Charlie strzelba i pusta szafa..doc

(39 KB) Pobierz

Uratuj ją przed przyszłością, Edwardzie, przed śmiercią.
Jedyne co mogę teraz zrobić, to właśnie odejść. Jej wizja nie daje mojej głowie spokoju, przynosi ból. Nie mogłem znieść tego widoku. Nie chciałem. Moje oczy, ciemno czerwone od ludzkiej krwi i ona, martwa. Był jeszcze jeden przerażający obraz w mojej głowie. Ciało Belli, gładkie jak jedwab, a zarazem twarde, nienaturalnie blade. Jej oczy mocno szkarłatne, dokładnie jak oczy nowonarodzonej wampirzycy. W domu pojawiło się urzeczywistnienie moich najgorszych koszmarów. Hayley. W mojej obecności ciągle zmienia się w Bellę z wizji Alice. Nie mogę zmusić jej do zniknięcia, bo Carlisle uważa ją za gościa. Jest tylko jedno, odpowiednie wyjście z tej cholernej sytuacji. Jeśli zostanę, prędzej czy później urzeczywistni się któraś z przepowiedni. Zaczerpnąłem powietrza, po czym wskoczyłem przez okno do pokoju Belli. Uciekaj Bello. I po co te myśli ? Wahanie się - to najgorszy błąd.
Odwróciła się gwałtownie.
- Musisz zawsze wchodzić tak cicho ?
- Charlie mógłby usłyszeć, zaraz do niego zejdę, na oficjalne "czekanie"
- Ahh tak .. Bardzo fajnie dziś wyglądasz - zarumieniła się - Ale powiesz mi w końcu, z jakiej to okazji ?
- Zobaczysz
Szybko zmieniłem decyzję, był jeszcze czas, by porozmawiać. Czekałem na odpowiedni moment. Błyskawicznie znalazłem się przed drzwami. Otworzył komendant Swan.
- To ty - zaczął ostrożnym tonem, starając się mnie nie przestraszyć - Wejdź, chociaż obawiam się, że będziesz musiał trochę poczekać. Usiedliśmy na przeciwko siebie w kuchni. Nie powinienem zachowywać się jak oschły starzec. Milczałem, nasłuchując jego myśli. Najwidoczniej chciał zrobić dobre wrażenie.
- Chcesz się czegoś napić ? Herbaty ?
- Poproszę wodę - uśmiechnąłem się, wiedząc, że przecież i tak jej nie tknę. Huh, doktor Carlisle najwidoczniej dba o dietę swoich dzieciaków. Wyprostowałem się, nasłuchując. Co chwilę udawałem, że biorę łyk wody do ust, a Charlie na szczęście nie zauważył, że jej nie ubywało. Po dwudziestu minutach ze schodów dobiegł stukot ciężkiego gipsu, który miała na nodze. Jednocześnie poderwaliśmy się z miejsca. Uważnie przyjrzałem się wyrazowi jej twarzy, próbując cokolwiek z niej wyczytać. O czym myślisz ? Niewiele się mogłem dowiedzieć, bo musieliśmy odegrać scenkę szczęśliwych nastolatków przed Charlim.
- To my chyba już pójdziemy. - powiedziała Bella, wykrzywiając usta w wymuszonym uśmiechu. Szepnęła ojcu coś o gazie pieprzowym i wyszła przede mną.
-Nie martw się, Charlie, odwiozę ją na czas.
Milczał, a ja z przymusu wyczytałem jego myśli "Nie ze mną te gadki"
Bella stała przy volvo, z oburzoną miną oszukanego dziecka. Z uśmiechem otworzyłem jej drzwiczki. - Panie przodem. - pomogłem jej wejść do środka, a kilka sekund później zająłem miejsce za kierownicą. Wyglądała uroczo, nawet z zagniewaną miną. Musiałem się jeszcze pozbyć Tylera, który był pewny, że Bella z nim spędzi ten wieczór.
- Bal abolwentów. Nie jestem taka głupia jak myślisz.
Jej głos był mieszanką zażenowania i frustracji. Spojrzałem na nią zaskoczony.
- Bello, czy kiedykolwiek powiedziałem, że jesteś głupia ? Czego się spodziewałaś ?
Stłumiłem w sobie wszystkie emocje, chociaż i tak mój ton był zbyt niegrzeczny jak dla niej. Z jej oczu wypłynęło kilka niekontrolowanych łez.
- Spodziewałam się wszystkiego, tylko nie balu do cholery. Dopiero później o tym pomyślałam.
- Dlaczego płaczesz ?
- Bo jestem wściekła, to wystarczy.
- Bello .. Co złego jest w balu absolwentów ?
Starałem się patrzeć na wszystko z jej perspektywy, ale nadal nie rozumiałem jak można się bać tak błahej i idiotycznej rzeczy jak ..
- Tańczenie.
Uśmiechnęła się mimowolnie, nie byłem jednak pewien czy nie był to odruch nerwowy.
Mówiłem ci, że mogę cię zmusić do tańczenia. - przypomniałem, uśmiechając się zjadliwie - Poza tym to najmniejszy problem.
- A jeszcze lepiej. Jaki jest większy problem? - spytałam z wyrzutem.
- Sama mi powiedz.
- Większym na pewno jest noga w gipsie. - wzruszyła ramionami.
- Bello zrób to dla mnie i przestań przejmować się błahostkami.
- Nie mam co protestować. Już połowa drogi do szkoły.
Nie widząc sensu w kontynuacji tej rozmowy, postanowiłem przemilczeć resztę drogi i pozwolić Belli trochę ochłonąć. Przewidziałem taką reakcję i w pewien sposób mnie ona bawiła.
- Jesteśmy na miejscu - powiedziałem dla formalności, wpatrując się w jej osobliwe, głęboko brązowe oczy. Zarumieniła się, ale nic nie powiedziała. Po chwili skrzywiła się, jakby była to niemiła informacja. Zbliżaliśmy się do fotografa, gdy zdecydowała, że rozejm to jednak najlepsze wyjście.- A co jak nie będzie cię na zdjęciu ? - wyszeptała z ciekawością.
Zaśmiałem się cicho - Nie martw się, będę na zdjęciu. Inaczej bym cię tu nie prowadził. Uśmiechnij się chociaż do zdjęcia.
- Chciałbyś - odparła z wyższością.
- Uśmiech proszę - zakomunikował swoim dziwacznym akcentem Mike Newton.
- On mnie wkurza, to chyba twoja sprawka. - zaczęła, kiedy odeszliśmy nieco dalej.
- Do dzisiaj był pewien, że cały wieczór spędzi z Tobą, ale wszystko już sobie wyjaśniliśmy - oznajmiłem
- Bez szczegółów proszę.
Znów się potknęła... Rosalie próbowała doprowadzić mnie do szewskiej pasji swoimi uwagami, ale nie zwracałem na niej większej uwagi, chociaż starała się ze wszystkich sił przekrzyknąć mentalnie każdą moją myśl.
Znudzeni tłokiem i hałasem typowej potańcówki ruszyliśmy w stronę altanki. Nieświadomie 'przesłuchiwałem' każdą osobę obecną balu. W przeciwieństwie do mnie mieli ludzkie problemy, szczerze mówiąc zazdrościłem takiemu Newtonowi, że nie musiał się martwić o każdy ruch przy swojej dziewczynie. Nie martwił się, że przypadkowo ją zmiażdży na oczach wszystkich. Jakim prawem los zadecydował, że Bella odwzajemniła moje uczucie ? Powinna była mnie nienawidzić, tak jak planowałem. Carlisle, gdyby nie on, zmarłbym w 1918, a ona miałaby normalne życie. Czego się spodziewała, jak nie balu absolwentów ? Nie pozwolę, by w życiu ominęło ją cokolwiek z mojego powodu. Teraz muszę zrobić wszystko, by wynagrodzić jej jakoś moją odmienność. Musi żyć jak inni ludzie i tylko ja jestem ku temu przeszkodą. Nie chciałem przerywać towarzyszącej nam ciszy. Zapadał Zmierzch, twarz Belli wyraźnie pojaśniała w promieniach zasłoniętego chmurami księżyca. Szliśmy powoli, co wprawiało mnie w lekkie zniecierpliwienie. Chłodny powiew wiatru zamiast orzeźwić mój umysł, sprawił, że nęcący zapach Belli stał się o wiele wyraźniejszy. Jej woń zawróciła mi w głowie. Była tak cudowna, że z każdą chwilą pragnąłem być coraz bliżej, tymczasem moja natura szydziła sobie ze mnie. Z mojej słabości. Wstrzymałem oddech. Gdy nagle usłyszałem myśli Alice, krzyczącej wręcz w myślach tekst jakiejś piosenki. A dokładniej: Stała przy murku, z uśmiechem sprawdzała wizję najbliższej przyszłości, śpiewając mentalnie swoją własną wersję jakiejś idiotycznej piosenki.

'Więc nie daj się, nie napij się, nie jest tak źle, ochotę masz, lecz jesteś silny i nie napijesz się, więc nie martw się'
Wywróciłem oczami, wierząc w słowa piosenki i bezceremonialnie wziąłem Bellę na ręcę i zaniosłem do altanki w nieco szybszym tępie niż dotychczas.
Alice podążyła za nami, swoim bezszelestnym krokiem.
'Byłeś w tym miejscu, gdzie człowiek na ziemi, już dosięga nieba bram. Ból i cierpienie, wciąż niezrozumienie. 'Dlaczego właśnie ja.' Gdy sił ci zabrakło, przybył pan Carlisle, i w prezencie swój jad ci dał. Po trzech dniach cierpienia, sto lat samotności, i znalazłeś właśnie ją. Bellę pokochałeś, i z nią będziesz już! Więc nie martw się, uśmiechnij się. Ochotę masz, na Belli krew, lecz przemóż się i nie napij się! Kochasz Bellę!'
Po chwili śpiewanie 'ucichło' musiałem kulturalnie 'podziękować' Alice, po powrocie do domu. Powinna to śpiewać Jasperowi, pewnie dla niego ją ułożyła. Poczułem ze ktos zranił moją męską, wampirzą dumę. Zachichotała jeszcze cicho, po czym weszła do środka.
- Co to było ? - zapytała. Czy chodziło jej o śpiew Alice, czy może o moją niecierpliwość ? Zgłupiałem.
- Nie obraź się, ale zdradziła mnie moja własna niecierpliwość. Odpowiesz mi na jedno pytanie ?
Kiwnęła głową.
- Myślałaś, że gdzie cię zabieram, jak nie bal absolwentów ? - starałem się, by moje pytanie miało jakiś sens.
- Nie wiem, ty i Alice macie różne pomysły. Bal absolwentów przyszedł mi do głowy podczas czekania na ciebie.
- Unikasz udzielenia tej właściwej odpowiedzi. Co przyszło ci do głowy po raz pierwszy ?
- Sam dobrze wiesz.
Jej głos nabrał niepewności. Zdenerwowany zacisnąłem zęby. Myślała, że mieliśmy zamiar ją przemienić ? Dlaczego ? Jak mogła aż tak bardzo tego pragnąć, chętna zakończyć swoje życie, nie zaznawszy dorosłości. Nie byłem tego wart. Nie byłem jej wart. Usłyszałem wyraźniejsze i szybsze bicie jej serca. I tu był sens wszystkiego. Uśmiechnąłem się na moment, co zbiło ją z tropu.
- Naprawdę jesteś na to gotowa ?
Wyraźniejszy stukot serca.
- Jestem gotowa żeby spędzić z tobą wieczność.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Zawsze była kiepskim kłamcą, ale wolałem się upewnić.
Przysunąłem swoją twarz do jej twarzy. - Nawet zaraz ?
Wyszeptała cicho: Tak.
Przysunąłem się bliżej, im wyraźniej czuła mój zimny oddech na szyi, tym bardziej się denerwowała. Chory na umyśle wampir, który uwielbia bawić się ludzkimi uczuciami. Parsknąłem śmiechem.
- Chyba nie uwierzyłaś, że zrobiłbym to tak szybko.
Teraz już została możliwość ironizowania sobie. Na jej twarzy malowało się wyraźnie niezadowolenie. Nie rozumiałem tego, nawet podczas próby spojrzenia na wszystko z jej perspektywy.
- Ledwo jestem w stanie się skupić.
- O tym właśnie marzysz ? O staniu się potworem ?
- Marzę o tym żeby nigdy się z tobą nie rozstawać.
Ból złamał jej głos. Tym razem byłem zły na siebie. Głupota, tak to się nazywa.
- Bello - zdecydowanie nie powinienem niczego takiego mówić, ale teraz nie było innej możliwości - nie wystarczy ci to, że Cię nie opuszczę ?
Nie powinienem tego mówić. Nie powinienem był o to pytać. Tylko dlatego, że sam nie byłem do końca pewien swojej obietnicy.
- Wystarcza... na razie.
Na razie, powtórzyłem w myślach mocno zirytowany. Westchnąłem.
- Jestem zmęczona. Możemy już wracać ?

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin