03. Vance Jack - Madouc.rtf

(3911 KB) Pobierz
Kopia Vance Jack - Lyonesse 3.Madouc

 

 

 

 

 

Jack Vance

 

Lyonesse

Tom 3

 

 

 

 

MADOUC

 

 

Przełożyła: Agnieszka Dłużak

 

Tytuł oryginału Madouc

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

I

 

Na południe od Kornwalii, na północ od Półwyspu Iberyjskiego i na za­chód od wybrzeży Akwitanii wyrastały z wód Zatoki Kantabryjskiej wyspy Elder. Archipelag ten składał się z wysp rozmaitej wielkości, od maleńkiej, zwanej Kłem Gwyga, będącej zaledwie usypiskiem czarnych skał zalewa­nych falami Atlantyku, do wielkiej Hybras, o której można znaleźć wzmian­ki u wczesnych kronikarzy irlandzkich, a która była niemal tak duża jak sama Irlandia.

Na Hybras znajdowały się trzy wspaniałe miasta: Avallon, Lyonesse oraz starożytne Ys*, a także wiele warownych grodów, starych, szarych wiosek, zamków z licznymi wieżami i dworów otoczonych pięknymi ogrodami.

Krajobraz wyspy Hybras był bardzo zróżnicowany. Równolegle do wy­brzeża Atlantyku ciągnęło się olbrzymie pasmo górskie Teach tac Teach o strzelistych szczytach i wyżynnych wrzosowiskach. W innych miejscach krajobraz był łagodniejszy, z widokami na rozległe słoneczne doliny, leśne zakątki, łąki i rzeki. Wnętrze wyspy porastał dziki las. Była to puszcza Tan-trevalles, o której krążyło wiele opowieści, lecz gdzie z obawy przed czarami niewielu odważało się wędrować. Nieliczni, którzy się na to ośmielali, jak drwale lub im podobni, rozglądali się ostrożnie dookoła, szli uważnie, czę­sto się zatrzymując i nasłuchując odgłosów lasu. Martwa cisza, choćby na­wet przerywana krótkim, ptasim trelem, nie budziła zaufania.

Im głębiej zapuszczali się w las, tym kolory stawały się intensywniejsze i ciemniejsze, zaś cienie miały barwę indygo i złocistego brązu. Kto wie, co w takim borze mogło na człowieka spoglądać z drugiej strony polany lub czaić się na czubku któregoś pniaka?

Przez wyspy Elder przewędrowało wiele ludów: Pharesmianie, niebie­skoocy Evadniojczycy, Pelazgowie z ich szalonymi kapłankami Bachusa, Danaanejczycy, Lidowie, Fenicjanie, Etruskowie, Grecy, Celtowie z Galii, Skalradzi z Norwegii, którzy przybyli przez Irlandię, Rzymianie, Celtowie z Irlandii i Goci. Po tych wędrówkach ludów pozostały rozmaite ruiny osad, zniszczone grobowce, napisy na murach wykute starożytnymi runami -pieśni, tańce, przemowy zapisane w różnych dialektach, nazwy miejsc, z których wiele zostało zupełnie zapomnianych, lecz nadal fascynowały róż­nych ludzi i pobudzały ich wyobraźnię.

Hołdowano na wyspach kilkunastu kultom i wyznawano paręnaście re­ligii, różniących się między sobą zasadniczo, lecz podobnych do siebie w tym, że zawsze kasta kapłanów była grupą wybrańców pośredniczących pomiędzy powszedniością a świętością. W Ys wykute w skale stopnie pro­wadziły od oceanu ku świątyni Atlanty. Co miesiąc o północy, przy świetle księżyca, kapłani schodzili po schodach i ukazywali się ponownie o świcie, ozdobieni girlandami morskich roślin. W Dascinecie niektóre plemiona wyznawały religię, której reguły wykute były w świętej skale i nikt poza kapłanami nie potrafił ich odczytać. Na Scoli, przyległej do Dascinetu wy­spie, wyznawcy boga Nyrene wlewali do świętych rzek całe naczynia wła­snej krwi, zaś niektórzy szczególnie gorliwi byli w stanie wykrwawić się niemal na śmierć. W Troicinecie rytualne obrzędy ku czci życia i śmierci odbywały się w świątyni poświęconej Gai, bogini ziemi. Celtowie wędrowali po całych wyspach Elder zostawiając za sobą nie tylko nazwy miejsc, ale również druidów w ich świętych gajach, którzy celebrowali Marsz Drzew podczas święta Beltane. Etruscy kapłani odprawiali obrzędy odpychające i często makabryczne, natomiast Danaanejczycy oddawali cześć nieco sym­patyczniejszym bogom z aryjskiego panteonu. Wraz z Rzymianami przybyli wyznawcy Mitry, po nich

____________________________________________________

* W pradawnych czasach lądowy most na krótko połączył wyspy Elder z kontynentalną Euro­pą. Zgodnie z mitem, gdy pierwsi wędrowni myśliwi, którzy przybyli na Hybras, przedostali się przez Teach tac Teach i po drugiej stronie gór spojrzeli na wybrzeża Atlantyku, zobaczyli już wtedy znajdujące się tam Ys.

* Nieco później król Phristan z Lyonesse pozwolił założyć chrześcijańskie biskupstwo w Bul-mer Skeme, na wschodnim wybrzeżu Lyonesse, nakazując jednak, aby nie wywożono żadnych bogactw do Rzymu. Być może z tego powodu tamtejszy kościół nie miał zbyt wielkiego wspar­cia z zagranicy, a biskup nie miał wpływów ani w Bulmer Skeme, ani w Rzymie,

chrześcijanie, zoroastrianie i wiele innych podob­nych sekt. Później irlandzcy mnisi założyli chrześcijański klasztor na wyspie Wanish*, blisko Dahautu i Avallonu, który ostatecznie czekał taki sam los, jak Lindisfarne daleko na północy u wybrzeży Brytanii.Przez wiele lat wyspami Elder rządzono z zamku Haidion w mieście Ly­onesse, dopóki Olam III, syn Fafhiona Długonosego, nie przeniósł swej siedziby do Falu Ffail w Avallonie, zabierając tam święty tron Evandig i wielki stół zwany Cairbra an Meadhan*, przy którym zasiadali członkowie rady królewskiej i o którym krążyło wiele legend.

Po śmierci Olama III nadeszły dla wysp Elder ciężkie czasy. Skalradzi, wyrzuceni z Irlandii, osiedlili się na wyspie Skaghane i wytrwale odpierali wszelkie próby przegonienia ich stamtąd. Goci najechali wybrzeża Dahautu, ograbili klasztor chrześcijański na wyspie Wanish, pożeglowali w swych długich łodziach aż do ujścia rzeki Camber i przylądka Cogstone, z którego na krótko zagrozili samemu Avallonowi. Kilkunastu spragnionych władzy książąt rozlało wiele krwi, pozostawiło po sobie rozpacz i cierpienie, wy­czerpało swój lud, lecz niczego nie osiągnęło. Ostatecznie wyspy Elder stały się mozaiką jedenastu królestw, z których każde było wrogo nastawione do pozostałych.

Audry I, król Dahautu, nigdy nie zrezygnował z prawa do władzy nad ca­łymi wyspami Elder twierdząc, że posiadanie tronu Evandig daje mu pod­stawę do takich żądań. Szczególnie gniewnie sprzeciwiał mu się król Phri-stan z Lyonesse, który utrzymywał, że Evandig i Cairbra an Meadhan były jego prawowitą własnością, bezprawnie zagarniętą przez Olama III. Nazy­wał Audry'ego I zdrajcą i tchórzem. W końcu oba królestwa wypowiedziały sobie wojnę. W największej i najbardziej zaciętej bitwie pod Orm Hill obie strony osiągnęły tylko tyle, że zupełnie wyczerpały się nawzajem. Zarówno Phristan, jak i Audry I padli w boju, a po bitwie resztki obu rozbitych armii zwlekły się smętnie z pola bitwy.

Królem Dahautu został Audry II, a Casmir I nowym władcą Lyonesse. Żaden z nich nie zrezygnował ze swoich roszczeń, skutkiem czego pokój zawarty pomiędzy ich królestwami był bardzo wątły i napięty do granic wytrzymałości.

Tak mijały lata, dla których spokój i ład były jedynie wspomnieniem. W puszczy Tantrevalles elfy „.trolle, ogry i inne istoty, które trudno nazwać, niepokoiły się nawzajem i złośliwie dokuczały wszystkiemu dookoła, a nikt nie śmiał ich ukarać. Czarodzieje nie zadawali sobie trudu, aby nadal skry­wać swoją tożsamość, a wielu z nich służyło swymi umiejętnościami różnym władcom pomagając im w prowadzeniu polityki.

Czarodzieje poświęcali coraz więcej czasu podstępnym walkom i intry­gom, na skutek czego wielu z nich opuściło ten świat. Czarodziej Sartzanek był jednym z głównych przestępców. Czarodzieja Coddefuta zniszczył nasy­łając na jego ciało nieodwracalną zgniliznę, a czarodzieja Widdefuta za po­mocą Zaklęcia Wiedzy Totalnej. W odwecie grupa wrogów Sartzanka wtło­czyła go w żelazną laskę, którą umieszczono na szczycie góry Agon. Tamu-rello, potomek Sartzanka, schronił się w swym dworze Faroli, w głębi pusz­czy Tantrevalles, gdzie zabezpieczył się kręgiem zaklęć.

Aby uniknąć innych, podobnych zajść, najpotężniejszy z czarodziei, Murgen, wydał słynny edykt, zakazujący usługiwania królom, gdyż taka działalność musiałaby nieodwracalnie doprowadzić do kolejnego konfliktu, co mogłoby się stać niebezpieczne dla wszystkich.

Dwaj czarodzieje, Snodbeth Radosny, zwany tak z powodu swoich dźwięczących dzwoneczków, wstążek i śmiesznych żarcików, oraz Grundle z Shaddarlost, byli na tyle bezczelni, by zingorowac edykt, skutkiem czego każdego z nich spotkała surowa kara za nieposłuszeństwo. Snodbeth został wciśnięty do starej kadzi, gdzie pożarły go miliony małych czarnych roba­ków. Grundle pewnego razu przebudził się daleko od Ziemi, po niewidocz­nej stronie gwiazdy Achernar, pomiędzy gejzerami roztopionej siarki i chmurami niebieskiego dymu. On również przypłacił nieposłuszeństwo życiem.

Mimo że czarodzieje musieli się trzymać z dala od królewskich waśni, na wyspach nadal dochodziło do krwawych porachunków i panowała niezgo­da. Celtowie, którzy początkowo zupełnie spokojnie osiedlili się w prowincji Fer Aquila w Dahaucie, byli podburzani przez bandy przybyłych z Irlandii Goidelów. Wycięli w pień wszystkich Dahautczyków, którzy stanęli im na drodze, natomiast przysadzistego złodzieja bydła, zwanego Łysym Meor-ghanem, ustanowili swoim królem i nadali krainie nową nazwę - Godelia. Mieszkańcy Dahautu nie byli w stanie odzyskać utraconych ziem.

_______________________________________________

* Wiele lat później Cairbra an Meadhan posłużył jako wzór dla Okrągłego Stołu króla Artura na zamku w Camelot.

Mijały lata. Pewnego dnia Murgen dokonał zadziwiającego odkrycia, które wprawiło go w takie zakłopotanie, że przez wiele dni siedział bez ru­chu, wpatrując się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Stopniowo wróciły mu jednak wszystkie zmysły i w końcu ułożył plan, dzięki któremu, gdyby się powiódł, odwlókłby triumf zła, a może i ostatecznie by je powstrzymał.

Murgen poświęcił na jego zrealizowanie wszystkie swoje siły i energię, lecz z jego życia zniknęła wszelka radość.

Aby strzec swej prywatności, wokół Swer Smod, które było jego siedzibą, rozstawił liczne przeszkody. Wejścia do Swer Smod pilnowało dwóch de­monicznych odźwiernych, którzy mieli zawracać najbardziej upartych gości. Rezydencja Murgena stała się miejscem cichym i ponurym.

Po jakimś czasie poczuł jednak potrzebę odmiany. Z tego powodu za pomocą czarów powołał do życia swojego potomka, który miał mu dopomóc w jego pracach.

Potomek ów, Shimrod, został stworzony dzięki wielu wyrafinowanym i przemyślnym zaklęciom i w niczym nie przypominał Murgena; nie był do niego podobny ani z wyglądu, ani z charakteru. Być może różnili się nawet bardziej, niż Murgen to zaplanował, gdyż zachowanie Shimroda było cza­sami zbyt swobodne, a nawet zakrawało na frywolne. Mimo że nie pasowało ono do atmosfery panującej w Swer Smod, Murgen uwielbiał swego wy­chowanka, uczył go umiejętności życia i sztuki magii.

Shimrod nie mógł jednak długo usiedzieć spokojnie w Swer Smod i pe­łen optymizmu opuścił zamek z błogosławieństwem Murgena. Przez jakiś czas podróżował jak włóczęga po wyspach Elder, czasami udawał chłopa, częściej wędrownego rycerza poszukującego romantycznej przygody.

W końcu obrał za swą siedzibę dwór Trildę na łące Lally, kilka mil w głąb puszczy Tantrevalles.

Po upływie paru lat Skalradzi ze Skaghane udoskonalili swe machiny wojenne i najechali Północne i Południowe Ulflandy. Zostali jednak poko­nani przez Aillasa, pięknego młodego władcę Troicinetu, który odtąd był królem zarówno Północnych, jak i Południowych Ulflandów, ku czarnej rozpaczy Casmira, króla Lyonesse.

Na wyspach Elder pozostało mniej niż dwunastu czarodziei. Byli to, między innymi, Baibalides z wyspy Lamneth, Noumique, Myolander, Triptomologius Nekromanta, Condoit z Conde, Severin zwany Łowcą Gwiazd, Tif z Troagh i paru innych, którzy byli jeszcze zaledwie uczniami i nowicjuszami w sztu­kach magicznych. Wielu innych po prostu w ten czy inny sposób przestało istnieć, co świadczy o tym, jak niebezpiecznym zajęciem może być magia. Wiedźma Desmei z niewiadomego powodu zniszczyła samą siebie podczas powoływania do życia Faude Carfilhiota i Melancthe. Również Tamurello działał nierozważnie i zawisł jako szkielet łasicy w małej szklanej kuli, w Wielkim Hallu Murgena, w Swer Smod. Szkielet jest ciasno skręcony, ma czaszkę wciśniętą pomiędzy tylnie łapy, a dwoje czarnych oczek spogląda przez szkło. Można niemal wyczuć ich złą wolę, a chęć rzucenia złego czaru na każdego, kto spojrzałby na szklaną kulę, jest prawie namacalna.

 

II

 

Marchią, kresową prowincją Dahautu, zarządzał Claractus, książę Mar­chii i Fer Aquili. Tytuł ten w połowie nie miał pokrycia, odkąd księstwo Fer Aquila zajęte zostało przez Celtów, którzy uczynili z niego swe królestwo Godelię.

Marchia była biedną krainą, zamieszkałą przez bardzo niewielu ludzi, z jednym tylko miastem targowym - Blantize. Ubodzy chłopi uprawiali ziemię i hodowali owce. W nielicznych starych zamkach szlachcice nie mieli się wiele lepiej niż chłopi, pocieszali się jedynie swymi tytułami i poświęcali się kultywowaniu tradycji rycerskich. Częściej jedli owsiankę niż mięso, a wi­chry hulały po komnatach walących się zamków, gasząc kopcące na ścia­nach pochodnie. Nocami po korytarzach spacerowały duchy mrucząc o dawnych tragediach.

Daleko na zachodnim krańcu Marchii rozciągało się pustkowie, na któ­rym nie rosło nic poza ostami, ciernistymi krzewami, brunatnymi turzyca­mi i nielicznymi zagajnikami karłowatych, czarnych cyprysów. Pustkowie to, znane jako Równina Cieni, na południu sięgało krańców wielkiej pusz­czy, na północy graniczyło z Squigh Mires, a na zachodzie kończyło się ol­brzymim urwiskiem wznoszącym się na wysokość trzystu stóp i ciągnącym się przez pięćdziesiąt mil, które zwano Long Dann. Za urwiskiem leżały wyżynne wrzosowiska Północnych Ulflandów. Jedyna droga wiodąca z równiny na położone ponad nią wrzosowiska, prowadziła przez rozpadlinę w Long Dann. W pradawnych czasach zbudowano tam fortecę, zamykając jednocześnie rozpadlinę kamiennymi blokami, tak że twierdza stała się częścią granitowego urwiska. Na równinę można było się wydostać przez specjalny tunel wypadowy, a wysoko ponad murami wiodła szeroka droga. Danaanejczycy nazwali fortecę Niezdobyte Poelitetz, bowiem nigdy nie została opanowana we frontalnym ataku. Król Aillas zaszedł twierdzę od tyłu i w ten sposób przepędził Skalradów z ich najdalej wysuniętej warowni na Hybras.

Aillas wraz ze swoim synem Dhrunem stał teraz na murach twierdzy spoglądając na Równinę Cieni. Zbliżało się południe, niebo było bezchmur­ne i błękitne. Tego dnia na równinie nie było widać ścigających się cieni chmur, od których wywodziła się jej nazwa.

Aillas i Dhrun wydawali się bardzo do siebie podobni. Obaj smukli, o szerokich ramionach, silni i zwinni, ale raczej dzięki pracy ścięgien niż ma­sywnych mięśni. Obaj byli średniego wzrostu, mieli wyraziste rysy, szare oczy i jasnobrązowe włosy. Styl bycia Dhruna był bardziej swobodny i ży­wiołowy. Można było zauważyć, jak z uwagą panuje nad ogarniającą go czasami wesołością, ale w jego zachowaniu widać też było szczególną, trud­ną do uchwycenia elegancję, co dodawało mu czaru i swoistego kolorytu. Aillas, na którego barkach spoczywała znacznie większa odpowiedzialność, był spokojniejszy i rozważniejszy niż Dhrun. Jego pozycja wymagała skry­wania prawdziwych uczuć i namiętności za maską grzecznej obojętności, tak że stało się to niemal jego drugą naturą. Podobnie też, często pod płasz­czykiem dobroci i nieśmiałości, skrywał swą odwagę. W walce na miecze nie miał sobie równych. Był zwinny i poruszał się delikatnie, a jednocześnie potrafił uderzyć nagle jak błysk promieni słonecznych przebijających się przez chmury. Przy takich okazjach wyraz jego twarzy na krótką chwilę ulegał zmianie i Aillas zdawał się wtedy równie młodzieńczy i żywiołowy jak Dhrun.

Wielu ludzi, którzy widzieli Aillasa i Dhruna razem, myślało, że są braćmi. Kiedy zapewniano ich, że tak nie jest, zaczynali się zastanawiać, w jak młodym wieku musiał Aillas począć swego syna. Prawda była zaś taka, że kiedy Dhrun był jeszcze niemowlęciem, został zabrany do Thripsey Shee. Ile lat mieszkał z elfami - osiem, dziewięć, dziesięć? Tego nie wiedział nikt. W tym samym czasie w świecie ludzi upłynął zaledwie rok. Z pewnych po­wodów okoliczności dzieciństwa Dhruna utrzymywano w sekrecie, pomimo wielu spekulacji i nieustannych prób dowiedzenia się prawdy.

Obaj mężczyźni stali wsparci o blanki, wypatrując tych, z którymi przy­byli się spotkać. Aillas wspominał, co sam przeżył tu wcześniej.

-                 Nigdy nie czuję się tutaj zbyt dobrze. Ból i rozpacz ciągle tu wiszą w powietrzu.

Dhrun przeciągnął wzrokiem po ścianach urwiska, które w jasnym świe­tle słonecznym nie sprawiało groźnego wrażenia.

-                 To miejsce jest bardzo stare. Te mury przepojone są cierpieniem cią­żącym na duszy tym, którzy tu przebywają.

-                 A więc ty również to czujesz?

-                 Tak, choć nie jest to uczucie zbyt silne - przyznał Dhrun. - Być może nie jestem tak wrażliwy.

Aillas z uśmiechem potrząsnął głową.

-                 Wyjaśnienie jest proste: nigdy nie sprowadzono cię tu jako niewolni­ka. Ja szedłem po tych skałach z łańcuchem na szyi. Ciągle czuję jego ciężar i słyszę jego dzwonienie. Prawdopodobnie byłbym w stanie wskazać do­kładnie miejsca, gdzie stawiałem stopy. Byłem wtedy pogrążony w najczar­niejszej rozpaczy.

Dhrun zaśmiał się niespokojnie.

-                 Przeszłość jest przeszłością, a teraźniejszość teraźniejszością. Powi­nieneś być zadowolony; osiągnąłeś znacznie więcej niż zwykłe wyrównanie rachunków.

Aillas również się roześmiał.

-                 Jestem zadowolony, a jakże. Jednak tryumf, któremu towarzyszy przerażenie, to bardzo dziwne uczucie!

Hmm, trudno to sobie wyobrazić - rzekł Dhrun. Aillas znowu oparł się o blanki.

-                 Często rozmyślam o przeszłości, teraźniejszości i o tym, co będzie, a także jak jedno różni się od drugiego. Nigdy nie usłyszałem sensownego wyjaśnienia tego wszystkiego i myślenie o tym niepokoi mnie bardziej niż kiedykolwiek. - Aillas wskazał jakieś miejsce na równinie. - Widzisz tamto wzgórze porośnięte krzakami? Skalradzi zmusili mnie do kopania prowa­dzącego tam tunelu. Po zakończeniu prac wszyscy robotnicy mieli zostać zabici. Skalradzi chcieli mieć pewność, że istnienie tunelu pozostanie ta­jemnicą. Pewnego dnia przekopaliśmy się na powierzchnię i uciekliśmy, dlatego teraz żyję.

-                 A tunel? Czy kiedykolwiek ukończono jego budowę?

-                 Tak podejrzewam. Nigdy nie pomyślałem, żeby to sprawdzić.

Dhrun spojrzał na Równinę Cieni.

-                 Nadjeżdżają. Po odbiciach słońca w metalu podejrzewam, że to ryce­rze.

-                 Nie są punktualni - powiedział Aillas. - To może coś oznaczać.

Kolumna zbliżała się powoli, aż w końcu można było dostrzec, że to od­dział złożony z dwudziestu kilku konnych. Na czele, na białym koniu, jechał herold w półzbroi. Jego koń okryty był różowo-szarym kropierzem. Herold trzymał wysoko uniesiony proporzec z trzema białymi jednorożcami na zielonym tle, symbolem wojsk króla Dahautu. Trzej inni heroldowie jechali tuż za nim, dzierżąc trzy inne proporce. Za nimi w sporej odległości jechało strzemię w strzemię trzech rycerzy. Mieli na sobie lekkie zbroje i zwiewne peleryny w zdecydowanych kolorach: pierwszy czarną, drugi ciemno­zieloną, a trzeci jasnobłękitną. Na końcu podążało szesnastu zbrojnych, a każdy z nich trzymał kopię z turkoczącym, zielonym proporcem.

-                 Mimo że przebyli długą drogę, prezentują się całkiem nieźle - zauwa­żył Dhrun.

-                 Tak to właśnie zaplanowali - powiedział Aillas. - To również ma swoje znaczenie.

-                 Jakie?

-                 Ach! Takie sprawy zawsze rozumie się lepiej z perspektywy czasu! Na razie wiemy, że są spóźnieni, ale zadali sobie dużo trudu, aby się pokazać w całej gali. Takie znaki bardzo trudno odczytać; powinien to zrobić ktoś bar­dziej do tego się nadający.

-                 Czy owi rycerze są ci znani?

-                 Czerwień i popiel to barwy księcia Claractusa. Wiele o nim słyszałem. Jadą prawdopodobnie z zamku Cirroc, który jest siedzibą sir Wittesa. To zapewne ten drugi rycerz. Jeśli chodzi o tego trzeciego... - Aillas odwrócił się w stronę tarasu i zawołał swojego herolda, Duirdry'ego, który stał parę jardów dalej. - Kto tam jedzie?

-                 Pierwszy proporzec należy do Audry'ego, zatem ci rycerze reprezentu­ją króla. Dalej widzę chorągiew Claractusa, księcia Marchii i Fer Aquili. Dwaj pozostali to sir Wittes z Harne i zamku Cirroc oraz sir Agwyd z Gyl. Wszyscy pochodzą ze znamienitych rodów i mają dobre koneksje na dwo­rze.

-                 Wyjedź im naprzeciw - rozkazał Aillas. - Powitaj ich uprzejmie i do­wiedz się, co ich tu sprowadza. Jeżeli z szacunkiem i uprzejmością udzielą ci wszystkich informacji, przyjmę ich zaraz w hallu. Jeżeli będą grozić i potraktują cię obcesowo, każ im czekać i wróć do mnie z wiadomością.

Duirdry zszedł z murów. Kilka chwil później wyłonił się z furty wypado­wej z dwoma zbrojnymi dla eskorty. Wszyscy trzej jechali na czarnych ko­niach przyozdobionych jedynie czarną, prostą uprzężą. Duirdry rozpostarł królewski proporzec Ai...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin