Maki i tulipany, Elleen.pdf

(111 KB) Pobierz
683045488 UNPDF
Autor: Elleen
„Maki i tulipany”
„Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znów się podnosić…”
* * *
Draco Malfoy był samotny. Bez prawdziwych przyjaciół, którzy poszliby za nim na
śmierć; bez rodzinnego ciepła, które potrafi ogrzać mocniej niż ogień w kominku; bez miłości,
bo takich ludzi jak on się nie kocha. Malfoyów można podziwiać, można oddawać im cześć i
można się przed nimi płaszczyć. Zupełnie irracjonalnym wydawało się jednak kochać
Malfoyów. Kochać Draco.
Myślał, że do końca życia będzie się bał. W naturze Malfoyów nie leżała inność , a Draco
nie chciał przynieść hańby rodzinie, nie chciał być inny. Ojciec i matka popierali jego
zainteresowanie Pansy Parkinson — głupią, nadętą Pansy, która była tylko przykrywką dla jego
dziwności . Rozpaczliwie próbował to z siebie wyrzucić. Obiecał sobie, że pewnego dnia poślubi
podobną do jego matki, zimną i wyrachowaną kobietę, która urodzi mu dziecko, a on wychowa
je na kolejnego Malfoya, dumnego i nieustępliwego. Obiecał sobie, że pewnego dnia będzie
miał władzę i pieniądze, za które kupi marzenia. I już nigdy nie będzie czuł.
Był pewien, że tylko głupcy przewartościowują priorytety, że tylko głupcy decydują się
zrobić krok w tył. Został wychowany w pogardzie dla ludzi, których idee poparł, kiedy życie
przyparło go do muru. Czuł się oszukany przez samego siebie. Zdrajca Ciemnej Strony, drzazga
w oku tych, którym, wbrew swoim dotychczasowym przekonaniom, uwierzył — balansował na
granicy obłędu i gry pozorów.
Myślał, że to źle — że inność jest oznaką słabości. Pół godziny stał pod lodowatym
prysznicem, kiedy po raz pierwszy poczuł coś na wzór pożądania, widząc rozbierającego się
Blaise’a. Nie mniej obrzydliwe wydało mu się odbicie własnej twarzy w lustrze, kiedy dwa
miesiące później wychodził z dormitorium Pansy żegnany jej głupkowatym uśmiechem.
Przeklinał ją w duchu za to, że nie miała klasy jego matki, nie posiadała tego specyficznego
chłodu, dystynkcji, nie potrafiła ukrywać uczuć. Nie była mężczyzną.
Łudził się, że z czasem zostanie zaakceptowany; że oni przyzwyczają się do jego
złośliwości, dystansu, wyobcowania; że zmył już swoje winy. Winy? Jakie winy?! Przecież on
nie zrobił niczego złego! Jakim prawem nienawidziły go parszywe szlamy, zdrajcy krwi i pożal-
się-Merlinie zbawcy czarodziejskiego świata? W szkole odpłacali mu świństwem za świństwo,
nienawidzili go i poniżali, kiedy tylko nadarzała się ku temu okazja. Dlaczego nie uznali jego
cholernie gryfońskiego czynu za wyrównujący rachunki? Dlaczego ten plebs miał większe
prawo do nienawiści? Dlaczego oni wszyscy byli normalni ?
Z jego spostrzeżeń wynikało, że świat dzielił się na tych heteroseksualnych i Draco
Malfoya. Przeklinał wszystko, co tylko mógł przekląć, za tę pieprzoną ironię losu. Pierwszy raz
pocałował Pottera na złość. Z masochistyczną przyjemnością obserwował błyski gniewu w
jasnozielonych oczach, ironicznym uśmiechem skwitował wykrzykiwane pod swoim adresem
obelgi, z chłodnym opanowaniem odbijał rzucane przez Pottera zaklęcia. A potem z bezsilnej
złości kopał w drzwi, dopóki nie poczuł piekącego bólu w stopie. Wtedy długo siedział przy
kominku, wrzucając kawałki drewna w płomienie i obserwując, jak powoli trawi je ogień.
Oczekiwał, że Potter będzie się na niego wściekać, opowie o wszystkim swoim równie
skretyniałym przyjaciołom i razem będą się zastanawiać, co takiego tym razem knuje ta
obrzydliwa fretka. Pomylił się. Mała Weasley wciąż go ignorowała, od czasu do czasu
posyłając mu tylko pełne niechęci spojrzenia, jej idiotyczny brat nadal zaciskał pięści i
odwracał piegowatą twarz w drugą stronę, kiedy koło niego przechodził, a szlama Granger
przyglądała mu się podejrzliwie, jakby miał zaraz pozamieniać ich wszystkich w grające kartki
okolicznościowe i wysłać Czarnemu Panu na urodziny. Potter, dla odmiany, zamiast szukać z
nim zwady, zaczął go najzwyczajniej w świecie unikać. Słynna gryfońska odwaga! Pomyślałby
kto, że po tym, jak cholernie bohatersko Draco ocalił ten jego cenny tyłek, powinien okazać
choć odrobinę wdzięczności. Ale nie, Harry Potter wykazywał się właściwą sobie butą — a
Draco Malfoy nie był przyzwyczajony do takiego traktowania.
* * *
Ciąży na nim olbrzymia odpowiedzialność. Nigdy jednak nie narzeka — odkąd w wieku
jedenastu lat dowiedział się, że jest czarodziejem, zawsze jest numerem jeden. Bohaterem,
słynnym Harrym Potterem, Złotym Chłopcem, Wybrańcem. Głupcem, który nie potrafi nawet
jasno określić swoich uczuć. Jeszcze chwilę temu był zaledwie dzieckiem, które postawiono
niespodziewanie w świetle reflektorów — teraz czuje się stokroć gorzej. Albo pokona
Voldemorta, albo... Doskonale zdaje sobie sprawę, że nie istnieje żadne "albo".
Nie narzeka, nie płacze, nie wścieka się, choć czasem cholernie tego potrzebuje. Mimo
upływu czasu on wciąż stoi w miejscu i, czując na sobie pokrzepiające spojrzenia przyjaciół,
próbuje zdusić ogromne poczucie winy. To nie zależy od ciebie — powtarza sobie każdej nocy,
kiedy budzi się zlany potem i sprawdza, czy tym razem nie obudził Rona. Koszmary stają się
nieodłącznym elementem jego życia. Czasem woli godzinami przesiadywać na parapecie,
próbując odgonić sen, aby nie musieć ponownie spoglądać w martwe oczy przyjaciół.
Przyszłość jest tylko czarną dziurą.
Wydaje mu się, że wszyscy ściszają głos, kiedy z nim rozmawiają. Hermiona co chwilę
łapie go za rękę i patrzy w oczy, próbując odnaleźć w nich to, czego Harry wcale nie ma ochoty
jej pokazywać. Ron wręcz przeciwnie — unika kontaktu wzrokowego i tylko czasem poklepuje
go po plecach, dając do zrozumienia, że jest tuż obok, że można na niego liczyć. Czasami Harry
ma ochotę uciec, odciążyć bliskich mu ludzi i prowadzić tę walkę sam, ale potem zdaje sobie
sprawę, że są jego najlepszymi przyjaciółmi, pójdą za nim wszędzie — nawet na śmierć.
Nie potrafi rozstać się z Ginny i jednocześnie nie potrafi z nią nadal być. Unika
wiążących deklaracji, zasłaniając się ciężkimi czasami. Czasem tylko patrzy w jej smutne oczy
i żałuje, że urodził się Harrym Potterem; że nie może siedzieć z nią przy kominku, całując po
kolei wszystkie piegi na jej nosie i czekając, aż Nadzieja Czarodziejskiego Świata inkantacją
śmiertelnego zaklęcia zakończy erę strachu. Kocha Ginny, choć kiedyś wyobrażał sobie miłość
zupełnie inaczej. Nie sądził, że przyjaźń niemal całkowicie wyprze namiętność. Składa to na
karb toczącej się wojny i po cichu liczy, że kiedy już pokona Voldemorta (bo przecież pokona,
musi pokonać!), w jego związku z Ginny na powrót zagości radość i namiętność.
Jest jeszcze Malfoy — wstrętny, podstępny, znienawidzony Ślizgon. Kiedy orientuje się,
że Harry nie poskarżył się przyjaciołom, robi to ponownie. A potem kolejny raz, i znów.
Zawsze uśmiecha się ironicznie, jakby chciał mu coś udowodnić. Przecież Malfoy nie jest...
myśli Harry, instynktownie wycierając usta wierzchem dłoni. — Nie może być! Wie, że
powinien czuć obrzydzenie, a na samo wspomnienie powinno go mdlić — i przeraża go fakt, że
nic takiego się nie dzieje. Wciąż słyszy pogardliwe: "Jesteś gejem, Potter" , kiedy oddaje
pocałunek, by udowodnić sobie, że obrzydzenie jest tylko kwestią czasu. Czuje się oszukany,
gdy na liście wrażeń po pocałunku lokuje je na jednym z ostatnich miejsc. Pamięta zimny
uśmiech pełen satysfakcji i czegoś, czego nie potrafi rozpoznać. Zaskoczenia? Nadziei?
Strachu?
Poszukiwania horkruksów spełzają na niczym. Bez Dumbledore'a świat nie jest już tak
bezpiecznym miejscem. Po wyjątkowo nieudanej próbie zdobycia medalionu Slytherina robi to
po raz pierwszy. Stojąc pod drzwiami pokoju na poddaszu, czuje się podle. Grzebie nadzieje na
uporządkowanie swoich relacji z Ginny, depcze schematy i łamie złożoną sobie obietnicę. A
potem, przy akompaniamencie przyspieszonych oddechów, przekracza granice świadomości.
Nie ma między nimi ciepła, zbędnych słów, głębokich spojrzeń w oczy — są tylko dni
pełne nienawiści i noce przepełnione namiętnością. I solenne przyrzeczenia: "Nigdy więcej" . Po
powrocie do swojego pokoju boksuje wściekle poduszkę, aż budzi się Ron i siada na brzegu
łóżka, chrząkając z zakłopotaniem, a Harry uśmiecha się drwiąco na myśl, że jego przynajmniej
ma kto pocieszać i uspokajać. Malfoy jest całkowicie sam.
* * *
Sama-Wiesz-Kto jest obecny wszędzie. W każdym wypowiedzianym słowie, w każdym
spojrzeniu i każdym geście. Od kiedy zamknięto Hogwart, boisz się, że Harry odejdzie, by
realizować kolejną mesjańską misję, a ty, zamknięta w swoim małym świecie pełnym strachu i
niepewności, będziesz składać bukiety z maków — na wszelki wypadek. Harry jednak wciąż
tkwi pomiędzy — nie odchodzi, ale też do ciebie nie wraca; na pewno nie tak, jak byś sobie
tego życzyła. Rozumiesz jego hierarchię wartości, ale to nie oznacza, że potrafisz ją
zaakceptować. Nie wiesz, dlaczego to musi być akurat on. Dlaczego nie Moody, Shacklebolt,
dlaczego nie Lupin?
Albo Malfoy. Doceniasz to, co zrobił dla Harry'ego, co wcale nie przeszkadza ci go
nienawidzić. Wiesz, że to było jego jedyne wyjście, jedyna słuszna droga. Po incydencie na
wieży Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, nie był z niego zadowolony. Domyślasz się,
że to strach zmusił go do zmiany stron, która w jego przypadku oznaczała ostrzeżenie Harry'ego
o planowanym ataku na Norę. Proste i jakże przewidywalne.
Cieszysz się, że Malfoy również nie szuka waszego towarzystwa. Początkowo
bezustannie kłócił się z Harrym, co wyjątkowo irytowało Szalonookiego, ale po kilku
miesiącach zaczęli się — nagle i niespodziewanie — unikać. Jesteś pewna, że to właśnie
Moody znalazł sposób, by powstrzymać ich przed jawnym okazywaniem wzajemnej niechęci.
Jak znasz Alastora, był to sposób raczej brutalny, bo nic innego na nich nie działało. Po cichu
popierasz gwałtowność Harry'ego, ale musisz przyznać, że o wiele bardziej komfortowo czujesz
się ze świadomością, że teraz najprawdopodobniej nie pozabijają się nawzajem podczas obiadu.
Podsłuchujesz pewnego dnia rozmowę Rona i Hermiony, z której wnioskujesz, że Harry
miewa koszmary. Niepozwalające ponownie zasnąć, przerażające sny o przyszłości. Bardziej
niż zwykle pragniesz wtedy być przy nim zawsze, kiedy się budzi, całować go i uspokajać, aż
zapomni o swojej cholernie bohaterskiej misji i będzie należeć tylko do ciebie. Kiedy parę dni
później natykasz się na niego siedzącego na kuchennym krześle ze spuszczoną głową, czujesz,
że to właśnie wasza szansa na szczęście. Jak przez mgłę pamiętasz jego zaskoczoną minę i
błysk paniki w oczach, a potem szczupłe palce rozpinające guziki twojej sukienki.
I... nic, absolutnie nic nie zmienia się w waszych relacjach. Harry wciąż jest uprzejmy i
pomocny, wciąż spędza z tobą długie godziny nad zaklęciami, ale ani słowem nie wspomina o
tamtej nocy, zupełnie jakby nigdy nie miała miejsca, jakby się dla niego nie liczyła. Chcesz
wykrzyczeć mu w twarz, że wcale nie boisz się Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Voldemorta! Nie boisz się Voldemorta! I chcesz z nim być, bez względu na jego paranoiczny
wręcz strach o twoje życie. Pragniesz z nim po prostu przebywać, nauczyć czerpać radość z
każdego dnia mimo szalejącej wojny, ale on ucina wszystkie rozmowy zmierzające w
niepożądanym przez niego kierunku. Udajesz, że nie boli.
Do końca życia będzie powracało w twoich koszmarach zniknięcie Harry'ego. Właśnie
postanawiasz postawić go przed wyborem, kazać mu dodać dwa do dwóch i otworzyć szeroko
oczy. Wiesz, że wróci, zawsze wracał. Najpierw czujesz lekkie ukłucie niepokoju, kiedy nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin