Lee Katherine - Zapisane w gwiazdach.pdf

(434 KB) Pobierz
135327589 UNPDF
Katherine Lee
Zapisane w gwiazdach
Przełożył Jakub Kowalski
1
Lisa McCall biegła przez campus Uniwersytetu Nowojorskiego, aby zdążyć na
umówione spotkanie z profesorem Ewerettem Sandersem. Zapach świeżych
kwiatów i ściętej trawy unosił się w powietrzu ciepłego wiosennego dnia. Campus
pełen był studentów spieszących do swoich klas na ostatnie w tym roku egzaminy.
Był piękny poranek, a jaskrawo świecące słońce zapowiadało ciepły dzień. Lisie
zostało jeszcze tylko pięć minut. Nie chciała się spóźnić, Sanders znany był z tego, że
nie lubił niepunktualności.
Lisa zdawała wszystkie końcowe egzaminy w tym tygodniu i otrzymała pozytywne
oceny. Wczoraj pisała semestralny test z literatury angielskiej, ale nie znała jeszcze
wyników. Wchodząc do budynku, w którym mieścił się wydział anglistyki, Lisa
zastanawiała się dlaczego profesor chciał się z nią widzieć osobiście. Jej serce zabiło
nerwowo, kiedy pomyślała, że być może nie zaliczyła testu. Gdyby tak się stało, nie
miałaby wystarczającej do skończenia studiów ilości punktów, a to znaczyłoby, że
musiałaby poświęcić lato na dodatkowe kursy pozwalające jej zdobyć tytuł magistra.
Rozpaczliwie próbowała obliczyć w pamięci, czy wystarczy jej na to pieniędzy.
Kroki Lisy odbijały się głośnym echem w pustym marmurowym korytarzu. Przed
drzwiami do gabinetu profesora Sandersa zatrzymała się na chwilę i wzięła głęboki
oddech. Przygotowana na najgorsze otworzyła drzwi i weszła do środka.
Profesor siedział za dużym dębowym biurkiem i sprawdzał testy, które pokrywały
całe biurko. Był wysokim mężczyzną z gęstą czupryną nieposłusznych białych wło-
sów. Lisa widziała tylko jego głowę i ramiona znad nieuporządkowanej sterty
książek. Sanders zdawał się nie zauważać jej obecności, więc Lisa kaszlnęła cicho,
aby zwrócić jego uwagę. Profesor Sanders dokończył swoje zajęcie, po czym podniósł
głowę i popatrzył na nią surowo. Okulary zsunęły mu się na koniec długiego nosa, a
zza grubych szkieł jego ciemne oczy wydawały się duże i okrągłe.
Z wyrazu jego twarzy Lisa wiedziała, że może się spodziewać najgorszego. Zaschło
jej w ustach, a serce biło mocno. Nagle wąskie usta profesora Sandersa wygięły się
w ciepły, szeroki uśmiech.
— Ach, to ty, Liso — powiedział. — Właśnie skończyłem poprawiać ostatnie testy.
Nie słyszałem, jak wchodziłaś.
— Dzień dobry, panie profesorze — odrzekła Lisa z nerwowym uśmiechem.
Wstał z krzesła i przeciągnął się leniwie. Lisa dostrzegła ślad popiołu z papierosa na
przodzie jego wymiętego garnituru.
— Tak, rzeczywiście dzień jest dobry — powiedział podchodząc do dużego okna za
swoim biurkiem. Przez chwilę patrzył przez nie, zanim znów zaczął mówić. Lisa
bardzo chciała, aby w końcu odezwał się i przekazał jej złą wiadomość. Profesor
odwrócił się od okna i popatrzył na nią uważnie.
— Usiądź, młoda damo, daj odpocząć swoim stopom —zwrócił się do niej zdejmując
okulary i pocierając nos. Popatrzył na nią z ukosa zmęczonymi starymi oczyma.
— Oblałam test, prawda? — spytała bezradnie Lisa. Profesor patrzył na nią ze
ściągniętymi ustami i Lisa
nie była w stanie wyczytać nic z jego twarzy.
— Wprost przeciwnie, moja mała — uśmiechnął się — zdałaś doskonale.
— Dzięki Bogu — westchnęła z ulgą Lisa. — Tak się martwiłam, że nie zdałam.
— Prawdę mówiąc — kontynuował — uzyskałaś najlepszy wynik z całej grupy.
— Naprawdę? '
— Tak jest — zapewnił ją. — Widzę, że brakuje ci wiary w siebie.
— Jestem taka szczęśliwa! — zawołała, a jej oczy wypełniły się łzami. Zaczęła
nerwowo szukać chusteczki w torebce, czując się głupio w obecności profesora. Pod-
szedł do swojego biurka i wręczył jej własną chustkę.
— Już dobrze, dobrze. Nie ma o co płakać.
— Profesorze Sanders, pan nie wie, ile to dla mnie znaczy — stwierdziła Lisa
pociągając nosem i wycierając oczy.
— Myślę, że wiem, i jestem z ciebie dumny — powiedział profesor, odbierając od
Lisy chustkę .
— Tak się bałam, że będę musiała chodzić do Szkoły Letniej!
— Możesz już o tym zapomnieć. Czytałem twoją końcową pracę i gdybym cię nie
znał lepiej, mógłbym przysiąc, że skądś to ściągnęłaś. To najlepsze wypracowanie
napisane przez młodego studenta, jakie zdarzyło mi się widzieć w trakcie całej mojej
nauczycielskiej kariery.
— Naprawdę tak pan sądzi, profesorze?
— Nie mówiłbym tak, gdyby to nie była prawda. Masz szansę na wielką karierę.
Katherine Lee
— Dziękuję panu, profesorze — zawołała z podnieceniem Lisa.
— A ja dziękuję tobie za satysfakcjonujący rok, jakiego już dawno nie miałem —
powiedział.
— Czy jest jakiś specjalny powód, dla którego chciał się pan dzisiaj ze mną widzieć?
— spytała Lisa.
Profesor uśmiechnął się do niej figlarnie.
— Jakie masz plany na lato? Skończyłaś już college i uzyskałaś tytuł magistra.
— Mam pewien pomysł, ale nie jestem jeszcze pewna — powiedziała Lisa. —
Dostałam ofertę pracy w wydziale badań dla „Time-Life" i jeszcze jedną z „New
Yorker Magazine".
— I co o tym myślisz?
— No cóż, początkowo sądziłam, że to świetna szansa, ale po zastanowieniu doszłam
do wniosku, że nie chcę robić kariery jako jedna z wiem dziennikarek w zespole.
— A co właściwie zamierzasz robić w życiu? — spytał profesor patrząc na nią
surowo.
— Chcę pisać, profesorze Sanders. Bardziej niż cokolwiek innego pragnę pisać
powieści.
Na jego twarzy znowu pojawił się szeroki uśmiech.
— Miałem nadzieję, że właśnie to usłyszę. Masz odpowiedni temperament i jesteś
zbyt utalentowana, aby marnować życie pracując jako podrzędna dziennikarka.
Widziałem już wielu dobrych pisarzy, którzy zaczęli pracować za dobre pieniądze i
nagle ich artystyczne marzenia znikały jak kamfora.
— Nie zamierzam być po prostu kolejną autorką popularnych powieści. Każdy to
potrafi — powiedziała Lisa. — Ja zamierzam pisać poważne książki.
— Wiem o tym lepiej niż ktokolwiek, Liso. Jesteś bardzo bystra i sądzę, że masz coś
do powiedzenia.
— Myślę, że poszukam jakiejś pracy, nie ma znaczenia gdzie. Może wezmę coś na
noc, wtedy będę miała czas na pisanie w ciągu dnia.
— Dobry pomysł. Tak przypuszczałem, dlatego poprosiłem cię, żebyś przyszła dziś
do mnie.
— Naprawdę myśli pan, że mogłabym tak zrobić?
— Jestem o tym przekonany. Kiedy zaczęłaś naukę w mojej grupie, zobaczyłem
twoje prace i pomyślałem „Everett, chłopie, to jest talent". Byłaś dla mnie jak
znaleziony bezcenny klejnot i dlatego zwracałem specjalną uwagę na to, co robisz.
Lisa odwróciła wzrok z zakłopotaniem. Kosmyk gęstych włosów opadł jej na czoło.
Potrząsnęła energicznie głową sprawiając, że nieposłuszny kosmyk wrócił na swoje
miejsce. Z jakiegoś powodu Lisa czuła się speszona, gdy ktoś ją chwalił. Czuła się
wtedy trochę nieswojo.
— Nie ma się czego wstydzić, Liso — powiedział profesor. — Bóg dał ci talent, młoda
damo. Bądź więc dumna i nigdy się tego nie wstydź.
— Dziękuję panu — powiedziała nieśmiało.
— Mam nadzieję, że będziesz koronnym osiągnięciem mojego życia. Czekam na
moment, gdy będę mógł się pochwalić moim przyszłym studentom, że Lisa McCall
była moją uczennicą.
Lisa uśmiechnęła się zaczerwieniona.
— Jest pan dla mnie zbyt uprzejmy.
— W każdym razie zgłosiłem twój esej na konferencję „Pisarzy Białych Dębów" i
doradzałem im usilnie, aby przyjęli cię jako jedną ze stypendystek na
dwutygodniową konferencję tego lata.
Piękne zielone oczy Lisy otworzyły się szeroko ze zdziwienia. Zupełnie zaszokowana
podniosła rękę do ust. Konferencja w Białych Dębach była jednym z najbardziej
prestiżowych spotkań pisarzy w Północnej Ameryce. Pisarze z całego świata cenili
sobie to stypendium bardziej niż jakiekolwiek inne. Lisa marzyła o nim cale życie,
ale nigdy nie miała nadziei, że jej marzenie się spełni.
— Och, profesorze Sanders — zawołała Lisa. — Nie wiem co powiedzieć!
— Nie masz tu nic do gadania. Zasługujesz na to bardziej niż ktokolwiek inny.
— Ale, profesorze, jest tylu utalentowanych kandydatów do tego stypendium, że
nawet wolę o tym nie myśleć — powiedziała.
— Nie ma bardziej utalentowanych niż ty. Przyzwyczaj się do tej myśli i zarezerwuj
sobie dwa ostatnie tygodnie sierpnia. Byłem przez kilka lat w komisji i, jeśli mogę
tak powiedzieć, nazwisko Everetta Sandersa coś tam znaczy.
— Profesorze Sanders, gdyby to była prawda, byłabym najszczęśliwszą dziewczyną
w Ameryce! — zawołała.
— Wierz mi, że tak się stanie. No już dobrze, nie płacz!
— To wszystko po prostu stało się tak nagle — uśmiechnęła się Lisa wycierając łzy.
Profesor Sanders podszedł, do biurka, wziął notes i zaczął coś pisać. Po chwili
wyrwał kartkę i dał ją Lisie.
— To jest mój numer telefonu i adres — powiedział. — Kiedy wyprowadzisz się z
akademika i znajdziesz sobie mieszkanie, daj mi znać. Muszę powiedzieć ludziom z
Białych Dębów jak się mogą z tobą skontaktować.
— Z całą pewnością był to jeden z najszczęśliwszych poranków w moim życiu —
stwierdziła Lisa.
— Bardzo w ciebie wierzę i wiem, że mnie nie zawiedziesz — rzekł na zakończenie
profesor.
Lisa wstała i uścisnęła entuzjastycznie jego rękę.
— Na pewno, profesorze Sanders, obiecuję. Będzie pan ze mnie bardzo dumny.
Profesor odprowadził ją do drzwi.
— Nie zapomnij zadzwonić do mnie i powiadomić, gdy się już gdzieś urządzisz. I
bądź w kontakcie ze staruszkiem. Chcę wiedzieć, jak sobie radzisz.-
— Na pewno, profesorze, obiecuję.
Na chwilę zatrzymali się przy drzwiach. Profesor uśmiechnął się do Lisy z sympatią.
— Mam nadzieję, że gdzieś za rok zobaczę twoją pierwszą książkę w księgarniach —
powiedział jeszcze raz ściskając jej rękę.
— Przyślę panu egzemplarz z autografem — z uśmiechem przyrzekła Lisa.
Zaczęła otwierać drzwi, ale nagle odwróciła się, stanęła na palcach i pocałowała
profesora w policzek.
— No — rozpromienił się. — Widzę, że moje wysiłki na coś się przydały.
Lisa wracała przez campus upojona szczęściem. Takie rzeczy zdarzają się tylko w
filmach lub romantycznych powieściach, a nie małym rudym dziewczynom z Clinton
Corners w Ohio. Nie mogła się doczekać, kiedy zadzwoni do domu i opowie o
wszystkim rodzicom. Wiedziała, że będą z niej dumni.
Kiedy studenci uzyskali już wszystkie zaliczenia i kończyli studia, zostawał im tylko
miesiąc czasu na znalezienie sobie mieszkania i opuszczenie akademika. Było to
trudne, ale Lisa rozumiała sytuację college'u. Pokoje potrzebne były dla nowych
studentów, którzy właśnie przybywali. Pomimo że było lato, wielu studentów
przyjeżdżało wcześniej.
Lisa spędziła pierwszy tydzień po uzyskaniu dyplomu na poszukiwaniu mieszkania.
Bogata koleżanka z college'u zaproponowała jej wspólne mieszkanie, ale Lisa
odrzuciła tę ofertę. Wiedziała, że jeśli chce pisać, to musi mieszkać sama. Będzie
potrzebowała dużo spokoju i ciszy do pracy. Kolejnym problemem były
zmniejszające się zasoby finansowe. Wiedziała, że musi sobie znaleźć jakąś pracę,
nie mogła już prosić rodziców o pieniądze. Zrobili więcej niż było ich stać pomagając
jej podczas studiów. Ojciec był właścicielem małej farmy mlecznej, która z trudem
utrzymywała jej matkę i młodszego brata.
Czynsze w Nowym Jorku były bardzo wysokie, ale Lisa wiedziała, że największą
szansę znalezienia czegoś rozsądnego miała w zachodniej części miasta. Pod koniec
tygodnia, gdy po obejrzeniu ponad tuzina mieszkań była prawie gotowa dać za
wygraną, nareszcie jej się poszczęściło. Przez zupełny przypadek znalazła
mieszkanie przy 69 Zachodniej Ulicy, tylko kawałek od Broadwayu. Była to
jednopokojowa garsoniera z ciasną kuchenką i łazienką. Lisa wiedziała, że to
niewiele, ale za 200 dolarów tygodniowo było świetną okazja. Spokojna ulica w
bezpiecznej okolicy, niedaleko Lincoln Center, biblioteki publicznej i kilku dobrych
restauracji. Po opłaceniu mieszkania została Lisie niewielka sumka wystarczająca
wyłącznie na przeżycie następnego tygodnia. Zastanawiała się, czy jeśli zrezygnuje z
jednego głównego posiłku dziennie, uda jej się wydłużyć ten okres do dwóch tygodni.
W ten sposób nie będzie zmuszona przyjmować pierwszej pracy, jaka się jej nadarzy.
Potrzebowała tylko pół dnia, aby przenieść swoje nieliczne rzeczy z akademika do
nowego mieszkania. Nie miała już pieniędzy na zakup mebli, ale bogatsza koleżan-
ka podarowała jej łóżko. Poza nim jedynymi meblami był kuchenny stół i dwa
krzesła. To musiało jej wystarczyć jako jadalnia i miejsce do pracy. Najbardziej
wartościową rzeczą, jaką posiadała, była elektryczna maszyna do pisania — prezent
od rodziców. Pierwszy wieczór po przeprowadzce spędziła na wieszaniu ubrań w
małej szafie i wyszukiwaniu odpowiedniego miejsca do ustawienia łóżka. Potem
stanęła na środku swojego pustego mieszkania i z dumą rozejrzała się dookoła. Na
jednej ze ścian powiesiła obrazek z wiejską sceną, który przypominał jej rodzinny
dom.
Kilku kolegów z college'u chciało zaprosić ją na obiad i uczcić wprowadzenie się do
nowego mieszkania, ale Lisa odrzuciła ich propozycję. Chciała być sama w tę
pierwszą noc. Wiedziała, że życie pisarza jest samotne, przynajmniej początkowo,
ale to jej nie przeszkadzało.. Cieszyła się swoją samotnością.
— No dobra — powiedziała głośno patrząc na puste ściany. — Może to nie jest wiele,
ale jestem pewna, że Hemingway też dużo na początku nie posiadał.
Wcześniej Lisa kupiła butelkę taniego czerwonego wina i położyła na stół swój
jedyny lniany obrus. Na środku stołu radośnie migotała świeca, a na kuchence
czekała jej ulubiona i jednocześnie jak najbardziej oszczędna potrawa — spaghetti w
sosie mięsnym. Umiała ją przyrządzać prawie tak dobrze, jak włoski szef kuchni.
Lisa nałożyła sobie wielką porcję spaghetti, nalała wina do jedynego kieliszka, jaki
miała, i rozkoszowała się pierwszym z wielu, jak miała nadzieję, wspaniałych
posiłków w swoim nowym domu. Brakowało jej jedynie słodkiej muzyki skrzypiec do
towarzystwa przy obiedzie. Rozglądając się wokół siebie Lisa zdała sobie sprawę, ile
jeszcze spraw czeka na załatwienie. Tyle rzeczy musiała kupić — talerze, sztućce,
szklanki, garnki, patelnie i przede wszystkim meble.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin