Widziałam dziewczynę.Płakała.Podeszła do jakiegoś chłopaka i klęknęła koło niego. Odgarnęła mu z czoła kilka mokrych kosmyków i ukryła twarz w dłoniach.Coś krzyczała. Nie umiałam usłyszeć co, jej słowa zmywały się ze sobą, chyba majaczyła. Ze strachu? Rozpaczy? Nie wiem, nie pytałam.Chłopak chyba nie oddychał. Zdecydowanie słyszałam bicie Jego serca, ale było ciche i jakby markotne. Jakby zaraz miał umrzeć... albo zamienić się w wampira.A potem nagle dziewczyna zdecydowanym ruchem pochyliła się nad Nim i rozszarpała mu koszulę. Odgięła się do tyłu i w następnej sekundzie Jej ostre zęby zagłębiły się w Jego nagiej piersi.Krzyknęłam na całe gardło i wpadłam na fotel samolotowy.-Nessie!-wyszeptał zbudzony Jacob.-Wszystko okay?-jakiś pasażer, siedzący na tym fotelu, w który walnęłam, wyrażał swoje niezadowolenie, wiązką przekleństw w nieznanym mi języku.-Okay, okay...-wymamrotałam, ponownie zagłębiając się w ramionach Jake'a.-To tylko... taki głupi koszmar.Chłopak spojrzał na mnie czule i pogłaskał mnie drżącą ręką po policzku. Uśmiechnęłam się smutno.Ile bym dała, żeby jego dłoń nie drgała!Ale nie aż tyle ile w śnie.Wzdrygnęłam się.-Zimno ci?-spytał. Przytaknęłam, a on mocniej owinął mnie ramionami. Jego ciepło łagodnie rozchodziło się po moim ciele. Uwielbiałam to uczucie.Miałam tylko nadzieję, że nikt i nic mi go nie zmąci.Dlaczego kiedy akurat zaczęło mi się jakoś w życiu układać coś musiało się posypać. To tak jakbym układała domek z kart i kiedy miałabym położyć ostatnią na sam szczyt, wszystkie inne by runęły.Tak, tak zdecydowanie wygląda moje życie.Ciągle, niekończące się domki z kart, które trzeba układać na nowo, i na nowo, i na nowo...Chciałabym, żeby Jacob znowu był taki jak dawniej. Zdrowy. A nie taki drżący przez cały czas. Czułam, że jad jest jak zaraza, która pochłania go od środka. Z każdym dniem było coraz mniej Jake'a. Ale ten sen... w życiu bym go nie zabiła. Nie. Po prostu, nie mogłabym tego zrobić. Dlaczego te sny są takie przegięte? Śni się nam coś czego w życiu byśmy nie zrobili i to jeszcze w takim momencie!Westchnęłam i mruknęłam ciche "dobranoc" do Jacoba.Kiedy następny raz się obudziłam na zewnątrz wciąż było ciemno.Przeciągnęłam się.-Już?-ziewnęłam. Bella kiwnęła głową. Jakoś dopiero teraz przypomniałam sobie, że w ogóle nie zareagowali z Edwardem na moje przebudzenie. Cóż, to było dziwne. Ale może byli zbyt zajęci sobą by to zauważyć...-Jacob?-szturchnęłam lekko wilkołaka. Przebudził się tak, jakby w ogóle nie spał. Głos z głośników nakazał nam zapiąć pasy i po kilku minutach już samolot stał na pasie. Ogólnie panowało wielkie zamieszanie, ale już niedługo potem przeszliśmy przez kontrolę z niewielkim bagażem.Kiedy znaleźliśmy się już poza lotniskiem głęboko wciągnęłam powietrze w płuca.Ach, Rio de Janeiro!Tutaj powietrze było suche, ale też jakby ciężkawe. W Forks wszystko było ciągle wilgotne i mokre. Z daleka zauważyłam masywny budynek mojej byłej szkoły. Bella też ją zobaczyła, bo pociągnęła mnie z rękaw.Zdjęłam bluzę, która już zdążyła przykleić mi się do pleców, odszukałam rękę Jacoba i włożyłam w nią moją dłoń. Ścisnął ją lekko i uśmiechnął się do mnie smutno.Edward odebrał telefon od Carlisle'a, który został w Forks. Dopiero teraz sobie o niem przypomniałam! Ach, jak mogłam być taka nieuważna... pokręciłam głową.Carlisle postanowił zostać z Charliem do naszego powrotu. Właśnie... tylko czy w ogóle wrócimy?-I znowu w domu!-westchnął Edward, przekręcając klucz w zamku.-Esme! Wróciliśmy!-nagle w przedpokoju znalazła się moja wampirza babcia. Tuż za nią w błyskawicznym tempie zjawiły się Alice i Rosalie. Wszystkie trzy w tym samym czasie rzuciły się na mnie.-Nessie, Nessie!-piszczała Alice.-Super, że jesteś!-Stęskniłam się za moim skarbem!-przyznała jakby z wyrzutem Esme.-Renesmee, gdzieś ty była!-prawie krzyknęła Rose.I w tej samej chwili wszystkie stanęły jak wryte.Odwróciły ode mnie głowy i spojrzały na Jacoba, który chyba lekko się zawstydził. Podniósł do góry ramiona, jakby chciał w nich ukryć głowę. Rose warknęła.-Co on tu robi?-wysyczała, przyjmując pozycję ataku.-Rose, nie!-również warknęłam.-Zostaw go w spokoju! Jest tu ze mną!-wampirzyca niechętnie stanęła normalnie, wciąż rzucając znaczące spojrzenia wilkołakowi. Podeszłam do niego i objęłam go ramieniem w pasie.Zabawne.Broniłam chłopaka, który miał niespełna dwa metry i mięśnie ze stali. Ironia losu.-Rosalie.-rzucił ostrzegawczo Edward i blondynka wyprostowała się, wydymając wargi. W sekundę potem obok niej stanął Emmett.-Hej, Nessie!-zawołał.-Usłyszałem, że Rose o coś się rzuca, więc przybiegłem.-mrugnął do mnie, a ja lekko się zaśmiałam. Jacob chyba zaczął się rozluźniać. Chyba, że mdlał.Poczułam, że powoli osuwa się w moich rękach. Nie umiałam go utrzymać, nawet jak dla mnie był strasznie ciężki.-Edward!-krzyknęłam. Wszyscy momentalnie stanęli dookoła nas. Bella pomogła mi przytrzymać wilkołaka.-Na kanapę.-nakazała. Pośpiesznie ułożyłyśmy go na śnieżnobiałej sofie, w dużym pokoju. Był bardzo blady i oddychał w przyspieszonym tempie.-Edward!-krzyknęłam ponownie, już w rozpaczy. Co jeśli Jacob już się nie obudzi? Co jeśli...Z jego piersi wydał się zduszony oddech. Żyje! Zakaszlał i wychrypiał coś. Super czułe uszy mojej wampirzej rodziny od razu się zorientowały o co chodzi. Esme popędziła do kuchni i w tej samej sekundzie była z powrotem ze szklanką wody.-Esme! Ze szklanką dla trzy metrowego wilka?-prawie krzyknął Edward. Trochę zdziwiło mnie to, że tak zaczął się troszczyć o Jacoba. Zrobiło się się cieplej na sercu. Miło było wiedzieć, że jemu też na nim zależy.Po następnej sekundzie przybiegł Emmett z wiadrem. Jake już zdążył wypić szklankę, którą przyniosła mu Esme i teraz prawie łapczywie rzucił się na błyszczące wiadro.Opróżnił jego zawartość w niecałe dwie minuty.Te wilkołaki to mają spust!Chwilę oddychał nierówno, a wszyscy pozostali wymieniali ze sobą spojrzenia. Rosalie patrzyła na Edwarda, jakby popełnił największy grzech wszechświata, Esme z jakby litością na Jake'a, Bella i Alice na mnie, a Emmett na Rose, chyba czekając na jej kolejny wybuch.Kucnęłam pochylając się w stronę wilkołaka i uśmiechnęłam się smutno.-Już wszystko okay?-upewniłam się.-No...pewnie.-wymamrotał. Uśmiechnął się z wysiłkiem. Jego ręce znowu zaczęły drżeć. Już dłużej nie mogłam na to patrzeć. Podniosłam się z kucek.-Zadzwonię do szpitala, do którego NASA przysłało Q800. Może ciągle ją mają.-zaoferował się Edward, a ja tylko przytaknęłam.-Może się przewietrzysz?-spytała Esme. Zacisnęłam ręce w pięści. Bella przytaknęła.-To na pewno... jest dla ciebie trudne.-no tak. Wszyscy porzucili już nadzieję. Nie było ani jednego promyka słońca w tej czarnej dziurze. Już wszystko się kończy. Nie ma odwrotu. Jasne. Porzućmy ostatnią deskę ratunku, to i tak nic nie da.-Mhm.-mruknęłam.-Powietrze się przyda.I nie czekając na jakikolwiek protest od któregokolwiek z członków mojej rodziny, bądź Jacoba, ruszyłam w stronę rozsuwanych szklanych drzwi. Kazała je tu zamontować Bella, mając jakieś wspomnienia z wyspy Esme. Nie wiem o co chodziło, nie pytałam o szczegóły.Kiedy świeży powiew wiatru trochę ocucił moje zmysły, zaczęłam zastanawiać się gdzie jest Jasper. Gdzie podziewa się mój wujek-wampir, kiedy jego siostrzenica przyjeżdża po długiej nieobecności. Właściwie ile mnie nie było? Którego dzisiaj mamy? Aha, piętnasty października. Czyli miesiąc i pół. W gruncie rzeczy, Jasper nigdy za bardzo nie był mną zainteresowany. Ciągłą irytację budziło w nim podziwianie mnie, ale siedział cicho. Czasami tylko uspokajał zapał innych wokół mojej osoby, kiedy już nie umiał wytrzymać. Ja do niego nic nie miałam, ale on ciągle uważał mnie za coś czego nie powinno być, za...Nieśmiertelne dziecko.Praktycznie - byłam nieśmiertelna. Ale nie byłam dzieckiem. Byłam prawie dorosła. Co prawda siedem lat to trochę za mało dla zwykłego człowieka na rozwój, ale dla mnie to nic trudnego.Zanim się zorientowałam dotarłam do lasu, do którego zawsze uwielbiałam przychodzić. Powiew wiatru rozwiał mi włosy i nagle poczułam czyjeś wargi na moich...
ewelkaaa88