0004. Goring Anne - Niebezpieczny mężczyzna.pdf

(656 KB) Pobierz
A dangerous man
ANNE GORING
NIEBEZPIECZNY MĘŻCZYZNA
111048469.210.png 111048469.221.png 111048469.232.png 111048469.243.png 111048469.001.png 111048469.012.png 111048469.023.png 111048469.034.png 111048469.045.png 111048469.056.png 111048469.067.png 111048469.078.png 111048469.089.png 111048469.100.png 111048469.111.png 111048469.122.png 111048469.133.png 111048469.144.png 111048469.155.png 111048469.166.png 111048469.176.png 111048469.177.png 111048469.178.png 111048469.179.png 111048469.180.png 111048469.181.png 111048469.182.png 111048469.183.png 111048469.184.png 111048469.185.png 111048469.186.png 111048469.187.png 111048469.188.png 111048469.189.png 111048469.190.png 111048469.191.png 111048469.192.png 111048469.193.png 111048469.194.png 111048469.195.png 111048469.196.png 111048469.197.png 111048469.198.png 111048469.199.png 111048469.200.png 111048469.201.png 111048469.202.png 111048469.203.png 111048469.204.png 111048469.205.png 111048469.206.png 111048469.207.png 111048469.208.png 111048469.209.png 111048469.211.png 111048469.212.png 111048469.213.png 111048469.214.png 111048469.215.png 111048469.216.png 111048469.217.png 111048469.218.png 111048469.219.png 111048469.220.png 111048469.222.png 111048469.223.png 111048469.224.png 111048469.225.png 111048469.226.png 111048469.227.png 111048469.228.png 111048469.229.png 111048469.230.png 111048469.231.png 111048469.233.png 111048469.234.png 111048469.235.png 111048469.236.png 111048469.237.png 111048469.238.png 111048469.239.png 111048469.240.png 111048469.241.png 111048469.242.png 111048469.244.png 111048469.245.png 111048469.246.png 111048469.247.png 111048469.248.png 111048469.249.png 111048469.250.png 111048469.251.png 111048469.252.png 111048469.253.png 111048469.002.png 111048469.003.png 111048469.004.png 111048469.005.png 111048469.006.png 111048469.007.png 111048469.008.png 111048469.009.png 111048469.010.png 111048469.011.png 111048469.013.png 111048469.014.png 111048469.015.png 111048469.016.png 111048469.017.png 111048469.018.png 111048469.019.png 111048469.020.png 111048469.021.png 111048469.022.png 111048469.024.png 111048469.025.png 111048469.026.png 111048469.027.png 111048469.028.png 111048469.029.png 111048469.030.png 111048469.031.png 111048469.032.png 111048469.033.png 111048469.035.png 111048469.036.png 111048469.037.png 111048469.038.png 111048469.039.png 111048469.040.png 111048469.041.png 111048469.042.png 111048469.043.png 111048469.044.png 111048469.046.png 111048469.047.png 111048469.048.png 111048469.049.png 111048469.050.png 111048469.051.png 111048469.052.png 111048469.053.png 111048469.054.png 111048469.055.png 111048469.057.png 111048469.058.png 111048469.059.png 111048469.060.png 111048469.061.png 111048469.062.png 111048469.063.png 111048469.064.png 111048469.065.png 111048469.066.png 111048469.068.png 111048469.069.png 111048469.070.png 111048469.071.png 111048469.072.png 111048469.073.png 111048469.074.png 111048469.075.png 111048469.076.png 111048469.077.png 111048469.079.png 111048469.080.png 111048469.081.png 111048469.082.png 111048469.083.png 111048469.084.png 111048469.085.png 111048469.086.png 111048469.087.png 111048469.088.png 111048469.090.png 111048469.091.png 111048469.092.png 111048469.093.png 111048469.094.png 111048469.095.png 111048469.096.png 111048469.097.png 111048469.098.png 111048469.099.png 111048469.101.png 111048469.102.png 111048469.103.png 111048469.104.png 111048469.105.png 111048469.106.png 111048469.107.png 111048469.108.png 111048469.109.png 111048469.110.png 111048469.112.png 111048469.113.png 111048469.114.png 111048469.115.png 111048469.116.png 111048469.117.png 111048469.118.png 111048469.119.png 111048469.120.png 111048469.121.png 111048469.123.png 111048469.124.png 111048469.125.png 111048469.126.png 111048469.127.png 111048469.128.png 111048469.129.png 111048469.130.png 111048469.131.png 111048469.132.png 111048469.134.png 111048469.135.png 111048469.136.png 111048469.137.png 111048469.138.png 111048469.139.png 111048469.140.png 111048469.141.png 111048469.142.png 111048469.143.png 111048469.145.png 111048469.146.png 111048469.147.png 111048469.148.png 111048469.149.png 111048469.150.png 111048469.151.png 111048469.152.png 111048469.153.png 111048469.154.png 111048469.156.png 111048469.157.png 111048469.158.png 111048469.159.png 111048469.160.png 111048469.161.png 111048469.162.png 111048469.163.png 111048469.164.png 111048469.165.png 111048469.167.png 111048469.168.png 111048469.169.png 111048469.170.png 111048469.171.png 111048469.172.png 111048469.173.png 111048469.174.png 111048469.175.png
1
ROZDZIAŁ I
Był gorący, tropikalny dzień. Powietrze przenikał silny odór gnijącej
ryby. Polly skierowała obiektyw swego „Hasselblada" na do połowy
zagrzebane w piasku cielsko martwego rekina-tygrysa. Migawka aparatu
pstrykała raz po raz. Gdy się zbliżyła, z padliny uniosła się chmara wielkich
much. Cofnęła się, strzepując z twarzy natrętnego owada, i próbowała się
skupić. Rosło w niej jednak przekonanie, że ta wycieczka wzdłuż plaży w
popołudniowym upale nie była zbyt mądrą decyzją.
Fetor zepsutej ryby nieomal przyprawiał ją o mdłości. Mimo lekkiego
kapelusza przeciwsłonecznego żar słońca rozpalał jej głowę.
Jeszcze rano ten pomysł wydawał się całkiem dobry. Polly i jej ciotka
Hester leżały przez kilka dni przykute do łóżka przez chorobę tropikalną.
Tego ranka Polly była jeszcze osłabiona, ale czuła się znów jak
przedstawiciel rasy ludzkiej. Błękitno-złoty, afrykański dzień kusił swoim
urokiem, postanowiła więc spędzić kilka leniwych godzin w cieniu palm
przy hotelowym basenie. Jednak ktoś napomknął, że na plażę wyrzuciło
martwego rekina, i przyszło jej do głowy, że mogłaby zrobić kilka
niezwykłych zdjęć. Uzupełniłyby one kolekcję zrobioną jeszcze w Serengeti
i Ngorongoro.
— Poradzisz sobie sama przez kilka godzin? — zapytała swą
towarzyszkę.
Ciotka Hester wciąż wyglądała na wycieńczoną, ale powrócił już jej
zwykły dobry humor. Siedziała zawinięta w biały szlafrok z falbankami,
opierając nogi na wyściełanym podnóżku.
— Zdecydowałam się żyć — powiedziała stanowczo. — Potrzebuję
tylko trochę ciszy i spokoju, żeby zregenerować siły. A gdzież jest lepsze
miejsce? — Niedbałym gestem wskazała kremowo-złoty pokój, wysokie
okna i długie, jedwabne zasłony, powiewające w słonej bryzie niesionej
znad Oceanu Indyjskiego. — Idź sama, kochanie — ciągnęła, opierając się o
miękkie poduszki. — Naciesz się swoim rekinem. — Wzdrygnęła się z
grymasem. — Ale nie opowiadaj mi o nim, gdy wrócisz. Na samą myśl o tej
okropnej bestii czuję się znowu chora.
Polly uśmiechnęła się szeroko i cmoknęła ciotkę w policzek. Wygląd
ciotki Hester — kruchej i delikatnej, ujmująco kobiecej istoty — mógł
wprowadzić w błąd. Wewnątrz była twarda jak stal i niejeden „rekin",
rzucający chciwe spojrzenia na jej pozorną słabość i widoczne bogactwa,
połamał sobie zęby.
Polly zaczynała żałować, że nie została z ciotką w hotelu. Coś bardzo
dziwnego działo się z jej nogami, nie mówiąc już o głowie. Zmrużyła oczy
w blasku słońca, patrząc w tył na puste, koralowe piaski. Przeszła dłuższą
drogę, niż myślała. Hotel przybrał wymiary domu dla lalek, choć może to
tylko wzrok płatał jej figle.
Zdawała sobie sprawę z tego, że musi zejść w cień. Nie było go jednak
zbyt dużo w tej części plaży — ostatnią kępę malowniczych palm zostawiła
daleko za sobą. Tu rosły tylko jakieś krzaki. To będzie musiało jej
wystarczyć. A może, jeśli ustąpią zawroty głowy, zdoła dotrzeć do drogi,
która biegnie za zaroślami i prowadzi do hotelu. Niestety, nie widziała na
niej nigdy dużego ruchu.
Zaczęła wspinać się po pochyłości plaży. Lejący się z nieba żar, odbity
od piasku, oślepiał jej oczy, w uszach huczały fale. Każdy krok trwał wieki i
mimo upału Polly zaczynała czuć chłód — pierwszy objaw omdlenia.
Prawie nic nie widziała przez chmurę szarej mgły, która zasnuła jej oczy.
Do diabła! Nie może teraz zemdleć. Musi znaleźć jakieś schronienie. Z
rękami wyciągniętymi jak ślepiec nieudolnie poruszała się naprzód, gdy jej
dłonie natrafiły na jakiś przedmiot. Ostatkiem sił uchwyciła się go.
— Na Boga — gdzieś nad jej głową odezwał się głęboki, męski głos —
atakuje pani moją koszulę. — Nagle głos zabrzmiał poważnie: — Co pani
jest? Proszę się trzymać...
Nogi się pod nią ugięły, ale silne ręce, które ją chwyciły, nie pozwoliły
upaść. Mężczyzna szybko podsunął jej coś, co wydawało się zbawczym
leżakiem, i bezceremonialnie posadził ją na nim, wpychając jej głowę
między kolana.
Raz po raz odzyskiwała i traciła przytomność, świadoma jedynie tego, że
czyjaś ręka przytrzymuje jej głowę, aż omdlenie zaczęło ustępować. Ręka
cofnęła się, by po chwili wrócić z kostkami lodu, które przyniosły jej
karkowi przeszywający dreszczem, ożywczy chłód. Kostki stapiały się w
zimne krople, które spływały po plecach i szyi, kapiąc na pomiętą spódnicę.
— Lepiej? — zapytał głos.
Ostrożnie podniosła głowę. Przez chwilę świat wirował jej przed oczami,
zanim wszystko wróciło do normy.
Siedziała pod wypłowiałym parasolem przeciwsłonecznym. U jej nog
3
leżały w nieładzie binokle, notatniki i resztki luneltu. Nad nią, podświetlony
słońcem, stał mężczyzna i wlewał jakiś płyn do plastikowego kubka. Do jej
świadomości niewyraźnie docierał obraz koszuli khaki i ukrytych pod nią
muskułów, gdy mrużąc oczy otarła grzbietem dłoni mokre czoło.
— Tak — powiedziała — przechodzi.
— Wściekłe psy i angielskie kobiety — rzekł oschle.
— Słucham? — Była jeszcze zbyt oszołomiona, by zrozumieć.
— Nie, nic — powiedział, już bez chłodu w głosie. — Proszę to wypić.
Drżącą ręką wzięła kubeczek.
— Jest pani z tamtego hotelu?
Polly skinęła głową, ale nie było to zbyt mądre posunięcie. Zaszumiało
jej w uszach. Zamknęła oczy.
— To dość daleko. Szła pani pieszo? — Przenikliwy głos zmusił ją do
ponownego otwarcia oczu.
— Zaszłam dalej, niż zamierzałam — powiedziała, sącząc z
wdzięcznością zmrożony sok owocowy.
— W tym stanie nie może pani wrócić sama — rzekł otwarcie. —
Odwiozę panią, tylko pozbieram ten bałagan. Samochód zostawiłem przy
drodze.
— Och, nie chcę panu sprawiać...
— Żaden kłopot — stwierdził. Miał głęboki, spokojny głos o niemal
leniwej, a jednocześnie rozkazującej intonacji. — Przejeżdżam tamtędy.
— To przez tego rekina — wyjaśniła, gdy mężczyzna zaczął zbierać swe
rzeczy. — Tam, na plaży. Chciałam go sfotografować.
— Niewiele zostało do fotografowania, prawda? — Wydawał się
zdziwiony. — I okropnie śmierdzi.
— To prawda — przyznała. Powieki jej ciążyły, a zawroty głowy
przyprawiały o mdłości.
— Chodźmy — powiedział. — Pomogę pani. Hasselblad wydawał się
ważyć tonę. Mężczyzna jednym zgrabnym ruchem przerzucił go z jej
ramienia na swoje.
— Już dobrze, samochód jest niedaleko.
Zaczęli iść przez kępy krzewów, wzbijając obłoki pyłu. Polly miała
wrażenie, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa, i czuła się bardzo głupio,
uwieszona ramienia zupełnie nieznajomego mężczyzny.
— Nigdy dotychczas mi się to nie zdarzało — powiedziała, gdy pomógł
4
jej wsiąść do wozu. — To znaczy mdleć. Byłam przez kilka dni chora i
chyba jeszcze nie jestem tak silna, jak myślałam. A wyjście tak szybko na
ten upał...
Ostrożnie położył Hasselblada na jej kolanach, nie okazując
zainteresowania nieskładnym wyjaśnieniem.
— Ładny aparat. Fotografia to pani hobby?
— I moja praca — odrzekła.
Wrócił po leżak i parasol, by załadować je do bagażnika, po czym wsiadł
do samochodu.
— Jakiego rodzaju praca?
— Różne prace na zamówienie.
— Dla gazet, magazynów, coś takiego?
— Tak, reportaże okolicznościowe. Głównie fotografuję architekturę. W
tym się specjalizuję.
— A więc gnijące rekiny to pewna odmiana. Długo tu pani jest? Na
wakacjach? — Był to rodzaj pytań, jakie się zwykle zadaje przy
przypadkowych znajomościach, ale odpowiedź sprawiła jej wysiłek.
Zastanawiała się, czy wytrzyma krótką jazdę do hotelu bez nudności.
Zamknęła oczy od blasku i odchyliła głowę do tyłu. Czuła każdą
nierówność drogi, którą samochód wolno jechał wzdłuż wybrzeża zatoki.
— Proszę mówić — odezwał się mężczyzna.
— Co?
— Niech pani weźmie głęboki oddech i skupi się na tym, co mówię. To
pomoże. Wie pani, w myśl zasady, rozum nad materią. — W jego głosie
pojawiła się nutka rozbawienia, lecz zaraz wrócił ton powagi. — No,
proszę, niech pani otworzy oczy. Chyba mi tu pani nie zemdleje...
Zmusiła się do otwarcia oczu, choć wolałaby pozostać nieprzytomna.
Odwróciła głowę i po raz pierwszy dokładnie mu się przyjrzała.
Wcześniej wydał jej się wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, na
którym można się wesprzeć; kimś w średnim wieku, prawie ojcowskim.
Teraz ujrzała, że jego wygląd wcale nie odpowiada jej wyobrażeniu.
Siedzący obok niej człowiek miał ostry profil. Orli nos wystawał spod
czarnych, gęstych brwi, zmarszczonych w skupieniu. Czarne wąsy osłaniały
lekko opadające w kącikach usta. Była to szorstka, koścista twarz, ogorzała
od słońca. Czarne włosy zwijały się nad brązowym czołem. Zauważyła
błysk mocnych, białych zębów, gdy mówił, jak to szczęśliwie się złożyło, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin