Siedem lat, Elleen.pdf

(95 KB) Pobierz
718792726 UNPDF
Elleen
"Siedem lat"
(7.)
Drzwi piwnicy skrzypią głośno i na progu staje wyniosła brunetka z błyskiem szaleństwa w
oczach, celując orzechową różdżką w Garricka Ollivandera.
— Czarny Pan chce cię widzieć. Chwilowo żywego — dodaje z zawodem. — Draco,
przypilnuj tej wariatki.
I wychodzi, popychając przed sobą wymizerowanego starca. Niewysoki chłopiec wyłania
się z cienia i zatrzaskuje drzwi.
— Nie próbuj żadnych sztuczek, Lovegood — grozi, unosząc wysoko różdżkę.
— Dzień dobry Draco Malfoyu — mówi dziewczyna i uśmiecha się uspokajająco. Jeszcze
nic nie pasowało do Dworu Malfoyów mniej niż jej pomarańczowe rajstopy i ogromne oczy. —
Chce mi się pić.
Draco opuszcza różdżkę i ostentacyjnie odwraca głowę. Nie widzi — a może tylko udaje —
rozbawienia czającego się w kącikach ust Luny. Pod maską wiernego śmierciożercy cienką kreską
rysuje się zazdrość, bo Krukonki nie trawi paraliżujący strach przed przyszłością. Wychodzi z
piwnicy, trzaskając głośno drzwiami, ale Luna wie, że wróci. Wszyscy wracali.
Po kwadransie drzwi skrzypią znowu, a Draco stawia przed Luną garnuszek pełen wody.
Dziewczyna łapie go za rękę i przygląda się owiniętym wokół niej bandażom.
— To ty stłukłeś tamto lustro — mówi cicho, puszczając zranioną dłoń. — Wiesz, według
niektórych stłuczone lustro symbolizuje siedem lat nieszczęść.
— Nieszczęść? — powtarza Draco, zapominając zsynchronizować chłód w głosie z
pogardliwym spojrzeniem.
— To taki... mugolski przesąd — oznajmia Luna, uważnie obserwując grymas na twarzy
Ślizgona. — Siedem lat to dużo.
— W którą… w którą stronę to działa? — pyta naiwnie młody Malfoy.
Luna podnosi z ziemi pająka i kładzie go sobie na dłoni.
— Wstecz — odpowiada pewnym siebie głosem i Draco chce jej wierzyć. Na schodach
słychać obłąkańczy śmiech Bellatrix.
— I tak nie wierzę w te mugolskie bzdury — mówi chłodno Ślizgon i otwiera drzwi.
Luna podnosi do ust garnuszek i wzrusza ramionami.
— Draco — szepcze, zanim Bella dotrze do piwnicy. — Twój tata też przynosi mi wodę.
1.
Wyciągasz rękę, w wyobraźni widząc już siebie siedzącego przy jedynym stole z samym
Harrym Potterem.
— Mój syn! — powie z dumą ojciec, kiedy wrócisz do domu na święta.
— Brawo, Draco — pochwali cię matka, patrząc na ciebie z uwielbieniem.
Jesteś dużym chłopcem i właśnie zamierzasz udowodnić wszystkim, że potrafisz
podejmować prawdziwie dorosłe decyzje. Draco Malfoy, przyjaciel Harry'ego Pottera. Harry Potter,
przyjaciel Dracona Malfoya.
— Dzięki, ale chyba sam potrafię ocenić, kto jest gorszy.
— Smarkacz — warknie ojciec.
— Niedobrze być dziś otwartym wrogiem Chłopca, Który Przeżył — doda chłodno matka.
Zawiedziony, upokorzony, wystraszony. Draco Malfoy, wróg Harry'ego Pottera. Harry
Potter, wróg Dracona Malfoya. (Unosisz różdżkę).
2.
Siedem błyszczących mioteł leży w równym rzędzie na murawie boiska. Wszyscy
członkowie drużyny wpatrują się w nie z niemym podziwem, wytrzeszczając z niedowierzaniem
oczy.
— To taki mały... prezent — mówi cicho Lucjusz Malfoy, zaciskając blade dłonie na lasce.
— Na sprzęcie, jaki posiada ta szkoła, nie kazałbym latać nawet naszemu skrzatowi domowemu.
— Nie wiem nawet, czy przeszedłem kwalifikacje — wtrącasz cicho, chociaż doskonale
wiesz — wyczytujesz to w maślanym spojrzeniu Flinta — że właśnie zostałeś nowym szukającym.
— Oczywiście, że przeszedłeś — warczy ojciec, omiatając groźnym spojrzeniem drużynę i
zatrzymując wzrok na Flincie. — Prawda, panie Flint?
— O-oczywiście — jąka się kapitan drużyny, nieśmiało gładząc rączkę jednej z
podarowanych mioteł. Stajesz z boku i przyglądasz się tej bandzie idiotów całkowicie zaślepionych
hojnością twojego ojca. I w tej chwili nie ma znaczenia, czy naprawdę przeszedłeś testy, czy tylko
wkupiłeś się do drużyny. Prawdziwy sprawdzian czeka cię za miesiąc. Pierwszy mecz z Gryfonami,
pierwsze starcie na boisku z Harrym Potterem. Cholerny bohater kontra cholerny tchórz. (To tylko
dwa słowa i błysk).
3.
Zimno. Powiew lodowatego powietrza wdziera się do przedziału, zamrażając nie tyle twoje
ciało, co zdolność racjonalnego myślenia. Przez chwilę masz wrażenie, że zaraz wydarzy się coś
strasznego, a potem wszystko zamiera. Piskliwy wrzask zagłusza chrapliwe oddechy Crabbe’a i
Goyle’a. Potter?
— Dementorzy — stwierdza autorytatywnie Blaise, wracając do lektury „Proroka
Codziennego” . Gdy w końcu wysiadasz z pociągu, natychmiast rzucasz się do powozu, w którym
właśnie zniknął Longbottom.
— Dementorzy… Harry… zemdlał… przerażający… — mamrocze Gryfon, trzęsąc się
nieznacznie. Robi ci się przyjemnie ciepło, ale, co najdziwniejsze, to ciepło nie ma nic wspólnego z
mściwością.
— Potter, podobno zemdlałeś? Neville mnie nie nabujał? Naprawdę zemdlałeś? — W
uniesieniu zapominasz nawet, że Gryfoni nie mają imion. Podświadomie obawiasz się
zaprzeczenia, wyśmiania, zaskoczenia wymalowanego na twarzach Wielkiej Trójcy. Ale jedyne,
czego się doczekujesz, to wściekłe: „Odwal się, Malfoy!” Weasleya.
A więc zemdlał. Złoty Chłopiec Gryffindoru był słaby, być może nawet bał się, kiedy nie
musiał grać narzuconej odgórnie roli wielkiego bohatera. Po raz pierwszy nie wstydzisz się, że i ty
jesteś tchórzem. (Tylko dwa słowa i błysk).
4.
— Harry Potter.
Jesteś wściekły. Cholernie, cholernie wściekły. Pieprzony Potter, pupilek Dumbledore'a,
maskotka Hogwartu, idol nastolatek! Chciałbyś wiedzieć, jak mu się udało wrzucić swoje nazwisko
do Czary Ognia. Może gdybyś się z nim przyjaźnił, wrzuciłby także i twoje?
— Harry Potter — powtarza Dumbledore, udając zmartwionego. Jesteś przekonany, że
dwulicowy starzec maczał w tym swoje pomarszczone palce, w końcu to dzięki niemu wszystko
uchodziło Potterowi na sucho. Złoty Chłopiec wstaje i idzie w kierunku stołu nauczycielskiego,
prawie potykając się o własne nogi. I jeśli nie nienawidziłeś go od pierwszego spotkania,
nienawidzisz go właśnie teraz. Gdybyś miał zobrazować swoje samopoczucie, powiedziałbyś —
choć wolałbyś tego nie robić — że wygląda jak mina Weasleya. Czyżby Potter znudził się swoją
nieodłączną świtą i zapragnął przestać dzielić się sławą? Czy twoją przyjaźń też by teraz podeptał,
gdyby nie zrobił tego trzy lata temu? ( „Nie boję się!” )
5.
„Wszyscy schwytani śmierciożercy zostali przetransportowani do Azkabanu, gdzie oczekują
na wyrok”.
— Lucjuszu, jesteś pewien? — przypominasz sobie słowa matki sprzed zaledwie roku.
— Niczego nie jestem pewien — odpowiedział wtedy ojciec, unikając jej spojrzenia. —
Oboje wiemy, że z tej ścieżki można zejść tylko w jeden sposób.
„Grozi im dożywocie” .
— Mój też — mówi cicho Teodor, przysiadając się do twojego stolika. Wygląda, jakby nie
spał całą noc. Pewnie gdybyś nie był tak skupiony na wpatrywaniu się w zacienione sklepienie,
zorientowałbyś się, że dzisiejszej nocy jedyny regularny oddech w dormitorium należał do Blaise’a.
Wzruszasz ramionami i opierasz głowę na splecionych dłoniach.
— Pieprzony Potter i jego zgraja — warczysz, choć podskórnie czujesz, że to nie na nich
jesteś tak wściekły, to nie ich się obawiasz.
— Racja, kompletnie bezużyteczny — zgadza się Teodor, stukając palcami w stolik. — Miał
go na wyciągnięcie różdżki i to skopał.
Podnosisz głowę i wpatrujesz się tępo w Notta.
— O kim mówisz?
Nie powinieneś był zadać tego pytania. Z autopsji wiesz, że takich myśli nie wolno
wypowiadać na głos. Nie wam, nie dzieciakom śmierciożerców, nie teraz. ( „To moja łaska, a nie
twoja, teraz się liczy” ).
6.
— Mamo — szepczesz. — Tato.
Lecz oni tylko patrzą na ciebie, uśmiechając się smutno.
— Tak więc i ty — mówi Dumbledore, pojawiając się niespodziewanie w jednym z
zacienionych kątów pokoju i niemal przyprawiając cię o zawał — jak setki innych przed tobą,
odkryłeś rozkosze Zwierciadła Ain Eingarp.
Wszystko w jego osobie jest tak nieprzyzwoicie nierzeczywiste. Srebrzysta długa broda —
srebrzysta jak twoje włosy i długa jak życie, które musisz odebrać — odbija się w zaczarowanym
lustrze.
— Nie zapytasz, co widzę w zwierciadle? — pyta starzec konwersacyjnym tonem i
uśmiecha się na widok twojej pełnej pogardy — a przynajmniej masz nadzieję, że to pogarda —
miny.
— Nie — odpowiadasz chłodno.
W wyobraźni wyciągasz różdżkę, a zielony promień roztrzaskuje te cholerne okulary-
połówki na milion kawałków. W wyobraźni jesteś odważny. W rzeczywistości wychodzisz z
pokoju, upewniając się, że trzasnąłeś drzwiami wystarczająco mocno. W rzeczywistości jesteś
tchórzem. (Opuszczasz różdżkę).
(7.)
Dokładnie w momencie, w którym Crabbe i Goyle wymieniają zdeterminowane spojrzenia,
Draco zyskuje obezwładniającą pewność, że to koniec wszystkiego. Koniec Pottera, bo w
spojrzeniach kolegów był nieznany mu wcześniej upór; koniec Crabbe'a i Goyle'a, bo przecież
Czarny Pan nie toleruje niesubordynacji; koniec Draco, który dopiero niedawno dopuścił do siebie
myśl, że najprawdopodobniej istniała możliwość wyboru. Być może jest jakiś sposób
wyperswadowania chłopcom, że nie należy zbliżać się do Pottera — nie podczas walki, nie w
momencie ważenia się losów całej czarodziejskiej społeczności — ale Draco nie potrafi go
odnaleźć. Miota się tylko między drzwiami opustoszałej klasy a solidną ścianą, wiedząc, że bardzo
nierozsądnie ze strony Pottera byłoby przejść teraz akurat tym korytarzem.
A potem, zanim Draco zdąży choćby mrugnąć, wszystko zaczyna dziać się szybciej — o
całą wieczność szybciej — niż by sobie tego życzył. W jednej chwili wrzeszczy coś niezrozumiale,
szarpiąc Goyle'a za rękaw, a w następnej kluczy między płomieniami i wie, że stamtąd już nie ma
ucieczki. I wszyscy zginą, bo był cholernym tchórzem i nie powstrzymał bezmózgich osiłków,
zanim wymierzyli siły na zamiary. Ale kiedy jest już prawie pogodzony z faktem, że tak
malowniczo wszystko spieprzył, dostaje jeszcze jedną szansę — silną rękę Harry'ego Cholernego
Pottera — i wznosi się w powietrze, zaciskając palce lewej dłoni na nadgarstku Goyle'a. Draco wie,
że powinien podziękować Potterowi; powiedzieć, że dojrzał na tyle, by potrafić dodać dwa do
dwóch i że przysięga, że z tego równania już nigdy nie wyjdzie mu pięć. Zamiast tego wrzeszczy
mu rozpaczliwie do ucha:
— Do drzwi, do drzwi! Leć do drzwi!
Cholerny dym wdziera mu się do oczu i ust.
— Crabbe?
— Nie żyje.
Chłodna, wykalkulowana odpowiedź. Dokładnie taka, jakiej teraz Draco powinien udzielać
Weasleyowi, nie na odwrót. A Draco leży przed wejściem do Pokoju Życzeń, mając dla niego
ostatnie, niewykonalne zadanie.
— Niech to się wreszcie skończy.
Ale Pokój Życzeń nie potrafi spełniać marzeń poturbowanego śmierciożercy. Draco wstaje i
na chwiejnych nogach rusza w dół zamku. Z każdym krokiem odgłosy walki są coraz bliższe, coraz
bardziej przerażające. Hebanowa różdżka niemal dotyka jego nosa, a obłąkańczy śmiech brzęczy w
Zgłoś jeśli naruszono regulamin