Legendy Cieszyna.docx

(29 KB) Pobierz

Legendy Cieszyna




O zalozeniu Cieszyna

W zamierzchlej przeszlosci, gdzies na polskiej ziemi, stal drewniany gród, bedacy siedziba ksiecia Leszka. Dobry wladyka sprawiedliwie rzadzil swym ludem. Duma i radoscia sedziwej ksiazecej pary byli trzej synowie Bolko, Leszko i Cieszko. Mieszkancy grodziska szczerze lubili dorastajacych mlodzienców. Zyczliwie przymykano oko na figle ksiazat, którzy wnosili sporo zamieszania w spokojne zycie spolecznosci grodzkiej. Mijaly lata... Trzej nierozlaczni psotnicy wyrosli na meznych wojowników i wprawnych mysliwych. Wraz ze swymi druzynami spedzali coraz wiecej czasu na polowaniach, penetrujac okoliczne lasy. Puszcza byla ich drugim domem - wielce utrudzeni, wracali do rodzicielskiego grodu z upolowana zwierzyna jedynie na krótki odpoczynek.

Nie mogac zasnac pewnej lipcowej nocy, ksiaze Leszek udal sie na wieze swego zamku, aby zaczerpnac swiezego powietrza. Widok bezgwiezdnego nocnego nieba i szum wiatru kolyszacego nieprzebyta gestwina puszczy otaczajacej zamek napelnily wladyke spokojem. Delikatne blade swiatlo ksiezyca wydobywalo z ciemnosci postac starego ksiecia pograzonego w zadumie. Wtem, w oddali, na zachodniej stronie nieba, dostrzegl trzy skrzace sie gwiazdy. Ich nagle pojawienie sie w te bezgwiezdna noc wydalo sie ksieciu bardzo zagadkowe.... Moze to jakis znak od bogów? Przypatrujac sie uwaznie przez dluzsza chwile migoczacym gwiazdom, pomyslal o swych synach: Bolku, Leszku i Cieszku.

Trzy gwiazdy - tak jak i oni trzej rozwazal w myslach ksiaze. Moze wskazuja ich przyszlosc, w jakims nieznanym odleglym kraju... Po chwili zadumy rozkazal straznikom przyprowadzic mlodzienców na wieze. Pokazal nieco zaspanym mlodziencom migoczace w oddali gwiazdy i zwrócil sie do nich tymi slowy: Trzy sa te gwiazdy, tak jak i wy trzej jestescie. To bogowie jakis mi znak daja. Skoro sie tylko swit uczyni, pojedziecie w tamte strony. Wszyscy trzej. Kazdy ze swoja druzyna. Kazdy obierze inna droge. Kiedy liscie posypia sie z drzew, wtedy wracajcie. A teraz juz idzcie i kazcie budzic druzyny. Niechaj przygotowania czynia w droge, bo nowy dzien za chwile zaswita *.

Skoro swit, Bolko, Leszko i Cieszko w pelnym rynsztunku, ze swymi druzynami, pozegnali ksiazeca pare i ruszyli na zachód. Kiedy oddalili sie nieco od grodu, kazdy z nich pojechal w swoja strone. Juz pod wieczór drugiego dnia wedrówki, sygnaly, które kazdy z braci wygrywal na rogu mysliwskim, przestaly docierac do pozostalych. Wedrujace druzyny Bolka, Leszka i Cieszka, oddalaly sie od siebie, mimo to bracia co jakis czas deli w swe rogi, z nadzieja uslyszenia gdzies w oddali znajomego sygnalu.

Jechali i jechali, zapuszczajac sie coraz glebiej w nieprzebyta puszcze. Pelne przygód dni wedrówki uplywaly szybko. W promieniach slonca liscie drzew zaczynaly juz mienic sie jesiennymi barwami, przypominajac kazdemu z ksiazat o zlozonej ojcu obietnicy powrotu do grodu na jesieni. Ksiazeta powoli tracili nadzieje na spotkanie druzyny któregos z braci.

Pewnego dnia Leszek dotarl nad niewielka rzeke. Postanowil, ze jej bieg poprowadzi ich w dalszej wedrówce. Tego dnia jezdzcy nie natrafili jeszcze na zadne zródlo, a zmaconymi deszczem wodami rzeki nie mogli zaspokoic pragnienia. Przemierzajac lesna gestwine zblizyli sie do jakiegos wzgórza. Ksiaze, pozostawil w tyle druzyne i ruszyl na szczyt niezbyt wysokiego wzniesienia, aby stamtad zagrac znany Bolkowi i Cieszkowi sygnal. Trzej ksiazeta wygrywali go wytrwale kazdego dnia, jednak bez jakiegokolwiek odzewu.

Równiez Leszko pogodzil sie juz z mysla, ze swych braci ujrzy dopiero jesienia, kiedy to wszyscy powróca do ojcowskiego grodu. Rozmyslajac nad tym, gdzie tez wedruja Bolko i Cieszko, jakie spotykaja ich przygody, ruszyl z kopyta w strone wzniesienia. U jego stóp zauwazyl niewielkie zródlo. Zeskoczyl z konia, zeby sie napic. Zródlana woda smakowala wybornie. Przywolal spragniona druzyne. Okolica wokól zródelka byla piekna, wedrowcy glodni i zmeczeni. Leszek zarzadzil wiec, ze odpoczna tu do nastepnego dnia. Sam wielce utrudzony zdrzemnal sie, zapominajac o nawolywaniu Bolka i Cieszka... Przed wieczorem przypomnial sobie jednak o swym postanowieniu. Udal sie na szczyt wzgórza i zadal na cztery strony swiata. Ku jego zdziwieniu, po chwili, gdzies z oddali odpowiedzial slaby znajomy dzwiek mysliwskiego rogu. Ucieszony Leszek, przeczuwajac nadejscie któregos z braci, nakazal rozpalic duze ognisko i oporzadzic na wieczerze jelenia.

Sygnal dochodzacy z boru stawal sie coraz wyrazniejszy. Druzyna Leszka trwala w oczekiwaniu... Wtem, ku uciesze wszystkich, sposród ciemniejacej gestwiny wylonila sie druzyna Bolka. Powitaniom nie bylo konca... Wszystkich nurtowaly jednak losy najmlodszego ksiecia - Cieszka. Podczas gdy obie druzyny wypoczywaly przy zródle, zwiadowcy Bolka penetrowali okolice po drugiej stronie rzeki. Nim zaszlo slonce, na przeciwleglym brzegu, dalo sie slyszec narastajacy tetent koni... Nie byli to jednak powracajacy ludzie Bolka. W obozie zapanowalo ozywienie. Do obozowiska zblizala sie jakas liczna druzyna. Wróg czy swój, zastanawiali sie wszyscy. W swietle gasnacego dnia rozpoznanie dowódcy bylo trudne. Jadacy na przedzie zeskoczyl z konia i zblizyl sie do obozujacych. Jego radosny smiech i slowa powitania wydaly sie dziwnie znajome. Wtedy dopiero Bolko i Leszko poznali, ze przybysz to... Cieszko we wlasnej osobie!

Trzej bracia wprost nie posiadali sie z radosci. Wszyscy sluchali opowiesci Cieszka o dalekiej górzystej krainie, która przez wiele dni przemierzal ze swa druzyna. Tego wieczora Cieszko wybral juz miejsce na nocleg. Mimo iz juz zmierzchalo, na wies , ze wyslani przez niego zwiadowcy napotkali penetrujacych okolice ludzi Bolka, druzyna Cieszka pognala co kon wyskoczy na spotkanie z bracmi.
Bolko, Leszko i Cieszko byli równie zdziwieni co uradowani spotkaniem po dlugiej rozlace. Szczesliwi dlugo sciskali sie i do switu opowiadali o swoich przezyciach. Rano Leszko przemówil w imieniu braci do trzech druzyn tymi slowy:- Uradzilismy, ze juz dalej nie pojedziemy. Tu obok zdroju wypoczniemy, a kiedy slonce bedzie wschodzilo po raz trzeci, ruszymy w droge do grodziska. Ale wrócimy tu na zwiesne, z ludzmi tu przyjdziemy i na wieczna pamiatke szczesliwego spotkania zbudujemy na tym oto wzgórzu gród warowny, który nazwiemy Cieszynem, bo z naszego spotkania wszyscy sie bardzo cieszymy *. I

nni powiadaja, ze to imie Cieszka, który przywedrowal w te piekna okolice jako ostatni, dopelniajac radosci z nieoczekiwanego spotkania, pomoglo w obraniu nazwy dla nowego grodu. Legenda mówi równiez, ze tamtej pamietnej jesieni, Bolko, Leszko i Cieszko, uczynili ze zródelka, przy którym spotkaly sie ich druzyny, studnie, upamietniajaca ich szczesliwe spotkanie. Nazwali ja Studnia Trzech Braci. Do dzis dzien stoi ona przy waskiej malowniczej uliczce starego Cieszyna. Bezglosnie opowiada przybyszom legende o powstaniu nadolzianskiego miasta i wyjasnia pochodzenie jego nazwy.


O kwiatuszku cieszynskim
Odwiedzajac podczas wczesnowiosennego spaceru urokliwe zakatki Ziemi Cieszynskiej, wsród budzacej sie do zycia przyrody mozna napotkac niepozorny, lecz piekny zielony kwiatuszek... To cieszynianka wiosenna. Na terenie Cieszyna zalozono dwa rezerwaty - Lasek Miejski nad Olza i nad Puncówka, w których objeto ochrona te florystyczna ciekawostke Ziemi Cieszynskiej. Od dawna juz chyba dla wszystkich mieszkanców Cieszyna i okolic roslinka ta jest pelnym wdzieku symbolem tej ziemi. Byc moze nie kazdemu udalo sie zapamietac lacinska nazwe cieszynianki wiosennej - Hacquetia epipactis. Nieliczni potrafiliby tez powiedziec, jak naprawde kwiatek ten znalazl swe miejsce na Ziemi Cieszynskiej. Lecz zaslyszane raz ludowe podanie, wyjawiajace niezwykla historie zadomowienia sie w naszych stronach bladozielonego kwiatka, latwo zapada w pamiec. Posluchajcie wiec starej legendy.

Kiedy kilka stuleci temu, Szwedzi najechali nasz kraj, dotarli az na Ziemie Cieszynska. Zawierucha wojny trzydziestoletniej nie ominela równiez nadolzianskiego miasta. Wojska, które rozgoscily sie na zamku cieszynskich Piastów uczynily sobie wsród jego murów bezpieczna siedzibe, doprowadzajac w koncu ten wówczas jeszcze potezny - ufortyfikowany obiekt do ruiny. Zniszczenia po zakonczeniu zmagan wojennych dlugo jeszcze byly niechlubnymi pamiatkami pozostawionymi przez wroga w Cieszynie i w okolicznych wsiach, utrudniajacymi podzwigniecie sie Ziemi Cieszynskiej z nedzy i zgliszcz.

Pewnego dnia, niedaleko Cieszyna podazal droga niewielki szwedzki oddzial mocno oslabiony stoczona gdzies pod miastem bitwa. Posuwal sie dosyc wolno, gdyz w krwawej potyczce wielu zolnierzy odnioslo rany. Na samym koncu pochodu ostatkiem sil, slaniajac sie na nogach, wlókl sie mlody ranny szwedzki zolnierz. Skwar lejacy sie z nieba i palaca rana w czole oslabialy go coraz bardziej. Czul, ze z kazdym krokiem opuszczaja go sily. Co chwile przyciskal do piersi maly jedwabny woreczek, który dostal od matki przed wymarszem na wojne. Trzymajac zawiniatko poranionymi, bolacymi dlonmi wyczuwal grudke szwedzkiej ziemi. Wspomnienie dalekiej ojczyzny dodawalo chlopcu otuchy i pomagalo nie myslec o bólu... Wyczerpanie powalilo go jednak. Stracil przytomnosc i osunal sie na droge. Oddalajacy sie powoli zmeczeni kompani nie zauwazyli jego upadku...

Nieopodal drogi, która przechodzil szwedzki oddzial, stala mala zagroda zamieszkana przez uboga rodzine niejakich Zabystrzanów. Ich córka - Hanka wychodzila akurat w pole i zauwazyla, ze na drodze cos lezy. Zaintrygowana, nie potrafiac z tak duzej odleglosci wylowic ludzkich ksztaltów z ciemnej plamy lezacej na goscincu, zblizala sie szybkim krokiem. Dopiero gdy podeszla zupelnie blisko zorientowala sie, ze to zolnierz nalezacy do wrogich oddzialów. Pochylila sie nad rannym, otarla z jego skroni krew. Po slabym oddechu poznala, ze zolnierz jeszcze zyje.

Nie tracac czasu, Hanka pobiegla po ojca. Wspólnymi silami przeniesli rannego do chalupy. Tam opatrzyla go i napoila przygotowana przez matke herbata z miodem. Ocet, którym natarla mu skronie, ocucil zolnierza. W pierwszej chwili szwedzki zolnierz poczul strach i stal sie czujny znajdowal sie w obcej izbie wsród nieznajomych ludzi. Jednak na poczciwych twarzach Zabystrzanów zobaczyl serdeczny usmiech, wiec uspokoil sie nieco i zapadl w gleboki sen. Zabystrzanowie postanowili udzielic mu pomocy - pielegnowali jak tylko najlepiej potrafili slabnacego z dnia na dzien Szweda.

Spal nieprzytomnym snem trzy dni i trzy noce. Kiedy jednak juz ocknal sie byl tak oslabiony, ze nie opuszczal poslania. Rana nie goila sie. U Zabystrzanów czulo sie zblizajaca sie smierc. Hanka caly czas siedziala przy chorym i zmieniala mu opatrunki. Pocieszala go slowami, których nie mógl rozumiec, a które jednak przynosily mu ulge. Chlopak odpowiadal jej usmiechem. Mimo ze nie rozumieli sie nawzajem, spedzili wspólnie wiele niezapomnianych chwil. On mówil jej o kochanej Szwecji, o tesknocie za matka, o tym, ze juz nigdy nie zobaczy domu. Dziewczyna nie musiala rozumiec slów chlopca, aby czuc jego zal.

Zabystrzanowie nie byli w stanie pomóc ciezko rannemu. Po tygodniu zolnierz umarl. Przed smiercia chlopak gestem poprosil Hanke, by rozsypala na jego mogile szara ziemie z woreczka, który nosil na piersi. Dziewczyna uczynila tak zaraz po pogrzebie. Mijaly tygodnie, miesiace... Smutna Hanka regularnie dogladala grobu mlodego Szweda, po którym szczerze plakala. Przyozdabiala jego mogile sadzac na niej najpiekniejsze polne kwiaty, ale wszystkie - nie wiadomo czemu szybko wiedly i usychaly. Wczesna wiosna, ku wielkiemu zdziwieniu Hanki, grób okryl kobierzec dziwnych niepozornych roslinek o zielonych platkach, których dziewczyna nigdy przedtem nie widziala. Kwiatki te cieszynski lud nazwal cieszyniankami.

Moze i ty znajdziesz cieszynianke w czasie wiosennego spaceru po lasku nad Puncówka lub nad Olza. Przypatrz mu sie dobrze. Bladozielony kwiatek przypomni ci wtedy historie o tesknocie za odlegla ojczyzna i niespelnionej milosci dwojga mlodych ludzi, którzy na przekór swiatu potrafili zrozumiec sie bez slów..


O czarnej ksieznej

Katarzyna Sydonia, druga zona cieszynskiego ksiecia Adama Waclawa, przepadala za polowaniem. Cale godziny potrafila spedzic bez sladu zmeczenia na siodle, miala bystre oko i pewna reke, niezmiernie rzadko pudlowala. Trzymala cala sfore wysmienitych psów, przedmiotem uzasadnionej dumy ksieznej byla równiez jej stajnia. Przyjscie na swiat dorodnego zrebaka fetowano nieomal jak narodziny pierworodnego, za chorobe, a nawet chwilowa niedyspozycje ulubionego rumaka placila natomiast stajenna sluzba garbowaniem skór.

Mysliwski zameczek, skromniejszy od cieszynskiej rezydencji, ale urzadzony z gustem i wygodny, miescil sie w Marklowicach, dzisiejszej dzielnicy Cieszyna. Pewnej jesieni, juz po smierci meza, Katarzyna sprosila tam gosci. Przyjechali z Bielska i Pszczyny, z Raciborza, a nawet z dalekiego Opola.
Przez kilka dni z rzedu niebo zaslanialy jednak olowiane chmury, bez przerwy nieomal siapil deszcz, a konie z trudem wyciagaly kopyta z rozmieklej ziemi. O urzadzeniu polowania nie moglo byc w tych warunkach mowy. Ucztowano wiec po nocach, w dzien natomiast zaslaniano okna komnat, goscie spali, a w kierunku Cieszyna podazaly ciezkie wozy, by uzupelnic jadlem i napitkiem topniejace zapasy.
Ksiezna byla wsciekla. Z uprzejmym usmiechem zapraszala wprawdzie do stolu, nie kladla sie, póki ostatni gosc nie udal sie na spoczynek lub nie zwalil z kielichem w reku z nóg, codziennie obmyslala nowe potrawy i rozrywki, ale ci, którzy ja znali blizej, wiedzieli, ze sie powstrzymuje resztka sil.

Sluzba spelniala w mig najdrobniejsze nawet zyczenia, zgadywala, zda sie, nawet mysli pani, drzac, aby sie czymkolwiek nie narazic. Wszyscy, od prostego kuchcika poczyna-jac, zdawali sobie sprawe, ze ksiezna musi na kims swój gniew wyladowac, ze nie odzy-ska humoru póty, póki nie znajdzie dla swego afektu ujscia.
W koncu rozpogodzilo sie nieco i przed poludniem zatrabiono na polowanie. Dosiedli koni znakomici goscie, przodem pocwalowala ksiezna - jedyna w tym gronie amazonka. Osadzila rumaka na skraju znanej sobie polanki, zgrabnie zeskoczyla z siodla. Uslyszala pokrzykiwania naganiaczy. Jeszcze chwila i zobaczy dzika. Tak bylo umówione.
Oparla strzelbe o rozwidlenie galezi; zlozyla sie. Od emocji zaplonely jej policzki; nerwowo zadrzaly nozdrza.

Ale strzal nie padl. Naganiacz, którego zadaniem bylo skierowanie dzika na polane, przestraszyl sie pedzacego wprost na niego odynca, upuscil siec i pomknal w bok.
Ksiezna zatrzesla sie z obu-rzenia.
A to cham, lajdak, bandyta!
W pierwszej chwili, zdawalo sie, zastrzeli przestraszonego chlopa, wziela go nawet na muszke, ale w ostatniej chwili zmienila zamiar. Kazala naganiacza zwiazac, ocwiczyc, a nastepnie popedzic do zamku. Tam przywiazano nieszczesnika do buhaja, najdzikszej bestii, jaka znajdowala sie w stadzie, przypalono zwierzeciu ogon i puszczono. Oszalaly byk pognal z furia w kierunku lasu, wlokac za soba, niczym worek, bezwladnego chlopa. Jego potwornie zmasakrowane cialo znaleziono w pare godzin pózniej, a nazajutrz pochowano.
Ale ksiezna, choc wyladowala na biedaku zlosc, nie zaznala spokoju. Snilo jej sie co noc skrwawione cialo zamordowanego, zrywala sie, dygocac ze strachu, zapalala swiece i chodzila z kata w kat, z komnaty do komna-ty. Wszedzie towarzyszylo jej wszakze tajemnicze memento mori!...
Katarzyna zmienila sie nie do poznania. Nie urzadzala wiecej zabaw i biesiad, zrezygnowala z ulubionych polowan, ubierala sie od stóp do glów, niczym mniszka, w czern.
A kiedy zmarla, lud nazwal ja Czarna Ksiezna...

Kim byla owa Czarna Ksiezna?

Na ogól przyjmuje sie, ze przytoczone podanie mówi o cieszynskiej ksieznie Katarzynie Sydonii, która wladala piastowskim ksiestwem Cieszynskim w latach 1579 - 1594. Podobno tak bardzo kochala meza, ksiecia Waclawa Adama, ze zalobnego stroju, który wdziala po jego smierci, nie zdjela do konca zycia. Niektórzy twierdza, ze wlasnie stad wzial sie przydomek Czarna.

W rzeczywistosci w siedem lat po smierci Waclawa Katarzyna wyszla powtórnie za maz za Emeryka Forgacha z Wegier. Dojezdzala stamtad do nadolzianskiego miasta dylizansem. Tak wiec opowiesci o dozgonnej zalobie trzeba miedzy bajki wlozyc.
Kiedy wybuchla w Cieszynie zaraza, która pochlonela ponad trzy tysiace ofiar, ksiezna podarowala miastu ogrody, które zamieniono w cmentarz. Ufundowala równiez istniejacy do dzis kosciól Swietego Krzyza.
Katarzyna byla córka saskiego ksiecia Franciszka I. Poprzez nia cieszynscy Piastowie spokrewnili sie z panujaca obecnie w Belgii dynastia królewska.
Ale niektórzy uwazaja, ze Czarna Ksiezna byla nie ona, lecz ostatnia przedstawicielka cieszynskiego rodu Piastów, Elzbieta Lukrecja (1626 - 1653).
Zycie osobiste ksieznej nie ukladalo sie szczesliwie. W wieku dziewietnastu lat zostala zmuszona do poslubienia 39-letniego wówczas ksiecia Gudnakara Lichtensteina. Byla przez niego traktowana skandalicznie, skapil jej nawet jadla. Kiedy zasiadla na cieszynskich wlosciach, opuscila go wiec i nigdy nie zezwolila mu na przekroczenie granicy ksiestwa.
A zatem ona równiez zaloby po malzonku nie nosila...

O Utopcach

Jesli podczas wieczornego spaceru brzegiem Olzy zobaczysz w poblizu wody dziwnie zachowujace sie zwierze lub osobliwie wygladajaca postac pykajaca fajeczke masz szczescie, lecz uwazaj... spotkales utopca we wlasnej osobie.
Starsi mieszkancy Slaska Cieszynskiego powiadaja, ze niegdys te dziwne istoty wodne licznie zamieszkiwaly tutejsze rzeki, stawy i potoki. Jedni twierdza, ze utopce to duchy, które jak swiat swiatem wladaly wodna kraina; inni, ze stali sie nimi ludzie utopieni lub ci, którzy wybrali samobójcza smierc w wodzie. Dawniej wszyscy wiedzieli, ze zblizanie sie do strumieni o pólnocy, kapanie sie w rzekach przed sw. Janem (24 VI) lub wykonywanie jakichkolwiek prac nad stawami w poludnie, gdy rozbrzmiewal dzwon na Aniol Panski, moglo rozzloscic nawet najlagodniejsze utopce, które zazwyczaj poprzestawaly na plataniu ludziom niemilych figli. Jednak wciaganie ludzi i zwierzat domowych w wodne czelusci bylo po prostu przypisane ich naturze. Jedne topily, aby przerwac swa pokute, inne wyjatkowo zlosliwe z zazdrosci, ze nie moga byc zbawione, wciagaly do wody po prostu wszystko, co sie ruszalo na brzegu. Dusze utopionych nieszczesników przechowywaly utopce w obróconych do góry dnem doniczkach, ustawionych rzedem w sekretnej izbie swej podwodnej siedziby.
Piekna okolica, która swe krystalicznie czyste wody pelne ryb i raków toczyla Olza oraz wpadajace do niej pomniejsze rzeczki, byla dla utopców wprost wymarzonym siedliskiem. Podobno jeszcze przed I wojna swiatowa utopcowy ród na Ziemi Cieszynskiej byl wyjatkowo liczny. Utopce zyly w sasiedztwie mieszkanców prawie wszystkich tutejszych miasteczek i wiosek.

Stare utopce przybieraly najchetniej ludzka postac czlowieczka niewielkiego wzrostu, ociekajacego woda o szpetnej twarzy i zielonych wytrzeszczonych oczach, osadzonych na nieproporcjonalnie duzej glowie, o dlugich zawsze zimnych rekach, który byl odziany w zielony kubraczek, czerwone spodenki i tegoz samego koloru czapeczke.

Rzadko widywano utopcule (zone utopca), która nie grzeszac uroda, najczesciej ukazywala sie pod postacia ropuchy. Wyjatkowo urodziwe byly natomiast utopcowe córy, które pieknie przystrojone zjawialy sie przed pólnoca na wiejskich zabawach, z powodzeniem uwodzac, a potem topiac naiwnych pacholków. Wabiac ku wodzie swe nieostrozne ofiary, przebiegle utopce zmienialy sie w male bezradne dzieci samotnie bawiace sie nad brzegiem rzeki lub elegancko ubranych mezczyzn, zachecajacych wieczorna pora mlode panny do wspólnej kapieli po upalnym dniu. Najgrozniejsza jednak dla czlowieka byla ich umiejetnosc przemieniania sie w rózne zwierzeta. Ogromne, dajace sie zlapac szczupaki lub raki, szamoczace sie w szuwarach golebie, kaczory, baraszkujace ufnie na brzegu strumieni wydry, zajace, wiewiórki, prosiaki, a nawet konie, na moment przed wciagnieciem pod wode zwabionej na plycizne ofiary, ukazywaly sie w swej czlekoksztaltnej postaci, zanoszac sie skrzekliwym smiechem i klaszczac w dlonie. Po sw. Janie utopce tracily swa zla moc, ale nadal z upodobaniem straszyly. Jeden gazda, uchodzacy we wsi za odwaznego, z przerazeniem opowiadal, ze pewnej nocy, kiedy wracal do chalupy lekko podchmielony, gonil go olbrzym bez glowy. Inny z przejeciem ostrzegal swych ziomków, aby noca nigdy nie zapuszczali sie w geste zarosla nad rzeka, z której niedawno wylowiono cialo topielca. On sam ledwo uszedl z zyciem. Do switu nie mógl znalezc drogi do domu i co krok napotykal miejsca, w których nad tafla wody tanczyly czerwone karzelki...

Wiekszosc ludzi znala z opowiadan, a tylko nieliczni osobiscie emerytowanego utopca Bernarda ze Stonawki, który porzucil swój fach i zamiast topic zajal sie pomaganiem zaprzyjaznionej wielodzietnej rodzinie Klimszów, wesolego, ale plochliwego Rajzokitke z Zebrzydowic, starego utopca Wajde z Suchej Górnej, który zyl w komitywie z parobkami wypasajacymi konie nad stawem Szczyrkula, czy tez utopca z Konczyc Malych, którego czasami widywano, jak siadywal nad Piotrówka pykajac fajeczke. Kupcy, odwiedzajacy Skoczów w dni targowe, przejezdzajac przez most na Wisle, pamietali o zaplacie 1 krajcara myta tamtejszemu utopcowi. W Brennej wszyscy wiedzieli, ze sedziwy utopiec z Brennicy, smakosz piwa podawanego w wiejskiej gospodzie, to dobry kamrat wójta i gazdów.
Starzy ludzie powiadaja, ze wielopokoleniowe rodziny utopców od niepamietnych czasów zamieszkiwaly tez okolice Strumienia, Pogórza, Zablocia, Nawsia, Lomnej i Karwiny. Zdarzalo sie, ze tego samego jegomoscia widywano w róznych miejscowosciach Slaska Cieszynskiego. Zamieszkujac jakas rzeke, utopce darly ze soba koty o miejsca, w których woda byla gleboka, niezmacona i obfitowala w ryby. Swe podwodne siedziby, urzadzane ponoc z wielka starannoscia i przepychem, opuszczaly niechetnie - najczesciej przepedzane przez ludzi.

Wiekszosc utopców wolala zycie na wsi. Bywalo jednak, ze niektórzy przedstawiciele tego rodu z wlasnej woli przenosili sie w poblize miast. Podobno przez pewien czas lokatorem w Olzie pod Cieszynem byl nikomu nie wadzacy darkowski utopiec-przewoznik, który opuscil rodzinne strony po smierci starego Szewczyka.
Rokitka z Cieszyna
Mieszkancy Cieszyna znacznie lepiej zapamietali sobie jednak innego sasiada z Olzy - utopca Rokitke. Zanim sprowadzil sie do nadolzianskiego grodu, dlugie lata mieszkal wraz z rodzina w rzece Tyrce pod Jaworowym. Z czasem jednak podgórska siedziba stala sie niewygodna i Rokitka zdecydowal sie na przeprowadzke. Aby dotrzec do przeplywajacej przez Cieszyn Olzy, oplacil setka rynskich mieszkajacego pod Jaworowym gospodarza. O pólnocy zlekniony chlop zajechal wozem drabiniastym nad brzeg Tyrki. Zanim utopiec zaczal pakowac caly dobytek, przykazal przewoznikowi, aby nie wazyl sie ogladac za siebie. Gazda byl jednak niezmiernie ciekawy, co utopiec zabierze ze soba pod Cieszyn. Zgial sie w pól i zerknal do tylu. Na widok klebiacych sie na wozie ryb, raków, zab, przeszly go ciarki, jednak nie dal nic po sobie poznac. Na zadanie Rokitki ruszyl w droge do Cieszyna. Utopiec wiedzial jednak, ze chlop nie dotrzymal slowa. Przy rozstaniu nakazal mu, aby nikomu nie mówil o tym, co zobaczyl dzisiejszej nocy, gdyz za powtórna niedyskrecje spotka go nieszczescie. Wystraszony grozba gazda wrócil do domu z postanowieniem, ze nie pusci pary z ust, lecz natretne pytania zony rozwiazaly mu jezyk...
Kilka miesiecy pózniej chlop wybral sie na targ do Cieszyna. Przejezdzajac przez plytki odcinek Olzy, nagle, nie wiadomo czemu, jeden z jego koni zaczal tonac. Wtem przed gospodarzem, który juz dawno zapomnial o Rokitce i jego grozbie, pojawil sie stary znajomy spod Jaworowego, który z msciwoscia grozac palcem, oznajmil grubym glosem, ze stracil konia, gdyz nie umial trzymac jezyka za zebami...

Cieszyniacy dlugo jeszcze wspominali to zdarzenie. Wiedzieli, ze z pamietliwym Rokitka lepiej nie zadzierac. Mijaly lata, a cieszynski utopiec ani myslal o zmianie miejsca zamieszkania. Zadomowiwszy sie na dobre w Olzie, przywiazal sie do starego pieknego Cieszyna. Moze nawet polubil jego mieszkanców, którzy starali sie nie wchodzic w droge niezwyklemu sasiadowi. Z czasem widok Rokitki wybierajacego sie z koszykiem w reku do miasta na zakupy, przestal dziwic kogokolwiek. Ludzie byli bardziej ciekawi, jak wyglada szanowna malzonka utopcula, oraz gromadka utopcowych dzieci. Waskie cieszynskie uliczki przemierzal jednak stary utopiec zawsze sam.
Krazyly plotki, ze o zone byl Rokitka niezmiernie zazdrosny, a wychowujac synów i córki trzymal zelazna dyscypline. Pewnej soboty jedna z Rokitkowych córek zostala surowo ukarana, za to, ze bez zgody ojca wyszla na potancówke do miasta i w dodatku wrócila do domu grubo po pólnocy. Jakis parobczak, ulegajac wdziekom poznanej na zabawie dziewczyny, zgodzil sie odprowadzic ja do domu. Dopiero nad Olza uprzytomnil sobie, ze piekna nieznajoma, to mloda utopcówna, która usilowala go zwiezc i utopic. Uciekajac, za plecami uslyszal plusk wody. Dziewcze zniklo. Kiedy po chwili zebral sie na odwage i wrócil nad rzeke, na spokojnej juz tafli wody zobaczyl czerwone plamy. Byl szczesliwy, ze zyje, jednak zal mu bylo dziewczyny, której ojciec-utopiec sprawil wielkie lanie...
Olza obfitowala niegdys w wysmienite ryby. Rokitce znudzila sie jednak jednostajna dieta rybna. Stal sie za to niezwykle grymasnym smakoszem mies, które kupowal w tutejszych masarniach. Rzeznicy opowiadali miedzy soba, ze nawet cieszynskie mieszczki nie byly tak wybredne jak on. Pewnego dnia zdenerwowany sprzedawca nie wytrzymal obslugujac wymyslajacego sobie Rokitke i zranil go nozem w palec. Utopiec wyszedl bez slowa, pozostawiajac na posadzce struzke krwi. Od tego zajscia nie widziano, aby robil zakupy w miescie. Ale nie zapomnial Rokitka zniewagi rzeznika. Po jakims czasie z Olzy wylowiono jego cialo...

Zalowali ludzie starego rzeznika i nie potrafili przebaczyc Rokitce. Uraza narastala. Starzejacy sie utopiec zgorzknial i stal sie bardzo dokuczliwy dla mieszkanców Cieszyna. Powiadali ludzie, ze nocami opuszczal Olze i grasowal w Bobrówce, przeplywajacej przez Liburnie. Wodzil ludzi po nocach, straszyl, a wyjatkowo nieostroznych udalo mu sie na wieki uwiezic w swym podwodnym królestwie... Mieszkancy Cieszyna coraz bardziej obawiali sie Rokitki. Aby nie dac sie zlosliwemu duchowi, matki na wszelki wypadek wplataly córkom we wlosy tulie (ziele od zlego). Przezorni przechodzac wieczorna pora przez most nad Bobrówka, nie wypuszczali z rak rózanca lub ksiazeczki do nabozenstwa, gdyz wiedzieli, ze swiecone odstrasza utopce. Mimo to topielców wylowionych z Bobrówki przybywalo... W koncu, za rada ksiedza, na Liburni wystawiono kapliczke. Tego Rokitce bylo juz za wiele. Pewnej nocy spakowal caly swój dobytek i przeniósl sie do Olzy w Boguszowicach.
Olza plynie jak dawniej, ale czy Rokitka jeszcze tam mieszka? Czy czasami odwiedza Cieszyn? Sprawdzcie sami, ale badzcie ostrozni

O Ondraszu

Anglicy maja Robin Hooda, Szwajcarzy Wilhelma Tella, tatrzanscy górale opiewaja Janosika, a najslynniejszym beskidzkim góralem jest Ondraszek. Pamiec o nim przetrwala w ludowych podaniach, piesniach, dzielach literatury i sztuki. Poswiecili mu swoje utwory miedzy innymi Gustaw Morcinek i Zofia Kossak, a patetyczna piesn o zbójniku, skomponowana przez Stanislawa Hadyne, nalezy do zelaznego repertuaru Zespolu Piesni i Tanca Slask.
W Muzeum Slaska Cieszynskiego znajduja sie dwa malowidla scienne anonimowych autorów przedstawiajace smierc harnasia. Na jednym widnieje napis: Ondraszek, przywódca duzej bandy rozbójników, syn wójta we wsi Janowice, nalezacej do wlosci frydeckich, zostal zabity w 34. roku zycia przez wspólnika swego i we Frydku pocwiartowany w roku 1715.

Byl zatem Ondraszek postacia autentyczna. Urodzil sie w 1680 roku, zbójnictwo uprawial kilka lat. Okazal sie na tyle zuchwaly, ze wladze wyznaczyly za jego glowe wysoka nagrode stu florenów. Nie oparl sie pokusie najblizszy kompan przywódcy, Juraszek. Zabil druha obuszkiem podczas zabawy w karczmie.
Sprawca mordu nie dostal przyrzeczonej nagrody. Zwabiono go do Cieszyna, gdzie zostal aresztowany i osadzony w zamkowych lochach, a nastepnie stracony lamaniem kosci.
Zgola inaczej wygladaja jednak dzieje Ondraszka w miejscowej tradycji. Cieszynski lud wlozyl w opowiesci o nim swoje tesknoty i marzenia. Uczynil z niego herosa, który równal swiat, zabierajac bogatym, a dajac biednym.
Sposród licznych podan o herszcie zbójników przytoczmy dwa, zwiazane z nadolzianski miastem.
Kiedys Ondraszek poszedl na targ do Cieszyna. Przy jednym ze straganów awanturowala sie z wychudlym staruszkiem jedzowata handlarka.
- O co chodzi? - spytal zbójnik.
- Osmielil sie prosic o jajko, choc zlamanego grosza przy duszy nie ma! - zaterkotala baba.
- Ale ja mam pieniadze! - rzekl Ondraszek i pokazal przekupce sakiewke. Kupil trzy jajka, kazal sie zblizyc staruszkowi i wreczyl mu kubek.
- Stluczmy je, by sie przekonac, czy sa swieze.
Jak powiedzial, tak zrobil. Za kazdym razem, gdy wlewala sie do cynowego kubka zawartosc jajka, cos stukalo o dno.
- Zlote dukaty! - krzyknal ze zdumieniem staruszek. - Mam w kubku trzy srebrne dukaty!
- Rzeczywiscie - potwierdzil Ondraszek. A zwracajac sie do przekupki, spytal:
- Ilez byscie, babko, chcieli za te wszystkie jajka na straganie?
Handlarka wyrwala staruszkowi z rak kubek, a zobaczywszy na dnie zlote krazki, wziela ze straganu nastepne jajko i stlukla. Ale pieniadza w nim nie bylo. Brala wiec po kolei jajko za jajkiem, az do ostatniego. Gdy skonczyla, nieopodal straganu lezala sterta skorupek, wymieszana z gigantycznym koglem-moglem.
Na twarzy skapej kobiety malowala sie pomieszana ze wstydem wscieklosc. Szybko opuscila targ, a obserwujacy zajscie ludzie sciskali reke Ondraszka, gratulujac mu pomyslu.

Z cieszynskim targowiskiem jest zwiazana inna jeszcze opowiesc.

Spotkala otóz biedna kobiecina w podcieszynskim lesie herszta zbójników. Nigdy w zyciu go przedtem nie widziala.
- Dzien dobry, paniczko - pozdrowil ja grzecznie harnas. - Dokad to idziecie?
- Na targ do Cieszyna. Niose troche tego, co uroslo w polu, zeby sprzedac i dziecko odziac. Do szkoly mu isc trza.
- A o Ondraszku slyszeliscie?
- Slyszalam i chcialabym go spotkac, bo takim jak ja pomaga.
- Zaczekajcie chwile.
Wzial duzy zwój sukna, namierzyl od buka do buka i wreczyl kobiecinie. Potem dodal zwój plótna i rzekl:
- Bierzcie i nie dziekujcie, jeno czasem za dusze Ondraszka pacierz zmówcie.
Nieco pózniej przechodzila tamtedy pewna bogaczka.
- Co powiecie o Ondraszku? - zagadnal ja zbójnik.
- To straszny czlowiek! Niech by sczezl!
- A dokad to idziecie?
- Na targ do Cieszyna.
Poprosil, by mu kupila w miescie dwadziescia cwieków, którymi przybijano dawniej skóre do podeszwy, i z góry zaplacil. A gdy wracala, spytal:
- O cwiekach nie zapomnieliscie?
- Nie, nie zapomnialam.
- To dobrze, bo mi sa potrzebne. Musze je policzyc.
To rzeklszy siegnal po cwieki. Poukladal je na pniaku ostrymi koncami do góry, a kiedy juz wszystkie lezaly, podniósl kobiete i posadzil na nich babe. Krzyknela z bólu, a zbójnik pozegnal ja slowami:
- Jak tedy znów bedziecie przechodzic, tez moze spotkacie Ondraszka.
Wiec do zobaczenia!... Smile

Na pólnocnych krancach Cieszyna, nieopodal rzeki Olzy, znajduje sie rezerwat lesny "Kopce". Na jego obszarze znajduje sie jaskinia zwana Ondraszkowa dziura. Jedni twierdza, ze dawala zbójnickiemu przywódcy schronienie, inni, ze znajduja sie tam Ondraszkowe skarby. Czekaja na czlowieka dobrego i szlachetnego, który bedzie je mógl wydobyc tylko wówczas, gdy znajdzie sie w najwyzszej potrzebie.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin