Paige_Laurie_ Kochanka_z_charakterem_7.pdf

(789 KB) Pobierz
Paige_Laurie_ Kochanka_z_charakterem
Laurie Paige
Kochanka
z charakterem
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Maya Ramirez wciągnęła do płuc świeże, orzeźwiające
powietrze, po czym westchnęła głęboko. Może nie była naj­
szczęśliwszą kobietą na świecie - w ciągu ostatnich ośmiu
miesięcy zbyt wiele niepokojących rzeczy wydarzyło się
na ranczu Coltonów - ale przynajmniej bez lęku patrzyła
w przyszłość.
Łagodna klacz, zwana Rudą ze względu na rdzawy
kolor sierści, zastrzygła nerwowo uchem. Maya poklepała
ją po szyi i rozejrzała się dookoła, podziwiając piękne
krajobrazy.
Przez pierwszy tydzień lutego na północnym wybrzeżu
Kalifornii pogoda nie dopisywała: było chłodno i deszczo­
wo. Ale wreszcie nastała upragniona zmiana: chmury znikły,
niebo przybrało jednolity odcień błękitu, a temperatura
w cieniu dochodziła niemal do dwudziestu stopni.
W tak piękny, słoneczny dzień wszystko wydawało się
możliwe. Prawie wszystko, poprawiła się w myślach Maya,
odpędzając od siebie pszczołę. Bzycząc cicho, owad pole­
ciał w stronę pola obsianego rubinem, który powoli zaczy­
nał kwitnąć na biało, żółto i niebiesko.
- Zobaczcie, sokół! - zawołał dziesięcioletni Joe
Colton Junior, wskazując na skały ciągnące się wzdłuż
zachodniej granicy rancza.
6
LAURIE PAIGE
- Gdzie? Gdzie? - dopytywał się młodszy o dwa lata
Teddy Colton; zadarł głowę, ale żadnego sokoła nie dojrzał.
- Ojej, ty śle... - Starszy chłopiec popatrzył na Mayę
i zreflektował się. - Tam, nad sosnami.
Maya pogroziła mu palcem, po czym uśmiechnęła się
przyjaźnie. Nie pozwalała swoim podopiecznym używać
wyzwisk ani przekleństw. Chociaż jako niania zatrudnio­
na była od niedawna, opiekowała się chłopcami od sa­
mego początku; miała szesnaście lat, kiedy pani Colton
po raz pierwszy zabrała ją z sobą do luksusowego ku­
rortu, aby zajęła się małym Joem, który liczył wówczas
zaledwie kilka miesięcy.
Od tamtej pory minęło dziesięć lat.
Maya ponownie westchnęła. Zdziwiła się, czując pie­
czenie pod powiekami. Po chwili wróciła myślami do
przeszłości.
Czas płynął tak szybko, a zarazem tak wolno.
Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczęła studia me­
todą korespondencyjną, czyli przez Internet. Mieszkała
z rodzicami na terenie posiadłości Coltonów; pomagała
matce w prowadzeniu domu, a kiedy pani Colton uro­
dziła Teddy'ego, coraz częściej opiekowała się dwójką
maluchów.
W zeszłym miesiącu Meredith Colton poprosiła ją, aby
zamieszkała w głównej rezydencji i przyjęła posadę
opiekunki chłopców. Ich niani, jak to określiła. Maya zgo­
dziła się; potrzebowała pieniędzy.
Znów odpędziła sprzed twarzy pszczołę. Kilka kolej­
nych spostrzegła na końskiej grzywie. Jedna usiadła zwie­
rzęciu na uchu. Klacz potrząsnęła gwałtownie łbem.
KOCHANKA Z CHARAKTEREM
7
- Możemy się pościgać? - spytał Teddy, wpatrując
się w Mayę błagalnym wzrokiem.
Skinęła głową.
- Dobrze, tym bardziej że jakoś dużo tu pszczół. Nie
odpędzajcie ich, bo się rozzłoszczą. Po prostu odwróćcie
się i jedźcie w stronę stajni, a one same odlecą.
Chłopcy posłusznie wykonali polecenie. Kiedy odje­
chali kilka metrów, Maya pociągnęła lekko wodze. Klacz
wymachiwała nerwowo ogonem. Po chwili obróciła się
i ruszyła przed siebie, najpierw stępem, potem kłusem.
Maya popatrzyła na pędzących przed nią chłopców,
którzy pokrzykiwali wesoło. Pochyliła się nieco do przo­
du i zaciskając mocniej kolana, usiłowała zmusić klacz
do galopu. Nie dała rady. No trudno, pomyślała, ściągając
wodze. Koń zwolnił do stępa, a ona odprężyła się.
Zbliżając się do padoku, klacz znów zaczęła potrząsać
łbem i wymachiwać ogonem. Maya poklepała ją po szyi.
- No, Ruda, co się dzieje? - spytała. - Pszczoły daw­
no odlecia...
Nie dokończyła. Klacz zarżała głośno, podrzuciła gło­
wę i nagle, bez uprzedzenia, puściła się szaleńczym ga­
lopem w kierunku stajni. Maya z całej siły chwyciła się
łęku; na myśl, że może spaść, ogarnęło ją śmiertelne prze­
rażenie.
Raptowny przypływ adrenaliny sprawił, że wstąpiła
w nią siła. Uniosła się w strzemionach; jej uda pełniły
funkcję resorów absorbujących wstrząsy. Usiłowała ściąg­
nąć wodze, zmusić klacz, by zwolniła tempo, ale zwierzę
gnało na oślep, głuche na rozkazy jeźdźca.
Kilkadziesiąt metrów dalej widziała, jak chłopcy ze-
8
LAURIE PAIGE
skakują z koni i przyglądają się jej ze zdziwieniem.
A potem zobaczyła, jak na konia, którego Joe zwolnił,
wskakuje jakiś mężczyzna i gna jej naprzeciw.
Nagle, jakieś piętnaście metrów przed nią, wyrosło
ogrodzenie. Zdawała sobie sprawę, że klacz obarczona
siodłem i jeźdźcem nigdy nie pokona tej przeszkody.
- Prrr! - zawołała wystraszona i jeszcze mocniej po­
ciągnęła wodze, chcąc zmusić spanikowane zwierzę do
skrętu.
Słysząc za sobą tętent kopyt, obejrzała się przez ramię.
Mężczyzna, który dosiadł wierzchowca Joego, był tuż za
nią. Trzy sekundy później konie pędziły jeden przy dru­
gim, niemal ocierając się bokami.
- Wysuń nogi ze strzemion! - krzyknął mężczyzna.
- Złapię cię!
Zrobiła, jak mówił, a on wyciągnął ręce; po chwili
była w jego ramionach. Szarpnął wodze. Wierzchowiec
skręcił; biegł wzdłuż ogrodzenia. Biorąc z niego przy­
kład, Ruda również skręciła. Mężczyzna nakazał swoje­
mu koniowi, aby zwolnił. W ciszy, jaka nastała, słychać
było jedynie sapanie zwierząt i ludzi.
Ramiona mężczyzny otaczały Mayę ciasno. Czuła się
w nich bezpieczna. Jakby po długiej podróży wreszcie
dotarła do celu, do ukochanego domu.
- Cholera jasna, co ci strzeliło 'do głowy?! - ryknął
Drake Colton. - Galopem? W twoim stanie?
W popołudniowym słońcu jego piwne oczy błyszczały
złością. Romantyczna iluzja pękła niczym bańka mydlana.
- Rudą chyba użądliła pszczoła - odparła Maya. -
W ucho.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin