W powiecie wolsztyńskim.docx

(15 KB) Pobierz

W powiecie wolsztyńskim

O 3 PIĘKNYCH PANNACH Z OSŁONIA



W powiecie wolsztyńskim, leży niewielka wioska Osłonin, otoczona wokoło jeziorami. Jedno z nich zwie się Jeziorem Świętym.Za dawnych czasów znajdowała się tu sławna karczma, w której bawiła się młodzież wiejska z całej okolicy: Kaszczora, Radomierza, Błotnicy, Moch czy Kębłowa, a nawet z Przedmieścia i Przemętu. Spotkać też tu można było najpiękniejsze panny wiejskie i największych w okolicy elegantów.
Był właśnie koniec sierpnia. Pola opustoszały, zboża spoczywały już w stodołach i można było pomyśleć o odpoczynku i rozrywce. Młodzi zmówili się więc na zabawę do karczmy. Wybrali się tam i trzej dziarscy parobcy z Osłonina. Nazwy ich już nie pomnę, ale wedle chrztu zwali ich: Kuba, Pietrek i Walek. Szli sobie samotrzeć i gadali o tym i owym, a najwięcej o dziewuchach i ostatniej zabawie świętojańskiej.
Jak myślicie, kamraty – ozwał się Kuba – przyjdą te trzy nasze panny, czy nie przyjdą ?
A o których pannach gadasz ? Mało tego ziela na świecie ? – ozwał się Pietrek.
No, dyć o tych naszych, najładniejszych, co to ubierają się nie po wsiowemu i nie wiadomo skąd przychodzą.
A, już wiesz, jedna się nazywa Alina i mnie się podoba najlepiej – powiedział Pietrek.
A druga, Kalina, to moja – dorzucił Walek.
Wszystkie trzy bestyje są jak malowane, i nasze dziewuchy osłonińskie ani się umywają do nich – ozwał się Kuba – ale mnie w oko wpadła najmłodsza, Wanda.
Hale ! A któż to wie, która z nich najmłodsza, a która najstarsza ?
Masz recht, Pietrek – dorzucił Walek – mnie się widzi, że one bliźniaczki: włosy u wszystkich trzech kiejby len, oczy modrozielone niby nasze jeziora, a gęby – palce lizać, krew z mlekiem !
Kiejś, Waluś taki mądry, to rzeknij nam, skąd one są, postawię ci kwartę okowity – przygadał mu Kuba.
To ty mi powiedz, a postawię garniec – odciął się Walek.
Po co się karmarzyć, tu trzeba skoczyć po rozum do głowy – wtrącił pojednawczo Pietrek – znam wszystkie nasze dziewuchy na trzy mile wkoło, a o tych trzech nic nie wiem. One są chyba jakieś miastowe.
Dwa razy tańcowały z nami w karczmie, a zawsze nam przed północkiem gdzieś umknęły – przypomniał Walek.
Teraz już nam nie umkną ! Chociażby tam pieruny biły, a wyśledzę, gdzie mieszkają – zaperzył się Kuba.
I my nie inaczej myślimy, byle jeno były – dorzucili zgodnie.
Zmierzch już zapadał. Karczma jaśniała z dala oświetlonymi oknami i dudniła tańcem i muzyką. Skrzypki zawodziły cienko:
Będziem jedli, będziem pili,
Będziemy się weselili.
A basy im wtórowały:
Jak Bóg da, jak Bóg da...
Już dochodzili do karczmy, gdy Kuba krzyknął nagle:
Biegnijmy, kamraty, panny nasze idą ! – i popędził jak szalony.
Były to istotnie owe nieznane dziewczyny. Szły drogą polną od Jeziora Świętego. Wyglądały niezwykle i jedna w drugą jak krople wody. Włosy jasne, rozpuszczone, a nad czołem u każdej wpięta lilia wodna. Oczy miały zielonkawe i duże, a suknie długie, z zielonej mory, powiązane błękitnymi szarfami.
Alina, Kalina, Wanda ! – krzyknęli parobcy.
Dziewczęta przywitały się radośnie i weszły razem ze swoimi kawalerami do karczmy.
Zabawa udała się nadspodziewanie. Obertasy szły jeden po drugim, po nich mazury, kujawiaki, krakowiaki. Tancerzom pot spływał z czoła, dziewczęta aż mdlały ze zmęczenia, ale nie ustawały w tańcach.
Rej wodzili nasi znajomi: Kuba, Pietrek i Walek ze swymi zielono-modrymi pannami. Potem zaprosili je do bufetu na kwas chlebowy i lody.
Zbliżała się północ i trzy piękne tanecznice zaczęły się niepokoić i coraz częściej zerkać ku drzwiom. Ale Kuba szepnął swym towarzyszom:
Uważajcie, kamraty, żeby nam nie umknęły !
Musimy już was pożegnać, mili kawalerowie, czas już nam do domu – ozwała się Alina.
I dziękujemy wam serdecznie za wesołą zabawę i gościnę.
Ale Kuba wystąpił do przodu i skłonił się grzecznie:
I my pannom grzecznie dziękujemy za tańce i zabawę, i dopraszamy się, by nam wolno było, wedle obyczaju, odprowadzić tanecznice do domu rodzinnego.
Alina i Kalina zmieszały się i spojrzały na Wandę.
Byliście dla nas dobrzy i gościnni, więc i nam zwodzić was się nie godzi. Musimy powiedzieć wam prawdę: nie jesteśmy zwykłymi dziewczynami, ale rusałkami, pannami wodnymi z Jeziora Świętego. Możecie nas odprowadzić do naszego pałacu, ale musicie być grzeczni i robić tylko to, co wam powiemy. Inaczej czeka was zguba. – Tu Wanda spojrzała uważnie na trzech kawalerów i uśmiechnęła się zalotnie:
Nie zabraknie wam odwagi ?
My się i samego diabła nie zlękniemy ! – odkrzyknęli zuchowato parobcy.
Więc chodźmy ! – zawołały rusałki.
Gdy się zbliżali do Jeziora Świętego, północ była właśnie, a miesiąc w pełni ustroił powierzchnię wód w srebrną poświatę. Rusałka Wanda dobyła różdżki czarodziejskiej i skinęła nią ponad tonią. I oto wody jeziora rozstąpiły się, a środkiem ukazał się gościniec, na końcu którego widniał piękny pałac. Trzej parobcy oniemieli z zadziwienia, a rusałka rzekła z uśmiechem:
Prosimy was w gościnę, nie bójcie się, nic wam się złego nie stanie.
Kuba spojrzał na Pietrka i Walka i pierwszy ruszył za wodnicami. Po obu stronach drogi zwisały zwały wód jeziora, jakby odgrodzone szklaną ścianą, poza którą raz po raz zamajaczał wysmukły kształt ogromnego szczupaka lub wąsaty pysk suma. Czasem też zamigotały krwawo rubinowe ślepia karasi lub płoci.
Tak doszli do kryształowego pałacu, barwnego niby bańka mydlana. Otoczył ich wokoło rój rusałek i wodników w dziwacznych strojach. Wszyscy kłaniali się nisko przed rusałkami co widząc, trzej kawalerowie zdjęli również swe kapelusze i trzasnęli w ukłonie podkówkami, że aż echo się rozniosło.W sali pałacowej był już zastawiony stół, a na nim pełno jadła przedziwnego oraz kryształowe puchary z winem. Chłopcy osłonińscy niczego podobnego w życiu swym nie widzieli, a że byli już setnie wygłodniali, więc zabrali się do jadła i trunków, przyglądając się uważnie współbiesiadnikom.
Alina, Kalina i Wanda zabawiały swych gości rozmową. Po uczcie rozpoczęły się tańce rusałek i wodników, a były one tak barwne i odmienne od tych z karczmy osłonińskiej, że Kuba, Pietrek i Walek aż usta otworzyli z zadziwienia i uciechy. Bo zdało im się, że tancerze nie skaczą po ziemi, lecz pływają w powietrzu. Towarzyszyła im muzyka złożona z dzwonków, bębenków i fletów.
Lecz o dziwo ! Rusałka Alina podeszła nagle do wodniackiej orkiestry i szepnęła kilka słów.
I oto buchnęła skoczna melodia najprawdziwszego mazura ! Parobcy porwali się z miejsc, poprosili do tańca swe nadobne rusałki i zawiedli tak siarczystego mazura, że zdawało się, cały pałac rusalny pryśnie za chwilę jak bańka mydlana.
To był mazur pożegnalny. Trzy piękne wodnice odprowadziły swych tancerzy aż do brzegów jeziora, po czym pożegnały się z nimi.
- Żegnamy was, zacni kawalerowie, już na zawsze, bo nam wolno tylko co sto lat wychodzić trzykrotnie na ląd i zabawiać się z ludźmi. A to zostawiamy wam na pamiątkę waszego pobytu w naszym pałacu.
To mówiąc rusałki pobiegły do parobków i nakładły im czegoś do kapeluszy, po czym dygnąwszy grzecznie, pobiegły w dół gościńcem do swego pałacu. Gdy się chłopcy obejrzeli, już jezioro zamknęło się, a fale pluskały o cholewki ich butów.
Kuba, Pietrek i Walek spojrzeli po sobie markotnie.
Czyśmy to byli w tym zaczarowanym pałacu, czyśmy są tylko pijani ? – ozwał się Pietrek.
Jakie pijani ? – obruszył się Kuba.
Dyć tańczyliśmy z rusałkami w karczmie i w pałacu podwodnym, a one nasypały nam cosik do kapeluszy.
Prawda, coś nam one przecież dały – przypomniał sobie Pietrek i sięgnął do kapelusza.
Po chwili wybuchnął obruszony:
Kamraty ! Przecież to śmiecie i zeschłe liście ! Rusałki nas zaślepiły !
I u mnie w kapeluszu takie tylko śmiecie ! – wykrzyknął Walek. – Precz z tym do jeziora !
I obaj wysypali zawartość swych kapeluszy do wody.
A ja ta myślę, że mnie rusałka Wanda nie oszukała i zaniosę toto śmiecię do domu.
Nazajutrz Kuba patrzy, a tu w kapeluszu pełno złotych dukatów. Kupił sobie Kuba za nie piękną gospodarkę i dobrze mu się działo. Przyjaciele jego, Pietrek i Walek, nie mogli sobie darować, iż wyrzucili od jeziora śmieci ze swych kapeluszy.
Odtąd nikt już więcej we wsi Osłonin nie widział rusałek.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin