Henriksen Vera - Córka wikingów 01 - Srebrny młotek.pdf

(1032 KB) Pobierz
Vera Henriksen
Córka wikingów
Srebrny młotek
Przełożyła z norweskiego
Beata Hłasko
Wydawnictwo
„Książnica"
BJARKOY
1
Kamień uderzył o głaz na stoku. Za nim śmignął kawał
darni ciśnięty z taką siłą, aż ziemia się rozprysnęła.
Na wzgórzu powyżej zabudowań leżała młodziutka
dziewczyna; oczy jej płonęły gniewem.
— Bodaj Hel porwała Torego! Bodaj Finn-Mottul go
urzekł... — nie dokończyła. Słowa mogą kryć zły urok
— mawiała Hilda.
Nie, tak źle bratu nie życzyła. Jednakże zupełnie mała, nie
zanadto niebezpieczna mucha-czarownica mogłaby przyle­
cieć.
Głupi Tore! Powinien być rozsądniejszy, a nie od razu
myśleć o niej jak najgorzej. Co prawda był mocno pod­
chmielony. Nagle całkiem wyraźnie przypomniała sobie, jak
w gniewnym uniesieniu zerwał się z poczesnego miejsca,
przewrócił róg z miodem zamachnąwszy się pięścią w stół
i choć trochę niepewnie, lecz z godnością wezwał ją i Eryka
do zdania rachunku. Język mu się z lekka plątał, a wskazują­
cy palec oskarżycielsko wyciągnięty silnie drżał. Nie mogła
teraz powstrzymać się od śmiechu.
Natomiast na wspomnienie Eryka gniew znów ją ogar­
nął. On także pił, oczywiście, ale to nie powód, żeby na nią
zerkał, a tym bardziej odzywał się w ten sposób!
Prawda, że ze swawoli kilka razy tego lata robiła do niego
słodkie oczy; zauważyła także, że brakło mu tchu, jeśli
czasem zbliżał się do niej. Tak samo nie zapomniała owego
5
dnia, kiedy w sieni ujął jej rękę i przytrzymał w gorącej dłoni,
a potem nagle opasał ją ramieniem wpół i przygarnął ku
sobie gwałtownie a mocno. Zanim ją puścił, szepnął jej do
ucha słowa miłości i pytał, czy jest mu przyjazna? Ze
śmiechem odparła: Zgadnij! A potem go odsunęła. Ale nie
szorstko, bo w oczach Eryka widniało coś, czego się ulękła.
W półmroku zdawały się jarzyć, to ją spłoszyło. Zarazem
jednak wzdrygnęła się czując, że taki właśnie jej się podoba.
Eryk był urodziwy, wysoki, silny, wzrok miał bystry,
śmiały. Niejedna dziewczyna we dworze rzucała mu po­
włóczyste spojrzenia, kiedy szedł przez dziedziniec. Krwi
niewolnej w nim nie było ani po ojcu, ani po matce. A chociaż
sam niewiele posiadał, rodzic jego gospodarował na własnej
ziemi.
Wczoraj zbladł jak chusta, kiedy Tore wymienił sumę
żądanej grzywny, ponieważ Eryk ośmielił się dotknąć jego
siostry. Wysoka to była suma, wyższa niż scheda, która mu
po ojcu przypadnie, tak duża, że chłopak musi oddać się
w niewolę.
Sygryda kopnęła ziemię, aż grudy i drobne kamyki
prysnęły dokoła. Głupi, zarozumiały Eryk! Jak on mógł
sobie wyobrazić, że córa możnych naczelników przywiązuje
wagę do tego, co zaszło miedzy nimi? Dlaczego wpadło mu
do głowy obejmować ją na środku sali, na oczach wszystkich
ludzi i Torego, który właśnie powrócił z dalekiej wyprawy!
I jak mógł się odważyć na wypowiedziane po pijanemu
słowa, że ona jest jego dziewczyną!
Okazało się, że na końcu stołu dworscy ludzie kpili
z Eryka; pytali, czemu on, który upatrzył sobie Sygrydę
córkę Torego, siedzi onieśmielony, gdy brat jej powrócił?
Sygryda zerwała się pospiesznie.
Z dołu od pomostu dobiegło ją nawoływanie. Nie miała
wątpliwości: sposobiono łódź do drogi. A przecież nie
słyszała, by ktoś miał dzisiaj odpłynąć; sądziła, że wszyscy
odsypiają wczorajszą ucztę powitalną.
Wytężyła wzrok chcąc zobaczyć, kto wybiera się w po­
dróż. Niemożliwe! Ależ tak, to stary Halldor syn Svena,
najzaufańszy z ludzi we dworze. Nie mogła pojąć, jakim
6
sposobem odzyskał przytomność, skoro poprzedniego wie­
czora na umór pijany zwisał bezwładnie w ramionach
młodych pachołków wiodących go do łoża.
Halldor był teraz mniej wytrzymały. W swoim czasie
dziarski chłop, zażarty w walce, nie ustępował nikomu
również w pijatyce, ale to było dawno temu, za młodocia­
nych lat ojca Sygrydy. Nadal był jednak mądrym i rozważ­
nym człekiem, toteż Tore pozostawił go przy godności
i stanowisku, tym bardziej że służył braciom pomocą i opar­
ciem po śmierci ojca.
W całym dworze życie zaczynało się budzić.
Kobiety i niewolni wstali rano jak zawsze i krzątali się
koło codziennych zajęć, z kolei ukazywali się pojedynczo
mężczyźni. Gromadka pachołków schodziła w dół do przy­
stani, gdzie łódź spuszczano na wodę. Zbliżyli się do ludzi
Halldora na odległość głosu, toteż w powietrzu rozbrzmie­
wały wesołe przekomarzania; przeważnie zwykle grube żar­
ty na temat pijackiej nocy i kobiet. Słowa niesione wiatrem
dobiegały Sygrydę.
— Dzisiejszej nocy żadna dziewczyna cię nie chciała,
takeś się spisał, Bjórn! — zawołał ktoś z łodzi.
— A nie! — odkrzyknął nadchodzący. — Nawet dziew­
czyna Eryka!
Mężczyźni wybuchnęli śmiechem. Halldor z trudnością
wyprostował zesztywniałe plecy.
— Bacz, co gadasz, Bjórn — krzyknął. Drwiące śmiechy
zamarły niezwłocznie.
Sygrydzie dech zaparło. Zauważyła oczywiście, że rano
po jej wejściu do izby cisza zapadła i dziewczęta wymieniły
spojrzenia, ale żeby parobcy się ośmielili! Broszę spinającą
chustkę pod szyją ścisnęła tak mocno, aż ją ręka zabolała,
a złoto ugięło się pod palcami. Odpięła ją, by zobaczyć, czy
jest uszkodzona.
Była to niezwykłe piękna brosza, wspaniałej zagranicznej
roboty złotniczej. Tore przywiózł ten podarunek z wypra­
wy. Sygrydzie błysnęła myśl, że na pewno wiele jest warta
i może stanowić część okupu należnego od Eryka. Zapaliła
się natychmiast do tej myśli i poczęła rozważać, jakie inne
wartościowe przedmioty posiada. Niewiele tego było: kilka
sprzączek, broszek, łańcuchów, parę monet otrzymanych od
brata Sigurda, gdy pewnej jesieni powrócił z wyprawy, sztuka
atłasu przywieziona przez Torego i schowana na samym dnie
skrzyni. Część należnej ojcowizny otrzyma dopiero w wianie.
Znowu rzuciła gniewne spojrzenie w stronę przystani.
Kpili sobie z niej i Eryka. Co prawda nic sobie z tego nie
robiła, ale postara się, żeby pożałowali. Nagle wspomniała
bladą, skamieniałą twarz Eryka, w chwili kiedy go wy­
prowadzano z biesiadnej sali.
Oparła głowę na dłoni. Eryk istotnie zachował się głupio,
ale może to nie była tylko jego wina. Igrała z nim, ośmielała
go. Może wiec... tak, bez wątpienia był w tym i jej udział.
Złość opuściła Sygrydę, zrobiło jej się przykro; wyciąg­
nęła się na trawie kryjąc twarz w zgięciu ramienia.
Ocknęła się, bo ktoś szarpnął ją za ramię.
— Eryk — szepnęła w półśnie — Eryk...
Otwierając oczy napotkała wzrok brata.
— A więc aż tak źle jest z tobą! — Słowa te powiedział
z taką wściekłością, że ugodziły ją niczym strzała.
Nie od razu mogła odpowiedzieć. Usiadła, starała się
otrząsnąć ze snu i zebrać myśli. Śniła o Eryku. Odziany jak
niewolny wlókł ciężkie głazy na budowę. Każdy następny był
większy i cięższy. W końcu Sygrydzie wydawało się, że Eryk
ją także wlecze, a ciało jej waży więcej niźli najpotężniejsze
skalne złomy.
Okrzyk brata i wyraz malujący się na jego obliczu znowu
podnieciły jej gniew. Prawdą było, iż uwikłała się w sprawę,
która przybrała nieoczekiwany obrót, ale Tore nie miał
prawa uwierzyć, że została nałożnicą jego domownika!
Zwróciła się tedy ku bratu cała drżąca, bo zranił jej dumę.
Nic jednak nie powiedziała, tylko patrzyła na Torego.
Gorzkie słowa, które zamierzała rzucić mu w twarz,
uwięzły w gardle, nie sposób ich wypowiedzieć, tak jak nie
można rzucić kamienia pod wodą. Tore wydał jej się obcy.
Inny niż zazwyczaj, nawet by nie usłyszał tego, co chciała mu
rzec.
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin