Wolfe Gene - Pieśń Łowców.pdf

(406 KB) Pobierz
26612087 UNPDF
Gene Wolfe
Pieśń łowców
(Tracking Song)
przeło Ŝ ył Arkadiusz Nakoniecznik
Gene Wolfe (ur.1931) pocz ą tki kariery pisarskiej miał trudne. Publikował od roku 1967, głównie w
antologiach „Orbit" Damona Knighta uchodz ą c za eksperymentatora poruszaj ą cego si ę na obrze Ŝ ach SF.
Szersz ą popularno ść zdobył psychologicznymi opowiadaniami, które wprawdzie nie tworz ą cyklu, ale ich tytuły
składaj ą si ę z tych samych słów (The Island of Doctor Death – 1970, The Death of Doctor Island – 1973, The
Doctor of Death Island – 1978). Pierwsze z nich zdobyło najwi ę ksz ą liczb ę , głosów w roku, w którym Nebuli
nie przyznano, drugie j ą wreszcie zdobyło. Potem przyszedł wielki sukces cyklu „Ksi ę gi Nowego Sło ń ca",
pozostaj ą cego fundamentem dorobku Wolfe'a, ostatnio za ś wiele si ę . pisze o jego nowej powie ś ci „Live Free
Live!" (Mieszkanie za darmo!), w której po tytułowym ogłoszeniu w prasie w przeznaczonym do rozbiórki
domu zbiera si ę grupa niesamowitych lokatorów. Jak zwykle u Wolfe'a rzecz nie poddaje si ę . łatwej
klasyfikacji, zawiera bowiem elementy powie ś ci gotyckiej, czarnego kryminału, fantazji.
Tym razem przedstawiamy jedn ą z mikropowie ś ci W0lfe'a – dobry przykład jego poetyckiej,
niesamowitej i nastrojowej fantastyki.
1
26612087.001.png
Siedem ju Ŝ zim min ę ło, odk ą d padła Troja,
A my wci ąŜ płyniemy pod obcymi gwiazdami;
Wygl ą daj ą c umykaj ą cego przed nami brzegu Italii.
Wergiliusz
Odkryłem, Ŝ e to małe urz ą dzenie zapami ę tuje moje słowa, a potem, dzi ę ki mechanizmowi, którego nie
rozumiem, powtarza je. Niedawno postanowiłem sprawdzi ć , jak wiele mo Ŝ e zapami ę ta ć . Mówiłem przez
dłu Ŝ szy czas, ale powtórzyło wszystko. Teraz wykasowałem to – jest do tego specjalny guzik – i zacz ą łem
jeszcze raz. Chc ę zostawi ć informacj ę o tym, co mi si ę przydarzyło, tak, Ŝ eby kto ś , kto przyjdzie i znajdzie mnie
martwego, wszystko zrozumiał. Czuje, Ŝ e kto ś przyjdzie, chocia Ŝ nie wiem dlaczego. Chciałbym, Ŝ eby wiedział.
Nie wiem, jak si ę nazywam. Ludzie, w ś ród których si ę znajduj ę i którzy, jak dot ą d, byli dla mnie dobrzy,
nazywaj ą mnie Poder Ŝ ni ę te Gardło. To dlatego, Ŝ e mam znami ę biegn ą ce czerwonobr ą zow ą pr ę g ą od jednego
ucha do drugiego.
Ka Ŝ dy dzie ń b ę dzie miał swój numer. Ten dzie ń jest pierwszy.
Ci ludzie s ą wy Ŝ si ode mnie – m ęŜ czyznom si ę gam zaledwie do ramienia. Mówi ą , Ŝ e znale ź li mnie w
ś niegu godzin ę po przej ś ciu Wielkich Sa ń , ale co to takiego s ą te Wielkie Sanie, nie mog ę si ę dowiedzie ć . Z
pocz ą tku s ą dziłem, Ŝ e nazywaj ą tak jakie ś zjawisko natury – na przykład burze ś nie Ŝ n ą – ale oni powtarzaj ą , Ŝ e
widzieli to po raz pierwszy w Ŝ yciu i Ŝ e z pocz ą tku nawet si ę przed tym schowali.
Zanie ś li mnie do swego obozu. Kiedy odzyskałem ju Ŝ troch ę siły odkryłem, Ŝ e słabo, bo słabo, ale
mówi ę ich j ę zykiem. Ubieraj ą si ę w futra, a ich chaty wykonane s ą ze skór zwierz ę cych rozpi ę tych na
szkieletach z młodych drzewek, a potem obsypanych ś niegiem. Na dworze wiatr wieje coraz mocniej, usypuj ą c
wokół chat zaspy. Le Ŝ e na posłaniu z futer; jedyne, mocno przy ć mione ś wiatło pochodzi z podwieszonego do
sufitu na surowym rzemieniu, fosforyzuj ą cego grzyba.
Drugi dzie ń . Obudziła mnie jedna z kobiet, przynosz ą c kamienn ą miseczk ę z czym ś w rodzaju zupy, co
chyba miało równie Ŝ spełni ć role lekarstwa. Spytałem j ą , czy tak jest w istocie, a ona odpowiedziała, Ŝ e
przyrz ą dzaj ą to gotuj ą c młode gał ą zki pewnego gatunku drzewa. „Zupa" była cieniutka i troch ę zbyt ostro
przyprawiona jak na mój smak, ale poczułem si ę po niej znacznie silniejszy. Wstałem i wyszedłem na zewn ą trz,
a kobieta pokazała mi małe, osłoni ę te miejsce jakie ś sto metrów od obozu – tam m ęŜ czy ź ni i załatwiaj ą swoje
potrzeby.
Kiedy wróciłem, m ęŜ czyzn ju Ŝ nie było. Poszli na polowanie, wyja ś niły kobiety. Powiedziałem im, Ŝ e
te Ŝ chciałem pój ść , bo nie chce Ŝ y ć na ich koszt i z pewno ś ci ą potrafiłbym zdoby ć wi ę cej mi ę sa, ni Ŝ zjadam.
Roze ś miały si ę słysz ą c to i powiedziały, Ŝ e jestem jeszcze zbyt młody i mały, Ŝ eby polowa ć z; m ęŜ czyznami.
Nie mówiły tego, Ŝ eby mi zrobi ć przykro ść , tylko w Ŝ yczliwy, troch ę kpiarski sposób stwierdzały po prostu
fakt, tote Ŝ przez chwil ę czułem si ę , jakbym był na jakim ś przyj ę ciu (chocia Ŝ Ŝ adnego przyj ę cia, czy w ogóle
czegokolwiek poza ostatni ą noc ą nie pami ę tam, pomimo Ŝ e d ą ł wiatr, sypał ś nieg i było bardzo zimno. Ś miały
si ę tak Ŝ e z mojego kombinezonu, który ró Ŝ ni si ę bardzo od ich futrzanych strojów.
Potem powiedziały, Ŝ e teraz id ą zbiera ć Ŝ ywno ść , a ja na to odparłem, Ŝ e im pomog ę . Bardzo je to
rozbawiło i uło Ŝ yły nawet co ś w rodzaju pie ś ni, jak to b ę d ę deptał ró Ŝ ne jadalne ro ś liny i jeszcze przed
południem nie b ę d ę mógł rozprostowa ć grzbietu. Jednak kiedy ju Ŝ nacieszyły si ę do woli, Czerwona Kluy,
która, jak mi si ę zdaje, jest matk ą wodza i tym samym najwa Ŝ niejsz ą kobiet ą w plemieniu, weszła do jednej z
chat i pojawiła si ę po chwili z broni ą , mówi ą c, Ŝ e b ę d ę pilnował, by nic na mnie nie napadło i Ŝ e mam stara ć si ę
zabi ć ka Ŝ de zwierze, jakie udałoby mi si ę dostrzec.
Mam te bro ń do dzisiaj. Składa si ę z drewnianej ramy, trzech płaskich, spr ęŜ ystych kawałków ko ś ci (a
mo Ŝ e rogu) i rzemiennej ci ę ciwy. Mo Ŝ na ni ą miota ć kamienie albo kawałki lodu, ale wła ś ciwym pociskiem jest
wygi ę ta w specjalny sposób, pogrubiona / obydwu stron pałka z bardzo ci ęŜ kiego drewna, czasem dodatkowo
nabita kawałkami ko ś ci lub ostrymi odłamkami skał.
Przebyli ś my około trzech kilometrów, cały czas brn ą c w ś niegu, który na najłatwiejszych odcinkach
si ę gał nam niemal do kolan. Szli ś my jedno za drugim, zmieniaj ą c si ę na prowadzeniu. Kobiety poobwijały sobie
stopy mocowanymi za pomoc ą rzemieni skórami, ja natomiast mam ciepłe, nie przepuszczaj ą ce wilgoci buty z
jakiego ś czarnego tworzywa. Wielokrotnie przechodzili ś my tu Ŝ koło drzew, bowiem Czerwona Kluy starała si ę ,
wtedy, gdy było to mo Ŝ liwe, wybiera ć drog ę mniej zasypan ą ś niegiem, a to najcz ęś ciej oznaczało zawietrzn ą
stron ę lasu.
Czy mog ę powiedzie ć , Ŝ e drzewa stanowiły dla mnie pierwsz ą niespodziank ę ? Przedtem, zanim je
ujrzałem, nic nie było w stanie mnie zdziwi ć , bowiem byłem zbyt jeszcze ot ę piały po tym, jak nic nie
pami ę taj ą c ze swojej przeszło ś ci, niespodziewanie znalazłem si ę w ś ród tych ludzi. Chocia Ŝ nie mog ę sobie
niczego przypomnie ć , to wydaje mi si ę , Ŝ e gdzie ś w pod ś wiadomo ś ci mam zakodowane mgliste pojecie,
dotycz ą ce posługiwania si ę pewnymi przedmiotami i wygl ą du niektórych rzeczy, znanych mi z nazwy, chocia Ŝ
2
nigdy przedtem, jak mi si ę wydaje, nie widzianych.
Nie wiem jak powinny wygl ą da ć drzewa i trudno mi dokładnie okre ś li ć , co akurat w tych mi si ę nie
podobało. S ą zielone lub zielonobr ą zowe i zwykle maj ą pojedynczy pie ń , chocia Ŝ s ą i takie o podwójnych lub
potrójnych, albo o wielu pniach, ł ą cz ą cych si ę w górze w jeden. U góry s ą gał ę zie - proste, krzywe, powyginane
- zale Ŝ nie od gatunku. Czasem (im grubsza gał ąź , tym dalej si ę ga) ł ą cz ą si ę ponownie, by znowu si ę rozdzieli ć i
wypu ś ci ć młode zielone p ę dy. Niektóre drzewa pokryte s ą rosn ą cymi pojedynczo lub w rozetkach li ść mi, inne
nie maj ą ich wcale. S ą gi ę tkie, chyl ą ce si ę pod ci ęŜ arem ś niegu, a potem, gdy zsunie si ę niepo Ŝą dany balast,
prostuj ą ce si ę raptownie, a s ą i sztywne, stoj ą ce bez najmniejszego drgnienia.
Dotarli ś my wreszcie do celu w ę drówki - łagodnego, nachylonego ku południowi stoku, tu i ówdzie
nakrapianego sporych rozmiarów kamieniami. W wielu miejscach ś nieg miał tutaj zaledwie kilka centymetrów
ę boko ś ci. Kobiety rozproszyły si ę , odgarniaj ą c go na bok i zrywaj ą c niewielkie, wolno rosn ą ce ro ś linki,
którym te trudne warunki bytowania zdawały si ę doskonale słu Ŝ y ć . Pocz ą tkowo starałem si ę im pomóc, ale nie
mi ą łem poj ę cia, które gatunki s ą jadalne, a poza tym nie miałem Ŝ adnej torby. Cały czas $ie ze mnie ś miały,
wiec,w ko ń cu dałem sobie spokój ze zbieractwem i w zamian za to zaj ą łem si ę nauk ą strzelania z miotaj ą cej
pałki kuszy.
Była to bardzo interesuj ą ca bro ń , a poza tym - jak si ę przekonałem - nie wymagaj ą ca wielkich
umiej ę tno ś ci, jako Ŝ e spr ęŜ yny odgi ę te s ą ju Ŝ zawczasu, a wystrzelona pałka dzi ę ki swemu ruchowi wirowemu
mo Ŝ e trafi ć w cel nawet nie znajduj ą cy si ę dokładnie na linii jej lotu. Czerwona Kluy pokazała mi jak nale Ŝ y
umie ś ci ć kamie ń na ci ę ciwie i z pocz ą tku ć wiczyłem przy ich u Ŝ yciu. Potem przypomniałem sobie, Ŝ e oprócz
tego nagrywaj ą cego urz ą dzenia mam w kieszeni składany nó Ŝ (oraz zapalniczk ę i kilka innych rzeczy), tote Ŝ
przerzuciłem si ę na własnor ę cznie wystrugan ą pałk ę . Szkoda mi było tych pi ę knie wygładzonych i pokrytych
tajemniczymi wzorami, które miałem w kołczanie. Kamienne i ko ś ciane szpikulce z pewno ś ci ą by si ę
połamały).
Nic ciekawego si ę nie wydarzyło a Ŝ do chwili, kiedy sło ń ce wisiało niemal dokładnie nad naszymi
głowami. Wtedy to rozległy si ę przeszywaj ą ce krzyki, dochodz ą ce, zdaje si ę , spomi ę dzy drzew rosn ą cych u
podnó Ŝ a zbocza. Kobiety w jednej chwili przerwały zbieranie i stan ę ły bez ruchu niczym pnie drzew,
spogl ą daj ą c w kierunku, z którego rozlegał si ę hałas. Tak si ę akurat zło Ŝ yło, Ŝ e moja kusza przygotowana była
do oddania próbnego strzału wystrugan ą przeze mnie pałk ą . Zamarłem, z broni ą wycelowan ą przed siebie.
Krzyki rozbrzmiewały coraz gło ś niej, a Ŝ wreszcie zza zasłony drzew wybiegła smukła posta ć . Z
pocz ą tku odniosłem wra Ŝ enie, Ŝ e to dziewczyna. Potem, kiedy zacz ę ła biec w nasz ą stron ę , u Ŝ ywaj ą c zarówno
tylnych, jak i przednich ko ń czyn, Ŝ e to zwierze.. Kiedy wreszcie usłyszałem z bliska wysoki, przera ź liwy głos i
ujrzałem dług ą szyje oraz ostr ą , wysuni ę t ą do przodu doln ą CZ ĘŚĆ twarzy, pomy ś lałem, Ŝ e to ptak. Kobiety
stały jak wmurowane a Ŝ do chwili, kiedy niezwykła posta ć dostrzegła je, zawróciła i rzuciła si ę do ucieczki.
Wtedy dopiero o Ŝ yły i wrzeszcz ą c oraz ciskaj ą c kamieniami pu ś ciły si ę w szale ń cz ą pogo ń . Byłem
zdumiony, jak szybko poruszały si ę nawet najstarsze z nich. Czerwona Kluy krzykn ę ła, Ŝ ebym strzelał i po
chwili wahania - posta ć wci ąŜ zadziwiaj ą co przypominała mi człowieka - strzeliłem. Niestety, kusza
załadowana była tylko lekk ą pałk ą mojej własnej roboty. Uciekinier, trafiony w okolice pasa, zatoczył si ę , ale
nie upadł. Najszybciej, jak potrafiłem, wyci ą gn ą łem z kołczanu ci ęŜ k ą , porz ą dn ą pałk ę i pobiegłem za
kobietami.
Powiedziałem, Ŝ e pobiegłem, lecz bardziej zgodne z prawd ą byłoby stwierdzenie, Ŝ e pop ę dziłem
ogromnymi skokami. Chciałem tylko biec, ale ka Ŝ dy krok zamieniał si ę w pi ę ciometrowej długo ś ci sus i w
czasie nie dłu Ŝ szym ni Ŝ kilka uderze ń serca przebyłem kilkusetmetrow ą odległo ść . Jednocze ś nie
do ś wiadczyłem drugiego zaskoczenia: zarówno kobiety, jak i ś cigana przez nas ofiara biegły nie zapadaj ą c si ę .
w ogóle w ś nieg, nawet tam, gdzie miał on z pewno ś ci ą ponad metr gł ę boko ś ci.
Kiedy znalazłem si ę ju Ŝ tak blisko, Ŝ e niemal nie mo Ŝ na było nie trafi ć , przystan ą łem na sporym
kamieniu i strzeliłem, tym razem ju Ŝ ci ęŜ k ą , naje Ŝ on ą kolcami pałk ą . Celowałem w głow ę , ale ź le obliczyłem
k ą t i pałka trafiła j ą w kolana, łami ą c jej obydwie nogi. ,Jej", gdy Ŝ teraz nie mogłem ju Ŝ mie ć w ą tpliwo ś ci, Ŝ e
była to kobieta. Ledwo jej ciało zd ąŜ yło dotkn ąć ś niegu, a ju Ŝ dopadła j ą Czerwona Kluy i reszta. Widziałem,
jak umieraj ą c zwraca do sło ń ca pi ę kn ą i delikatn ą , cho ć bardzo dziwn ą twarz, po czym jej oczy straciły swój
blask i odwróciły si ę , pokazuj ą c białka. Czerwona Kluy przeci ę ła jej t ę tnice szyjn ą i wraz ze szkarłatn ą
zamarzaj ą c ą niemal natychmiast krwi ą uciekło z niej Ŝ ycie.
- Kto to? - zapytałem, zeskakuj ą c z głazu.
- Lenizee. Łania Lenizee. Jeszcze młoda.
Jedna z kobiet, Błyszcz ą ca Aa, pomacała po ś ladki dziewczyny.
- M ęŜ czy ź ni pewnie nie przynios ą nic tak dobrego. Szybko uciekała... Mi ę so ma tak delikatne, Ŝ e chyba
b ę dzie spada ć z rusztu.
- Macie zamiar j ą zje ść ?
- Po tym, jak ty wybierzesz jak ąś cze ść dla siebie, oczywi ś cie - odpowiedziała, opacznie zrozumiawszy
moje pytanie.
- Tak - potwierdziła Czerwona Kluy. - To Poder Ŝ ni ę te Gardło j ą zabił.
3
- Jeste ś my wypraw ą my ś liwsk ą ! -zawołała jedna z kobiet.
Czerwona Kluy dotkn ę ła dłoni ą brody. Ten gest, jak zd ąŜ yłem si ę ju Ŝ zorientowa ć , oznaczał „tak". W tej
samej chwili tam, sk ą d wybiegła przed kilkoma chwilami dziewczyna, rozległ si ę pot ęŜ ny ryk. Na skraju lasu
stała kobieta, tak wysoka i tak pot ęŜ nie zbudowana, Ŝ e mo Ŝ na j ą było ś miało uzna ć za olbrzymk ę i krzyczała
co ś , czego nie mogłem zrozumie ć . Kobiety natychmiast jej odpowiedziały, wymachuj ą c kamieniami, którymi
ciskały za uciekaj ą c ą dziewczyn ą . Olbrzymka chodziła nerwowo miedzy drzewami, nie przestaj ą c krzycze ć
głosem znacznie gł ę bszym i pot ęŜ niejszym, ni Ŝ kiedykolwiek zdarzyło mi si ę słysze ć u m ęŜ czyzny. Miała
niezwykle bujne, si ę gaj ą ce niemal do pasa włosy o kolorze pakuł oraz kwadratow ą , siln ą twarz, wystarczaj ą co
szlachetn ą i brutaln ą zarazem, by jej posiadaczka mogła by ć jak ąś królow ą barbarzy ń ców. Usiłowałem
dowiedzie ć si ę od kobiet, kto to jest, ale robiły tyle hałasu, Ŝ e nie mogłem ich przekrzycze ć , tote Ŝ wreszcie
zaj ą łem si ę wyszukaniem i załadowaniem do kuszy najwi ę kszej i najgro ź niej wygl ą daj ą cej pałki, na wypadek,
gdyby olbrzymka miała zamiar si ę , zbli Ŝ y ć .
Nie miała. Po mniej wi ę cej godzinie bezustannych krzyków odwróciła si ę i znikn ę ła miedzy drzewami,
pozwalaj ą c kobietom zanie ść w tryumfalnym pochodzie ciało dziewczyny do obozu. W drodze powrotnej
zapytałem Czerwon ą Kluy, kim była ta olbrzymka.
- Ketincha - odpowiedziała.
- Ale kto to jest?
- Po prostu Ketincha, widziałe ś j ą przecie Ŝ . Mieli ś my szcz ęś cie, Ŝ e nie było z ni ą jej m ęŜ a.
- Gdzie oni mieszkaj ą ?
- W lesie, blisko małego wodospadu. Wiesz, gdzie to jest?
Przyznałem, Ŝ e nie po czym zapytałem, czy to liczne plemi ę .
- To nie plemi ę - roze ś miała si ę Czerwona Kluy. - W okolicy jest za mało mi ę sa - trzeba ci było
zobaczy ć Ketina. Był jeszcze ich syn, ale gdzie ś sobie poszedł.
Robiło mi si ę niedobrze na my ś l, Ŝ e miałbym je ść mi ę so dziewczyny, mimo i Ŝ tak mało przypominała
człowieka. Kiedy jednak wrócili m ęŜ czy ź ni (tak si ę zło Ŝ yło, Ŝ e wła ś ciwie z pustymi r ę koma), okazało si ę , Ŝ e
odmawiaj ą c przyj ę cia po Ŝ ywienia spowodowałbym powa Ŝ ny kryzys społeczny. Nie pozostawało mi wiec nic
innego, jak przyj ąć spory kawał delikatnego mi ę sa i przełkn ąć go z tak dobr ą min ą , jak to tylko było mo Ŝ liwe.
Byłem zreszt ą bardzo głodny, a mi ę so, tak mi ę kkie (jak przepowiedziała to Błyszcz ą ca Aa), Ŝ e niemal
rozpadało si ę w ustach, pozbawione było wła ś ciwie smaku. (Mo Ŝ e dlatego, Ŝ e ci ludzie nie u Ŝ ywaj ą soli i nie
uznaj ą przyprawionego mi ę sa). Na posiłek, oprócz łani Lenizee, składał si ę jeszcze jaki ś drobny zwierzak,
upolowany przez my ś liwych (mi ę so miał nieco twardsze, ale chyba smaczniejsze) oraz zioła i korzenie, które
uzbierały kobiety.
Kiedy tak siedzieli ś my przy ognisku zauwa Ŝ yłem, Ŝ e m ęŜ czy ź ni przygl ą daj ą mi si ę jako ś dziwnie, ale
dopiero po dłu Ŝ szym czasie zorientowałem si ę , dlaczego. Zacz ę ła mi rosn ąć broda, a oni, oprócz rzadkiego
meszku na górnej wardze, nie mieli Ŝ adnego zarostu. Kiedy zrozumiałem, co jest nie tak, przeprosiłem i
poszedłem do wskazanej mi rano „łazienki". W ś ród przedmiotów, jakie znalazłem w kieszeniach był ą te Ŝ
golarka, tote Ŝ u Ŝ yłem jej, a kiedy byłem ju Ŝ pewien, Ŝ e moja twarz jest zupełnie gładka, wróciłem do ogniska.
Niektórzy zdawali si ę by ć zaskoczeni zmian ą w moim wygl ą dzie, ale chyba szybko uznali, Ŝ e to, co widzieli
wcze ś niej, było po prostu cieniem rzucanym przez pełgaj ą cy płomie ń . Tak ą mam w ka Ŝ dym b ą d ź razie
nadziej ę .
Trzeci dzie ń . Nie wiem czy powinienem najpierw opowiedzie ć o tym, co najwa Ŝ niejsze, czy po prostu
zda ć relacje z wydarze ń w takiej kolejno ś ci, w jakiej nast ę powały? Zastanawiałem si ę nad tym, zanim
ą czyłem to urz ą dzenie i doszedłem do wniosku, Ŝ e najlepiej b ę dzie zacz ąć od streszczenia tego, co, jak mi si ę
wydaje, było najistotniejsze. Spróbowałem, ale natychmiast wpadłem w pułapk ę nie ko ń cz ą cych si ę wyja ś nie ń ,
wyprzedzaj ą cych relacje o wypadkach, do których miały si ę odnosi ć .
Dzisiaj poszedłem z m ęŜ czyznami na polowanie. Czerwona Kluy naopowiadała im, jak szybko potrafi ę
biega ć i Ŝ e bez wysiłku naci ą gam kusze jej syna, tote Ŝ odnosili si ę do mnie nieufnie i nawet z odrobin ą
wrogo ś ci.
Sposób, w jaki poluj ą , nie wymaga Ŝ adnych wielkich umiej ę tno ś ci. Przez pół dnia, czy nawet troch ę
wi ę cej, przedzierali ś my si ę przez las, nie natrafiaj ą c po drodze na nic lepszego ni Ŝ kilka małych zwierz ą tek,
takich, jakie jadłem wczorajszego wieczoru. Maj ą długie puszyste ogony, przypominaj ą troch ę małpy i s ą
niezwykle zwinne. Jest ich kilka rodzajów, ale przynajmniej dla mnie s ą tak do siebie podobne z wygl ą du i
zachowania, Ŝ e tylko z wielkim trudem mo Ŝ na je odró Ŝ ni ć . M ęŜ czy ź ni strzelali do nich przy ka Ŝ dej okazji,
u Ŝ ywaj ą c gładkich, pozbawionych kolców pałek; ubit ą zwierzyn ę zakopywali w ś niegu, zaznaczaj ą c miejsce
odpowiednio splecionymi gał ą zkami.
Po czterech czy pi ę ciu godzinach w ę drówki trafili ś my na trop, który z cał ą pewno ś ci ą nale Ŝ ał do
pot ęŜ nych rozmiarów człowieka, poruszaj ą cego si ę olbrzymimi krokami. Przypomniałem sobie, co Czerwona
Kluy mówiła mi o Ketinie, m ęŜ u Ketinchy – nie był to kto ś , kogo pragn ą łbym spotka ć w ś rodku zasypanego
ś niegiem lasu. M ęŜ czy ź ni jednak zdawali si ę mie ć na ten temat wr ę cz przeciwne zdanie, bowiem od razu
4
zaintonowali tajemnicz ą , to wznosz ą c ą si ę , to znów opadaj ą c ą pie śń i ruszyli przed siebie szybkim truchtem,
który pozwalał im utrzymywa ć si ę na powierzchni kopnego ś niegu. Po kilku próbach, kiedy to biegłem albo za
szybko, albo za wolno, udało mi si ę w pełni opanowa ć te now ą dla mnie umiej ę tno ść . (Z racji mego niskiego
wzrostu było mi chyba nawet łatwiej ni Ŝ im). Ich przywódca, syn Czerwonej Kluy zwany Długim No Ŝ em,
widz ą c, Ŝ e z pocz ą tku miałem pewne kłopoty, powiedział mi, Ŝ e zwykle biega si ę znacznie łatwiej i Ŝ e dzisiaj
ś nieg jest wyj ą tkowo nieprzyjemny. Zapytałem, czy to dlatego, Ŝ e jest gł ę bszy, ni Ŝ zazwyczaj.
- Nie - odparł. - Cz ę sto jest nawet jeszcze gł ę bszy. Ale kiedy pole Ŝ y kilka dni, a nie ma nowych opadów,
zamarza z wierzchu jak tafla jeziora. Wtedy po prostu si ę po nim chodzi i o wiele łatwiej jest polowa ć . Czasem,
kiedy spadnie go bardzo du Ŝ o, w ogóle nie mo Ŝ na si ę porusza ć ; siedzimy wtedy w obozie i czekamy, a Ŝ
stwardnieje.
Wiatr przybrał na sile i zacz ą ł formowa ć nowe zaspy. Zapytałem, czy to nie utrudni nam drogi.
- Nie, bo nie jest taki sypki. Gorzej z wiatrem, b ę dzie si ę ź le strzela ć .
- Wiec koniec z małpkami?
Roze ś miał si ę .
- No pewnie, tropimy przecie Ŝ Nashhwonka. To dobrze, Ŝ e jest taki du Ŝ y – podejdziemy blisko i
b ę dziemy strzela ć z wiatrem. Nie powinni ś my chybi ć .
Wiatr był tak zimny, Ŝ e z ka Ŝ dym oddechem zdawało mi si ę , Ŝ e zamarzaj ą mi płuca. Biegłem obok
Długiego No Ŝ a przez jakie ś dwa czy trzy kilometry – inni zostali troch ę z tyłu – kiedy zapytał:
- Czy w swoim kraju nigdy nie biegałe ś po ś niegu?
Odpowiedziałem, Ŝ e nie pami ę tam mojego kraju.
- Kto ś rzucił na ciebie urok. Powiniene ś si ę cieszy ć .
- Dlaczego?
- Bo nikt ci ę nie zabije. Kiedy ginie zaczarowane zwierz ę , urok szuka nowego domu i przenosi si ę na
jego zabójc ę .
- Nie jestem zwierz ę ciem.
Zachichotał, nie przerywaj ą c biegu.
- Wszystkie zwierz ę ta tak mówi ą . Nashhwonk te Ŝ , uwa Ŝ aj.
- Czy on nas aby nie usłyszy? Przecie Ŝ ś piewacie...
- Chcemy, Ŝ eby nas usłyszał. Boi si ę nas, wiec zacznie ucieka ć . Kiedy go dogonimy, b ę dzie zbyt
zm ę czony, Ŝ eby si ę dobrze broni ć . Jest za du Ŝ y do biegania po ś niegu.
- Czy Ketin te Ŝ jest za du Ŝ y?
Z wyrazu twarzy Długiego No Ŝ a wywnioskowałem, Ŝ e w lepszym tonie byłoby nie wymienia ć tego
imienia.
- Ketin ma bardzo lekki krok - odpowiedział i zwi ę kszył tempo, tak Ŝ e po chwili miał nade mn ą dziesi ęć
metrów przewagi.
Było to zachowanie do tego stopnia dziecinne, Ŝ e wstyd powiedzie ć , ale a Ŝ mi si ę udzieliło.
Przy ś pieszyłem i tak, jak si ę tego spodziewałem, okazało si ę , Ŝ e potrafi ę biec znacznie szybciej od niego.
Dogoniłem go i przez chwile biegli ś my rami ę w ramie, po czym, staraj ą c si ę cały czas porusza ć niezbyt
wysokimi skokami, wyprzedziłem go i bez Ŝ adnych problemów pozostawiłem z tyłu. Aby podkre ś li ć moj ą
wy Ŝ szo ść , nie zwalniałem tempa, a Ŝ wreszcie cała gromada znalazła si ę poza zasi ę giem mojego wzroku i
słuchu.
Las robił si ę coraz bardziej gesty i wkrótce znaczn ą cze ść energii musiałem po ś wieci ć na kluczenie
miedzy pniami i przeskakiwanie połamanych konarów. Nagle, przedarłszy si ę przez spl ą tane zaro ś la, znalazłem
si ę na otwartej przestrzeni. Wiatr tymczasem zamienił si ę w prawdziw ą wichur ę , ale pomimo zacinaj ą cego
ś niegu mogłem dostrzec w odległo ś ci mniej wi ę cej kilometra przede mn ą szeroki na co najmniej sto metrów,
cz ęś ciowo przysypany ju Ŝ ś niegiem, ale ci ą gle jeszcze doskonale widoczny ś lad. Wspinał si ę szerok ą wst ę g ą na
łagodne wzniesienie, zupełnie jakby jaka ś nieprawdopodobna siła przepchn ę ła tedy wielusettonowy ci ęŜ ar.
Zapomniawszy momentalnie o Nashhwonku, którego tropem do tej pory szedłem, pop ę dziłem przed
siebie, by zbada ć z bliska tajemnicze zjawisko. Widok zasłaniał mi cz ęś ciowo mały pagórek, a kiedy znalazłem
si ę na jego wierzchołku, ujrzałem co ś , co kazało mi natychmiast odło Ŝ y ć na bok wszelkie my ś li o badaniu
zagadkowego szlaku. Na samym jego ś rodku, na masywnym krze ś le wykonanym z ciemnego drewna siedział
człowiek wi ę kszy, ni Ŝ mógłbym to sobie wyobrazi ć w naj ś mielszych przypuszczeniach. Twarz miał zwrócon ą
w moj ą stron ę , jakby spodziewał si ę mego nadej ś cia, aczkolwiek co ś w jego grubych rysach zdawało si ę
ś wiadczy ć o tym, Ŝ e nie oczekiwał mnie tak szybko.
- Jeste ś jednym z nich? - zapytał, lekkim ruchem głowy pokazuj ą c, Ŝ e ma na my ś li członków plemienia,
których pie śń , przytłumiona odległo ś ci ą i padaj ą cym ś niegiem, wła ś nie w tej chwili dotarła do moich uszu.
- Nie – odparłem. - Jestem ich go ś ciem.
- Ale polujesz z nimi.
Wstał i dosy ć niezgrabnie obszedł swoje krzesło, by stan ąć za jego oparciem. Cho ć był pot ęŜ nie
zbudowany i bardzo wysoki, to i tak jego nogi wydawały si ę nieproporcjonalnie długie.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin