Perry Steve - Conan prowokator.pdf

(332 KB) Pobierz
409500756 UNPDF
STEVE PERRY
CONAN PROWOKATOR
TYTUŁ ORYGINAŁU CONAN THE DEFIANT
PRZEKŁAD ROBERT LIPSKI
Dla Dianne i stale zmiennej miłości
Dla prawie dorosłych Dala i Steph
I dla Jona i Jess mających
długą drogą przed sobą
PROLOG
Neg Złowrogi szedł przez komnaty umarłych.
Było rzeczą zwykłą, to iż odwiedzał tak zawilgocone, cuchnące pleśnią miejsca,
gdyż jako
nekromanta wysączał swą moc niczym mroczny syrop od tych, których nie było już
wśród
żywych. Będąc czymś więcej aniżeli praktykiem prostych zaklęć śmierci, Neg
przetrzymywał
więźniów w chłodnych pomieszczeniach pod posępnym zamczyskiem zaludnionym przez
Bezokich. Ludzie nazywali znajdujących się w mocy Nega nieumarłymi, a gdy o nich
mówili,
odruchowo wykonywali gest chroniący przed złymi mocami. Nekromanta śmiał się na
myśli
o tym. Ludzie byli bydłem, a Neg wilkiem. Któregoś dnia zapanuje nad żyjącymi,
tak jak
obecnie władał nieumarłymi.
Cienie tańczyły na osmolonych sadzą ścianach za sprawą czarnych świec w
zielonkawych,
mosiężnych obsadach. Dym unoszący się znad płomyków zaciemniał jeszcze bardziej
sufit i
ściany. Żaden żyjący nie trafił do tego miejsca z własnej woli, nawet Bezocy
przychodzili tu
tylko, by zajmować się świecami, i to wyłącznie na rozkaz Nega. Nie potrzebowali
światła, a
więźniowie Nega nie musieli oglądać się nawzajem. Nieumarli obezwładnieni byli
silnym
zaklęciem, a jedyne czego pragnęli, to wymknąć się z jego mocy i przekroczyć
granicę
Szarych Krain.
Neg roześmiał się, a dźwięk ten przetoczył się przez opustoszały korytarz
odbijając głucho
od kamiennych ścian. Nie ulegało wątpliwości, że nieumarli chcieli zrezygnować z
jego
gościny. Nie mógł jednak do tego dopuścić, bowiem zbyt wiele mieli mu do
zaoferowania.
Przekroczyli Rzekę Śmierci i zostali stamtąd zawróceni. Wiedzieli to, co nie
dane jest
zwykłym śmiertelnikom. Za ich pośrednictwem Neg poznał owe sekrety. Ta wiedza,
dla
kogoś kto przez lata nabrał sporo umiejętności, mogła stać się prawdziwą potęgą.
Brązowy szczur zapiszczał na przechodzącego maga, który przeszkodził mu w
ogryzaniu
kości ludzkiego palca. Neg zmierzył gryzonia miażdżącym spojrzeniem, a szczur
natychmiast
zamilkł rażony mocą maga. Zwierzak zadygotał, wydał jeszcze jeden pisk i
przewrócił się.
Nagi różowy ogon drgnął nerwowo i gryzoń zdechł.
Neg uśmiechnął się, po czym wszedł z wilgotnego korytarza do ogromnej komnaty.
Płaty
czarnej pleśni pokrywały ściany, a migocące światło nie było w stanie
powstrzymać
atakującej zewsząd ciemności. W przesiąkniętym wonią zgnilizny powietrzu unosił
się
dławiący zapach śmierci.
Neg ruszył w stronę środka komnaty, nie poruszony mrokiem, pewny swoich
poczynań.
Wziął głęboki oddech upajając się odorem rozkładu, jak zwykły śmiertelnik
rozkoszujący się
zapachem przednich perfum. To była jego domena. Jego.
— Pójdźcie — rozkazał. Głos odbił się od odległych ścian i powrócił doń równie
głuchy
jak łoskot jego kroków.
Ciemność zafalowała. Rozległo się skrzypienie ścięgien, szelest wyschłego,
grobowego
odzienia i szuranie przegniłych stóp na kamieniach. Dojmujący chłód omiótł Nega
i
przybierał na sile wbijając lodowe szpony coraz dalej w głąb jego ciała aż do
szpiku kości. To
również było częścią jego siły. Powiew wzmógł się mierzwiąc długie włosy Nega.
Niegdyś
były one czarne, tak czarne, że prawie granatowe, ale siwizna już dawno temu
zdołała je
opanować. Minęło pięćset lat, odkąd oglądał w zwierciadle swoje młodzieńcze
oblicze. To
jednak było bez znaczenia, już od dawna nie podlegał działaniu czasu.
Niewidoczne istoty w komnacie zbliżyły się tworząc krąg wokół Nega. Bliżej,
jeszcze
bliżej…
— Stać!
Dźwięki ustały. W komnacie słychać było jedynie szmer oddechu Nega.
— Kim jestem?! — zawołał Neg.
— Panem — odrzekło chórem trzydzieści głosów.
Dźwięk był jednak stłumiony, intonacja słaba, głos pozbawiony wewnętrznej siły.
— Tak, jestem i pozostanę waszym panem, chyba że zadecyduję inaczej. Nigdy o tym
nie
zapomnijcie — przerwał, by rozkoszować się swą władzą. Cisza otaczała go niczym
gruby
mroczny wełniany kokon. Odezwał się ponownie:
— Kto z was wie coś o Źródle Światła?
— Ja — odparł głęboki męski głos.
— Zbliż się.
Znów dało się słyszeć szuranie stóp na kamieniach.
Neg pstryknął palcami, ten dźwięk przypomniał trzask pękającego patyka albo
wyschłej
kości. Na poczerniałym paznokciu kciuka wykwitł mały ogienek i żółtawe światło,
zwalczywszy półmrok, rozjaśniło niewielki krąg wokół maga. To wystarczyło, by
ukazać
szare, pozbawione wyrazu oblicze martwego mężczyzny.
— Stój! Mów! Dlaczego nie zostało mi dostarczone?
Usta mężczyzny poruszyły się. Patrzył prosto przed siebie, jakby spoglądał na
jakąś
odległą krainę.
— Sępy żerują na trupach twoich wysłanników w cieniu wielkiego Min Koth.
— Na Czarną Rękę Seta! Co się stało! Mów szybko!
— Twoi ludzie zabili khaurawskich koczowników i zdobyli talizman, jak kazałeś.
Chcieli
jednak napchać sobie kabzy dodatkowym złotem sprzedając skradziony fałsz pewnemu
magowi z Khako w Koth. Zamiast złotem czarnoksiężnik zapłacił im trującym
proszkiem
czarnego lotosu. Twoi ludzie zginęli.
— Głupcy! Przywołam ich z Gehanny i sprawię, że przez tysiąc lat będą błagać
mnie o
śmierć!
Neg splunął na posadzkę, gniew narastał w jego sercu, chude ramiona naprężyły
się. Ci
ludzie będą cierpieć, z pewnością, ale co z talizmanem?
Wypowiedział to pytanie głośno.
— Walki mag również został zabity — rzekł nieumarły. — Źródło Światła trafiło w
ręce
kapłana. Teraz zmierza ku świętości Suddy.
— NIE!
— Tak.
Neg sięgnął do sakiewki przy pasie i wydobył garść przezroczy — stobiałych
kryształków.
Cisnął nimi w żywego trupa, który wydał cichy jęk, gdy biała smuga zetknęła się
z jego
twarzą. Potem rozległ się głośny syk. Z palącego się ciała wyciekał tłuszcz i
buchał dym.
Nieumarły runął na ziemię, uwolniony od dającego życie zaklęcia.
Nekromanta spojrzał na trupa.
— Nie, nie umkniesz mi tak łatwo. Raduj się krótkim pobytem w Szarych Krainach,
mój
rabie, bowiem już wkrótce znów wezwę cię na służbę!
Ogienek na jego dłoni znikł, po czym mag odwrócił się i ruszył do wyjścia z
komnaty.
— A wy możecie zasnąć. Wracajcie do swoich koszmarów — rozkazał. Kiedy mag
wyszedł, obłożone zaklęciem żywe trupy powłócząc nogami odeszły na swoje
miejsce.
Rozsypana na podłodze magiczna sól zasyczała i wyparowała w żółtawej chmurze,
wypełniając powietrze wonią palonej siarki.
Nieumarli tęsknie wpatrywali się w znikającą sól. Było jej dość, by uwolnić
jednego z
nich.
W ciemności, w zupełnym bezruchu stała kobieta znana jako Tuanne. Za życia była
piękna
i zachowała urodę nawet po śmierci, bowiem taka była wola Nega Złowrogiego.
Stała
nieruchomo nie poddając się rozkazowi nekromanty. Jeden kryształek
czarodziejskiej soli
wylądował na jej kształtnej piersi. Cienki jedwab sukni pozostał nie naruszony,
ale sól paliła
ją niczym rozgrzana do czerwoności igła.
Ból był potworny, ale nie krzyknęła, bowiem wraz z bólem przyszło uwolnienie od
wiążącego Tuanne zaklęcia nekromanty.
Inni powrócili na swoje miejsca i ponownie zapadli w sen pełen upiornych
koszmarów, ale
Tuanne stała niby wrośnięta w ziemię, dręczona coraz liczniejszymi pytaniami.
Czy to jakaś
okrutna sztuczka Nega? Czy będzie na nią czekał, jeśli spróbuje opuścić komnatę?
Jak mogło
do tego dojść? Czy to możliwe, że naprawdę nastąpiło przełamanie zaklęcia? Czy
rzeczywiście była wolna?
Nie, uznała Tuanne. Nie była wolna. Może była czymś więcej, ale przede wszystkim
była
nieumarłą, istotą nie martwą, ale i nie żywą. W tym stanie pozostawała dzięki
zaklęciu maga
od ponad wieku. Ludzie, których znała, wędrowali już dawno po Szarych Krainach.
Odmówiono jej prawowitego miejsca pośród nich, a podobnie jak inne żywe trupy
poddane
mocy Nega, niczego nie pragnęła bardziej jak godziwej śmierci.
Cóż. Jeśli to nie była sztuczka, jeśli istotnie wymknęła się z oko — wów, które
jąpętały, co
mogła teraz uczynić? Neg dzierżył klucz do jej śmierci i wystarczyło, by na nią
spojrzał, by
ponownie znalazła się w jego mocy. Musiał istnieć jednak jakiś sposób
pozwalający w pełni
uwolnić się od magicznej mocy nekromanty. I sposób na uwolnienie pozostałych
więźniów
Nega.
Tuanne przywołała swe wspomnienia zarówno te z życia, jak i z krótkiego pobytu w
Szarych Krainach. Po chwili z głębi umysłu napłynęła odpowiedź; czyste, jasne
światło
pośród szarości. Światło. Źródło Światła, którego poszukiwał Neg, by wzmocnić
swoje moce.
Talizman mógł dać wolność zarówno jej, jak i pozostałym, którzy uwięzieni byli w
tej
piekielnej komnacie. Musi odnaleźć ten artefakt i wykorzystać go, by uwolnić
siebie i resztę
więźniów!
Piękna nieumarła przekradła się do wyjścia, uśmiechając się po raz pierwszy od
stu lat.
Zrobi to co w jej mocy, aby zdobyć Źródło Światła. Uczyni wszystko, by osiągnąć
swój cel…
I
Młodzieniec przybył z Północy, przez góry, pokonując zimny, postrzępiony masyw
oddzielający Hyperboreę od Brythunii. Nazywał się Conan, był wysoki i dobrze
zbudowany.
Uzbrojony był w ciężki prosty miecz ze starego błękitnego żelaza, wciąż ostry,
choć
poszczerbiony w licznych bitwach. Zabrał ten miecz z kolan trupa i o mało nie
przepłacił tego
życiem. Wzdrygnął się na to wspomnienie.
Parający się podobnymi sztuczkami może z łatwością stracić duszę.
Lodowaty wiatr zmierzwił czarną czuprynę Conana, ale chłód nie miał
najmniejszego
wpływu na ogniki gorejące w jego niebieskich oczach. W Cymmerii takie wichury
były
częściążycia i przyjmowano je jako jedną z najmniejszych prób Croma.
Szedł już od kilku dni żywiąc się korzonkami i późnymi jak na tę porę jagodami.
Udało mu
się również pochwycić kilka królików. Była to trudna wędrówka, ale wolał to niż
swój
poprzedni los. Wszystko było lepsze od niewolnictwa, nawet wilki ścigające go
przez dwa
dni.
Barbarzyńca bacznie przepatrywał skały wzdłuż drogi. Szukał odpowiedniego
kamienia i
w końcu go znalazł. Kamień do ostrzenia, by zlikwidować szczerby na ostrzu.
Ojciec dobrze
go tego nauczył. Miecz musi być ostry i gładki, bo poszczerbione ostrze jest
słabsze i łatwiej
pęka.
Po godzinie miecz odzyskał dawny połysk i ostrość. Cymmerianin zamachnął się
orężem,
po czym uśmiechnął się. Jako syn kowala miał sporą praktykę, jeżeli chodziło o
brąz i żelazo,
a to ostrze było wyśmienite, zarówno pod względem wyważenia, jak i hartowania.
Trup, który ożył, kiedy ostrze zostało wyjęte z jego rąk, raczej już go nie
potrzebował,
podczas gdy Conanowi jak najbardziej mogło się przydać. Było wielu bogaczy,
którzy mieli
więcej złota, niż mogli wydać, i uszczknięcie odrobiny bogactwa z pewnością im
nie
zaszkodzi. Conan słyszał o Zamorze, mieście na południu, gdzie mieszkało wielu
bogatych
kupców posiadających olbrzymie skarby. Złodziej mógł się tam nieźle urządzić,
Cymmerianin zaś zamierzał wybrać się do miasta o nazwie Shadizar i potwierdzić
te
pogłoski.
Barbarzyńca nie wiedział, jak daleko było do Shadizaru. Postanowił, że będzie
szedł na
południe, póki go nie odnajdzie. Odkąd opuścił kryptę, w której schronił się
przed wilkami,
Conan nie napotkał na swej drodze ani jednej istoty ludzkiej. Widział króliki,
niedźwiedzie, a
nawet wielkiego górskiego kota, ale zwierzęta nie mogły wskazać mu drogi do
miasta.
Uśmiechnął się na tę myśl.
Głośny krzyk starł uśmiech z jego ust i młodzieniec poderwał się na równe nogi
unosząc
miecz.
Dźwięk dochodził gdzieś z górskiego stoku, od strony w którą zmierzał. Był
zaciekawiony,
ale nie nierozsądny. Pojmanie i niewola nauczyły go ostrożności. Ten, kto bez
namysłu rzucał
się na spotkanie nieznanego, był durniem, Conan z Cymmerii zaś z pewnością się
do nich nie
zaliczał. Szybko, acz ostrożnie ruszył w stronę, skąd dobiegł krzyk, wypatrując
bacznie
najmniejszych oznak niebezpieczeństwa. Na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że
samotny
wojownik stawia czoło pięciu przeciwnikom uzbrojonym w miecze, długie sztylety i
włócznie. Wojownik odziany w ciemną szatę stał zwrócony plecami do stromego
górskiego
zbocza. Przewaga liczebna napastników była oczywista, ale znajdowali się oni
niżej od swojej
ofiary i nie mogli zajść jej od tyłu.
W pierwszej chwili Conan chciał stanąć po stronie samotnego wojownika i o mało
tego nie
uczynił.
Pohamował się w ostatniej chwili. Uznał, że lepiej będzie popatrzeć przez chwilę
i
zobaczyć, co się wydarzy.
Cymmerianin podszedł nieco bliżej, nadal nie zauważony przez walczących.
Jeden z napastników skoczył naprzód i biorąc potężny zamach wymierzył cięcie w
głowę
ciemno odzianego mężczyzny.
Obrońca odskoczył w lewo i jego broń śmignęła na odlew, trafiając atakującego w
pierś.
Rozległ się dźwięk, jakby dojrzały melon upadł na kamienie.
Conan zamrugał zdumiony. Odziany w ciemną szatę mężczyzna nie miał miecza, lecz
krótką drewnianą pałkę.
Napastnik jęknął i runął w tył, przewracając jednego z kamratów. Drugi z
atakujących
usiłował dźgnąć mężczyznę włócznią i Conan ponownie zdumiał się szybkością
reakcji
tamtego. Mężczyzna odwrócił się i laską zablokował pchnięcie. Kontynuując ruch
po okręgu
w górę, odbił włócznię w bok i końcem pałki trafił włócznika w bark. Cymmerianin
usłyszał
wyraźnie trzask pękającej kości.
Trzeci napastnik zdołał jednak wsunąć włócznię między nogi napadniętego i
podciąć go.
Jednocześnie czwarty i piąty opryszek rzucili się, by uśmiercić powalonego.
Conan krzyknął, by zwrócić na siebie ich uwagę, i rzucił się naprzód. Włócznik,
który
podciął mężczyznę z laską, wykonał krótkie pchnięcie mierząc w pierś Conana, ten
jednym
cięciem przepołowił drewniane drzewce.
Równocześnie potężnie zbudowany mężczyzna zaatakował barbarzyńcę sztyletem
żłobiąc
krwawą bruzdę w jego udzie.
Rozjuszony Cymmerianin odwrócił się i ciął na odlew. Ostra stal pewnie trafiła
Zgłoś jeśli naruszono regulamin