305. Lovelace Merline - Zdobycz pirata.rtf

(267 KB) Pobierz
MERLINE LOVELACE

MERLINE LOVELACE

ZDOBYCZ PIRATA

PROLOG

- Hej, Lucy, poczekaj, zobacz, co znalazłem na nagrodę, którą wręczą na balu dobroczynnym z okazji Halloween dziś wieczorem.

Lucy Falco, kierowniczka agencji Gulliver's Travels, ode­rwała wzrok od migającego ekranu komputera i spojrzała na najnowszego pracownika firmy. Kucharz - sprzedawca używa­nych samochodów, agent turystyczny Jim Burns, okazał się pełen entuzjazmu i niespodziewanie dobry w swoim nowym zawodzie.

- Co masz? - zapytała z uśmiechem.

- Umowa jak złoto. - Jim podał jej lśniącą broszurę. - Przekonałem właściciela Nautilusa III, żeby dał nam na dzie­sięć dni kabinę dla VIP - ów.

Lucy uniosła ciemne brwi i przyjrzała się kolorowej foto­grafii smukłego, niezwykle luksusowego białego jachtu zako­twiczonego w turkusowej zatoce otoczonej postrzępionymi, zielonymi palmami.

- Sama nie wiem, Jim - stwierdziła z powątpiewaniem. - Nawet z dużym rabatem to i tak musi być o wiele więcej, niż szef postanowił ofiarować.

- Właśnie, że nie. Niecała połowa.

- Żartujesz!

- Właściciel ma nadzieję na rozwój firmy i potrzebuje re­klamy. Popatrz, mam faks potwierdzający ofertę.

Kilkoro z pozostałych agentów, widząc jego entuzjazm, zebrało się wokół Lucy, która studiowała potwierdzenie od właściciela i kapitana Nautilusa III. Jak twierdził Jim, cena proponowanego rejsu była zaskakująco niska.

Za niska.

- Musi w tym być jakiś haczyk - mruknęła Lucy, marsz­cząc czoło i studiując cyfry swoimi poważnymi, brązowymi oczami.

- Skądże znowu, wszystko jest wypisane czarno na bia­łym. Oferta obejmuje przelot do Miami, luksusowy aparta­ment na jachcie i wszystkie posiłki.

Jedna z agentek, z grzywą srebrzystobiałych włosów, i gładką, mimo przekroczonej już sześćdziesiątki, cerą i dziw­nym nazwiskiem Tiffany Tarrington Toulouse, uśmiechnęła się promiennie do kolegi z pracy.

- Ale osiągnięcie, Jim! Pan Gulliver będzie bardzo zado­wolony. Należał do pierwszych organizatorów balu dobro­czynnego na rzecz olimpiady dla niepełnosprawnych. Życzy sobie, by każdego roku nasza hojność na tym balu była za­uważalna.

Mocno umalowane oczy otworzyły się szeroko, gdy prze­jrzała podaną jej przez Lucy broszurkę.

- Dobry Boże, ten jacht jest dwa razy większy od mojego domu; A spójrz na tę wannę z jacuzzi na pokładzie. Ktokol­wiek wygra dzisiaj tę wycieczkę, będzie prawdziwym szczę­ściarzem.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Cari O'Donnell odstawiła na stojącą obok tacę kubek w kształcie czaszki z obrzydliwie zielonym ponczem w środ­ku i wślizgnęła się za filar. Obróciła się tyłem do tłumu prze­bierańców, wypełniającego nieopisanym zgiełkiem salę balo­wą hotelu Doubletree w Atlancie, i zdecydowanym ruchem szarpnęła za górną część gorsetu sukni. Z całej siły podciągała gorset, ale narzędzie tortur ani drgnęło.

Cari westchnęła ciężko, oczywiście na tyle, na ile jej pozwo­liły sznurówki gorsetu. No i proszę! Doczekała się tego balu, na którym, drżąca z przejęcia, mogła nareszcie zaprezentować pub­licznie ten oszałamiający strój! Wykonany z niesłychaną pie­czołowitością i dbałością o najdrobniejszy szczegół, stanowił element ilustracyjny jej pracy doktorskiej. Była to suknia z czar­nego aksamitu, która miała głęboko wycięty prostokątny dekolt, bufiaste, rozcinane rękawy i szeroką, fałdzistą spódnicę rozpiętą na owalnej obręczy. Złote koronki zdobiły przód stanika sukni, a dopełnieniem stroju był długi sznur sztucznych pereł na szyi i mnóstwo złotych pierścionków na palcach obu rąk. Miodowo - złote włosy, zwykle swobodnie okalające twarz, były upięte w stylową, gładką fryzurę, odsłaniającą czoło tak, jak u kobiet na szesnastowiecznych portretach. Według jej zawodowej opinii wyglądała dokładnie jak damy z portretów epoki elżbietańskiej.

Ale, o zgrozo, nie była w stanie wziąć głębszego oddechu od momentu wbicia się w tę piekielną suknię. Twardy jak deska przód gorsetu rozpłaszczył dolną część biustu na dwa naleśniki, natomiast górną wypchnął w górę, zmieniając pier­si w dwie obfite, drżące półkule. Na balu przez cały czas skupiona była jedynie na ostrożnym manewrowaniu fałdzistą spódnicą w gęstym tłumie, denerwując się przy tym nieustan­nie, że przy głębszym oddechu jej piersi wyskoczą z gorsetu. Na dodatek zawstydzały ją pełne uznania spojrzenia panów, podziwiających efekt wystrojenia się w elżbietański gorset. Nigdy do tej pory nie doświadczyła takiego zainteresowania.

Cari postanowiła, drwiąc z siebie w duchu, że następnym razem, wybierając się na bal kostiumowy, większy nacisk położy na wygodę niż na historyczną dokładność stroju. Jesz­cze raz energicznie szarpnęła przód gorsetu.

- Czy mogę w czymś pomóc?

Głos, który rozległ się z tyłu tuż koło jej ucha, spowodo­wał, że Cari obróciła się gwałtownie. Nie było to mądre. Zapomniała o swoich starannie wykonanych według szesnastowiecznego wzoru pantoflach na dziesięciocentymetrowych koturnach. Straciła równowagę i desperacko wymachu­jąc rękami, wpadła prosto w wyciągnięte w ostatniej chwili ramiona.

Otoczyły ją i przycisnęły do szerokiej, półnagiej piersi. Cari uczepiła się tych ramion o twardych, solidnych mięś­niach, okrytych delikatnym, śnieżnobiałym płótnem, i bała się poruszyć. Na moment przywarła policzkiem do szerokiej piersi i zmarszczyła zabawnie nos, gdy połaskotały ją porastające tę pierś ciemne włoski.

Ta pięknie umięśniona klatka piersiowa od razu pozwoliła Cari odgadnąć, kto obejmuje ją w tej chwili ramionami. Już wcześniej dostrzegła, że wśród tuzinów Drakulów, zamasko­wanych Zorrów i Jeźdźców Bez Głowy na tym balu, wyda­nym na cele dobroczynne z okazji Halloween, był tylko jeden półnagi pirat. Dostrzegła także, że kostium ten okrywał ponad metr osiemdziesiąt przyciągającej oczy męskiej postaci, którą czarna opaska na oku i biała, rozpięta do pasa koszula jeszcze bardziej wyróżniały z tłumu.

Co prawda, Cari przysięgła sobie właśnie niedawno, że w najbliższej przyszłości pozostanie lodowato obojętna wo­bec mężczyzn, ale wcale nie była tak nieczuła na męski urok, jak drwiąco wyrzucał jej eks - narzeczony podczas ich ostat­niego, burzliwego spotkania! Była wystarczająco kobieca, by docenić prawdziwego mężczyznę! Albo go wyczuć.

Z bijącym sercem uniosła w górę głowę i spojrzała na opa­loną, bezwstydnie przystojną twarz z falistą, ciemną czupry­ną. Jedno piwne oko spoglądało na nią łobuzersko. Drugie przykrywała czarna opaska.

Z bliska wyglądał równie atrakcyjnie jak z daleka. Wypisz, wymaluj idealny pirat, pomimo tego beznadziejnie ahistorycznego kostiumu. Gdyby tylko była zdolna wykrztusić z siebie słowo, nie omieszkałaby natychmiast zwrócić mu uwagi, że te obcisłe czarne spodnie i biała koszula to holly­woodzki wymysł, nie mający żadnego związku ze strojem prawdziwych piratów. Ale ten mężczyzna nie potrzebował kostiumu, by przeistoczyć się w uwodzicielskiego łajdaka.

Wystarczał już s a m jego oślepiający uśmiech i diabelski błysk w oku.

Cari doskonale wiedziała, kto to jest. Tak jak każda kobieta obecna na tym balu, rozpoznała go natychmiast w momencie, gdy wkroczył do sali balowej. Josh Keegan - duma Atlanty - który tu się urodził i tu rozpoczął swą karierę. Mistrz gry w golfa i zaprzysięgły kawaler. Brukowa prasa rozpisywała się nieustannie o jego bardzo swobodnym, wręcz gorszącym (nawet gdyby te opowieści choć w połowie były prawdziwe) trybie życia.

Cari, jako historyk i z zamiłowania, i z zawodu, niewiele wiedziała o sporcie, a o golfie nie miała najmniejszego poję­cia. Ze sportowcami miała przecież do czynienia jedynie cza­sami na zajęciach z historii, które prowadzi dla studentów pierwszego roku. To znaczy, prowadziła, poprawiła się w my­śli. Skrzywiła się, przypominając sobie o swoim obecnym statusie nie zatrudnionej, czyli bezrobotnej.

Ponieważ i historykom zdarza się stać w kolejce do kasy w supermarkecie, nie mogła nie zauważyć zdjęć Josha Keegana, w różnych ujęciach, na pierwszych stronach brukowej prasy wykładanej w pobliżu kas. Z reguły na fotografiach towarzyszyły mu zmieniające się nieustannie, urodziwe dziewczęta, przytulone do jego atletycznego torsu lub wpa­trzone w niego z uwielbieniem.

Ta sama prasa z upodobaniem roztrząsała detale wypadku Keegana, który wydarzył się kilka miesięcy wcześniej. Piłka golfowa wypadła z krzaków z ogromną siłą w stronę Keegana i trafiła w jego okulary słoneczne, których plastykowe odłam­ki wbiły mu się w lewe oko. W artykułach, opatrzonych sensacyjnymi tytułami, zastanawiano się, czy piłkę tę przypadko­wo wybił inny gracz, czy też może jakiś zazdrosny mąż, a może zadziałały tu po prostu siły nadprzyrodzone? Tak czy owak, Keegan wyszedł z wypadku z czarną opaską na oku. Akurat jemu przydało to jedynie uroku, zwiększając jego łobuzerski wdzięk.

Właśnie ten swój łobuzerski wdzięk demonstrował w całej okazałości Cari. Usta rozciągały się w leniwym uśmiechu, białe zęby lśniły w mocno opalonej twarzy. I w dodatku były niebezpiecznie blisko warg zachwyconej nim dziewczyny.

- Bardzo przepraszam. Nie zamierzałem pani przestra­szyć. Dobrze się pani czuje?

Cari, przytomniejąc, odchyliła głowę od jego piersi i zerk­nęła na gorset sukni. Z ulgą stwierdziła, że wszystko znajduje się na swoim miejscu.

- Nic mi nie jest, wszystko w porządku - stwierdziła.

Odsunęła się energiczniej, ale poczuła gwałtowne szarp­nięcie. Złota koronka, która zdobiła przód gorsetu, wpląta­ła się w ozdobną klamrę pasa pirackich spodni. Instynktow­nie chroniąc cenną starą koronkę przed podarciem, przytuli­ła się znowu do Keegana. Jego uśmiech stał się jeszcze szer­szy. Całe to wydarzenie pozbawiło Cari tchu. Ledwo doszła do siebie.

- Bardzo mi przykro, ale wygląda na to, że złapaliśmy się...

- Wydaje mi się, że to pani została złapana. Porozumiewawczy błysk w oku nie pozostawiał złudzeń.

Zarumieniona Cari znowu cofnęła się gwałtownie.

- Ostrożnie! Porwie pani koronki.

Przysunął się bliżej, przytrzymując ją między rozstawio­nymi, muskularnymi udami. W geście tym nie było nic nie­stosownego, zważywszy imponującą szerokość rozpiętej na Obręczy spódnicy historycznej sukni. Ten ruch sprawił, że obręcz gwałtownie zmieniła położenie. Z przodu opadła, za to z tyłu uniosła się, podciągając spódnicę do góry, przez co ukazały się łydki Cari w bardzo współczesnych podkolanówkach. Na samą myśl, że ktoś zauważy ten tak nie pasujący do historycznego kostiumu detal, Cari oblała się rumieńcem. Je­szcze mocniejszym niż ten spowodowany jej uwięzieniem między udami Josha.

- Nie chciałbym sprawić pani przykrości, Scarlett - po­wiedział Keegan z rozbawieniem w głosie na widok góry ma­teriału, która nagle wyrosła za plecami Cari - ale pani kryno­lina zupełnie się zdefasonowała. Wcale nie jest okrągła, tylko szeroka i spłaszczona.

- I właśnie taka powinna być. To jest hiszpańska krynolina.

- Naprawdę? Chyba mnie pani nabiera. Przekomarzał się z nią. Cari poczuła dreszcz podniecenia.

Była kompletnie wyprowadzona z równowagi jego bli­skością.

- To nie jest ten rodzaj krynoliny, jakiej używały damy na przedsecesyjnym Południu - rozpoczęła fachowy wykład. - Moja krynolina jest kopią krynoliny hiszpańskiej, vertugado, która była modna na królewskim dworze Kastylii pod koniec XV wieku.

Josh, w miarę jak jego wzrok przesuwał się wzdłuż impo­nującej szerokości spódnicy, wydawał się coraz bardziej roz­bawiony.

- No. proszę. Nic dziwnego, że naród, którym rządzili inkwizytorzy, stworzył też coś takiego dla ochrony cnoty swo­ich kobiet.

- Muszę sprostować - wtrąciła Cari, zezując lekko z prze­jęcia. - Królowa Juana poleciła wykonać tę krynolinę, aby ukryć swoją ciążę przed okiem męża impotenta, Henryka V.

- Nie stroi sobie pani ze mnie żartów? - Josh spoglądał teraz na suknię z niekłamanym zainteresowaniem.

No, tak. Mogła przewidzieć, że tego rodzaju ciekawostki historyczne Josh Keegan potrafi docenić. Chociaż, wziąwszy pod uwagę wszelkie okoliczności, królowa Juana ani się umy­wała do niego, jeżeli chodzi o miłosne podboje.

- Ani mi głowie żartowanie z pana - oświadczyła poważnie. W głębi serca Cari nie mogła uwierzyć, że ten mężczyzna, na którego polowały wszystkie kobiety, jest w jakikolwiek sposób zainteresowany paplaniem o historii mody. Ostrożnie odchyliła się jak najdalej od niego, bacząc, by nie podrzeć koronki.

- Chwileczkę cierpliwości, zaraz pana uwolnię.

- Dla ciebie wszystko, najdroższa. Cari, starając się zupełnie nie zwracać uwagi ani na jego familiarny sposób mówienia, ani na wzrok, wpatrujący się w jej dekolt, wsunęła ręce między ich ciała. Zakręciło się jej w głowie, gdy dotknęła gładkiej skóry.

Przecież to idiotyczne, przekonywała siebie uparcie, jed­nocześnie nerwowo wyplątując koronkę zaczepioną za klamrę jego pasa. Dopiero trzy miesiące minęły od zerwania zarę­czyn. Rzuciła pierścionek zaręczynowy wraz z podaniem o zwolnienie z pracy na biurko narzeczonego i wyszła z jego gabinetu z dumnie podniesioną głową. Od tej pory pogrążyła się całkowicie w badaniach naukowych, żyjąc z oszczędności i czekając z niecierpliwością na wiadomość o uzyskaniu sty­pendium, o które się ubiegała w Atlanta History Center.

Od wielu tygodni nie pozwalała sobie na żadne rozrywki. Ten elegancki bal na cele dobroczynne, na który wstęp ko­sztował więcej niż wynosiła jej tygodniowa pensja, był nor­malnie poza jej możliwościami. Dostała darmową kartę wstę­pu na tę imprezę w nagrodę za pracę jako ochotniczka przy obsłudze olimpiady dla niepełnosprawnych w Atlancie. Miała przed sobą jedyną okazję zaprezentowania się publicznie w stroju, który skopiowała z taką ogromną pieczołowitością! Nie mogła się oprzeć podobnej okazji.

Tylko że zaprezentowanie historycznego stroju to jedno, a stanie tu sczepioną ze współczesnym piratem, który w do­datku nie spuszcza oka z jej dekoltu, to drugie. Nie może jednak ulec czarowi żadnego mężczyzny, nawet takiego, który różni się od jej byłego narzeczonego jak filiżanka pysznej, niezdrowo kalorycznej czekolady od dietetycznego, beztłusz­czowego, pozbawionego cholesterolu ryżowego ciasta. Cari, starając się uniknąć kontaktu z ciepłą, aksamitną skórą mę­skiego brzucha, skupiła się na odzyskaniu cennej koronki bez szwanku.

- Proszę wciągnąć brzuch - rozkazała, przygryzając dolną wargę z przejęcia.

- Już bardziej nie mogę. Ostatnio wyszedłem trochę z formy.

Jeżeli on nie jest w formie, przemknęło Cari przez myśli to cóż może powiedzieć reszta panów obecnych na tej sali?

- Już kończę, panie Keegan. Jeszcze chwileczkę cierpli­wości.

- Pani wie, jak się nazywam?

- Chyba wszyscy to wiedzą, nieprawdaż? - zauważy­ła Cari, pochylona nad klamrą pasa od spodni Keegana. - Pańskie zdjęcie ozdabiało każde ogłoszenie i każdy afisz o tym balu. Jest pan przecież honorowym gospodarzem tej imprezy.

- Tak, zgadza się. To ja, honorowy gospodarz. Dziwny ton jego głosu zwrócił uwagę Cari, ale zanim zdążyła się zastanowić nad przyczyną tego, tuż obok rozległ się inny donośny głos.

- Hej, Josh, szukam cię wszędzie.

- Odczep się, Oglethorpe.

- Ależ jesteś nam niezbędny, jako honorowy gospodarz, do rozpoczęcia licytacji na... Och! Proszę mi wybaczyć.

Cari' dostrzegła wychylającego się zza ramienia Keegana wysokiego, siwego mężczyznę w pasiastym, więziennym stroju z kulą i łańcuchem, który trzymał w ręku. Nieznajomy uśmiechnął się znacząco na widok majstrującej przy pasku od spodni dziewczyny.

- Cóż za szybkość działania, Josh. Nawet jak na ciebie, tempo błyskawiczne.

- Zjeżdżaj, Billy Bobie - warknął Keegan, nawet nie ra­cząc odwrócić głowy.

Billy Bob? Cari ze zdumieniem rozpoznała zastępcę gu­bernatora stanu, Williama Roberta Oglethorpe.

- Zrobiłbym to z ochotą, stary - zachichotał tamten. - Ale jesteśmy tu po to, by zebrać trochę gotówki, zapomniałeś?

Możesz spuścić swoją zdobycz z oka na chwilę, by się tym zająć?

- Niestety, nie mogę - odparł Keegan, uśmiechając się do Cari. - Zostaliśmy złapani na haczyk.

- Josh Keegan złapany na haczyk? - zadrwił Oglethorpe. - Chciałbym to widzieć!

- I ja też! - zahuczał kolejny głos. Co się dzieje? Cari poczuła się nieswojo. Spotkanie fan klubu Josha Keegana? Obróciła głowę i dostrzegła, jak diabeł w czerwonym kostiumie i z długimi widłami przyłącza się do ich grupki. Wymalowane na czarno diabelskie brwi uniosły się w zdumieniu na widok jej rąk przy klamrze pasa Josha. Oblała się rumieńcem, uświadamiając sobie, że oto została zakwalifikowana jako zdobycz Keegana.

- Za widok Josha złapanego na haczyk wielu z nas go­towych jest dać wszystkie pieniądze. - Zastępca guberna­tora nie przestawał chichotać. - Nie wiem, co w tym jest, ale każdy żonaty mężczyzna dużo dałby za to, by ujrzeć zaprzysięgłego kawalera skrępowanego jakimikolwiek wię­zami.

Tu potrząsnął łańcuchem dla podkreślenia swego wywodu. Lucyfer spoglądał na niego przez chwilę w zamyśleniu, po czym w przypływie nagłego natchnienia walnął w podłogę widłami.

- To jest myśl, Billy Bob! Zamiast robić licytację starych trofeów sportowych, które nikomu nie są potrzebne, a zwła­szcza na dzisiejszym balu, zróbmy licytację Josha. - Zerknął na Cari i dodał: - A jeszcze lepiej, ożeńmy go, gdyż, zdaje się, znalazł już partnerkę.

- Zaraz, zaraz, Harry! - zaprotestował Josh. - Posuwasz się za daleko!

- Uwierz mi, Josh, to wspaniały pomysł! - upierał się diabeł. - Urządzimy ślub na niby, a potem będziemy zbierać „prezenty ślubne” od uczestników balu. Oczywiście, wszy­stko zostanie przekazane na organizację olimpiady dla niepeł­nosprawnych. Mówię wam, zbierzemy kupę forsy.

- Niegłupio to wymyśliłeś - poparł diabła prawnik - skazaniec. - Zgódź się, Josh. Robiłeś kiedyś bardziej zwariowane numery.

- Bo ja wiem...

- Być może panom ten pomysł wydaje się świetny - wtrąciła się Cari, trochę urażona tym, że trzej mężczyźni najwyraźniej z góry założyli jej akceptację tego zwariowanego planu. - Mo­żecie sobie wyprawiać ślub panu Keeganowi, ale musicie znaleźć mu inną pannę młodą. Mnie to zupełnie nie interesuje.

Ani teraz, ani w najbliższej przyszłości. Możecie się wy­pchać ze swoim małżeństwem, pomyślała.

- Ależ wy stanowicie taką idealną parę - nie ustępował Lucyfer. - Dama i pirat. Hiszpańska arystokratka i korsarz, który ją porwał.

Cari nawet nie pokusiła się o wytknięcie mu, że haft sukni dobitnie podkreśla jej angielski, nie hiszpański styl. Nie oświadczyła mu także, że nie życzy sobie być przez nikogo porywana. Z determinacją pracowicie uwalniała koronkę, za­plątaną w klamrze paska Keegana, marząc, by wreszcie ta idiotyczna sytuacja się skończyła.

- No, nie bądź taka - mruczał uwodzicielsko diabeł, jakby kusił Ewę. - To tylko dla draki.

Cari, nie zwracając uwagi na diabelskie podszepty, zdecy­dowanie pociągnęła za koronkę i w końcu oswobodziła się. i Z ponurą miną oglądała rozdarcie. Przybranie sukni koszto­wało bardzo drogo. Wypatrzyła tę koronkę w starym, zaku­rzonym sklepiku ze starociami w Savannah i wiedziała, że bez niej stąd nie wyjdzie. Ale nie miała zamiaru pozwolić, by przywiązała ją, nawet symbolicznie, do jakiegokolwiek męż­czyzny.

Uwolniwszy się wreszcie z pęt, spróbowała odsunąć się jak najdalej o...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin