
cze
ść
dla siebie, oczywi
ś
cie - odpowiedziała, opacznie zrozumiawszy
moje pytanie.
- Tak - potwierdziła Czerwona Kluy. - To Poder
Ŝ
ni
ę
te Gardło j
ą
zabił.
3
- Jeste
ś
my wypraw
ą
my
ś
liwsk
ą
! -zawołała jedna z kobiet.
Czerwona Kluy dotkn
ę
ła dłoni
ą
brody. Ten gest, jak zd
ąŜ
yłem si
ę
ju
Ŝ
zorientowa
ć
, oznaczał „tak". W tej
samej chwili tam, sk
ą
d wybiegła przed kilkoma chwilami dziewczyna, rozległ si
ę
pot
ęŜ
ny ryk. Na skraju lasu
stała kobieta, tak wysoka i tak pot
ęŜ
nie zbudowana,
Ŝ
e mo
Ŝ
na j
ą
było
ś
miało uzna
ć
za olbrzymk
ę
i krzyczała
co
ś
, czego nie mogłem zrozumie
ć
. Kobiety natychmiast jej odpowiedziały, wymachuj
ą
c kamieniami, którymi
ciskały za uciekaj
ą
c
ą
dziewczyn
ą
. Olbrzymka chodziła nerwowo miedzy drzewami, nie przestaj
ą
c krzycze
ć
głosem znacznie gł
ę
bszym i pot
ęŜ
niejszym, ni
Ŝ
kiedykolwiek zdarzyło mi si
ę
słysze
ć
u m
ęŜ
czyzny. Miała
niezwykle bujne, si
ę
gaj
ą
ce niemal do pasa włosy o kolorze pakuł oraz kwadratow
ą
, siln
ą
twarz, wystarczaj
ą
co
szlachetn
ą
i brutaln
ą
zarazem, by jej posiadaczka mogła by
ć
jak
ąś
królow
ą
barbarzy
ń
ców. Usiłowałem
dowiedzie
ć
si
ę
od kobiet, kto to jest, ale robiły tyle hałasu,
Ŝ
e nie mogłem ich przekrzycze
ć
, tote
Ŝ
wreszcie
zaj
ą
łem si
ę
wyszukaniem i załadowaniem do kuszy najwi
ę
kszej i najgro
ź
niej wygl
ą
daj
ą
cej pałki, na wypadek,
gdyby olbrzymka miała zamiar si
ę
, zbli
Ŝ
y
ć
.
Nie miała. Po mniej wi
ę
cej godzinie bezustannych krzyków odwróciła si
ę
i znikn
ę
ła miedzy drzewami,
pozwalaj
ą
c kobietom zanie
ść
w tryumfalnym pochodzie ciało dziewczyny do obozu. W drodze powrotnej
zapytałem Czerwon
ą
Kluy, kim była ta olbrzymka.
- Ketincha - odpowiedziała.
- Ale kto to jest?
- Po prostu Ketincha, widziałe
ś
j
ą
przecie
Ŝ
. Mieli
ś
my szcz
ęś
cie,
Ŝ
e nie było z ni
ą
jej m
ęŜ
a.
- Gdzie oni mieszkaj
ą
?
- W lesie, blisko małego wodospadu. Wiesz, gdzie to jest?
Przyznałem,
Ŝ
e nie po czym zapytałem, czy to liczne plemi
ę
.
- To nie plemi
ę
- roze
ś
miała si
ę
Czerwona Kluy. - W okolicy jest za mało mi
ę
sa - trzeba ci było
zobaczy
ć
Ketina. Był jeszcze ich syn, ale gdzie
ś
sobie poszedł.
Robiło mi si
ę
niedobrze na my
ś
l,
Ŝ
e miałbym je
ść
mi
ę
so dziewczyny, mimo i
Ŝ
tak mało przypominała
człowieka. Kiedy jednak wrócili m
ęŜ
czy
ź
ni (tak si
ę
zło
Ŝ
yło,
Ŝ
e wła
ś
ciwie z pustymi r
ę
koma), okazało si
ę
,
Ŝ
e
odmawiaj
ą
c przyj
ę
cia po
Ŝ
ywienia spowodowałbym powa
Ŝ
ny kryzys społeczny. Nie pozostawało mi wiec nic
innego, jak przyj
ąć
spory kawał delikatnego mi
ę
sa i przełkn
ąć
go z tak dobr
ą
min
ą
, jak to tylko było mo
Ŝ
liwe.
Byłem zreszt
ą
bardzo głodny, a mi
ę
so, tak mi
ę
kkie (jak przepowiedziała to Błyszcz
ą
ca Aa),
Ŝ
e niemal
rozpadało si
ę
w ustach, pozbawione było wła
ś
ciwie smaku. (Mo
Ŝ
e dlatego,
Ŝ
e ci ludzie nie u
Ŝ
ywaj
ą
soli i nie
uznaj
ą
przyprawionego mi
ę
sa). Na posiłek, oprócz łani Lenizee, składał si
ę
jeszcze jaki
ś
drobny zwierzak,
upolowany przez my
ś
liwych (mi
ę
so miał nieco twardsze, ale chyba smaczniejsze) oraz zioła i korzenie, które
uzbierały kobiety.
Kiedy tak siedzieli
ś
my przy ognisku zauwa
Ŝ
yłem,
Ŝ
e m
ęŜ
czy
ź
ni przygl
ą
daj
ą
mi si
ę
jako
ś
dziwnie, ale
dopiero po dłu
Ŝ
szym czasie zorientowałem si
ę
, dlaczego. Zacz
ę
ła mi rosn
ąć
broda, a oni, oprócz rzadkiego
meszku na górnej wardze, nie mieli
Ŝ
adnego zarostu. Kiedy zrozumiałem, co jest nie tak, przeprosiłem i
poszedłem do wskazanej mi rano „łazienki". W
ś
ród przedmiotów, jakie znalazłem w kieszeniach był
ą
te
Ŝ
golarka, tote
Ŝ
u
Ŝ
yłem jej, a kiedy byłem ju
Ŝ
pewien,
Ŝ
e moja twarz jest zupełnie gładka, wróciłem do ogniska.
Niektórzy zdawali si
ę
by
ć
zaskoczeni zmian
ą
w moim wygl
ą
dzie, ale chyba szybko uznali,
Ŝ
e to, co widzieli
wcze
ś
niej, było po prostu cieniem rzucanym przez pełgaj
ą
cy płomie
ń
. Tak
ą
mam w ka
Ŝ
dym b
ą
d
ź
razie
nadziej
ę
.
Trzeci dzie
ń
.
Nie wiem czy powinienem najpierw opowiedzie
ć
o tym, co najwa
Ŝ
niejsze, czy po prostu
zda
ć
relacje z wydarze
ń
w takiej kolejno
ś
ci, w jakiej nast
ę
powały? Zastanawiałem si
ę
nad tym, zanim
wł
ą
czyłem to urz
ą
dzenie i doszedłem do wniosku,
Ŝ
e najlepiej b
ę
dzie zacz
ąć
od streszczenia tego, co, jak mi si
ę
wydaje, było najistotniejsze. Spróbowałem, ale natychmiast wpadłem w pułapk
ę
nie ko
ń
cz
ą
cych si
ę
wyja
ś
nie
ń
,
wyprzedzaj
ą
cych relacje o wypadkach, do których miały si
ę
odnosi
ć
.
Dzisiaj poszedłem z m
ęŜ
czyznami na polowanie. Czerwona Kluy naopowiadała im, jak szybko potrafi
ę
biega
ć
i
Ŝ
e bez wysiłku naci
ą
gam kusze jej syna, tote
Ŝ
odnosili si
ę
do mnie nieufnie i nawet z odrobin
ą
wrogo
ś
ci.
Sposób, w jaki poluj
ą
, nie wymaga
Ŝ
adnych wielkich umiej
ę
tno
ś
ci. Przez pół dnia, czy nawet troch
ę
wi
ę
cej, przedzierali
ś
my si
ę
przez las, nie natrafiaj
ą
c po drodze na nic lepszego ni
Ŝ
kilka małych zwierz
ą
tek,
takich, jakie jadłem wczorajszego wieczoru. Maj
ą
długie puszyste ogony, przypominaj
ą
troch
ę
małpy i s
ą
niezwykle zwinne. Jest ich kilka rodzajów, ale przynajmniej dla mnie s
ą
tak do siebie podobne z wygl
ą
du i
zachowania,
Ŝ
e tylko z wielkim trudem mo
Ŝ
na je odró
Ŝ
ni
ć
. M
ęŜ
czy
ź
ni strzelali do nich przy ka
Ŝ
dej okazji,
u
Ŝ
ywaj
ą
c gładkich, pozbawionych kolców pałek; ubit
ą
zwierzyn
ę
zakopywali w
ś
niegu, zaznaczaj
ą
c miejsce
odpowiednio splecionymi gał
ą
zkami.
Po czterech czy pi
ę
ciu godzinach w
ę
drówki trafili
ś
my na trop, który z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
nale
Ŝ
ał do
pot
ęŜ
nych rozmiarów człowieka, poruszaj
ą
cego si
ę
olbrzymimi krokami. Przypomniałem sobie, co Czerwona
Kluy mówiła mi o Ketinie, m
ęŜ
u Ketinchy – nie był to kto
ś
, kogo pragn
ą
łbym spotka
ć
w
ś
rodku zasypanego
ś
niegiem lasu. M
ęŜ
czy
ź
ni jednak zdawali si
ę
mie
ć
na ten temat wr
ę
cz przeciwne zdanie, bowiem od razu
4
zaintonowali tajemnicz
ą
, to wznosz
ą
c
ą
si
ę
, to znów opadaj
ą
c
ą
pie
śń
i ruszyli przed siebie szybkim truchtem,
który pozwalał im utrzymywa
ć
si
ę
na powierzchni kopnego
ś
niegu. Po kilku próbach, kiedy to biegłem albo za
szybko, albo za wolno, udało mi si
ę
w pełni opanowa
ć
te now
ą
dla mnie umiej
ę
tno
ść
. (Z racji mego niskiego
wzrostu było mi chyba nawet łatwiej ni
Ŝ
im). Ich przywódca, syn Czerwonej Kluy zwany Długim No
Ŝ
em,
widz
ą
c,
Ŝ
e z pocz
ą
tku miałem pewne kłopoty, powiedział mi,
Ŝ
e zwykle biega si
ę
znacznie łatwiej i
Ŝ
e dzisiaj
ś
nieg jest wyj
ą
tkowo nieprzyjemny. Zapytałem, czy to dlatego,
Ŝ
e jest gł
ę
bszy, ni
Ŝ
zazwyczaj.
- Nie - odparł. - Cz
ę
sto jest nawet jeszcze gł
ę
bszy. Ale kiedy pole
Ŝ
y kilka dni, a nie ma nowych opadów,
zamarza z wierzchu jak tafla jeziora. Wtedy po prostu si
ę
po nim chodzi i o wiele łatwiej jest polowa
ć
. Czasem,
kiedy spadnie go bardzo du
Ŝ
o, w ogóle nie mo
Ŝ
na si
ę
porusza
ć
; siedzimy wtedy w obozie i czekamy, a
Ŝ
stwardnieje.
Wiatr przybrał na sile i zacz
ą
ł formowa
ć
nowe zaspy. Zapytałem, czy to nie utrudni nam drogi.
- Nie, bo nie jest taki sypki. Gorzej z wiatrem, b
ę
dzie si
ę
ź
le strzela
ć
.
- Wiec koniec z małpkami?
Roze
ś
miał si
ę
.
- No pewnie, tropimy przecie
Ŝ
Nashhwonka. To dobrze,
Ŝ
e jest taki du
Ŝ
y – podejdziemy blisko i
b
ę
dziemy strzela
ć
z wiatrem. Nie powinni
ś
my chybi
ć
.
Wiatr był tak zimny,
Ŝ
e z ka
Ŝ
dym oddechem zdawało mi si
ę
,
Ŝ
e zamarzaj
ą
mi płuca. Biegłem obok
Długiego No
Ŝ
a przez jakie
ś
dwa czy trzy kilometry – inni zostali troch
ę
z tyłu – kiedy zapytał:
- Czy w swoim kraju nigdy nie biegałe
ś
po
ś
niegu?
Odpowiedziałem,
Ŝ
e nie pami
ę
tam mojego kraju.
- Kto
ś
rzucił na ciebie urok. Powiniene
ś
si
ę
cieszy
ć
.
- Dlaczego?
- Bo nikt ci
ę
nie zabije. Kiedy ginie zaczarowane zwierz
ę
, urok szuka nowego domu i przenosi si
ę
na
jego zabójc
ę
.
- Nie jestem zwierz
ę
ciem.
Zachichotał, nie przerywaj
ą
c biegu.
- Wszystkie zwierz
ę
ta tak mówi
ą
. Nashhwonk te
Ŝ
, uwa
Ŝ
aj.
- Czy on nas aby nie usłyszy? Przecie
Ŝ
ś
piewacie...
- Chcemy,
Ŝ
eby nas usłyszał. Boi si
ę
nas, wiec zacznie ucieka
ć
. Kiedy go dogonimy, b
ę
dzie zbyt
zm
ę
czony,
Ŝ
eby si
ę
dobrze broni
ć
. Jest za du
Ŝ
y do biegania po
ś
niegu.
- Czy Ketin te
Ŝ
jest za du
Ŝ
y?
Z wyrazu twarzy Długiego No
Ŝ
a wywnioskowałem,
Ŝ
e w lepszym tonie byłoby nie wymienia
ć
tego
imienia.
- Ketin ma bardzo lekki krok - odpowiedział i zwi
ę
kszył tempo, tak
Ŝ
e po chwili miał nade mn
ą
dziesi
ęć
metrów przewagi.
Było to zachowanie do tego stopnia dziecinne,
Ŝ
e wstyd powiedzie
ć
, ale a
Ŝ
mi si
ę
udzieliło.
Przy
ś
pieszyłem i tak, jak si
ę
tego spodziewałem, okazało si
ę
,
Ŝ
e potrafi
ę
biec znacznie szybciej od niego.
Dogoniłem go i przez chwile biegli
ś
my rami
ę
w ramie, po czym, staraj
ą
c si
ę
cały czas porusza
ć
niezbyt
wysokimi skokami, wyprzedziłem go i bez
Ŝ
adnych problemów pozostawiłem z tyłu. Aby podkre
ś
li
ć
moj
ą
wy
Ŝ
szo
ść
, nie zwalniałem tempa, a
Ŝ
wreszcie cała gromada znalazła si
ę
poza zasi
ę
giem mojego wzroku i
słuchu.
Las robił si
ę
coraz bardziej gesty i wkrótce znaczn
ą
cze
ść
energii musiałem po
ś
wieci
ć
na kluczenie
miedzy pniami i przeskakiwanie połamanych konarów. Nagle, przedarłszy si
ę
przez spl
ą
tane zaro
ś
la, znalazłem
si
ę
na otwartej przestrzeni. Wiatr tymczasem zamienił si
ę
w prawdziw
ą
wichur
ę
, ale pomimo zacinaj
ą
cego
ś
niegu mogłem dostrzec w odległo
ś
ci mniej wi
ę
cej kilometra przede mn
ą
szeroki na co najmniej sto metrów,
cz
ęś
ciowo przysypany ju
Ŝ
ś
niegiem, ale ci
ą
gle jeszcze doskonale widoczny
ś
lad. Wspinał si
ę
szerok
ą
wst
ę
g
ą
na
łagodne wzniesienie, zupełnie jakby jaka
ś
nieprawdopodobna siła przepchn
ę
ła tedy wielusettonowy ci
ęŜ
ar.
Zapomniawszy momentalnie o Nashhwonku, którego tropem do tej pory szedłem, pop
ę
dziłem przed
siebie, by zbada
ć
z bliska tajemnicze zjawisko. Widok zasłaniał mi cz
ęś
ciowo mały pagórek, a kiedy znalazłem
si
ę
na jego wierzchołku, ujrzałem co
ś
, co kazało mi natychmiast odło
Ŝ
y
ć
na bok wszelkie my
ś
li o badaniu
zagadkowego szlaku. Na samym jego
ś
rodku, na masywnym krze
ś
le wykonanym z ciemnego drewna siedział
człowiek wi
ę
kszy, ni
Ŝ
mógłbym to sobie wyobrazi
ć
w naj
ś
mielszych przypuszczeniach. Twarz miał zwrócon
ą
w moj
ą
stron
ę
, jakby spodziewał si
ę
mego nadej
ś
cia, aczkolwiek co
ś
w jego grubych rysach zdawało si
ę
ś
wiadczy
ć
o tym,
Ŝ
e nie oczekiwał mnie tak szybko.
- Jeste
ś
jednym z nich? - zapytał, lekkim ruchem głowy pokazuj
ą
c,
Ŝ
e ma na my
ś
li członków plemienia,
których pie
śń
, przytłumiona odległo
ś
ci
ą
i padaj
ą
cym
ś
niegiem, wła
ś
nie w tej chwili dotarła do moich uszu.
- Nie – odparłem. - Jestem ich go
ś
ciem.
- Ale polujesz z nimi.
Wstał i dosy
ć
niezgrabnie obszedł swoje krzesło, by stan
ąć
za jego oparciem. Cho
ć
był pot
ęŜ
nie
zbudowany i bardzo wysoki, to i tak jego nogi wydawały si
ę
nieproporcjonalnie długie.
5
Plik z chomika:
roomstep
Inne pliki z tego folderu:
Wolfe Gene - Pieśń Łowców.pdf
(406 KB)
Inne foldery tego chomika:
! Bałagan
= Magazyn •Science Fiction•
= MILITARIA = Osprey
== Historia Sztuki ==
Adams Douglas
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin