Fryderyk Engels, Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa(1).docx

(242 KB) Pobierz

Fryderyk Engels

Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa

W związku z badaniami Lewisa H. Morgana 27

 

Tytuł oryginału:Der Unsprung der Faimilie, des Privateigenthums und des Staats Im Anschluss an Lewis H. Morgans Forschungen
Napisane: w okresie od końca marca do 26 maja 1884
Źródło: Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 21
Wydawca: Książka i Wiedza 1969
Po raz pierwszy opublikowane w języku polskim: Paryż 1885, tłumaczenie J.F. Wolski (L. Krzywicki)
Wersja elektroniczna: czerwiec-lipiec 2002

SPIS TREŚCI

Przedmowa do pierwszego wydania z 1884

I. Przedhistoryczne stopnie kultury

1. Dzikość

2. Barbarzyństwo

II. Rodzina

III. Ród irokeski

IV. Ród grecki

V. Powstanie państwa ateńskiego

VI. Ród i państwo w Rzymie

VII. Ród u Celtów i Germanów

VIII. Tworzenie się państwa u Germanów

IX. Barbarzyństwo i cywilizacja

Przypisy

 

Przedmowa do pierwszego wydania z 1884 roku

Praca niniejsza stanowi poniekąd wykonanie testamentu. Nikt inny tylko sam Karol Marks zamierzał opisać rezultaty badań Morgana w związku z wynikami swojego - w pewnych granicach mogę powiedzieć: naszego - materialistycznego badania historii i w ten sposób dopiero wyjaśnić całe ich znaczenie. Przecież Morgan w Ameryce odkrył na nowo, na swój sposób, materialistyczne pojmowanie dziejów, odkryte przez Marksa przed czterdziestu laty. Doprowadziło go ono przy porównywaniu barbarzyństwa i cywilizacji w najważniejszych punktach do tych samych wyników co Marksa. I podobnie jak niemieccy zawodowi ekonomiści przez całe lata gorliwie ściągali z “Kapitału" Marksa, a jednocześnie uporczywie przemilczali go - zupełnie tak samo potraktowali pracę Morgana “Ancient Society"27a rzecznicy wiedzy “prehistorycznej" w Anglii. Moja praca może tylko w słabym stopniu zastąpić to, czego nie dane było dokonać memu zmarłemu przyjacielowi. W posiadaniu moim znajdują się jednak uwagi krytyczne Marksa do jego obszernych wypisów z Morgana i gdzie tylko można, odtwarzam je tutaj.

Zgodnie ze stanowiskiem materialistycznym momentem decydującym w historii jest w ostatniej instancji produkcja i reprodukcja bezpośredniego życia. Ta jednak jest znowu dwojakiego rodzaju. Z jednej strony, wytwarzanie środków utrzymania, środków spożycia, odzieży, mieszkania i niezbędnych do tego narzędzi; z drugiej strony, wytwarzanie samych ludzi, rozmnażanie gatunku. Urządzenia społeczne, w jakich żyją ludzie danej epoki historycznej i danego kraju, są uwarunkowane przez oba rodzaje produkcji: przez stopień rozwoju pracy, z jednej strony, i rodziny - z drugiej. Im mniej rozwinięta jest praca, im bardziej ograniczona jest ilość jej wytworów, a więc i bogactwo społeczne, w tym większym stopniu czynnikiem dominującym w ustroju społecznym są związki rodowe. Jednakże przy tym podziale społeczeństwa, opartym na związkach rodowych, coraz bardziej rozwija się wydajność pracy, wraz z nią własność prywatna i wymiana, zróżnicowanie majątkowe, możność zatrudniania cudzej siły roboczej, a tym samym podstawa przeciwieństw klasowych: nowe elementy społeczne, które w ciągu szeregu pokoleń starają się przystosować stary ustrój społeczny do nowych stosunków, aż wreszcie niemożliwość pogodzenia jednego z drugim doprowadza do zupełnego przewrotu. Stare społeczeństwo oparte na związkach rodowych zostaje rozsadzone w starciu nowo powstałych klas społecznych; jego miejsce zajmuje nowe społeczeństwo, zespolone w państwo, w którym niższymi ogniwami są już nie związki rodowe, lecz związki terytorialne, społeczeństwo, w którym stosunki rodzinne zostają całkowicie opanowane przez stosunki własności i w którym teraz swobodnie rozwijają się owe przeciwieństwa klasowe i walki klasowe, stanowiące treść całej dotychczasowej pisanej historii.

Wielką zasługą Morgana jest to, że odkrył i odtworzył w głównych zarysach tę prehistoryczną podstawę naszej pisanej historii i że w związkach rodowych Indian północnoamerykańskich znalazł klucz do najważniejszych, nie rozwiązanych dotąd zagadek zamierzchłej historii Greków, Rzymian i Germanów. Ale też praca jego nie jest dziełem jednego dnia. Blisko czterdzieści lat zmagał się on ze swym materiałem, zanim go zupełnie opanował. Za to książka jego jest jednym z niewielu epokowych dzieł naszych czasów.

W dalszym wykładzie czytelnik na ogół łatwo odróżni, co pochodzi od Morgana, a co ja dodałem. W rozdziałach historycznych dotyczących Grecji i Rzymu nie poprzestawałem na dowodach Morgana, lecz dodałem wszystko, czym rozporządzałem. Rozdziały o Celtach i Germanach są w zasadzie moje; Morgan rozporządzał tu niemal wyłącznie źródłami z drugiej ręki, a dla stosunków niemieckich - prócz Tacyta - tylko lichymi, liberalnymi falsyfikatami pana Freemana. Wywody ekonomiczne, wystarczające dla celów, które stawiał sobie Morgan, ale zupełnie niedostateczne dla moich, opracowałem wszystkie na nowo. Wreszcie, rozumie się, ponoszę odpowiedzialność za wszystkie wnioski, o ile nie cytuję wyraźnie Morgana.

 

I Przedhistoryczne stopnie kultury

Morgan jest pierwszym, który ze znajomością rzeczy próbuje wprowadzić pewien porządek do prehistorii ludzkości; dopóki znaczne nagromadzenie większej ilości materiału nie będzie wymagało zmian, dokonana przez niego systematyzacja zapewne pozostanie w mocy.

Z trzech głównych epok: dzikości, barbarzyństwa, cywilizacji, interesują go, rzecz jasna, tylko dwie pierwsze i przejście do trzeciej. Każdą z obydwu epok dzieli on na niższy, średni i - wyższy szczebel, zależnie od postępów w produkcji środków utrzymania, według niego bowiem

“wprawa w tej produkcji decyduje o stopniu wyższości i panowania człowieka nad przyrodą; spośród wszystkich istot jeden tylko człowiek osiągnął absolutne niemal panowanie nad produkcją środków żywności. Wszystkie wielkie epoki postępu ludzkości zbiegają się — mniej lub więcej bezpośrednio — z epokami rozszerzania źródeł utrzymania"28.

Rozwój rodziny postępuje równolegle, nie dostarcza jednak tak uderzająco charakterystycznych cech dla podziału na okresy.

1. Dzikość

1. Stopień niższy. Okres dzieciństwa rodzaju ludzkiego. Ludzie przebywają jeszcze w swych pierwotnych siedzibach, w lasach zwrotnikowych lub podzwrotnikowych. Prowadzą przynajmniej częściowo życie nadrzewne, czym jedynie tłumaczy się fakt, że przetrwali wśród wielkich drapieżców. Za pokarm służyły im owoce, orzechy, korzonki. Powstanie mowy artykułowanej jest najdonioślejszą zdobyczą tego okresu. Spośród wszystkich ludów poznanych w okresie historycznym żaden już nie znajdował się w tym stanie pierwotnym. Jakkolwiek stan ten trwał zapewne wiele tysięcy lat, nie możemy jednak dać bezpośrednich dowodów jego istnienia. Ale skoro uznaliśmy pochodzenie człowieka od świata zwierzęcego, ale możemy nie uznać tego stanu przejściowego.

2. Stopień średni. Zaczyna się od wykorzystywania, jako pokarmu, ryb (do których zaliczamy również raki, muszle i inne zwierzęta wodne) i od używania ognia. Jedno wiąże się z drugim, bo pokarm z ryby staje się w zupełności zdatny do użytku dopiero przy pomocy ognia. Dzięki temu nowemu pożywieniu ludzie uniezależnili się od klimatu i miejscowości; idąc wzdłuż rzek i wybrzeży mogli nawet w stanie dzikim zaludnić większą część kuli ziemskiej. Z gruba ciosane, nie gładzone narzędzia kamienne wczesnej epoki kamiennej, tak zwane narzędzia paleolityczne, które wszystkie lub prawie wszystkie przypadają na ten okres, rozsiane po wszystkich kontynentach, stanowią dowód owych wędrówek. Nowo zajęte strefy, jak również wiecznie żywy instynkt wynalazczy, łącznie z posiadaniem ognia wzniecanego tarciem, dostarczały nowych środków pożywienia: bogatych w skrobię korzeni i bulw, pieczonych w gorącym popiele lub w jamach do pieczenia (piecach ziemnych), dalej dziczyzny, która, wraz z wynalezieniem pierwszej broni, maczugi i dzidy, stała się przygodnym dodatkiem do strawy. Opisywane w książkach ludy wyłącznie myśliwskie, tj. ludy żyjące tylko z polowania, nigdy nie istniały; zdobycz myśliwska jest do tego celu zbyt niepewna. Wskutek długotrwałej niepewności źródeł utrzymania powstało widocznie na tym stopniu ludożerstwo, które od tego czasu długo się utrzymuje. Australijczycy i liczni Polinezyjczycy znajdują się jeszcze obecnie na tym średnim stopniu dzikości.

3. Stopień wyższy. Rozpoczyna się wraz z wynalezieniem łuku i strzały, wskutek czego dziczyzna staje się regularnym pokarmem, a polowanie jedną z normalnych gałęzi pracy. Łuk, cięciwa i strzała stanowią już bardzo skomplikowane narzędzie, którego wynalezienie wymagało długo nagromadzonego doświadczenia i wyćwiczonego umysłu, a więc i jednoczesnej znajomości mnóstwa innych wynalazków. Jeżeli porównamy ze sobą ludy znające już łuk i strzały, ale nie znające leszcze garncarstwa (od którego według Morgana datuje się przejście do barbarzyństwa), znajdziemy już u nich w rzeczy samej pewne początki osiedlania się we wsiach, pewną znajomość produkcji środków utrzymania, naczynia drewniane i sprzęty, tkactwo ręczne bez krosna z włókien łykowych, koszyki plecione z łyka lub trzciny, gładzone (neolityczne) narzędzia kamienne. Zwykle już ogień i topór kamienny umożliwiały zrobienie pirogi oraz belek i desek do budowy domu. Wszystkie te zdobycze znajdujemy np. w Ameryce, u północno-zachodnich Indian, którzy znają wprawdzie łuk i strzałę, lecz nie znają garncarstwa. Dla stanu dzikości łuk i strzała były tym, czym miecz żelazny dla barbarzyństwa, a broń palna dla cywilizacji: orężem decydującym.

2. Barbarzyństwo

1. Stopień niższy. Rozpoczyna się od wprowadzenia garncarstwa. Powstało ono - w wielu sprawdzonych wypadkach, a prawdopodobnie wszędzie - z oblepiania gliną plecionych lub drewnianych naczyń, co miało uczynić je ogniotrwałymi. Przy tym wkrótce spostrzeżono, że uformowana glina służy równie dobrze i bez wewnętrznego naczynia.

Dotychczas mogliśmy w sposób całkowicie ogólny rozpatrywać przebieg rozwoju jako prawomocny dla wszystkich ludów określonego okresu, bez uwzględnienia właściwości lokalnych. Ale wraz z nastaniem barbarzyństwa doszliśmy do stopnia, w którym nabierają znaczenia różnice wyposażenia naturalnego obu wielkich kontynentów ziemskich. Charakterystycznym momentem dla okresu barbarzyństwa jest oswajanie i hodowla zwierząt oraz uprawa roślin. Otóż kontynent wschodni, tzw. Stary Świat, posiadał prawie wszystkie nadające się do oswojenia zwierzęta i wszystkie nadające się do uprawy gatunki zbóż z wyjątkiem jednego; kontynent zachodni - Ameryka -ze ssaków nadających się do oswojenia posiadał tylko lamę, i to tylko w jednej części na południu, a ze wszystkich zbóż uprawnych tylko jedno, ale najlepsze: kukurydzę. Te różne warunki przyrodzone sprawiają, że odtąd ludność obu półkul idzie każda odrębną drogą i słupy graniczne oddzielające poszczególne stopnie są w każdym z obu wypadków różne.

2. Stopień średni. Na Wschodzie rozpoczyna się wraz z oswojeniem zwierząt domowych, na Zachodzie zaś wraz z uprawą roślin jadalnych przy pomocy nawadniania i używaniem na budowle adobów (suszonych na słońcu cegieł) i kamieni.

Zaczynamy od Zachodu, bo tutaj stopień ten aż do opanowania tych ziem przez Europejczyków nigdzie nie został przekroczony.

Indianie znajdujący się na niższym stopniu barbarzyństwa (należeli do nich wszyscy Indianie na wschód od Missisipi), w czasie gdy ich odkryto, znali już pewien sposób ogródkowej uprawy kukurydzy, a może także dyń, melonów i innych roślin ogrodowych, dostarczających im bardzo istotnej części pożywienia. Mieszkali oni w drewnianych domach, w osadach otoczonych palisadą. Plemiona północno-zachodnie, szczególnie w dorzeczu rzeki Kolumbii, znajdowały się jeszcze na wyższym stopniu dzikości i nie znały ani garncarstwa, ani jakiejkolwiek uprawy roślin. Natomiast Indianie tzw. Pueblo29 w Nowym Meksyku, Meksykanie, mieszkańcy Ameryki Środkowej i Peruwiańczycy w czasie podboju znajdowali się na średnim stopniu barbarzyństwa; mieszkali w domach podobnych do fortec, zbudowanych z surowej cegły lub kamienia, uprawiali w sztucznie nawadnianych ogrodach kukurydzę i, zależnie od klimatu i położenia, różne inne rośliny jadalne, które były ich głównym źródłem pożywienia; oswoili nawet niektóre zwierzęta: Meksykanie - indyka i inne ptaki, Peruwiańczycy - lamę. Nadto umieli obrabiać metale - z wyjątkiem żelaza, wskutek czego wciąż jeszcze nie mogli obejść się bez broni kamiennej i narzędzi kamiennych. Podbój hiszpański przeciął wszelki dalszy samodzielny rozwój.

Na Wschodzie średni stopień barbarzyństwa zaczyna się od oswojenia zwierząt dostarczających mleka i mięsa, podczas gdy uprawa roślin pozostawała jeszcze prawdopodobnie przez znaczną część tego okresu nie znana. Oswojenie i hodowla bydła oraz tworzenie większych stad dały, jak się zdaje, powód do wyodrębnienia się Aryjczyków i Semitów z pozostałej masy barbarzyńców. Europejscy i azjatyccy Aryjczycy mają jeszcze wspólne nazwy dla bydła, natomiast prawie wcale nie posiadają ich dla roślin uprawnych.

Utworzenie stad doprowadziło w nadających się na to okolicach do pasterskiego trybu życia: u Semitów na trawiastych równinach Eufratu i Tygrysu, u Aryjczyków na podobnych równinach Indii, Oksusu i Jaksartesu, Donu i Dniepru. Oswajanie zwierząt musiało początkowo odbywać się na pograniczu takich pastwisk. Toteż późniejszym pokoleniom wydawało się, że ludy pasterskie pochodzą z krain, które nie tylko nie stanowiły kolebki rodzaju ludzkiego, lecz przeciwnie, nie nadawały się na siedzibę ani dla ich dzikich przodków, ani nawet dla ludzi na niższym stopniu barbarzyństwa. Na odwrót, gdy tylko ci barbarzyńcy stopnia średniego przyzwyczaili się do życia pasterskiego, ani im przez myśl przejść nie mogło, by z porosłych trawą równin nadrzecznych wrócić dobrowolnie do krain leśnych, będących ojczyzną ich przodków. A nawet wówczas, gdy zarówno Semici jak Aryjczycy zostali wyparci dalej na północ i na zachód, nie mogli oni przenieść się do zachodnioazjatyckich i europejskich obszarów leśnych, zanim uprawa zboża nie dała im możności karmienia swych trzód, a zwłaszcza przezimowania ich na tych mniej dogodnych gruntach. Jest więcej niż prawdopodobne, że uprawa zboża powstała tu najpierw z potrzeby dostarczania paszy dla bydła i dopiero później nabrała znaczenia dla wyżywienia ludzi.

Wyższy stopień rozwoju obu tych ras należy, być może, przypisać spotykanej u Aryjczyków i Semitów obfitości mięsnego i mlecznego pokarmu, a szczególnie jego dobroczynnemu wpływowi na rozwój dzieci. Istotnie, Indianie Pueblo z Nowego Meksyku, których pożywienie stanowiły prawie wyłącznie rośliny, mają mniejszy mózg niż Indianie stojący na niższym stopniu barbarzyństwa, lecz spożywający więcej mięsa i ryb. W każdym razie na tym szczeblu znika stopniowo ludożerstwo, a zachowuje się tylko jako akt religijny lub, co tutaj jest prawie identyczne, jako zabieg magiczny.

3. Stopień wyższy. Rozpoczyna się wraz z przetapianiem rudy żelaznej i przechodzi w cywilizację dzięki wynalezieniu pisma literowego i zastosowaniu go do piśmiennictwa. Stopień ten, który, jakeśmy to powiedzieli, został przebyty samodzielnie tylko na wschodniej półkuli, bardziej obfitował w postępy produkcji niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Na tym stopniu znajdowali się Grecy okresu bohaterskiego, plemiona italskie na krótko przed założeniem Rzymu, Germanowie Tacyta i Normanowie z okresu Wikingów29a.

Przede wszystkim spotykamy tu po raz pierwszy ciągniony przez bydło pług z żelaznym lemieszem, co umożliwia rolnictwo na wielką skalę, uprawę pól, a tym samym w ówczesnych warunkach - praktycznie nieograniczone pomnażanie środków żywności. Rozpoczyna się również karczowanie lasów, które zamienione zostają w grunty orne i łąki - co znów nie byłoby możliwe na większą skalę bez żelaznego topora i żelaznej łopaty. Wskutek tego jednak nastąpił także szybki wzrost ludności i jej zagęszczenia na niewielkim terytorium. Zanim zaczęto uprawiać pola, tylko w bardzo wyjątkowych warunkach można było zgromadzić pół miliona ludzi pod jednym centralnym kierownictwem. Prawdopodobnie nie zdarzyło się to nigdy.

Największy rozkwit wyższego stopnia barbarzyństwa widzimy w poematach Homera, zwłaszcza w “Iliadzie"30. Udoskonalone narzędzia żelazne, miech kowalski, żarna, krążek garncarski, wyrób wina i oliwy; rozwinięta, dochodząca do artyzmu obróbka metali, wozy i rydwany, budowa okrętów z belek i desek; początki architektury jako sztuki, miasta otoczone murami z wieżami i blankami, epos homerowy i cała mitologia - oto główne dziedzictwo, które wnieśli Grecy z barbarzyństwa do cywilizacji. Jeśli porównamy z tym dany przez Cezara, a nawet Tacyta, opis Germanów, znajdujących się na początku tego stopnia rozwoju kulturalnego, który opuszczali Grecy homerowi, by przejść na stopień wyższy, to ujrzymy, jaki bujny rozwój produkcji obejmuje wyższy stopień barbarzyństwa.

Obraz rozwoju ludzkości poprzez stan dzikości i stan barbarzyństwa do początków cywilizacji, który tu według Morgana naszkicowałem, jest już dość bogaty w nowe i, co najważniejsze, bezsporne rysy, bo zaczerpnięte bezpośrednio z produkcji. A jednak wydawać się on będzie blady i ubogi w porównaniu z obrazem, jaki roztoczy się przed nami pod koniec naszej wędrówki; wówczas dopiero będziemy mogli ukazać w pełnym świetle przejście od barbarzyństwa do cywilizacji i uderzający kontrast między nimi. Na razie możemy w ten sposób uogólnić morganowski podział: dzikość - okres, w którym przeważa przyswajanie sobie gotowych płodów przyrody; sztuczne wyroby człowieka są przeważnie narzędziami pomocniczymi przy tym przyswajaniu; barbarzyństwo - okres wprowadzenia hodowli bydła i uprawy roli, okres zaznajamiania się z metodami zwiększenia produkcji płodów naturalnych przy pomocy działalności ludzkiej; cywilizacja - okres uczenia się dalszego przetwarzania płodów przyrody, okres właściwego przemysłu i sztuki.

 

II Rodzina

Morgan, który większą część swego życia spędził wśród Irokezów Zamieszkujących dziś jeszcze stan Nowego Jorku i był adoptowany przez jedno z plemion irokeskich (plemię Seneka), odkrył u nich system pokrewieństwa, pozostający w sprzeczności z ich rzeczywistymi stosunkami rodzinnymi. Panowało tam owo łatwo rozerwalne dla obu stron małżeństwo pojedynczej pary, które Morgan nazywa “rodziną parzystą". Potomstwo takiej pary małżonków było więc wszystkim znane i przez wszystkich uznane; nie mogło być wątpliwości, do kogo należało stosować nazwy: ojciec, matka, syn, córka, brat, siostra. A jednak faktyczne stosowanie tych nazw przeczy temu. Irokez nazywa swymi synami i córkami nie tylko własne dzieci, ale również dzieci swoich braci, a one nazywają go ojcem. Natomiast dzieci swojej siostry nazywa on siostrzeńcami i siostrzenicami, a one nazywają go swoim wujem. Odwrotnie, Irokezka nazywa swymi synami i córkami oprócz swoich własnych dzieci także i dzieci swoich sióstr, a one nazywają ją matką. Natomiast dzieci swoich braci zwie ona swymi bratankami i bratanicami, a one nazywają ją ciotką. Podobnie dzieci braci zwą się między sobą braćmi i siostrami, tak samo i dzieci sióstr. Natomiast dzieci kobiety i dzieci jej brata zwą się wzajem kuzynami i kuzynkami. I nie są to tylko puste nazwy, lecz wyraz rzeczywiście panujących poglądów na bliskość i dalekość, równość i nierówność pokrewieństwa; poglądy te są podstawą wypracowanego w szczegółach systemu pokrewieństwa, który może wyrazić kilkaset rozmaitych stosunków pokrewieństwa jednego indywiduum. Co więcej: system ten panuje w całej pełni nie tylko wśród wszystkich Indian amerykańskich (dotychczas nie odkryto ani jednego wyjątku), lecz panuje on także prawie bez zmian wśród pierwotnych mieszkańców Indii, wśród plemion drawidyjskich w Dekanie i plemion Gaura w Hindustanie. Wyrazy określające pokrewieństwo u południowoindyjskich Tamilów i u Irokezów Seneka w stanie Nowy Jork jeszcze dziś zgadzają się ze sobą w przeszło dwustu stosunkach pokrewieństwa. U tych plemion indyjskich, podobnie jak u wszystkich Indian amerykańskich, stosunki pokrewieństwa wynikające z istniejącej formy rodziny pozostają w sprzeczności z systemem pokrewieństwa.

Jak to wytłumaczyć? Wobec decydującej roli, jaką odgrywa pokrewieństwo w ustroju społecznym u wszystkich dzikich i barbarzyńskich ludów, nie można tego szeroko rozpowszechnionego systemu zbyć ogólnikami. System panujący powszechnie w Ameryce, istniejący również w Azji u ludów całkiem innej rasy, system, który nagminnie spotykamy w mniej lub bardziej zmienionej postaci wszędzie w Afryce i w Australii, system taki należy historycznie wytłumaczyć, a nie zbyć frazesem, jak to próbuje uczynić np. McLennan31. Nazwy: ojciec, dziecko, brat, siostra nie stanowią bynajmniej tytułów honorowych, lecz pociągają za sobą całkiem określone, bardzo poważne obowiązki wzajemne, których całokształt stanowi istotną część ustroju społecznego tych ludów. I wyjaśnienie znaleziono. Na wyspach Sandwich (Hawaje) istniała jeszcze w pierwszej połowie bieżącego stulecia forma rodziny przedstawiająca właśnie takich samych ojców, matki, braci i siostry, synów i córki, wujów i ciotki, siostrzeńców i siostrzenice, jak tego wymagał amerykańsko-staro-indyjski system pokrewieństwa. Ale rzecz szczególna. System pokrewieństwa obowiązujący na Hawajach znowu nie odpowiada faktycznie istniejącej tam formie rodziny. Tam mianowicie wszystkie bez wyjątku dzieci braci i sióstr są braćmi i siostrami oraz uważane są za wspólne dzieci nie tylko swej matki i jej sióstr lub swego ojca i jego braci, lecz wszystkich bez różnicy sióstr i braci obojga rodziców. Jeśli zatem amerykański system pokrewieństwa zakłada pierwotniejszą formę rodziny, nie istniejącą już w Ameryce, ale spotykaną jeszcze w rzeczywistości na Hawajach - to, z drugiej strony, hawajski system pokrewieństwa odsyła nas do jeszcze pierwotniejszej formy rodziny, której istnienia wprawdzie już nigdzie nie możemy udowodnić, ale która istnieć musiała, bo inaczej nie mógłby był powstać odpowiedni system pokrewieństwa.

“Rodzina — mówi Morgan — jest elementem czynnym, nigdy nie stoi w miejscu, lecz rozwija się od niższej do wyższej formy, w miarę jak rozwija się społeczeństwo od niższych do wyższych szczebli. Natomiast systemy pokrewieństwa są bierne. Dopiero w długich odstępach czasu rejestrują one postępy, które w tym okresie uczyniła rodzina, i ulegają radykalnej przemianie dopiero wówczas, kiedy już rodzina radykalnie się zmieniła"32.

“Podobnie dzieje się - dodaje Marks - w ogóle z systemami politycznymi, prawnymi, religijnymi i filozoficznymi"33. Podczas gdy rodzina nadal się rozwija, system pokrewieństwa kostnieje, podczas gdy system ten siłą przyzwyczajenia trwa w dalszym ciągu, rodzina wyrasta z niego. Z tą samą pewnością jednak, z jaką Cuvier ze znalezionej pod Paryżem kości szkieletu zwierzęcego mógł wnioskować, że zwierzę to było z gatunku workowatych i że niegdyś żyły tam wymarłe już zwierzęta workowate - z tą samą pewnością my możemy wnioskować z historycznie przekazanego systemu pokrewieństwa, że istniała odpowiadająca temu systemowi dziś już zanikła forma rodziny.

Wspomniane wyżej systemy pokrewieństwa i formy rodziny różnią się od panujących obecnie tym, że każde dziecko miało kilku ojców i kilka matek. Przy amerykańskim systemie pokrewieństwa, któremu odpowiada rodzina hawajska, brat i siostra nie mogą być ojcem i matką tego samego dziecka, natomiast hawajski system pokrewieństwa opiera się na takiej rodzinie, gdzie było to regułą. Stajemy więc wobec szeregu form rodziny, które znajdują się w wyraźnej sprzeczności z formami uważanymi dotychczas za jedynie możliwe. Tradycyjny pogląd zna tylko małżeństwo pojedynczej pary, poza tym wielożeństwo jednego mężczyzny, co najwyżej jeszcze wielomęstwo jednej kobiety, przemilcza przy tym - jak to przystoi moralizującemu filistrowi - że praktyka cicho, ale bez ceremonii przekracza granice ustanowione przez oficjalne społeczeństwo. Badanie dziejów pierwotnych natomiast ujawnia stosunki, kiedy mężczyźni żyją w wielożeństwie, a ich żony jednocześnie w wielomęstwie - ich dzieci zaś są zatem uważane za wspólne im wszystkim; stosunki, które z kolei przechodzą znów szereg zmian, póki ostatecznie nie przekształcą się w małżeństwo pojedynczej pary. Zmiany te są tego rodzaju, że krąg osób objętych wspólnym węzłem małżeńskim - początkowo bardzo szeroki - zacieśnia się coraz więcej, aż w końcu pozostaje tylko pojedyncza para: panująca obecnie forma małżeństwa.

Odtwarzając w ten sposób historię rodziny w odwrotnej kolejności dochodzi Morgan, zgodnie z większością swych kolegów, do wniosku, że istniał stan pierwotny, w którym wewnątrz plemienia panowały niczym nie ograniczone stosunki płciowe, tak że każda kobieta należała do każdego mężczyzny, podobnie jak każdy mężczyzna - do każdej kobiety. O takim stanie pierwotnym mówiono już w zeszłym stuleciu, ale tylko ogólnikowo; dopiero Bachofen - i to jest jedna z jego wielkich zasług - potraktował to zagadnienie poważnie i szukał śladów tego stanu w przekazach historycznych i religijnych34. Dzisiaj wiemy, że te znalezione przezeń ślady prowadzą bynajmniej nie do tego stopnia rozwoju społecznego, kiedy to istniały nieuregulowane stosunki płciowe, lecz do znacznie późniejszej formy - małżeństwa grupowego. Ten pierwotny stopień rozwoju społecznego, jeżeli istniał rzeczywiście, należy do epoki tak odległej, że trudno się spodziewać znalezienia w skamieniałościach społecznych u zacofanych dzikich ludów bezpośrednich dowodów jego istnienia. Zasługa Bachofena polega właśnie na wysunięcia tego zagadnienia na pierwszy plan badań34a.

Ostatnio stało się modne zaprzeczanie istnieniu tego początkowego szczebla ludzkiego życia płciowego. Chce się zaoszczędzić ludzkości tego “sromu". Przy tym uczeni powołują się nie tylko na brak wszelkich dowodów bezpośrednich, lecz szczególnie na przykład pozostałej części świata zwierzęcego; w tym właśnie świecie Letourneau (“Evolution du mariage et de la familie", 1888) zebrał liczne fakty, według których zupełnie nieuregulowane obcowanie płciowe ma stanowić i tutaj właściwość niższego stopnia rozwoju. Z tych wszystkich faktów jednak mogę tylko wyciągnąć wniosek, że w odniesieniu do człowieka i jego pierwotnych stosunków życiowych nie dowodzą one absolutnie niczego. Parzenie się na czas dłuższy u kręgowców można wytłumaczyć dostatecznie przyczynami fizjologicznymi, np. u ptaków potrzebą niesienia pomocy samiczce w czasie wysiadywania na jajkach. Napotykane wśród ptaków przykłady wiernej monogamii niczego nie dowodzą w odniesieniu do ludzi, albowiem ludzie nie pochodzą od ptaków. A jeśli ścisła monogamia ma być szczytem wszelkiej cnoty, to palma pierwszeństwa należy się tasiemcowi, który w każdym ze swych 50-200 proglotyd lub pierścieni posiada całkowity żeński i męski narząd płciowy i który całe swe życie spędza na parzeniu się z samym sobą w każdym z tych pierścieni. Jeśli ograniczymy się jednak do ssaków, to znajdziemy tam wszelkie formy życia płciowego, bezład płciowy, formy analogiczne do małżeństwa grupowego, wielożeństwo, małżeństwo pojedynczej pary; brak tylko wielomęstwa -na to tylko ludzie mogli się zdobyć. Nawet nasi najbliżsi krewni - zwierzęta czterorękie - dostarczają nam wszelkich możliwych odmian grupowania się samców i samic; jeśli zaś jeszcze bardziej zacieśnimy granice i rozpatrzymy tylko cztery gatunki małp człekokształtnych, to Letourneau może nam powiedzieć to tylko, że są one bądź monogamiczne, bądź poligamiczne, podczas gdy Saussure, według Giraud-Teulona, twierdzi, że są monogamiczne35. Podobnie najnowsze twierdzenia Westermarcka (“The History of Human Marriage", Londyn 1891) o monogamii małp człekokształtnych bynajmniej nie stanowią żadnego jeszcze dowodu. Krótko mówiąc, wszystkie dane są tego rodzaju, że sumienny Letourneau przyznaje:

“Zresztą wśród zwierząt ssących wcale nie ma żadnej ścisłej zależności między stopniem intelektualnego rozwoju a formą stosunków płciowych"36.

Espinas (“Des societes animales", 1877) zaś mówi wprost:

“Stado jest najwyższą grupa, społeczną, jaką można zaobserwować wśród zwierząt. Składa się. ono, jak się zdaje, z rodzin, ale już od początku między rodziną a stadem istnieje antagonizm, rozwijają się one w stosunku odwrotnym"37.

Jak -widać z powyższego, nie wiemy nic określonego o rodzinnych i innych społecznych ugrupowaniach wśród małp człekokształtnych; posiadane wiadomości są wprost sprzeczne ze sobą. Nie ma w tym nic dziwnego. Jakże pełne są sprzeczności, jak bardzo wymagają krytycznego zbadania i sprawdzenia wiadomości, które posiadamy o plemionach ludzkich w stanie dzikości. A przecież społeczeństwa małpie jeszcze o wiele trudniej obserwować niż ludzkie. Na razie musimy więc odrzucić wszelkie wnioski oparte ha takich absolutnie niepewnych danych.

Natomiast wyżej przytoczone zdanie Espinasa daje nam lepszy punkt oparcia. Stado i rodzina u wyższych zwierząt nie uzupełniają się wzajem, lecz przeciwstawiają się sobie. Espinas bardzo ładnie wykazuje, jak zazdrość samców w okresie rui rozluźnia lub nawet czasowo rozbija każde społeczne stado.

“Tam gdzie istnieje zwarta rodzina, tylko w wyjątkowych wypadkach tworzą się stada. Natomiast tam, gdzie panują wolne stosunki płciowe lub też poligamia, tam stado powstaje prawie samorzutnie... By mogło powstać stado, węzły rodzinne muszą się rozluźnić i jednostka musi znowu odzyskać swobodę. Dlatego u ptaków tak rzadko spotykamy zorganizowane stada... U zwierząt ssących natomiast spotykamy zorganizowane do pewnego stopnia społeczeństwa, bo tam właśnie jednostka nie jest pochłonięta przez rodzinę... A więc poczucie wspólnoty stada w trakcie jego powstawania nie może mieć większego wroga niż poczucie wspólnoty rodziny. Powiedzmy więc wprost: jeżeli powstały formy społeczne wyższe od rodziny, to mogło się to stać tylko dzięki pochłonięciu przez nie rodzin, które uległy zasadniczej przemianie; to nie wyklucza faktu, że dzięki temu te właśnie rodziny znalazły później możliwość ponownego zorganizowania się w bez porównania pomyślniejszych warunkach". (Espinas, tamże; cytowane u Giraud-Teulona “Origines du mariage et de la familie", 1884, str. 518-520).

Okazuje się, że społeczeństwa zwierzęce mają istotnie pewne znaczenie dla wyprowadzenia z nich wniosków o społeczeństwach ludzkich, ale znaczenie tylko negatywne. Wyższy kręgowiec zna - o ile nam wiadomo - tylko dwie formy rodziny: wielożeństwo lub łączenie się w parę; w obydwu wypadkach dopuszczalny jest tylko jeden dorosły samiec, tylko jeden małżonek. Zazdrość samca, jednocześnie wiążąca i ograniczająca rodzinę, przeciwstawia rodzinę zwierzęcą stadu. Na skutek zazdrości samców wyższa forma społeczna - stado - staje się tutaj bądź niemożliwa, bądź też zostaje rozluźniona lub w okresie rui rozwiązana, w najlepszym zaś razie zahamowana w swym rozwoju. To jedno już dowodzi dostatecznie, że rodzina zwierzęca i pierwotne ludzkie społeczeństwo to zjawiska nie nadające się do porównania. Ludzie pierwotni, wydostający się ze stanu zwierzęcości, albo wcale nie znali rodziny, albo znali najwyżej taką, jakiej u zwierząt nie bywa. Tak bezbronne zwierzę jak człowiek w procesie powstawania mogło przetrwać w niewielkiej ilości nawet w odosobnieniu, kiedy najwyższą formą współżycia jest pojedyncza para, która, zdaniem Westermarcka, opierającego się na opowiadaniach myśliwych, istnieje u goryla i szympansa. Dla wydobycia się ze stanu zwierzęcości, dla dokonania największego postępu, jaki zna przyroda, konieczny był nowy element: zastąpienie niedostatecznej jednostkowej zdolności do obrony przez zjednoczoną siłę i wspólne działanie stada. Przejście do człowieczeństwa z takich stosunków, w jakich obecnie żyją małpy człekokształtne, byłoby czymś zupełnie niewytłumaczalnym; małpy te robią raczej wrażenie zbłąkanych linii pobocznych, skazanych na stopniowe wymieranie, a w każdym razie znajdujących się w stanie upadku. To jedno wystarcza, aby odrzucić wszelkie wnioski oparte na paraleli między formami rodzinnymi u małp i u ludzi pierwotnych. Wzajemna tolerancja dorosłych samców, wyzbycie się zazdrości było pierwszym warunkiem umożliwiającym utworzenie się takich większych i trwałych grup, wewnątrz których jedynie mogło się dokonać uczłowieczenie zwierzęcia. I rzeczywiście, czymże jest to, co odkrywamy jako najstarszą, najpierwotniejszą formę rodziny, której istnienia w historii możemy bezsprzecznie dowieść i którą gdzieniegdz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin