Burza
Elżbieta Wasiuczyńska, Wojciech Widłak
- Uff – sapała kaczka Katastrofa.
- Uuff – sapał pies Pypeć.
- Uuuff – sapał Pan Kuleczka.
- Bzyk-bzyk – sapała po swojemu mucha Bzyk-Bzyk.
Wybrali się na wyprawę. Pan Kuleczka obiecał, że zrobi im dużo zdjęć. Z fleszem, bo Katastrofa bardzo lubiła, jak przed oczyma nagle błyskało i przed chwilę nic nie było widać. Ale niewiele z tego wyszło. Wszystko przez tę pogodę. Rano, kiedy wychodzili z domu, było całkiem przyjemnie. Teraz zrobiło się tak gorąco, że Pan Kuleczka nie miał siły na żadne zdjęcia. Ptaki nie śpiewały. Liście na drzewach w ogóle się nie ruszały i trudno było oddychać. Sapanie trochę pomagało. Ale tylko trochę.
- Ależ ciężkie powietrze – powiedział któryś raz Pan Kuleczka i oparł pot z czoła. – Można by je nożem kroić.
Pypeć spróbował sobie wyobrazić takie pokrojone powietrze, ale udało mu się wyobrazić tylko pokrojony tort. Wcale nie miał na niego ochoty. Chciało mu się pić.
- Pić!- powiedziała kaczka Katastrofa.
Pan Kuleczka wyjął z plecaka plastikową butelkę i nalał każdemu trochę wody.
- Tak mało? – zajęczała Katastrofa.
Pan Kuleczka pokazał pustą butelkę.
- Dobrze – ucieszyła się niespodziewanie Katastrofa – Możemy się bawić, że jesteśmy na pustyni, skończyły nam się ostatnie zapasy wody i znikąd ratunku...
- Bzyk-bzyk – zabzyczała leniwie Bzyk-Bzyk, przelatując nad nimi.
- I krążą nad nami żarłoczne sępy! – ucieszyła się jeszcze bardziej Katastrofa.
Pypeć spojrzał w niebo i się zasępił.
- Umieram z pragnienia! – wołała Katastrofa radośnie – Wody, wody!
Pan Kuleczka znowu otarł pot z czoła.
- Coś mi się wydaje, że wody będzie dosyć – odezwał się niespodzianie Pypeć.
Katastrofa nie zwróciła na to uwagi.
- Musimy znaleźć jakąś oazę – zawołała. – Inaczej marny nasz los.
- Oaza się przyda – potwierdził Pypeć. – Żeby się schować.
Zanim Katastrofa zdążyła spytać, przed czym właściwie muszą się schować, dmuchnęło, a Pan Kuleczka ledwo zdążył złapać swój słomkowy kapelusz.
- Naprzód! – zawołał – Pamiętam, że tu niedaleko jest taka mała drewniana budka.
I wszyscy pobiegli. Znów dmuchnęło, pociemniało, a na zakurzonej dróżce zaczęły się pojawiać pierwsze ciemne plamki.
- Deszcz! – krzyknęła Katastrofa.
Na szczęście wtedy właśnie za zakrętem ukazał się drewniany domek. Dopadli go, ciężko sapiąc, i schowali się pod dach. W samą porę. Krople deszczu pukały do nich z góry coraz mocniej i mocniej, a potem pukanie zmieniło się w szum.
- Widzicie? Mówiłem, że wody będzie dosyć – powiedział Pypeć. – Widziałem chmurę.
Na chwilę zrobiło się bardzo jasno.
- A o tym nic nie mów… - zaczęła Katastrofa, przesuwając się do Pana Kuleczki.
W powietrzu coś gromadnie zamruczało. Katastrofa wskoczyła Panu Kuleczce na ręce, a Bzyk-Bzyk – do kieszonki na sercu.
- Burza – zauważył Pypeć… I przytulił się do Pana Kuleczki z drugiej strony.
Znów błysnęło i tym razem zaryczało. Pan Kuleczka przytulił ich i powiedział:
- Zobaczcie, jakie mamy szczęście: dostaliśmy wszystko, co chcieliśmy. Oazę wodę, no i wyglądam na to, że nie tylko ja chciałem nam dzisiaj zrobić zdjęcia…
Błysnęło i zamruczało, ale tym razem nikt się tak bardzo nie przejął.
- Ciekawe, gdzie te zdjęcia będzie można obejrzeć… - zaczęła się zastanawiać Katastrofa.
- A ja bym tylko wolał, żeby ten aparat pracował trochę ciszej – powiedział Pypeć.
Ale starali się nie ruszać. Wiadomo – żeby jak najlepiej wyjść na fotografii.
„DZIECKO” nr 8, sierpień 2002, s. 72-73
mamawojtusia2