Tajemnica Księżycowej Jaskini.pdf

(163 KB) Pobierz
70537928 UNPDF
Tajemnica Księżycowej Jaskini
Słowacy i Czesi nazywają ją POLMESIAĆNA JASKYNA, albo po prostu, jak w tytule –
MASIAĆNA JASKYNA – co po polsku znaczy tyle, co Półksiężycowa lub Księżycowa Jaskinia.
W literaturze światowej pisze się najczęściej o niej – Jaskinia o Metalowych Ścianach, bądź po
prostu – Studnia, co jest o tyle nieprecyzyjne, że chodzi tu raczej o szyb, strome wyrobisko, a nie
formację naturalną, jaką jest jaskinia czy grota jako taka.
Według wszystkich badaczy i entuzjastów hipotez o istnieniu zamierzchłych cywilizacji czy
Cywilizacji Pozaziemskich – Księżycowa Jaskinia stanowi ślad i dowód na to, że jakieś 20.000 lat
temu na terenach dzisiejszej Europy Środkowej istniała cywilizacja Ery Syberyjskiej, tak dokładnie
i plastycznie opisanej przez Roberta E. Howarda, albo też nastąpiło lądowanie przedstawicieli Innej
Cywilizacji – ziemskiej (np. Szamballi, Agarty, podziemnej K'n-yan lub z legendarnej wyspy
Atlantydy) bądź pozaziemskiej.
W Polsce temat związany z owymi osobliwościami jako, że na całym świecie podobnych szy-
bów istnieje wiele, jest raczej nieznany. Zainteresowanych odsyłamy do „Księgi tajemnic 2”
Thomasa de Jeana, wydanej w Łodzi, w 1992 r. przez „Pandora Books”, gdzie tekst o Księżycowej
Jaskini znajduje się na stronach 79-88. Kompetentni tatrzańscy przewodnicy oraz wielu łowców
osobliwości, traktują Księżycową Jaskinię jedynie jako legendę bez pokrycia w faktach. Rzecz w
tym, że do chwili obecnej nikomu nie udało się odszukać miejsca, o którym w swoim dzienniku
pisze Antonin T. Horak, a jest to jedyne źródło z opisem Księżycowej Jaskini. W latach 1992-95
sprawą tą zajął się słowacki badacz, lekarz i ufolog dr Milos Jesensky, który udostępnił nam wyniki
swoich poszukiwań i tak oto mamy okazję zaprezentować rezultaty jego pracy.
Swego czasu Ronald D. Calais oznajmił światu o odkryciu w końcu lat 60. w kamieniołomach
Mc Dermott (Ohio, USA), na głębokości około 15 metrów prehistorycznego szybu o okrągłym
przekroju. Nikt nie zwrócił na niego wcześniej uwagi, a robotnicy pracujący w kamieniołomach
zasypali go odpadkami produkcyjnymi, drobnymi kamieniami i żwirem.
Lokalizacja Księżycowej Jaskini
70537928.001.png
Wydarzenia, o których piszę dalej, zostały przedstawione w pamiętniku, przez dziś już nieży-
jącego kpt. dr Antonina T. Horaka, skąd cały tekst przytoczono niemal dosłownie w biuletynie
National Speological Society – NSS News nr 3/1965, skąd został przedrukowany w pracy Jacquesa
Bergiera i grupy INFO, „Le livre do l'inexplicable”, Paryż, 1972. Autor pamiętnika – były oficer
powstańczej armii sformowanej w czasie Słowackiego Narodowego Powstania, a potem
językoznawca – próbuje w nim zachęcić speleologów, by znaleźli to, co Jacques Bergier nazwał
„najdziwniejszą zagadką naszej planety” – stary szyb prehistorycznej kopalni, który odkrył w jednej
z jaskiń na Słowacji.
A oto, jak opisał to wszystko w dzienniku Antonin T. Horak, autor relacji, która spowodowała
całe zamieszanie wokół Księżycowej Jaskini.
Zagadkowy szyb na Słowacji
23 października 1944 r.
Wczoraj wczesnym rankiem zostaliśmy znalezieni przez Slavka i ukryci w tej jaskini. Dzisiaj o
zmroku, powrócił do nas ze swoją córką Hanką l przyniósł jedzenie i lekarstwa. Od piątku niczego
nie mieliśmy w ustach, a przedtem, w czasie ostatnich dwóch potyczek jedliśmy tylko
kukurydziany chleb, a i tego było mało.
W sobotę po południu, resztki naszego batalionu (184 żołnierzy i oficerów, z których 1/4 była
ranna, a 16 ludzi było przenoszonych na noszach), kuśtykały po śniegu na północnym stoku. Moja
kompania była w ariergardzie. W niedzielę o świcie zaatakowano nas z odległości 300 metrów, dwa
70-milimetrowe działa. Trzymaliśmy się przez 12 godzin, potem odparliśmy atak, ale lewe skrzydło
nie wytrzymało, co kosztowało nas kilka ran. W czasie potyczki z nieprzyjacielem odniosłem rany
bagnetem i kulą w lewą dłoń, a na dodatek zostałem jeszcze raniony w głowę, co wydarzyło się w
następnym starciu. Z braku hełmu oberwałem solidnie po głowie – stąd dokuczliwa rana.
Odzyskałem przytomność, kiedy ktoś wyciągnął mnie z okopu. Był to wysoki chłop. Nacierał mi
ręce i głowę śniegiem i uśmiechał się. Potem ten dobry Samarytanin zabrał się za Jurka. Zdjął mu
spodnie, wyciągnął odłamek z nogi i położył na śniegu. Martinowi zręcznie przewiązał głęboką
ranę na brzuchu. Kiedy zrobił prowizoryczne nosze, przedstawił się nam jako pasterz (właściwie
był bacą) Slavek, do którego należały okalające nas pastwiska. Do naszego schronienia dostaliśmy
się przy jego pomocy po 4 godzinach.
(Slavek) odwalił kilka głazów i pokazał wąski otwór – wejście do przestrzennej jaskini. Położył
Martina do kąta a potem go przeżegnał, przeżegnał także i nas i jaskinię, a potem z ukłonami żegnał
się także przed tylną ścianą, gdzie widać było wejście do jej dalszej części.
Kiedy odchodził od nas, powtórzył ten sam rytuał i prosił mnie, bym nie szedł dalej w głąb
jaskini. Poszedłem za nim kawałek mówiąc, że nazbieram czegoś do zjedzenia. Powiedział mi, że
był w tej jaskini wraz z ojcem i dziadkiem, że jest to rozległy labirynt pełen przepaści, który nigdy
nie mieli ochoty badać czy zwiedzać, że są tam trujące gazy i w ogóle „tam straszy”. Powróciłem
do jaskini około północy całkowicie wyczerpany. Ból głowy uśmierzałem śniegiem. Martin był nie-
przytomny, a Jurek miał gorączkę. Zjedliśmy skromną wieczerzę. Obłożyłem Martina nagrzanymi
kamieniami, a Jurek objął pierwszą wartę.
To była paskudna noc. Martin wrócił do przytomności, podałem mu trzy aspiryny i nieco wody
ze śliwowicą, dokładnie z dziesięcioma kroplami. Głodny Jurek kręcił się koło dwóch niemieckich
hełmów, gdzie gotowała się woda ze śniegu, do której dodałem po dziesięć kropli śliwowicy. Być
może z powodu toczących się walk i zagrożenia lawinowego Slavek nie przyjdzie do nas wcześniej,
niż... za kilka dni. Z dwoma chorymi na karku nie mogłem się nawet pokusić o zapolowanie na
jakiegoś zwierza, nie mówiąc już o tym, że mógłbym zagubić się w nieznanym terenie. Mamy
wszak jaskinie, do której, jak mówił Slavek może być jeszcze inne wejście i nie wykluczone, że
nawet zimuje tu jakieś zwierzę. Rozważałem na głos takie możliwości, a Jurek żuł jodłową korę i
prosił mnie, bym jednak poszedł w głąb jaskini na polowanie. Przyrzekł mi, że nikomu o tym nie
powie. Nie czułem głodu, ale Interesowało mnie, co mogło przestraszyć tak pewnego siebie Slavka,
że aż wzywał Boga. Zabrałem ze sobą broń i pochodnię. Po półtorej godzinie idąc dość wygodnym
i bezpiecznym korytarzem, dostałem się do długiego jakby przedsionka zakończonego niewielkim
otworem.
Wlazłem do tego otworu i stłukłem sobie kolano... było tam coś podobnego do wielkiego czarne-
go silosu wpuszczonego w białe podłoże, coś jakby czarna lawa w otulinie soli czy lodu. Wytrąciło
mnie to z równowagi i poczułem jakiś dziwny strach, bo zdałem sobie sprawę, że to, na co patrzę
jest dziełem ludzkich rąk... Szyb był zakrzywiony, jakby odcisnął się w nim walec o promieniu 25
metrów. W miejscu, gdzie walec stykał się ze ścianą wytworzyły się białe stalaktyty i stalagmity.
Ściana była niebiesko-czarna, z materiału, który stanowił połączenie stali, szkła czy porcelany i
kauczuku. Spróbowałem tej substancji nożem – nawet nie zarysowałem jej. Pomyślałem, że jestem
w dzikiej krainie, gdzie nie było nic, co wytworzyłaby cywilizacja i znajduje się w niej artefakt
wysoki jak wieża, niczym baszta zamku wpuszczona w ziemię i pokryta naciekami... – mróz po
kościach przeszedł mnie od tego wszystkiego.
W ścianie znajdowała się wąska i długa szczelina, na dole szeroka na jakieś 20-25 cm u samej
góry ledwie 2-5 cm. przez którą z biedą byłby w stanie przecisnąć się człowiek. Wnętrze jej jest
zupełnie czarne i pokryte ostrymi szczerbami, wielkimi jak pięść. Dno szczeliny ma kształt płyt-
kiego koryta w ŻÓŁTYM PIASKOWCU i jest nachylone pod kątem około 60°. Wsunąłem tam
zapaloną pochodnię, zasyczała jak węgle wrzucone do wody i zgasła.
Chciałem zbadać rzecz na miejscu i stwierdziłem, że mogę przecisnąć się przez szczelinę.
Najpierw przepchnąłem tam głowę i prawą rękę. Ręka ze świeczką (którą miałem) też przeszła, ale
musiałem działać szybko, bo było mało stearyny. Chwilowo dałem więc za wygraną – na razie, bo
zagadka bardzo mnie zafascynowała. Zdecydowałem, że jeszcze tu wrócę.
Do naszej jaskini powróciłem około czwartej po południu. Jurek umył Martina i położył go
między ciepłe kamienie. Dałem mu trzy aspiryny i ciepłej wody ze śliwowicą. Wyjaśniłem Jurkowi,
że do polowania będzie mi potrzebny powróz, tyczka i pochodnia. Na szczęście przyszli Slavako-
wie z zapasami.
Potem poszedłem z nimi, by nazbierać sucharów na pochodnie. Półmartwy ze zmęczenia
powróciłem do jaskini około drugiej nad ranem – ale wreszcie się najedliśmy, Jurek aż za bardzo –
więc jako drugi objąłem wartę.
24 października 1944 r.
Noc przebiegła spokojnie. Martin wypił ziołowy wywar z miodem przeciw gorączce. Mam
nadzieje, że się z tego wygrzebie. Jurek nie ma już tak opuchłych pleców, ale moja głowa jeszcze
nie jest w porządku. Pociąłem nasze pasy i rzemienie dzięki czemu zdobyłem jakieś 8 metrów
mocnej liny. O godzinie 10 byłem znów przy ścianie, gdzie przeciągnąłem pręt z uwiązaną linką, po
której przelazłem na drugą stronę szczeliny ciemnego szybu. Tym razem miałem karbidówkę, którą
przerzuciłem tam najpierw. Nie widziałem niczego, ale słyszałem coś, jakby dźwięk przepły-
wającej wody. Bałem się, że za szczeliną jest przepaść i że wpadnę tam głową w dół. Nie było w
szczelinie żadnych luźnych kamieni, więc odłamałem kilka stalagmitów i rzuciłem je w ciemność.
Słyszałem jak turlały się po spągu i zatrzymywały z trzaskiem, co upewniło mnie w tym, że jest tam
jakieś dno. Potem rzuciłem zapalone łuczywo i wreszcie podążyłem za nim. Wyleciałem ze
szczeliny po drugiej stronie, poturlałem się i zatrzymałem na ścianie, która była tak samo gładka,
jak ta od strony jaskini. Lampa jeszcze się koło mnie paliła i słyszałem jakieś dziwne dźwięki.
Kiedy zapaliłem pochodnię zauważyłem, że znajduję się w szybie o zakrzywionych czarnych
ścianach, które tworzyły niemal pionowy komin o przekroju sierpowatym (rys. 3.3.) Nie jestem w
stanie opisać tej ciemności ani zwielokrotnionego odgłosu mojego oddechu czy każdego ruchu.
Dno szybu było wyłożone (a może wykute) solidnym wapieniem.
Wszystkie światło, którym dysponowałem, nie było w stanie dokładnie oświetlić stropu, gdzie
ściany się kończyły lub stykały. Pozioma odległość pomiędzy ścianami szybu wynosiła około 8 m,
a pomiędzy „szpicami” sierpa aż 25 m. Do dalszych badań potrzebowałem więcej pochodni i
dłuższych tyk, które jednak by się nie zmieściły w wejściowej szczelinie.
Wracałem umorusany ale pełen nadziei, że uda mi się do końca zbadać tę niezwykłą strukturę,
która była chyba jedyna na świecie. Tym razem udało mi się sforsować szczelinę bez problemów.
Wylazłem z szybu, zapaliłem i poszedłem z powrotem do mych towarzyszy niedoli. W drodze
powrotnej chciałem złapać jakiegoś nietoperza, ale nadaremnie. Jurek gotował ziemniaki i wyba-
czył mi niepowodzenie w polowaniu, potem namaścił moje rany na plecach i pozszywał koszulę.
Martin zjadł kawałek chleba i popił wywarem z ziół doprawionym miodem. Po 18. wybrałem się po
zapas drewna na ognisko i pochodnie i powróciłem około 22. Jurek pilnował cały czas jaskini.
25 października 1944 r.
Noc upłynęła spokojnie. Martin ma się nieźle. Jestem zadowolony także z tego, że rany Jurka już
się goją i chciałby pójść ze mną. Lepiej byłoby jednak, aby nie wiedział nic o tajemnicy jaskini...
Tak jak poprzednio wślizgnąłem się w szczelinę uprzednio zdjąwszy ubranie, ale tym razem
nogami do przodu. Mimo tego, że przywiązałem pochodnie do dwóch tyczek, nie byłem w stanie
ujrzeć stropu szybu. Strzeliłem dwukrotnie wzdłuż ściany do góry. Zahuczało jak uderzenie
pioruna, a właściwie przypominało to huk przejeżdżającego ekspresu i to wszystko. Wystrzeliłem
więc jeszcze raz w każdą ścianę po jednej kuli. Z miejsc trafień wyskoczyły niebiesko-zielone iskry
na wysokości około 15 metrów nade mną a łomot był taki, że musiałem zatkać uszy... Kiedy
uderzyłem w ścianę dziobem czekana wywołałem kolejną falę dudnienia.
Następnie sondowałem zalegający na dnie szybu regolit, a potem zacząłem kopać w rogach
„Półksiężyca”, tam gdzie skała wapienna była najsłabsza. W prawym rogu był suchy ił, w lewym
pod półmetrową warstwą iłu znalazłem jakiegoś wielkiego zwierzęcia. Kiedy kopałem dalej, to po
przekopaniu 150 cm natrafiłem na tylnej ścianie na gładkie żłobkowanie, jakby poziome sfalowa-
nia, które wydawały się być cieplejsze od reszty skały, a zbadałem te rysy jeszcze płatkami uszu i
wiem, że się nie mylę. Pod warstwą iłu dno było zupełnie twarde.
Kiedy dopaliły mi się pochodnie, poczułem na sobie zimny pot. Opuściłem „półksięźycowy
szyb”, ubrałem się i poszedłem na miejsce, gdzie znajdowały się nietoperze. Upolowałem ich
siedem. Jurek zrobił potem potrawkę z chleba, ziół i tych nietoperzy.
26 października 1944 r.
Noc przeszła spokojnie. Wróciłem do szybu by kontynuować badania. I znów, mimo użycia
przeze mnie najdłuższej tyczki i pochodni, nie udało mi się oświetlić stropu. Strzeliłem nad
oświetloną część – kule wydobyły ze ściany wielkie niebiesko-zielone iskry i dudnienie, ale nie
odłupał się ani okruszek dziwnej wykładziny ściany. Jednakże pociski zrobiły w ścianie rysy na pół
palca długie, z których wydobywał się ostry zapach. Ponownie zacząłem kopać w lewym rogu i
stwierdziłem, że okładzina metalowa ciągnie się w głąb, czego nie było w prawym rogu.
Wydobyłem się z szybu i obejrzałem sobie zewnętrzną ścianę oraz jej otoczenie. W stalaktycie
było kilka cętek, podobnych do szkła. Kiedy je skrobałem, to otrzymałem bardzo drobny proszek,
którego nie można było zebrać bez kleju. Postanowiłem otrzymać klej z pazurków nietoperzy.
Chciałem zdobyć choćby niewielką próbkę tego materiału, z którego były wykonane nad wyraz
gładkie ściany „Półksiężycowego szybu”. Mimo, że strzelałem zawsze w to samo miejsce, gdzie
odbijały się kolejne kule, to w efekcie nie uzyskałem niczego poza ostrym zapachem i wibrującym
dźwiękiem rykoszetujących pocisków.
W drodze powrotnej złapałem kilka nietoperzy i znowu mieliśmy je w „potrawce”... Powie-
działem Jurkowi, aby odciął im nóżki. Wieczorem, jak zwykle, przyszedł Slavek z córką i
przynieśli ze sobą ćwiartkę jelenia, pół kilo soli i torebkę karbidu. Jurek ponownie przez całą noc
trzymał wartę.
27 października 1944 r.
Martin zmarł we śnie. Jurek, który zna jego rodzinę, wziął na siebie przekazanie jego dobytku –
portfela z 643 koronami, zegarka z grawerką i aktu zgonu, który mu wystawiłem. Teraz możemy
już odejść i dołączyć do naszego batalionu, który znajdował się na wschód od Koszyc. Jurek może
przejść o kuli jakieś 10 km dziennie, ale musimy poruszać się ostrożnie. Jutro ruszamy.
O 10. byłem w jaskini i poszukiwałem możliwości dostania się do niej od tyłu bądź z góry. Na
lód i trujące gazy nie natknąłem się w niej i chyba ich tam nie było, mimo zapewnień Slavka. Potem
wlazłem do szybu i dalej kopałem i myślałem nad tym problemem. Powróciłem do groty około 16.
Nakazałem Jurkowi spakować nasze rzeczy, wyczyścić broń, przygotować jedzenie na siedem dni i
zwrócić Slavkowi wszystko co nam pożyczył. Przyszedł on z obiema córkami, jak tylko dowiedział
się, że Martin zmarł. Przenieśliśmy go do okopu i tam pochowaliśmy.
28 października 1944 r.
Spokojna noc i tym razem dobre śniadanie. Wyryłem swe imię i nazwisko, itd na pasku a
wszystko to wpakowałem w złotą kopertę mojego zegarka, które to rzeczy włożyłem do butelki,
którą zatkałem mieszaniną gliny i węgla drzewnego. Ten dowód mojej bytności włożyłem do
„szybu księżycowego” na resztki spalonych pochodni. Wygląda na to, że zostanie tam na długo, aż
do czasu, kiedy nacieki wapienne całkowicie zamkną wejście do szybu. Slavek nie ma syna,
któremu mógłby przekazać tajemnice szybu, jego córki jej nie znają, a zazwyczaj wydawały się w
innych wsiach. Jeżeli nie powrócę do tej jaskini, to za parę dzisięcioleci zniknie ona z ludzkiej
pamięci.
Siedziałem przy ogniu i zastanawiałem się, czemu miała służyć ta struktura ze ścianami gruby-
mi na dwa metry i tak dziwnym kształtem i nic nie wymyśliłem. Jak głęboko była wbita w skałę?
Czy jest tam jeszcze coś Innego oprócz tego szybu? Czy był to wytwór ludzkich rąk? Ile jest
prawdy w legendach Platona o dawno znikłych cywilizacjach dysponujących magiczną techniką,
jakiej nawet nie możemy sobie wyobrazić?...
Jestem człowiekiem ostrożnym w osądach, z wykształceniem uniwersyteckim, ale muszę
dopuścić myśl, że tam między tymi wysokimi, idealnie pochylonymi, wręcz z matematyczną
dokładnością zakrzywionymi ścianami, czarnymi, gładkimi jak atłas, odczułem tchnienie jakiejś
nieznanej potęgi. Teraz rozumiałem w pełni zachowanie się Slavka i jego przodków, którzy swymi
praktycznymi i prostymi rozumami sądzili, że są to jakieś czary? Slavek ukrywał fakt istnienia
Księżycowej Jaskini z obawy przed najazdem hord turystów i wszystkim, co taki najazd niesie.
Czyżby przerażała go komercjalizacja jego prostego życia na łonie przyrody?
W drodze powrotnej zamaskowałem otwory wiodące do jaskini. Być może ma ona jakieś
wejścia, których Slavek nie zna, a przez które może wejść tam jakiś poszukiwacz „skarbów” czy
speleolog. Wróciłem o 3. po południu. Około 5. przyszli Slavkowie przynosząc kilka jajek na
twardo.
Żegnając się po słowacku uścisnęliśmy sobie mocno ręce, zabraliśmy broń i nasze rzeczy i
poszliśmy. Kiedy weszliśmy do lasu, obejrzeliśmy się widząc Slavka zakrywającego wylot jaskini.
Jego córki zamazywały nasze ślady. Śnieg skrzył się w jasnym świetle wschodzącego Księżyca.
W ostatnich dniach II wojny światowej jadąc do Czech odwiedziłem to miejsce ponownie.
Slavkowie mieszkali tymczasowo w Zdiarze. Odwiedziłem grób Martina i poszedłem obejrzeć
wejście do jaskini. Zęby zwierzęcia, które tam znalazłem oddałem konserwatorowi w wydziale
muzeum paleontologicznego w Użgorodzie (Ukraina). Konserwator określił je jako zęby dorosłego
niedźwiedzia jaskiniowego ( Ursus spealeus ). I znów wynikły z tego pytania: wejście jest bardzo
ciasne – jak ten niedźwiedź się tam dostał? Wszak blok wapienia i stalaktyty były nienaruszone i
nic nie wskazywało na to, by cokolwiek je uszkodziło. Widocznie miś spadł do szybu wtedy, kiedy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin