siostry.doc

(1554 KB) Pobierz
narodzinyUczcie dziecie łaski błagac

narodzinyUczcie dziecie łaski błagac.Bogu słu_yc, w awie leczec.Kiedy matka zbyt pobła_a.Rózga musi ja wyreczyc.

Tusze, 1513

PROLOG

Zamek Maidenstone, Wessex

10 czerwca 1135 roku

– Drugie dziecko musi umrzec.Z ust le_acej w wielkim ło_u kobiety wydobył sie cichy jek,lecz ani Edgar de Valcourt, ani jego matka, lady Harriet, niezwrócili na to uwagi. Akuszerka w ciszy spełniała sweobowiazki, oporzadzajac poło_nice po długotrwałym,wyczerpujacym porodzie. Słu_ace wykapały oba malenstwa izawineły je w płócienne beciki. Dziecko urodzone jako pierwszele_ało ju_ w zawczasu przygotowanej kołysce.Dla drugiego noworodka nie było kołyski, a sir Edgar i ladyHarriet własnie debatowali nad jego losem.– Kazałabys zabic moja córke? – spytał z niedowierzaniemsir Edgar. – Wydałabys polecenie, _eby ja tak po prostu zabic?– Zrobiłabym wszystko, _eby chronic rodzine – odrzekłastarsza kobieta, ani troche niespeszona surowym tonem syna. –Wszyscy wiedza, _e takie dzieci, urodzone z jednego poczecia,sa przeklete, bo maja tylko jedna dusze. W dawnych czasachobie zostałyby utopione. Powinienes byc zadowolony, _e niehołduje temu poganskiemu obyczajowi. Jestem w koncu osobaoswiecona. – Zerkneła na niego wyzywajaco, jakby sprawdzałaczy osmieli sie jej zaprzeczyc. Przecie_ chodziło o sprawy, októrych nie miał pojecia. – Skoro pierwsze dziecko otrzymałocałe dobro ich wspólnej duszy, rozsadek nakazuje je zachowac.Bedzie błogosławienstwem dla zamku Maidenstone, zapamietajmoje słowa, i pociecha dla ciebie na stare lata. Ale to drugie... –Urwała, posyłajac malenstwu tak lodowate spojrzenie, _esłu_aca trzymajaca becik a_ sie cofneła. – To drugie jestprzeklete, ma dusze ciemna i martwa. Jesli mi nie wierzysz,spytaj ksiedza. – Znów patrzyła niewzruszonym wzrokiem natwarz syna. – Nie ma wyboru. Najlepiej dla twojej rodziny i dlatwego dziecka, _ebys pozbył sie go jeszcze dzisiaj.– Ale... przecie_ zabijanie dziecka jest wbrew bo_emuprawu... I niezgodne z zasadami rycerskiego honoru...– Nie mów mi, synu, _e nigdy nie zabiłes kobiety anidziecka, słu_ac królowi Stefanowi i Bogu?– Owszem, zabijałem. Ale to było co innego. Była wojna.– A to nie jest? To swieta wojna, wojna przeciwkosamemu szatanowi! – Chwyciła ró_aniec wiszacy u paska ipotrzasneła mu nim przed nosem niczym poswieconym ore_em.Poskutkowało o tyle, _e cofnał sie o krok. – Musisz unicestwicdiabelskie nasienie tkwiace w tym dziecku. – Nozdrza jejzadrgały z pogardy. – Jesli nie masz na to dosc odwagi, samasie tym zajme!– NieChocia_ krzyk _ony zabrzmiał jak jek rozpaczy, Edgar

zwrócił sie ku niej z ulga. W sprawach wojny, ziemi i polityki

radził sobie doskonale. Podejmował bez wahania trudne decyzje

i me_nie ponosił wszelkie ich konsekwencje. Ta siła charakteru

kazała mu stanac u boku Stefana przeciwko córce starego króla

Henryka i pozwoliła mu zdobyc zamek Maidenstone wraz z

przynale_nymi don rozległymi ziemiami. Słu_ba u boku Stefana

przysporzyła mu wiele korzysci – zyskał niemały majatek,

poslubił piekna dziedziczke i został ojcem dwóch synów.

Jednak_e problem córek blizniaczek był dla niego czyms

zupełnie nowym.

– Edgarze, prosze – błagalny głos lady Elli zabrzmiał

ledwie słyszalnym szeptem w mrocznej, przegrzanej komnacie.

Pochylił sie nad _ona, skwapliwie uciekajac przed karcacym

spojrzeniem matki.

– Tak bedzie najlepiej – rzekł niepewnie, ujmujac wiotka

dłon _ony.

– Zachowamy to dobre dziecko...

– Chce zatrzymac je obie. Nie pozwól, _eby zabiła moje

dziecko. Prosze cie... błagam... nie pozwól jej...

Łzy wypełniły oczy lady Elli, a potem spłyneły po

policzkach zostawiajac mokry slad na bladej skórze, i w koncu

znikneły w jasnych włosach. Ella była piekna kobieta, i ma_

gotów był zrobic niemal wszystko, by sprowadzic usmiech na jej

twarz. Ju_ dawno czuł, _e gdyby nie kochał _ony a_ tak bardzo,

mo_e matka patrzyłaby na nia przychylniejszym okiem.

– Uspokój sie, _ono. Potrzebujesz odpoczynku, _eby móc

zajmowac sie dzieckiem...

– Dziecmi. Nie jednym, lecz dwoma – upierała sie. –

Spotkało nas podwójne błogosławienstwo, Edgarze, _e mamy je

dwie. Powiedz mi, jak wygladaja?

– Wygladaja... jak niemowleta – odparł, lekko wzruszajac

ramionami, bo dowiedziawszy sie, _e to nie chłopcy, nawet im

sie dobrze nie przyjrzał.

– Przynies mi je – poprosiła, sciskajac go za reke. – Pozwól

mi zobaczyc moje córki.

– Podajcie tylko te jedna – rozkazała lady Harriet,

powstrzymujac słu_aca, która trzymała w ramionach drugie

dziecko.

– Nie, obydwie – nalegała Ella, wpatrujac sie w

zakłopotane oblicze me_a. – Dałam ci ju_ dwóch synów –

przypomniała szeptem, przeznaczonym tylko dla jego uszu. –

Jak mo_esz odmawiac mi prawa do obu moich córek?

Na moment sie zawahał. Kosciół nie pochwalał zabijania

dzieci... ale przecie_ mógł je porzucic gdzies w lesie. Tyle _e to

by sie niczym nie ró_niło od zabójstwa. Poczuł mocniejszy

uscisk Elli.

- 7 -

– Dam ci jeszcze wielu synów, me_u. Zapełnie twój dom

silnymi synami. Tylko musisz mi dac moje córki.

Nie odrywała pałajacych oczu od twarzy Edgara,

równoczesnie wodzac szczupłymi palcami po jego dłoni. Jego

ciało natychmiast odpowiedziało na jej dotyk, jako _e mineło

wiele tygodni od czasu, gdy dzieliła z nim ło_e. Jesli nie spełni

jej _yczenia, Ella na długo pogra_y sie w _alu, tak jak po stracie

ich pierwszego dziecka. Tak_e dziewczynki, jesli dobrze

pamietał. Minał prawie rok, nim znów była dla niego taka jak

dawniej, cały rok rozczarowan i nocy bez rozkoszy. Nie chciał,

_eby to sie powtórzyło.

– Bedziesz miała obie córki – obiecał jej pod wpływem

nagłego impulsu. Serce wypełniła mu duma, kiedy

odpowiedziała usmiechem niewysłowionej wdziecznosci. Gotów

był na wszystko, byle uszczesliwic swoja ukochana.

Lady Harriet rzuciła trudne do rozszyfrowania

przeklenstwo, ale nie zwrócił na nia uwagi, skupiony na tym jak

długo jeszcze bedzie musiał czekac, nim znów wezmie Elle do

ło_a. Dał znak, by oba zawiniatka zło_ono u boku matki, a kiedy

obna_yła piersi, _eby nakarmic malenstwa, poczuł, _e nie

wytrzyma oczekiwania dłu_szego ni_ dwa tygodnie.

Kiedy zadowolony z siebie opuszczał komnate z zamiarem

odszukania jednej z mamek – tej, która z figury i koloru włosów

najbardziej przypominała jego ukochana Elle – zatrzymała go

- 8 -

matka.

– Có_ za głupota dac jej sie wodzic za ten bezrozumny

korzen, który ci sterczy miedzy nogami!

– Jest moja _ona – warknał, niezadowolony, _e znajduje

sie miedzy _ona a matka.

– Jest twoja _ona – powtórzyła wzgardliwie – a to jej

przeklete dziecko bedzie kiedys twoja zguba!

– Podjałem decyzje! Odejdz stad! – ryknał i wyminał ja bez

dalszej dyskusji. Niedawne uczucie radosci rozwiało sie

całkowicie.

Jednak_e lady Harriet nigdy sie nie bała gniewu syna,

tak_e teraz.

– Przynajmniej jakos ja naznacz. Sa tak do siebie podobne,

_e musisz miec jakis znak, po którym je rozpoznasz. Naznacz to

drugie dziecko, _ebysmy wiedzieli, którego sie mamy obawiac!

Pózniej miał _ałowac tego, co wówczas uczynił, ale przez

wszystkie nastepne lata nigdy nie przyznał sie do błedu.

Jednym surowym spojrzeniem nakazał słu_bie milczenie, a jesli

nawet Ella cos podejrzewała, nigdy nie stawiała mu _adnych

zarzutów.

Wrócił do komnaty porodowej i kazał poło_nym by

przyniosły mu obie córki, gdy _ona bedzie spała. Obejrzał

dziecko urodzone jako pierwsze, nazwane przez Elle imieniem

- 9 -

Beatrix. Przyjrzał sie dokładnie malenkiemu podbródkowi,

pyzatym policzkom, ciemnym oczom i jasnemu kosmykowi

włosów na główce.

Drugie dziecko, jeszcze nienazwane, było zupełnie takie

samo, nawet zarys jasnych brewek i linie malenkich uszu miało

identyczne z siostra. Widzac, _e w istocie nie jest zdolny

odró_nic dzieci, sir Edgar, z_ymajac sie w srodku, rozgrzał nad

swieca sygnet, a kiedy metal sie roz_arzył, przytknał go do

delikatnego ciałka drugiego noworodka.

Dziecko drgneło i zapłakało, nadspodziewanie głosny krzyk

obudził pierwsze malenstwo, które zawtórowało płaczem. Ale

Edgar de Valcourt był zdecydowany doprowadzic swój zamiar

do konca. Dopiero kiedy swad palonego ciała podra_nił mu

nozdrza, cofnał dłon i przyjrzał sie swemu dziełu.

Dymiaca purpurowa blizna znaczyła delikatna skóre na

malenkiej nó_ce. Ten widok, ogladany przy wtórze

przerazliwego krzyku obojga dzieci, przywiódł mu na mysl

wyobra_enie potepienców wijacych sie w mekach piekielnego

ognia, wyjacych w bólu agonii. Dreszcz przera_enia przebiegł

mu po plecach, przez moment zastanawiał sie, czy jednak nie

nale_ałoby spełnic _adania matki – pozbyc sie dziecka, na

wypadek, gdyby w jej uprzedzeniach tkwiło ziarno prawdy.

Wtedy jego _ona poruszyła sie niespokojnie na łó_ku i

Edgar przestał o tym myslec. Ella do konca _ycia miałaby do

- 10 -

niego _al. Pogra_ona w rozpaczy, nigdy by mu nie przebaczyła,

_e zabił jej córke.

Wreczył zawodzace dziecko przestraszonej niance, patrzac

na nia twardym, ostrzegawczym spojrzeniem. Potem odwrócił

sie i opuscił komnate.

Obie, _ona i matka, dostały to, czego chciały. Jesli to ich

nie zadowoli, to ju_ nie bedzie jego wina.

Na pewno nie.

- 11 -

Wschodzenie

Bo tyle twojego,

Ile wysłu_ysz dla twojego króla.

Crowley, ok. 1550

- 12 -

1

Zamek Maidenstone, Wessex

kwiecien 1153 roku

Wiedziała, _e zamek długo sie nie utrzyma. Zbyt wiele

wojska nadciagało zza wzgórza. Napływali niekonczaca sie fala,

prowadzeni łopoczacym na wietrze czerwonym sztandarem, na

którym walczyły ze soba dwa czarne niedzwiedzie.

Mimo to Linnea de Valcourt spluneła wyzywajaco przez

masywny kamienny mur, jakby upewniajac sama siebie, _e w

gre wchodzic mo_e jedynie szybkie, zdecydowane zwyciestwo.

– Głupcy. Marnuja tylko czas... i własna krew – stwierdziła

bunczucznie. – Henryk de Anjou nie mo_e zajac zamku

Maidenstone ani chocby kawałka Wessex. Ani kawałka

brytyjskiej ziemi – dodała z młodziencza zuchwałoscia.

– Ju_ zajeli spora czesc Wessex – przypomniał sir Hugh,

kapitan stra_y jej ojca, spogladajac na nieprzebrane hordy.

– Nie wezma Maidenstone – upierała sie Linnea, ale

czujac, jak jej odwaga słabnie, spytała z wahaniem: – Prawda?

Sir Hugh nie odrywał wzroku od wojsk, które dotarty ju_

niemal do wsi. Strumien przera_onych wiesniaków zmierzał w

strone zamku, uciekinierzy ciagneli ze soba potomstwo i

skromny dobytek, jaki zdołali zebrac przez ten krótki czas od

- 13 -

momentu podniesienia alarmu. Linnea patrzyła jak szczeki

kapitana co chwila zaciskaja sie nerwowo.

– Podniesc most! – rzucił rozkaz _ołnierzowi stojacemu u

jego boku.

– Nie! Jeszcze nie! – zawołała bez namysłu.

Jednak mordercze spojrzenie sir Hugha powstrzymało

jakiekolwiek dalsze protesty.

– Wynos sie z mojego pola bitwy, bo sprowadzisz

przeklenstwo na tych nielicznych, jacy sie jeszcze z nas ostali!

Linnea cofneła sie spłoszona, kiedy spoczeły na niej tak_e

cie_kie od niecheci spojrzenia pozostałych _ołnierzy.

Sir Hugh musiał widac dostrzec jej ból, bo jego surowe

rysy nieco złagodniały.

– Idz, dołacz do swojej siostry w wielkiej sali – dodał

mrukliwie. I powiedz swojej babce, _e przysle jej wiadomosci,

gdy tylko jakies beda.

Linnea skineła posłusznie, zebrała w jedna reke fałdy

prostej, szerokiej spódnicy i odwróciła sie ku stromym schodom

prowadzacym do zamku. Nie mówił powa_nie o tym

przeklenstwie. Była tego pewna. Był po prostu zdenerwowany

czekajaca go walka. Sir Hugh nigdy nie zachowywał sie tak jak

inni, scigajacy ja ukradkiem podejrzliwym wzrokiem. Nigdy nie

_egnał sie znakiem krzy_a napotkawszy ja niespodzianie.

- 14 -

Wszystko przez te piekielna wojne pomiedzy królem Stefanem i

tym normanskim uzurpatorem, Henrykiem Plantagenetem.

Najpierw jego matka, Matylda, a teraz syn. Czy_ ci wojowniczy

magnaci nie mogliby zostawic w spokoju ludnosci Wessex,

myslała, gdy z daleka dobiegało ju_ skrzypienie kołowrotu i

brzek łancuchów, zaczeto bowiem podnoszenie nowo

wybudowanego zwodzonego mostu Maidenstone.

Wzmógł sie krzyk wiesniaków oblegajacych mury,

zawodzenie rozpaczy zbiegło sie z pierwszym podmuchem

gryzacego dymu. Uswiadomiła sobie z przera_eniem, _e

najezdzcy pala wies. Ci barbarzyncy zamieniali niewinna wioske

Maidenstone w płonaca pochodnie!

– Przeklinam was wszystkich! – mrukneła do siebie Linnea,

doswiadczajac jednoczesnie wielkiego gniewu i szczerego

współczucia dla pogorzelców. – Przeklinam was wszystkich spod

znaku czarnego niedzwiedzia! – krzykneła, _ałujac z całego

serca, i_ w istocie nie posiada mocy, jaka wielu jej

przypisywało. Bo gdyby tylko mogła przeklac najezdzców,

zrobiłaby to bez wahania. Posłałaby ich w ogien piekielny na

cała wiecznosc, ratujac swój dom i swój lud.

A lud pokochałby ja za to. Przez moment wyobraziła sobie

te cudowna przemiane, jaka by zaszła, gdyby udało jej sie

zdziałac cos naprawde wielkiego i dowiesc mieszkancom

Maidenstone...

- 15 -

– Z drogi – za_adał ktos ostrym głosem, przywracajac ja

gwałtownie do rzeczywistosci.

Pospiesznie wspieła sie na ostatnie stopnie, czujac tu_ za

plecami obecnosc jednego z zamkowych stra_ników. Nie mógł

jej pomylic z Beatrix, chocby dlatego, _e strój Linnei zawsze

przedstawiał sie znacznie skromniej ni_ szaty jej siostry. Poza

tym Beatrix z pewnoscia nie włóczyłaby sie po zamku podczas

przygotowan do bitwy, tylko Linnea mogła sie zdobyc na cos

równie niemadrego. Beatrix zapewne była teraz w głównej sali

zamku, uspokajała przestraszonych wiesniaków, organizowała

dla nich po_ywienie lub oddawała sie jakims innym

po_ytecznym domowym zajeciom.

Na szczycie muru Linnea zawahała sie, niepewna, jaka

pozycje powinna zajac podczas nadchodzacej bitwy. Po drugiej

stronie zatłoczonego dziedzinca, w drzwiach prowadzacych do

wielkiej sali, dostrzegła babke – jedna reka wsparta na lasce,

druga rozdzielała polecenia.

Linnea w jednej chwili postanowiła, _e nie wróci do

wielkiej sali. Jej babka, lady Harriet, z trudem znosiła widok

młodszej wnuczki. A mo_na sie było spodziewac, _e tego dnia

dobre maniery nie powstrzymaja jej przed uszczypliwoscia.

Nagle Linnea usłyszała szorstki głos ojcu, po kilku

minutach przeszukiwania wzrokiem ludzkiej ci_by zobaczyła go

na wschodniej blance – wykrzykiwał rozkazy i gestykulował,

- 16 -

obejmujac dowództwo nad obroncami zamku.

Odziany był w skórzany kubrak ozdobiony rodzinnym

herbem Valcourtów – złotym lwem wspietym na tylnych łapach

na niebieskim polu. Z ramion spływała mu krótka niebieska

peleryna, a szeroka talie opinał cie_ki, nabijany złotem pas.

Wygladał na prawdziwie wielkiego rycerza, za jakiego w istocie

uchodził, niezrównanego w dzielnosci, sprycie i sile. Jesli jawił

sie jej me_czyzna bardziej oddanym przyjemnosciom dobrego

jadła i napitku ni_ wojaczki i strategii, to tylko dlatego, i_ przez

ostatnie dziesiec lat nie miał nic lepszego do roboty. Nie

pamietała czasów, kiedy walczył dla Stefana, pomagajac mu

wydrzec korone z rak przebiegłej córki starego króla. Słyszała

jednak historie o jego me_nych wyczynach, opowiadane po

wielekroc podczas długich zimowych wieczorów. O tym, jak

został pasowany na rycerza przez samego króla Stefana, choc

na długo przedtem, nim ten został królem. O tym, jak walczył w

doborowej gwardii Stefana. O tym, jak został nagrodzony za

wierna słu_be mał_enstwem z kuzynka Stefana, Ella,

najpiekniejsza kobieta w całym kraju. O tym, jak objał zamek

Maidenstone tu_ po smierci starego władcy i utrzymał go, mimo

ciagłych zakusów Matyldy pragnacej pozbawic go tej

posiadłosci, a Stefana – korony.

Wygladało jednak na to, _e tym razem syn Matyldy i jego

stronnicy podjeli bardziej zdecydowany atak.

- 17 -

Linnea wcisneła sie w zaciszny kat pomiedzy kamienna

sciana kuchni a palisadowym płotem otaczajacym zielny

ogródek. Przestrzen miedzy murami pełna była ludzi, psów i

niespokojnego bydła, oszalała ci_ba wzbijała tumany kurzu,

który powodował drapanie w gardle i wywoływał łzawienie.

Mimo to Linnea nie odrywała oczu od ojca.

Gdyby tak Maynard był tu na miejscu, pomyslała z _alem,

kiedy ojciec dołaczył do sir Hugha i stojac ramie w ramie

spogladali w kierunku nadciagajacego wroga. Jej brat bywał

czasami okrutnym i nieznosnym potworem, ale dzielnoscia

dorównywał ojcu i uchodził za wielce zrecznego wojownika.

Jednak_e Maynard przebywał w Melcombe Regis, wraz z

wiekszoscia ich rycerzy, łuczników i piechoty. Obrona

Maidenstone spoczywała w rekach zamkowej gwardii i

wiesniaków, którym udało sie schronic wewnatrz murów, zanim

podniesiono most.

Dziewczyna zatrzasł zimny dreszcz strachu, a_ zacisneła

ramiona na piersi. Po raz kolejny przyszła jej na mysl straszliwa

prawda – Maidenstone nie miał szans na zwyciestwo. Nie mogli

zwycie_yc, musieli zatem byc gotowi na przegrana.

Natychmiast opusciła swa kryjówke. Lek przed gniewem

babki przestał sie liczyc. Musi odnalezc Beatrix, _eby byc przy

niej na wypadek najgorszego. Beatrix potrzebowała kogos, kto

bedzie ja chronił, a Linnea, jak zawsze, gotowa była zrobic

- 18 -

wszystko dla ukochanej siostry. Zadarłszy spódnice gestem

bynajmniej niepasujacym do dobrze urodzonej panny, ruszyła

biegiem wzdłu_ muru, omijajac miotajacych sie wiesniaków i

wystraszone dzieci. Swad dymu stał sie mocniejszy, podobnie

jak rozpaczliwe lamenty w srodku i na zewnatrz obleganego

zamka.

Otaczajaca ja panika i zamieszanie zaczeły jej sie udzielac i

pomyslała z trwoga, _e nadchodzi koniec swiata. Zbli_ało sie

piekło, a czarny niedzwiedz u ich progu był chyba samym

diabłem.

Axton de la Manse wyjechał na pote_nym wierzchowcu na

skraj wsi i zadarłszy głowe przygladał sie kamiennym murom

Maidenstone. Czarne pióropusze dymu zasnuły niebo szaroscia,

w której dom jego dziecinstwa wygladał jak obraz piekieł.

Podpalił jedynie stodoły i szopy oraz kilka spichlerzy

znajdujacych sie w strategicznych punktach. Jednak_e teraz,

gdy gryzacy swad znad wsi przeniósł sie z wiatrem nad

zamkowe mury, wra_enie było na tyle straszne, by przerazic

bezbronnych wiesniaków – i zaszczepic lek w sercu Edgara de

Valcourt i całej jego nikczemnej rodziny.

– Wiesniacy znalezli sie w pułapce pomiedzy nami a fosa –

zauwa_ył sir Reynold, rotmistrz Axtona i jego najbardziej

- 19 -

zaufany człowiek.

Axton przytaknał skinieniem głowy.

– Podsycajcie ogien, dopóki nie opuszcza mostu i nie

podniosa bramy. Dajcie naprzód syna Valcourta.

– Zemdlał, jest ledwie _ywy.

Axton wzruszył ramionami.

– Walczył dzielnie... jak na Valcourta. Jesli umrze, to

trudno. To w niczym nie przycmi naszego dzisiejszego sukcesu.

– Nie musiał dodawac, _e zadanie Maynardowi de Valcourt

obezwładniajacego ciosu sprawiło mu dzika radosc. Axton i

Reynold odbyli razem wiele bitew i stracili w nich niejednego

me_nego współtowarzysza. Ale taki był los rycerza. Stoczyc

godna walke i polec od ran na polu chwały – oto czego

oczekiwali od _ycia Axton i Reynold. Nigdy nie liczyli na wiecej.

A_ do teraz.

Bo teraz Axton pragnał do_yc sedziwego wieku,

odło_ywszy do lamusa cie_ki stalowy miecz i ostry sztylet, kuta

_elazna maczuge i lance. Pragnał odzyskac swój dom, a choc

nadal cia_ył na nim obowiazek wobec króla – albo koniecznosc

wykupienia sie z niego – miał zamiar osiedlic sie w

Maidenstone, sprowadzic w to miejsce tych nielicznych

członków swojej rodziny, którzy pozostali przy _yciu, i odzyskac

wszystko, co utracili przed wieloma laty.

- 20 -

Tylko _e nie mo_na było odzyskac wszystkiego.

Jego dłon w skórzanej rekawicy zacisneła sie na wodzach,

kon zatanczył nerwowo. Na krew Chrystusa, ojciec powinien

byc dzis tutaj, napawac sie zwyciestwem, na które tyle musieli

czekac. A tak_e bracia, William i Yves – oni te_ zasłu_yli na

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin