Krzemiński Edward - Psychiatria bez mitow.doc

(21853 KB) Pobierz



Psychiatria bez mitów



Edward Krzemiński



Opracowała Joanna Konieczna

Krajowa Agencja Wydawnicza Warszawa 1988




Opracowanie graficzne

Jarosław Jasiński

Redaktor

Hanna Szlubowska

Redaktor techniczny Hanna Dybanowska

Korektor

Alicja Popławska

® Copyright by Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa  1988


Nie oburzać się tylko zrozumieć

Baruch Spinoza






WSTĘP

W tej niewielkiej książeczce pragniemy pokazać, że psychiatria jest może bardziej zjawiskiem kulturowym i cywilizacyjnym niż medycznym, zwłaszcza w tej formie, w jakiej się ona obecnie jawi. Na jakąkolwiek by dziedzinę spojrzeć: od szkoły przez wojsko, do napięć w rodzinie i konfliktów w pracy zawodowej — wszę­dzie możemy się dopatrzyć związków z psychiatrią. Jak się oka­zuje, psychopatologii jest znacznie więcej w nas, dookoła nas, przed nami, niż się to z pozoru wydaje.

W związku z nieuchronnym rozwojem ludzkości ta dziedzina życia nabiera coraz większego znaczenia. Jest to chyba swoisty cywilizacyjny haracz, ponieważ coraz większa liczba ludzi nie wytrzymuje tempa życia, naporu zdarzeń i zmian.

Staraliśmy się jednak unikać tak zwanego imperializmu psychia­trycznego, to znaczy dopatrywania się we wszystkim elementów psychopatologicznych i psychiatrycznych. Strzegliśmy się również, by nie popaść w kliniczne opisy poszczególnych chorób. Zain­teresowani kliniką mają do dyspozycji sporo podręczników psy­chiatrycznych. Chodziło nam o zwrócenie uwagi na humanistyczny aspekt problemu, o uświadomienie czytelnikowi, że konstatacje naukowe łączą się w życiu każdego z nas z jego codziennością. Nas wczorajszych, nas dzisiejszych albo tych, jakimi możemy się stać za sprawą tak banalną, jak na przykład miażdżyca, która sprawi, że całe życie kochani, podziwiani, staniemy się nie lubiani, nie zrozumiani.

Przy rozpatrywaniu jednostki w kontekstach społecznych oba elementy tej relacji, jednostka i społeczeństwo, wcale nie jawią się tak jednoznacznie: zdrowe społeczeństwo — chory człowiek.




Czasami człowiek jest zdrowy, a społeczeństwo chore, również w kategoriach psychopatologicznych. Uwzględnienie tego kontek­stu stanowić będzie próbę zrozumienia, że część naszych zachowań typu społecznego, nawet narodowego, dla nas samych mało nie­kiedy zrozumiała, zaskakująca lub irracjonalna, też od czasu do czasu zawiera elementy psychopatologiczne. Bo tak, jak może mniej lub bardziej neurotycznie zachowywać się człowiek, tak samo mniej lub bardziej neurotycznie może reagować społeczeń­stwo. Ale to już zupełnie odrębny temat.

Jeżeli rozważania zawarte w tej książce pomogą lepiej zrozu­mieć drugiego człowieka, pobudzić wrażliwość wobec niego, poz­nać też i siebie — to wówczas spełni ona swoje zadanie i na­dzieje autorów.

Ta wrażliwość przydać się może każdemu z nas. Będziemy wówczas właściwiej zachowywać się wobec bliskich nam ludzi w ogóle, a-dotkniętych chorobą psychiczną w szczególności. Skro­mność w tej dziedzinie, względność ocen jest bardziej pożądana niż zarozumiały, pełen pewności siebie stosunek do świata i bliź­nich. Wystarczy uświadomić sobie: ja też mogę stać się kiedyś kimś odmiennym. To stwierdzenie stanowi najlepszą formułę właś­ciwego zachowania się wdbec własnej chorej matki, kolegi z pracy lub sąsiada. Gdyby zastanowić się tylko nad pytaniem: „Co mam robić w takiej sytuacji?" — to odpowiedź nasunie się sama. Zacho­wuj się tak, jakbyś chciał, żeby zachowywano się w stosunku do ciebie, gdybyś stał się człowiekiem chorym.

Coraz częściej jesteśmy atakowani informacjami o nowych za­
grożeniach chorobowych. Rzadko jednak te wiadomości odnosimy
do samych siebie. Wszystko ulega zmianie, gdy przez moment
ktoś pomyśli: „To ja mam nowotwór", „Ja jestem chory psychicz­
nie". Przecież to obce, dalekie, rzekomo nas nie dotyczące, może
któregoś dnia zapukać i do naszych drzwi. Czy zatem nie należy
starać się zrozumieć innych, znajdujących się w takiej właśnie
sytuacji? Nie chodzi o przewidywanie wszystkiego, co najgorsze,
życie stałoby się wówczas straszne, ale — jak już powiedzieliś­
my — chodzi o wrażliwość na los i przeżycia innych ludzi. Nie
chcemy też apelować o dobroć w rodzaju XIX-wiecznej filantro­
pii.              ,

Byłoby również mrzonką wyobrażać sobie, że ludzie któregoś dnia pozbędą się tego rodzaju kłopotów i cierpień. Wyrażano już takie nadzieje, czas ich jednak nie potwierdził.

Zdajemy sobie sprawę z wszelkich uproszczeń, braku precyzyj-


nych definicji, nadmiaru publicystycznego komentarza, polemicz­nego zacięcia, pojawiającego się przy prezentowaniu niektórych opinii. Jednak wydawało się nam to niezbędne, podobnie jak zastosowanie swobodnej formy refleksji odautorskich po to, by zawarte tu prawdy stały się łatwiej przyswajalne.

Pewna hermetyczność, tajemniczość psychiatrii, odium wobec niej, o czym będzie mowa na kartach tej książki — zmusza do poszukiwania takiej formuły, takich środków wyrazu, które by tę problematykę uprościły, uczyniły ją zwykłą, normalną, codzien­ną. Ci, którzy chorują, którzy się leczą, nie są — jak się oka­zuje — obcymi, nadzwyczajnymi ludźmi. Nie przebywają w innym świecie, stanowią jeszcze jedną formę życia, mającą prawo do swojego bytu.

Staraliśmy się do pewnych zjawisk, jakimi są choroby psychicz­
ne, przypisać w kontekście społecznym jakiś znak świadczący o
naszej ocenie. Nie zmieniając faktów — staraliśmy się zmienić
ich oceny.              .

Chcieliśmy nie tylko oddemonizować ,tę problematykę i może w ten sposób uchronić tych,-którzy przeczytają tę książkę, przed nadużyciami i manipulacjami ujawniającymi się w zwrotach: „zam­kną cię w szpitalu", „ubezwłasnowolnią", „stracisz wszystkie pra­wa". Chcieliśmy także ograniczyć niebezpieczną powszechność nie­dobrych ocen i postaw wobec ludzi chorych psychicznie. Prze­cież i obiegowe opinie, mimo że obiegowe, mogą wyrażać jakąś część prawdy, a nie tylko stanowić jej zaprzeczenie.


PŁYNNA GRANICA NORMALNOŚCI

Każde myślenie laika o psychiatrii zaczyna się od próby roz­różnienia tego, co normalne, od tego, co nienormalne. Rozwa­żania takie pojawiają się często w środkach masowego przekazu nie wnosząc właściwie niczego nowego. Rozmowy na ten temat przypominają bicie piany, można używać w nich coraz większej liczby słów, które jednak ani trochę nie zbliżają do sedna pro­blemu.

Jest coś zastanawiającego w fakcie, że są ludzie, którzy nigdy nie zadają sobie pytania o normalność, bo nie muszą. Mają in­stynktowną pewność siebie, swojego zdrowia i kondycji. Są też tacy, którzy stale dokonują owego samopoznawczego wysiłku, bo problematyka ta bardzo ich interesuje. Zbyt częste snucie podobnych rozważań może budzić niepokój. Jednym z pierwszych sygnałów, że z człowiekiem dzieje się coś niedobrego, są bowiem przeżywane rozterki i zadawane pytanie: czy ja jestem normalny? Bo tak naprawdę nie ma czegoś takiego jak normalność i nie­normalność.

Tworzone dotychczas definicje, ą powstało ich sporo, były ogra­niczone i w zasadzie sprowadzały się do jednego stwierdzenia: wszystkie ustalenia, do jakich się w tej problematyce dochodzi, są względne. Każda definicja powinna być przecież klarowna, weryfikowalna naukowo. Dopóki się to nie udaje, nie jest defi­nicją i nie może pretendować do miana naukowości. A pragną jej także amatorzy, którzy chcą wiedzieć, co, to takiego normal­ność, by określić się po właściwej stronie życia. Bo normalny to znaczy zdrowy, a zdrowy to na pewno właściwy, taki „jak należy".



Również uczeni mają świadomość, że oczekuje się od nich de­finicji. Skoro są psychologami, psychiatrami, to trudno przecież napisać podręcznik, nie usiłując chociaż we wstępie sprecyzować, czego ma on dotyczyć. Wymaga tego nawet pewna systematyka i dydaktyka. A jak się okazuje, jest to niemożliwe z samej is­toty.

Dla zilustrowania podajmy przykłady kilku różnych definicji:

         Światowa Organizacja Zdrowia określa zdrowie psychiczne
jako „stan, w którym nie ma objawów chorobowych oraz zacho­
wana jest  umiejętność  rozwiązywania sytuacji trudnych w spo­
sób   adekwatny   do   realnej  rzeczywistości  z  poczuciem  dobro-
stanu";

         według Bruno Millera człowiek normalny to ten, kto „przy­
stosowuje się do otoczenia, świata, ludzi, własnych możliwości
życiowych i jeśli to konieczne, podejmuje wysiłek, aby zmienić
te aspekty życia, z których jest niezadowolony";

         Maria Jahoda uważa zaś, że „tajemnica zdrowia i szczęście
leży w umiejętnym dostosowaniu się do nieustannie zmieniają­
cych się warunków życia i  karą  za błąd w tym  wielkim pro­
cesie przystosowania jest nieszczęście".

Można by podobnych definicji przedstawić wiele, ale wszys­tkie one, począwszy od tych najbardziej lapidarnych do tak zwa­nych metaforycznych, mają jeden wspólny mianownik: niedosko­nałość. Trudno się z tym faktem pogodzić, rodzi on niedobre samopoczucie, że nic się nie wie na pewno, że trzeba będzie dokonywać wyboru w atmosferze stałej niepewności.

Mimo że w fachowej literaturze dostrzec można spory wysiłek, by zdefiniować normę i patologię, wszystkie próby wyraźnie za­wodzą. Doskonałość w tej dziedzinie jest bowiem niemożliwa z prostego powodu: żeby stworzyć taką definicję, należałoby mieć pełną koncepcję człowieka, jego kondycji, sensu i celu życia. A niestety jej nie mamy. Jeżeli w sprawie jeszcze bardziej podsta­wowej, jaką jest życie, nie dysponujemy wystarczającą sumą in­formacji, by odpowiedzieć, na czym ono polega i jaka jest^jego istota — to i w dziedzinie zdrowia psychicznego nie możemy zbyt wiele wymagać i oczekiwać. Ten relatywizm jest koronnym zarzu­tem, który stawia się psychiatrii, odmawiając jej znamion nau­kowości. Nie można się jednak z tym zgodzić. Działalność nau­kowa nie zależy wcale od mniej czy bardziej trafnie zdefinio­wanych pojęć. Kiedyś wydawało się, że fizyka newtonowska jest doskonale zdefiniowana. Wszystko było tam konkretne i jasne.




Pojawienie się Einsteina zburzyło to przekonanie. Dzisiaj nikt jednak nie twierdzi, że fizyka nie jest nauką.

W innych specjalnościach tylko pozornie sprawy wyglądają proś­ciej. Onkolodzy spytani, jak powstaje nowotwór, nie potrafią od­powiedzieć, co jednakże nie przeszkadza im badać, dociekać, opi­sywać i leczyć. Psychiatrii i psychologii nie wolno więc posą­dzać o większy dyletantyzm niż ten, który panuje w innych nau­kach. Mieści się on bowiem — użyjmy wreszcie i my tego nie­precyzyjnego, a krytykowanego określenia — w przyjętej normie. Potwierdzenie naukowości znaleźć można w tym, że nauki te są zbiorem wielu obserwacji i spostrzeżeń, na podstawie których dochodzi się do pewnych prawidłowości, a one z kolei umoż­liwiają weryfikację niejednego twierdzenia.

Zdrowie fizyczne można określić jako brak choroby, dolegli­wości, cierpień, a jednocześnie jako dobre samopoczucie. Jest to konstrukcja wyłącznie teoretyczna i gdyby przez analogię zas­tosować tę definicję do zdrowia psychicznego, to brzmiałaby ona mniej więcej tak: prawidłowością jest nie mieć żadnych dolegli­wości psychicznych i być szczęśliwym. Ale każdy z nas jest cza­sem z jakichś powodów trochę nieszczęśliwy, trochę smutny albo coś go psychicznie uwiera. Przyjąwszy więc to określenie zdrowia za prawdziwe, wszyscy okazalibyśmy się nieco chorzy psychicz­nie. A jest to przecież nieprawda. Jakiekolwiek zatem definicje zdrowia lub choroby, przyjęte w medycynie ogólnej, nie mogą Tsyć w pełni zastosowane w psychiatrii i psychologii. Dyscypliny te, jak sama ich nazwa wskazuje, zajmują się czymś tak subiektyw­nym, niematerialnym jak „wnętrze", „dusza" człowieka. A w tej materii pojęcia zdrowia, normy lub jej braku — są czymś bardzo względnym.

Gdyby natomiast starać się oceniać kogoś w kategoriach zdro­wia lub choroby jedynie na podstawie zewnętrznych zachowań, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin