Jan Ignacy Kraszewski - Stara Baśń.pdf

(1541 KB) Pobierz
230860114 UNPDF
Józef Ignacy Kraszewski
STARA BAŚŃ
230860114.001.png
Zawartość 
ROZDZIAŁ 1 .. ............................................................................................................................................ 
ROZDZIAŁ 2 ... .........................................................................................................................................  11 
ROZDZIAŁ 3 ... .........................................................................................................................................  19 
ROZDZIAŁ 4 ... .........................................................................................................................................  29 
ROZDZIAŁ 5 ... .........................................................................................................................................  37 
ROZDZIAŁ 6 ... .........................................................................................................................................  43 
ROZDZIAŁ 7 ... .........................................................................................................................................  54 
ROZDZIAŁ 8 ... .........................................................................................................................................  64 
ROZDZIAŁ 9 ... .........................................................................................................................................  71 
ROZDZIAŁ 10 .. ........................................................................................................................................  82 
ROZDZIAŁ 11 .. ........................................................................................................................................  92  
ROZDZIAŁ 12 .. ........................................................................................................................................  97  
ROZDZIAŁ 13 ... .....................................................................................................................................  108  
ROZDZIAŁ 14 ... .....................................................................................................................................  115  
ROZDZIAŁ 15 ... .....................................................................................................................................  126  
ROZDZIAŁ 16 ... .....................................................................................................................................  136  
ROZDZIAŁ 17 ... .....................................................................................................................................  144  
ROZDZIAŁ 18 ... .....................................................................................................................................  151  
ROZDZIAŁ 19 ... .....................................................................................................................................  160  
ROZDZIAŁ 20 ... .....................................................................................................................................  171  
ROZDZIAŁ 21 ... .....................................................................................................................................  182  
ROZDZIAŁ 22 ... .....................................................................................................................................  197  
ROZDZIAŁ 23 ... .....................................................................................................................................  208  
ROZDZIAŁ 24 ... .....................................................................................................................................  214  
ROZDZIAŁ 25 ... .....................................................................................................................................  224  
ROZDZIAŁ 26 ... .....................................................................................................................................  236  
ROZDZIAŁ 27 ... .....................................................................................................................................  246  
ROZDZIAŁ 28 ... .....................................................................................................................................  253  
ROZDZIAŁ 29 ... .....................................................................................................................................  263  
ROZDZIAŁ 30 ... .....................................................................................................................................  272  
DOPISEK. DZIEJOWE LEGENDY  ... ...............................................................................................  281  
 
 
ROZDZIAŁ 1 
Poranek wiosenny świtał nad czarną lasów ławą otaczającą widnokrąg dokoła. W powietrzu
czuć było woń liści i traw młodych, zlanych rosą, świeżo w ciągu kilku takich poranków z
nabrzmiałych pączków rozwitych. Nad strumieniami wezbranymi jeszcze resztką wiosennej
powodzi złociły się łotocie jak bogate szycie na zielonym kobiercu. Wschód słońca
poprzedzała uroczysta cisza - tylko ptastwo zaczynało budzić się w gałęziach i niespokojnie
zrywało się z noclegów… Już słychać było świergot i świsty, i nawoływania drobnej drużyny.
Wysoko pod chmurami płynął orzeł siwy, kołując i upatrując pastwy na ziemi. Zawiesił się
czasem w powietrzu i stał nieruchomy, a potem dalej majestatycznie żeglował… W borze coś
zaszeleściło i umilkło… Stado dzikich kóz wyjrzało z gąszczy na polankę, popatrzało
czarnymi oczyma i pierzchnęło… Zatętniało za nimi - cicho znowu.
Z drugiej strony słychać łamiące się gałęzie, zaszeleściał łoś rogaty - wyjrzał, podniósł
głowę, powietrza pociągnął chrapami - zadumał się, potarł rogami po grzbiecie i z wolna
poszedł w las nazad… I znowu słychać było łom gałęzi i ciężkie stąpanie.
Spod gęstych łóz zaświeciło oczów dwoje - wilk ciekawie rozglądał się po okolicy… tuż
poza nim, położywszy uszy, pierzchnął przelękły zając, skoczył parę razy i przycupnął.
I milczenie było, tylko z dala ozwała się poranna muzyka lasów… Trąciło o nie skrzydło
wiosennego powiewu i gałęzie grać zaczęły… Każde drzewo grało inaczej, a ucho
mieszkańca puszcz rozeznać mogło szmer brzozy z listki młodymi, drżenie osiczyny
bojaźliwe, skrzypienie dębów suchych, szum sosen i żałośliwe jodeł szelesty.
Szedł wiater stąpając po wierzchołkach puszczy i głośniej coraz odpowiadały mu bory,
coraz bliżej, silniej coraz muzyka grała pieśnią poranną.
Ponad lasy płynęły zarumienione chmury jak dziewczęta, które się ze snu zerwały zbudzone
i uciekały, czując, że obcy pan nadchodzi. Szare zrazu niebo błękitniało u góry, pozłacało się
u dołu; obłoczki białe, jak z rąbka obsłonki pościeli, rozwiewał wiater po lazurach. Słońce
strzeliło promieniami ku górze… noc uciekała. Widać było ostatki cieniów i mroków
roztapiające się w dnia blasku. Nad strumieniami i łąkami jak dymy ofiarne zakipiały pary
przejrzyste, ulatując z wolna ku niebu i ginąc w powietrzu. Ukośne promienie słońca ciekawie
zaglądały w głębiny, śledząc, co się przez noc rozrosło, zazieleniało, wykwitło.
Razem z szumem lasu zawtórował chór ptaków - wszczął się gwar wielki, ożyły w świetle
łąki, zarośla, puszcze i powietrzne szlaki - wracało życie.
W promieniach wirowały, zwijały się, kręciły niespokojnie skrzydlate dzieci powietrza…
coś szczebiocąc do siebie, do chmur i do lasów.
 
Kukułki odezwały się z dala, dzięcioły kowale już kuły drzewa. Był dzień…
U skraju lasu, nad rzeką leniwą, która go przerzynała, wśród gęstych drzew, gdzie cień
schował się jeszcze, widać było kupkę gałęzi niby szałas naprędce sklecony; kilka kołków
wbitych w ziemię, a na nich nacięte konary jodłowe… Obok, tuż, było wygasłe ognisko,
spopielałe, i kilka w nim nie dopalonych głowni. Poniżej, w zielonych bujnych trawach, na
sznurach do kołów poprzywiązywanych, pasły się dwa małe, grube, gęstym i najeżonym
jeszcze zimowym włosem okryte konie.
Szelest jakiś w lesie znać je nastraszył, poznały nieprzyjaciela, nastawiły uszy, rozdęły
chrapy, zaczęły niecierpliwie nogami kopać w ziemię; jeden z nich zarżał, a echo po lesie
poniosło ten dziki głos, który się rozległ i powtórzył słabiej za łąką…
Z szałasu pokazała się głowa, cała włosami okryta długimi - zarosła rudo; dwoje oczów
ciemnych skierowało się naprzód ku koniom, potem ku niebu, ruch się dał słyszeć pod
gałęziami. Wkrótce potem, rozgarniając je, wydobył się spod nich człowiek słusznego
wzrostu, krępy i barczysty. Długim leżeniem i snem skostniałe wyciągnął członki, ziewnął,
strząsnął się, popatrzał na niebo, potem na konie… te zobaczywszy go z wolna zaczęły się
zbliżać ku niemu. Nadstawił uszu bacznie. Nic słychać nie było prócz szumu lasu, śpiewu
ptastwa, mruku strumienia.
Człowiek wyglądał dziko, włos bujny, poplątany spływał mu kudłami na barki i osłaniał
niskie czoło, tak że oczy wprost spod nich patrzały. Reszta twarzy także była zarosła, ledwie
część policzków, zarumienionych snem i chłodem, dobywała się
spod wąsów i brody - wśród których ust prawie znać nie było. Sukienna, wełniana, gruba
odzież brunatnego koloru okrywała mu ramiona, pod szyją spięta na guz i pętlę. Nogi miał też
suknem i skórą poobkręcane, a stopy obwite nią i opasane sznurami. Spod rękawów sukni
krótkich dobywały się ręce silne, włosem okryte i opalone. Twarz miała wyraz przebiegły, na
pół zwierzęcy, pół człowieczy, zuchwały razem i ostrożny… oczy biegały żywo… Ruchy
ciała zręczne i silne nie dawały wieku odgadnąć, choć młodość już pozostawił za sobą.
Postawszy chwilę mężczyzna wrócił ku szałasowi i nogą silnie kopnął w ścianę jego, nie
mówiąc słowa. Poruszyło się coś żywo za gałęźmi i wnet spod nich wypełzło chłopię,
wydobyło się zza liści - zerwało rześko na nogi… Wyrostek mógł mieć lat z piętnaście,
krzepki był i nieco do starego podobny. Twarz mu jeszcze nie porastała, włosy miał krótko
ucięte, odzież grubą a wyszarganą, z sukna i płóciennych chust złożoną. Na nogi wstawszy,
oczy przetarł kułakami, ledwie miał czas resztę snu z powiek opędzić, gdy starszego głos
chropawy, w mowie dziwnej, obcej, której na tej ziemi nikt oprócz nich dwu nie rozumiał,
zawołał:
- Gerda, do koni! Słońce weszło…
Usłyszawszy ten rozkaz, poparty lekkim potrąceniem w plecy, chłopiec zbiegł ku koniom,
odwiązał sznury, skoczył na grzbiet z nich jednemu i poprowadził je o kilka kroków dalej,
gdzie trochę piaszczystego, suchego brzegu do wody przystęp dawało. Na piasku widać też
było ślady kopyt koni, które już tam wprzódy napoju szukały. Konie zaczęły pić chciwie.
 
Chłopię siedzące na jednym ziewało, z ukosa poglądając ku staremu, który około szałasu się
krzątał, mrucząc coś sam do siebie. Byłali to poranna modlitwa?
Na ostatek konie napojone podniosły głowy i jak zadumane słuchały lasów szumu. Chłopak
je sznurem pognał ku szałasowi. Tu już nagotowane leżały suknem i skórką poobwijane juki,
które starszy począł na konie zarzucać i przywiązywać. Milczący pomagał mu wyrostek. Na
grzbiety koniom zawieszono sukno grube i skóry… Gdy wszystko było w pogotowiu, stary
wlazł jeszcze pod szałas i po chwili wyszedł z niego uzbrojony. U pasa miał siekierkę jak
młot grubą, krótki nóż w pochwie skórzanej, na plecach łuk, przez drugie ramię procę i krótką
pałkę drewnianą, krzemieniem nabijaną, którą przed sobą uczepił na koniu. Chłopak też
ściągnął swój oręż z ziemi, nóż do pasa i siekierkę, którą do ręki wziął, lekko na grzbiet konia
wskakując… Starszy się jeszcze obejrzał na noclegowisko, patrząc, czy czego nie zapomniał
na nim, rękami popróbował sakiew na grzbiecie powiązanych i konia swego pod kłodę
poprowadziwszy skoczył nań zręcznie. Już mieli ruszyć z miejsca i starszy się rozglądał, aby
wybrać drogę, gdy z gęstwiny, naprzeciw, rozgartując ostrożnie leszczynę i kaliny,
niepostrzeżona, po cichu wysunęła się głowa ludzka.
Ciekawie, zrazu z jakąś obawą, dwoje oczu jasnych przypatrywało się podróżnym. Zza
gałęzi widać tylko było włos płowy, co je otaczał, młodą twarz ledwie zarostem pokrytą, białe
zęby w ustach na pół podziwieniem otwartych.
Podróżny tymczasem ku słońcu poglądał i na bieg rzeki. Ponad jej brzegami drogi żadnej
śladu widać nie było.
Zdawał się chcieć upewnić, czy ma ją przebrnąć, czy z nią, czy przeciwko niej się puścić.
Konie rwały się już do pochodu niecierpliwe, obrócone na wschód łbami - starszy pomyślał
trochę, oczyma łąkę zmierzył, trzęsawiska i bór, potem zwrócił się na piaszczyste wybrzeże,
kędy konie pojono. Tu stanąwszy, myślał pewnie, czy bród znajdzie, bo oczy utopił w
wodzie, jakby mierzył jej głębinę. Byłby teraz i tę głowę mógł dojrzeć w krzakach, co go
szpiegowała - ale się ostrożnie schowała, tylko gałązki opadły i drżały. Powoli konie
wchodziły w wodę, która tu nie była grząską ni głęboką, zanurzyły się po brzuchy, zdawało
się, że popłyną, ale tuż się znalazła ława piaszczysta i oto już - brzeg drugi… Oba podróżni
wylądowali szczęśliwie, ledwie pomoczywszy nogi.
Drugim brzegiem, wyższym nieco i suchszym, wygodniej kroczyć było, choć tuż, tuż za
gęstwiną coś szeleściało dziwnie… - Zwierz spłoszony - myślał podróżny. Naokół oprócz
noclegowiska śladu człowieka nie dostrzegło oko, bór, jak go stworzył Bóg, ku niebu wyrosły
bujno, pnie grube jak słupy proste, oschłe gałęzie od dołu, u góry w zielone wieńce ubrane.
Gdzieniegdzie zwalona burzą kłoda, na pół przegniła, pół z kory opadła, pogięte od wichru
wyrostki i poschłe od zgrzybiałości, mchami jak futrem na starość odziane olbrzymy.
Jechali. Na wzgórzu… coś bielało nie opodal. Pod dębem leżał kamień wyżłobiony jak
misa, nad nim drugi stał gruby i niezgrabny… Ręka niewprawna wyrzeźbiła na nim niby
ludzką twarz straszliwą, czapką okrytą u góry… Starszy wstrzymał się trochę, zobaczywszy
znak u drogi, obejrzał niespokojnie dokoła i mijając go, splunął nań z pogardą.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin