Wiedźmy_teksty z internetu.docx

(47 KB) Pobierz

WIEDŹMA

(wybór tekstów z Internetu)

 

Mimo wszystko pojęcie czarownicy w wieku XIX symbolizuje osobę, która zajmuje się czarami, a więc czymś, co może stanowić bezpośrednie zagrożenie. Ogólnie wiek XIX jest o wiele bogatszy i ciekawszy jeżeli chodzi o to, jak ludzie na wsi wyobrażali sobie potencjalną wiedźmę. Chociaż to wcześniejsze epoki były areną początków czarownictwa, to XIX stulecie jest o tyle bardziej interesujące, ponieważ jest spuścizną minionych lat i czasem, w którym ludzie przekazują sobie wiadomości z pokolenia na pokolenie, co czyni badania etnograficzne jeszcze bardziej barwne, a nie monotonne jak te wcześniejsze, choćby z opisów akt procesów. Warto zaznaczyć, że XIX wiek jest tym ostatnim, w którym można jeszcze dostrzec echa wiary w czarownice.

 

         O ile w momencie szczytowych prześladowań czarownic na ziemiach polskich rozróżniano osobę czarownicy jako tej, która zawarła pakt z diabłem, od postaci wiejskiej znachorki, czyli tej która zajmowała się medycyną ludową, o tyle w XIX stuleciu granice te są już płynne. Teoretycznie zdawano sobie sprawę z różnic pomiędzy czynnościami magicznymi, które miały wyrządzić komuś szkodę, a zabiegami mającymi dopomóc np. w chorobie, gdzie nie występował żaden kult szatana, ale brakowało bardzo niewiele, by osoba zajmująca się „znachorstwem”, w wyniku sąsiedzkich sporów i zazdrości, została posądzona o czary złośliwe. Tak więc za czarownice uznane zostawały miejscowe znachorki - wróżki, wiedźmy, a nawet akuszerki asystujące przy porodzie. W dalszym ciągu uważano, że na czarownice diabeł wybiera sobie wcześniej upatrzone kobiety. Osoba „opętana przez szatana” zawsze miała chęć, wolę i umiejętności wyrządzenia krzywdy innym. Wiedźmy zawsze budziły lęk i przerażenie, ale w XIX wieku zwracano się do niektórych z nich z pomocą w wielu różnorodnych kwestiach. W Chełmskim istniał wyraźny podział czarownic na te, które szkodziły i te, które pomagały mieszkańcom wsi. Wśród wróżek pomocnych, czyli tak zwanych „znajuszczych”, mamy wewnętrzną klasyfikację, gdzie każda z kobiet zaliczona do tego grona zajmowała się innymi dziedzinami. Istniały więc „znajuszcze” od mleka, od wścieklizny i innych chorób, od zjawiska atmosferycznych, od wykrywania kradzieży, od uroków itp. Uważano, że kobiety te wiedzę takową zdobyły w dzieciństwie od swoich rodziców. Co ciekawe „dobre” czarownice posługiwały się w swoich praktykach przedmiotami o charakterze kultu chrześcijańskiego, krzyżem, różańcem, szkaplerzem, wodą święconą, gromnicą. Trzeba zaznaczyć, że gdy działania łagodzące „dobrych” czarownic nie przyniosły żadnego skutku, to taka kobieta przestawała być pomocną i od tej pory postrzegana była jako wspólniczka szatana. Inną wiedzę posiadały te kobiety, które swoich umiejętności nauczyły się od diabła. Były to czarownice szkodliwe i była ich zdecydowana większość. Mogły nasyłać na ludzi i zwierzęta domowe rozmaite choroby, porywać dzieci, by potem przyuczyć ich tajemnej magii, psuć jedzenie.

 

W lokalnej tradycji społeczności wiejskiej utarło się wiele nazw określających kobiety zajmujące się magią. Samo słowo „czarownica” pochodzi od pojęcia „czarów” i zostało spopularyzowane przez Kościół. Nazwano tak kobiety, które kojarzono z siłami nieczystymi, głównie z szatanem. Co ciekawe pochodna nazwa, czarownik, a więc określenie nadane mężczyźnie zajmującemu się magią, nie miało tak negatywnego oddźwięku, jak jego damski odpowiednik. Od „czarownicy” utworzono nazwę „czarnoksiężnicy”, bardziej wymownej jeżeli chodzi o podkreślenie złowrogiej działalności owych kobiet, aczkolwiek nazwa ta nie było mocno rozpowszechniona.8 Tzw. dobre czarownice określano mianem wcześniej wspomnianych „znajuszczych” lub „wróżek”. Bardzo często funkcjonowało pojęcie „babki”, ale interpretowano je różnie, w zależności od wykorzystania przez nie posiadanej wiedzy. Głównie utożsamiano z nim jednak kobietę, która znając wiadomości o szkodliwości zbieranych ziół, zagrażała najbliższemu otoczeniu. Tak samo było z „zielarkami”. We wcześniejszych okresach zielarki cieszyły się pewnym autorytetem, ponieważ posiadały tajemną, leczniczą wiedzę i właśnie do nich zwracano się w momencie choroby. W XIX wieku granica między zielarką a czarownicą jest już płynna, a kobiety zajmujące się sadzeniem roślin, nawet dla własnych potrzeb, posądzone są o uprawianie złowrogiej magii.

Bez wątpienie negatywny oddźwięk w XIX wieku posiadał słowo „wiedźma” („wiedma”, „widma”). O ile jego etymologia wywodzi się od słowa „wiedzieć”, czyli zapewne oznaczało osobę poważaną, bo ta miała wiedzę i każdy mógł się do niej zwrócić, o tyle w interesującej mnie epoce jego znaczenie staje się ujemne, a wiedźmą zostaję kobieta złośliwa, która chce wyrządzić zamierzoną szkodę.

Inne pejoratywne określenia czarownicy to między innymi: czarownica „dubeltowa”, czyli taka, która nie widzi w Kościele obrazów i chorągwi świętych, tylko same miotły; czarownica „paskudziarka”, a więc ta, która psuje nabiał i inne pożywienie; czarownica „zjadarka”, którą określano kobietę kradnącą mleko. Czarownica znana była też pod nazwami: Baba Jaga, Babojędza, Dyka – baba, Grgolica, Jędza, Stara Baba. L. Somma podając pochodzenie nazwy Baby Jagi, przypisuje je duszy zmarłej podczas połogu kobiety.

Najwięcej informacji o tym jak wyobrażano sobie na małopolskiej wsi postać czarownicy zawierają przekazy etnograficzne, gdzie jest mowa o wyglądzie takiej osoby. Domniemana czarownica tego okresu nie wyróżniała się niczym szczególnym od pozostałych mieszkańców, jej cechy zewnętrzne były realne. Nie mniej jednak wiele osób ponosiła wyobraźnia, stąd nieraz niemało fantastycznych obrazów kobiety posądzonej o czary.

Wiedźmy były przede wszystkim osobami starymi, ponieważ takie mogły mieć już dobrze przyswojoną wiedzę i „doświadczenie w czynieniu zła”. Poza tym osobom starszym przypisywano też złośliwość, zazdrość, mściwość, a więc to wszystko, czym wykazywała się czarownica. Bywało i tak, że najładniejsze dziewczęta we wsi posądzano o kontakty z mocami piekielnymi. Tłumaczono wtedy, że takie panny potrafią upiększyć się różnymi ziołami, by wzbudzić zazdrość innych i kusić młodzieńców swoimi wdziękami, by potem oddać ich diabłu. „Niedaleko wieś ode wsi, tylko granica. Która dziewka najładniejsza, to czarownica”, tak brzmiały słowa piosenki śpiewanie przez wiejskich parobków. Jednak zdecydowana większość czarownic to kobiety szpetne z wyglądu. Często niewielkie upośledzenie fizyczne mogło stać się przyczyną pomówienia.

 

O czary oskarżane były tylko kobiety mieszkające wśród społeczności wiejskiej. Nie zdarzały się, tak jak we wcześniejszych okresach, czarownice z pochodzenia mieszczańskiego. Nie ma mowy nawet o czarownicy, która przybyła do wioski z jakiegoś miasta. Zawsze wiedźmą była powszechnie znana miejscowa wieśniaczka. Ale i na terenach wiejskich istniały dysproporcje majątkowe. Czarownicą mogła być chłopka, która była bogatsza od innych. Wtedy wierzono, że bogaci się na sąsiadach, kradnąc np. mleko. Ale i ta najbiedniejsza mogła zostać wspólniczką szatana, bo przy jego pomocy mogła stać się zamożną.

Czarownica żyła na ogół w izolacji. Mieszkała sama na uboczu, bez rodziny. To głównie wdowom zarzucano zajmowanie się praktykami magicznymi. Miejsce zamieszkania nie różniło się zasadniczo od innych domostw, ale przypisywano, że lokum czarownicy na ogół znajdowało się na niewielkim zniesieniu czy też górce. 

W Lubelskim mówiło się, że czarownica ma oczy na wierzchu, wzrok koźli i przerażający, chód ciężki i gnuśny, mówi cherlawo czyli chropowatym głosem, nigdy prawie nie jest wesoła, zawsze ma uśmiech szyderski, i również zawsze jest złośliwą i niewdzięczną, a budzi się o północy dla namowy z czartem”. Ogólnie zawsze przypisywało się czarownicy, że ma w oczach kozła. Kozioł, tak jak czarny pies czy kot, świnia i nietoperz, był uosobieniem diabła. Wierzono, że tym zwierzętom nie stanie się nic złego, ponieważ właśnie w ich postacie miał zamieniać się czort. Kozioł w oczach rozumiany był jako wzrok, który potrafi „zauroczyć”, zaczarować i ściągnąć na złą drogę. Dzięki niemu czarownica mogła patrzeć prosto w słońce bez mrużenia powiek. Ten ówczesny kozioł to nic innego jak dzisiejsze choroby oczu. XIX – wieczna medycyna ludowa nie stała na wysokim poziomie, dlatego właśnie wszelkie widoczne dolegliwości oczu tłumaczono w ten sposób. Nawet jeśli domniemana wiedźma nie miała komplikacji wynikających z choroby, a jej oczy nie były zaczerwienione, to i tak sądzono, że posiada błysk w oczach, a to, że dosyć często spuszcza wzrok podsycało komentarze na jej temat. W poszczególnych regionach były tylko niewielkie różnice w opisie wyglądów; w krakowskim czarownica była zawsze osoba dużą i otyłą, do tego nosiła wyróżniający ją ubiór, w lubelskim miała czerwone oczy, natomiast w chełmskim kobiecie – wiedźmie ciągle się odbijało, co powodowało niezadowolenie i złość innych. Ta ostatnia cecha jest zresztą spotykana w badaniach etnograficznych terenu całego kraju.

 

           Społeczeństwo wieśniacze uważało, że czarownicą można zostać „z przyuczenia”, „z własnej chęci” lub „z pokuszenia”. „Przyuczenie” było jakby praktykami u boku doświadczonej czarownicy, którym oddawały się przyszłe wiedźmy. Najpewniej praktykę taką odbywały córki kobiet posądzonych o czary, ewentualnie ich młodsze siostry. Wiedza o nich przekazywana była z pokolenia na pokolenie i w ten sposób kontynuowano dawne rytuały ludowe związane z magią. Osoby takie mogły być w sposób szczególny wtajemniczone w praktyki magiczne, a tym samym bardziej szkodliwe, z racji bliskiego pokrewieństwa z czarownicą. Ogólnie uważano, że córkom czarownic bardzo dobrze się powodzi. Świadczą o tym następujące słowa: „(…) czarownica córki swe, jeżeli je ma, w prędkim czasie i doskonale wyda za mąż; gdy te znowu będą miały zostać matkami, to poród ich będzie lekki i niebolesny”. A więc matka potrafi użyć takich zaklęć, aby sprowadzić na córkę „dobry los”. Drugim ze sposobów rychłej zmiany w czarownicę, była chęć samych zainteresowanych kobiet, które chciały oddać się w służbę diabłu. Wierzono, że kobieta, która chce dobrowolnie przejść na stronę szatana, wchodzi z nim w związek, a więc zawiera pakt. W wyniku zawarcia paktu, taka osoba została wykluczona ze wspólnoty chrześcijańskiej. Powody przystąpienia na służbę diabłu mogły być różne. Najstarsi mieszkańcy wierzyli, że przyszłe czarownice już od dzieciństwa wykazywały skłonności do współpracy z diabłem. Inni tłumaczyli to pragnieniem zemsty na jakiejś osobie, uzyskaniem względów materialnych lub osobistym wyjściem w ciężkiej choroby. Kobiety, które chciały zaprzedać duszę diabłu łudziły się, że ten pomoże im w wyżej wymienionych kwestiach. Chciały poprawić swój los, pozycję i mieć z tej znajomości jakieś korzyści. Aby dobrowolnie porozumieć się z diabłem należało go uprzednio sprowadzić. Najprościej należało go wezwać, aby ten od razu lub po krótkim czasie stawił się przed osobą wzywającą. Z kolei aby wezwać diabła należało wypowiedzieć jego imię. Dlatego większość mieszkańców wsi po dziś dzień boi się wypowiadać słowa „szatan”, „diabeł”. Na wieś małopolską dotarły także echa zachodnioeuropejskich wierzeń, dotyczących właśnie wezwania diabła. Chodziło o to, by aby sprowadzić czarta, należało udać się w odpowiedni dzień o północy na rozstaje dróg, by tam, rozebrawszy się do naga wejść na stojący krzyż lub ewentualnie wykonać pod nim pewną czynność fizjologiczną. Wtedy diabeł bardzo szybko zjawiał się przy takiej osobie, ponieważ wykonywana czynność była znakiem wyrzeczenia się Boga. Najczęściej jednak diabeł starał się „pokusić” niewiastę pojawiając się przed nią jako urodziwy młodzieniec lub łasząc się do jej stóp pod postacią kota lub psa. Najrzadziej szatan pojawiał się we własnej osobie przed przyszłą czarownicą, w momencie kiedy ta potrzebowała pomocy, ponieważ znajdowała się w trudniej sytuacji. Ale wtedy najłatwiej było mu „pokusić” taką osobę. Co ważne diabeł kusił nie tylko stare kobiety. Najbardziej zależało mu na nakłonieniu do czarownictwa młodych dziewcząt. Te były bardziej uległe, a często też uczciwsze i „czystsze”.

Mieszkańcy wsi potrafili rozpoznać czarownicę. Chodziło tu nie tylko o kwestię wyglądu, ale także sposób zachowania się takiej kobiety. I tak np. osoby mieszkające w okolicach Bochni wierzyły, że rozpoznawały czarownicę po tym, że ta idąc w pole by zbierać zioła, nie odzywała się do nikogo; inni mówili o tym, że kobieta, która wdała się w kontakty z diabłem w każdy Wielki Piątek śpieszyła przed wschodem słońca na pastwisko, bo zioła, które zebrała w tym dniu miały służyć jej do odbierania krowom mleka; babka, która nie obeszła trzykrotnie kościoła podczas Rezurekcji też zostawała posądzona o czary.

 

            Wiedźmy nie bez powodu działały w określone pory doby. Najaktywniejszą porą był czas przed północą lub właśnie przed wschodem słońca. Wierzono, że demony ożywiają się właśnie w tym czasie, ponieważ północ i w ogóle noc jest czasem dla nich zarezerwowanym. Bardzo ważny był aspekt zmiany czasu i jego przejścia. Północ kończyła jeden dzień, zaczynała drugi, a więc była granicą czasu. Dlatego ludzie wierzyli, że w związku z taką zmianą, wiedźmy mogą przynosić większą szkodę, a wspomniana granica jest momentem pojawienia się przekształconych demonów. Czarownicę rozpoznawano też między innymi po tym, że się jej odbijało, a tłumaczono to tym, że w ciele takiej osoby mieszka diabeł; po tym, że przewraca miotły, nosi zepsuty ser od zapustnego wtorku i codziennie go liże, by potem go zjeść, leje wosk lub ołów nad głową chorego do zimnej wody. Jeszcze gdzieniegdzie utrzymała się wiara, że ksiądz podczas mszy widzi czarownicę przez monstrancję. Ogólnie istnieje bardzo dużo przekazów związanych z tym, że czarownicę łatwo można poznać po tym, jak zachowuje się w miejscach świętych. I tak „czarownica nie widzi obrazów świętych w kościele, tylko w miejsce tych ogląda same miotły i ożogi; nie widzi ołtarza, ani żadnych świętości, jeno gnojne deski. Niektóre wielkie czarownice nawet grania na organach ani śpiewania nie słyszą w kościele (tylko jakoby szum wiatru po lesie), ale się z tem wszystkiem przed ludźmi kryją”. W przekazach tych można zaobserwować, jak bardzo ponosiła ludzi fantazja i jak bogate były ich wierzenia, ponieważ tak naprawdę nikt kto w nie wierzył, nie mógł wiedzieć, co widzi osoba posądzona o bycie czarownicą. Ludzie pod wpływem otoczenia bardzo szybko uwierzyli w powtarzane, niesamowite opowieści.

Wspólniczki szatana mogły przybierać różne postaci, w wyniku czego były rozpoznawane przez miejscową ludność. Według wierzeń ludowych czarownice bardzo chętnie przemieniały się w ropuchy, myszy, koty, ptaki, często żmije, węże i ćmy. Wedle ludu krakowskiego „czarownica za wolą diabła przemienia się w świnię, on zaś w czarnego psa, któremu ona wówczas ssać swoje sutki daje”. O. Kolberg w jednym ze swoich dzieł podaje przekaz, w którym jest mowa o zamianie czarownicy w ropuchę, a cała „przemiana” miała być widziana przez okolicznych mieszkańców: „Widziano niedawnemi czasy, iż zbiegli się chłopaki i dziewki prawie z całej wsi do biednej żaby ropuchy, która była nadzwyczajnej wielkości. Wszyscy mówili, że to jest czarownica z sąsiedniej o kilku chatach będącej wioski, która prawie przez jednę rodzinę jest zamieszkana i mianowali nawet tę czarownicę po imieniu. Niektórzy utrzymywali, że widzieli jak podeszła pod tę wieś w naturalnej postaci kobiety, i dopiero pode wsią przedzierzgnęła się w ropuchę”.

 

W opinii większości mieszkańców wsi małopolskiej czarownicą nie mogła zostać kobieta o imieniu Maria. Imię to miało bardzo duże znaczenie, gdyż uchodziło za święte, ponieważ nosiła je Matka Boska, co było też przyczyną ochrony kobiety o takim imieniu. Ciekawe jest to, że diabeł nie zbliżał się też do mężczyzn o imieniu Józef, a wiązać się to mogło z zawołaniem lub napisem „Jezus, Maryja, Józef”, którym starano się odpędzić złe moce. Odwrotna sytuacja miała miejsce, gdy kobieta nazywała się Łucja, gdyż najgłośniejsze sabaty, a więc też pewien element postrzegania czarownic, odbywały się właśnie w dzień św. Łucji, czyli 13 grudnia.

            Mieszkańcy Ziemi Krakowskiej uważali, że najpomyślniejszymi dniami do wykonywania czarów był każdy czwartek, kiedy księżyc był w nowiu, Wielki Piątek, Wielkanoc, a obok dnia św. Łucji też dzień św. Jerzego (23 kwietnia) i dzień św. Jana (23 czerwca). Wymienione dni były bardzo ważne, ponieważ uważano, że są one momentami „czasów przejścia”, a więc okresami nie tylko związanymi z cyklem życia ludzkiego i towarzyszącymi im obrzędami rodzinnymi, ale też mają związek z aktywnością demonów. Ludowa obserwacja słońca pozwoliła wyznaczyć w kalendarzu czternaście stałych dat, które wyznaczają zmianę czasu. Dzień św. Łucji, św. Jerzego i św. Jana należą do takich cykli. Wierzono, że dzień św. Łucji sprzyja potęgowaniu mocy wszelkiego rodzaju czarowników, którzy mieli w tym dniu działać na szkodę ludzi, przede wszystkim zabierając krowom mleko. Bardzo uważano, żeby w tym dniu nie pożyczać jakiejś rzeczy, bo potem czarownice mogłyby ją przechwycić i wykorzystać w trakcie czarów. Aby zdemaskować osoby, które miały działać w tym dniu, należało codziennie (od wspomnianego dnia do Bożego Narodzenia) robić stołek. Potem trzeba było zabrać stołek na pasterkę i na nim klęknąć. Wtedy można było poznać wszystkie czarownice, bo te stały tyłem do ołtarza. Również w dzień św. Jerzego należało chronić rzeczy znajdujące się w domostwie i strzec wejścia do stodoły, bo ponoć w tym dniu czarownice miały czyhać pod jej progiem. Wigilia dnia św. Jana była momentem zrównania dnia z nocą i uroczystością przepełnioną przyjemnościami związanymi ze świętowaniem do samego rana. Z drugiej jednak strony dzień ten był wyjątkowo niebezpieczny i należało wykazać się dużą ostrożnością, by nie dopuścić czarownicy do swojego domu czy bydła. Dodatkowo dzień św. Jana był najlepszym okresem do zbierania ziół, ponieważ zgromadzone właśnie w tym dniu rośliny, miały działać najskuteczniej. Aby uchronić się w owym dniu przed czarownicami, ludzie bardzo hucznie świętowali wokół ogniska. Taniec i hałas był w tym przypadku bardzo ważny, im było głośniej, tym bardziej uwalniano się od złego.35 W każdy czwartek, kiedy księżyc był w nowiu, w Wielki Piątek i Wielkanoc czarownice z okolicy spotykały się z diabłem, aby ofiarować mu w darze zrobione przez nie masło i sery. Nie bez powody uważano, że wiedźmy wybierały te dni. Właśnie wtedy kobiety wiejskie robiły masło, więc czarownice łatwiej mogły im je wykraść.36 W podzięce czart przekazywał takiej „jędzy” sposoby jak się szybko wzbogacić i dawał specjalny serek, po którym nakarmiwszy krowy, czarownice mogły ściągać od nich mleko z wielu zagród. Duże szanse do „naturalnej obrony” miały kobiety urodzone we środę lub niedzielę, ponieważ diabeł wybierał sobie inne dni na „pokuszenie”. Były to zawsze czwartki i piątki, bo w te dni, w zależności od tradycji regionu, odbywały się sabaty oraz poniedziałki, ponieważ uważało się, że dzień ten jako początek tygodnia jest dniem nieszczęśliwym i nie należy w nim nic rozpoczynać.

 

Społeczność wiejska, nie raz pod wpływem oburzenia, starała się zmusić czarownicę do przybycia na miejsce popełnionego przestępstwa. Były na to różne sposoby, często bardzo skomplikowane. Kiedy zauważono psucie się mleka i winę za ten czyn przypisywano czarownicy, do maślnicy z mlekiem wrzucano rozpalony do czerwoności kawałek żelaza lub lano to mleko przez rozżarzone żelazo. Po wykonanej czynności przez gospodarza, kobieta, która pierwsza przyszła do chaty była czarownicą. Inny sposób to włożenie jajka w garnek do gotowania, a dokładnie pod pokrywkę z gliny. 

           Elementem wyobrażeń czarownicy był także motyw sabatu, czyli wspólnego ucztowania czarownic z diabłem. Wiara w biesiady czarownic na wierzchołkach gór miała swój początek w pogańskim zwyczaju zbierania się dziewcząt i kobiet na nocne uroczystości, które kościół katolicki nazwał schadzkami czarownic. Spotkania odbywały się na łysych górach, a więc „w miejscach, które leżą w różnych okolicach i wedle natury gruntu rozmaite bywają; są niemi to czuby stromych urwisk i nagich skał, to wierzchołki gór i pagórków, to wzgórza jałowe nagle wyskakujące wśród pól, wreszcie wydmy piaszczyste i zgoła wszelkie nieużytki, zwłaszcza wyżej nieco nad otaczający je wyniesione poziom”. Łyse góry i inne pagórkowate miejsca spotkań czarownic pozbawione były jakiejkolwiek roślinności. Wiązało się to z kultem niepłodności czarownicy. Niejednokrotnie bywało tak, że samosądy czy wcześniejsze wyroki procesów wykonywano na miejscach niewielkich nawet wzniesień. Potem w miejscu takiego punktu nie rosła już żadna roślinność, a pagórek stawał się pustą górą, gdzie spotykały się miejscowe czarownice. Oprócz tego, góry, pagórki i inne wzniesienia uważane były za przestrzeń niezamieszkaną, za „suche korzenie, gdzie ci nie dojdzie cokolwiek ani żadne stworzenie”, a więc za krainę śmierci. Obok łysych gór bardziej znanych, był cały szereg innych, na których czarownice odbywały swe schadzki z czartami. Wedle przekonań ludu lubelskiego, kobiety zanim udadzą się na Łysa Górę, schodzą się z diabłem na rozstajnych drogach, w ten czas, kiedy księżyc jest na młodziku, czyli na nowiu. Podania mówią o spotkaniach w noc św. Łucji, w każdy czwartek, w noc św. Andrzeja, w noc piątkową przed wschodem słońca, a więc w różnych dniach (to zależało od regionu), ale zawsze o północy. Czart przynosił wiedźmom odpowiedni przyrządzone maści, dzięki którym mogły wzbić się w powietrze. Zachowane przepisy takich maści, chociaż pochodzą z okresów nowożytnych, pozwoliły ustalić, że miały one charakter wybitnie halucynogenny, ponieważ zawierały mieszankę substancji trujących. W momencie ich wtarcia w skórę, ale tylko w wybrane miejsca, jak piersi, pachy, dłonie, stopy, wywoływały halucynację i podniecenie seksualne, co mogło stać się przyczyną autentycznego odczucia lotu. Motyw lotu był bardzo istotny w wierzeniach ludowych. Kiedyś społeczeństwo wyobrażało sobie, że czarownica wylatuje przez komin na świni, w którą zamieniła męża lub na czarnych rumakach. W XIX wieku można zauważyć już bardziej przyziemny sposób unoszenia się w powietrze, jeżeli w ogóle można mówić o wzbiciu się nad ziemię na łopacie czy miotle jako rzeczy realnej. Nie mniej jednak to właśnie miotła i łopata będą odtąd atrybutami latającej czarownicy. Nawet dziś, wyobrażając sobie latającą wiedźmę, widzimy ją na miotle.

 

          Bardzo bogaty jest przekaz mówiący o tym, co takiego działo się na sabacie. W podaniach z ziemi lubelskiej są informacje o tym, że czarownice na łysej górze „Lucyferowi zdają sprawę z postępków i wyprawiają z diabłami harce, tańce, uczty i biesiady, w nagrodę zasługi jaka położyły między ludźmi na korzyść piekła”. Warte odnotowania jest to, że pomimo iż wszystkie spotykające czarownice uważały się za siostry i witały się tym samymi słowami „witaj sobie suko, siostro nasza”, to tak naprawdę pomiędzy nimi nie było równości. Te najmłodsze i ubogie, dopiero co przyjęte do grona, usługiwały starszym, przynosiły im jedzenie, a same jadły gorsze, myły naczynia, ustawiały krzesła. Inne, wyżej postawione wiedźmy tańczyły z diabłami, jadły lepsze dania w specjalnych naczyniach, siedziały przy zaszczytnych miejscach przy stole. Najważniejszym momentem sabatu były zaślubiny. Zanim jednak do tego doszło czarownica musiała wyrzec się wiary w Boga i przyrzec wierność szatanowi. Po tym, otrzymywały od diabła tak jakby w podarunku, znak na ciele: na łopatce, pod pachą, na lewym boku, a krew, która wyciekła służyła mu do posmarowania własnego ciała. Na końcu uczty czarownice jeszcze raz „naradzają się (…), jakżeby zła nadal ludziom wyrządzać mogły i znowu podobnie odlatują do domów. Mogą się one przedzierzgać w różne postaci jak np. w psa wściekłego, wilczycę, żabę – ropuchę, piękną postać panny z czarującemi oczyma”. XIX – wieczne wyobrażenia sabatów różniły się od tych wcześniejszych, przede wszystkim nie były takie barwne. W tych wcześniejszych silnie akcentowany był motyw stosunku seksualnego czarownicy z diabłem. Jednak było to wymyślone na potrzeby procesów, a te w XIX wieku się nie odbywały. Ogólnie wątek seksualny przedstawicielstwa piekieł w XIX stuleciu nie znajdował aż tak silnej pozycji w wierzeniach ludowych. Chodziło w nim nie tyle o ukazanie sprośności i bezwstydu tych kobiet, chociaż i to miało znaczenie, ile o przedstawienie bezskuteczności i bezfunkcyjności motywu zapłodnienia czarownicy przez diabła. Środowiska wiejskie uważały, że relacje wiedźmy i szatana odbywały się na zasadzie dwóch nienawidzących się osób, pomimo że obie postaci spotykały się na sabatach. Czarownicy chodziło tylko o to, by czerpać maksymalny zysk ze znajomości z diabłem, natomiast szatan, który stał na wysokim szczeblu w hierarchii piekielnej, odnosił się w stosunku do czarownicy z pogardą. W momencie, gdy czarownica nie wywiązała się należycie ze swoich powinności, diabeł potrafił się na niej mścić, mógł jej urwać głowę, skręcić kark lub posłać do piekła. Jeszcze częściej zdarzało się, że szatan odstępował od swojej wspólniczki i zdradzał ją, gdy ta znalazła się w trudnej sytuacji. W opinii społeczności wiejskiej utrwalił się też obraz śmierci czarownicy. W Małopolsce uważano, że po śmierci wiedźmy, w jej chałupie zaczyna cos straszyć. Śmierć zwiastowało też pianie koguta w mieszkaniu zmarłego, ponieważ sądzono, że gdy ktoś był opętany przez diabła, to w momencie zgonu, z tej osoby musiał wyjść diabeł i nakazywał wtedy piać kogutowi.

 

          Podsumowując można stwierdzić, że wiek XIX nie jest już okresem, w którym panuje ogromny strach przed mocami piekielnymi. Zmniejsza się ilość czarownic, a także zaciera obraz kobiety, która współpracuje z diabłem. Jednocześnie XIX – wieczne badania etnograficzne są bardzo ciekawe. Różnice regionalne w obrębie nieraz jednego tylko województwa ukazują interesujące zestawienie obrazu czarownic. Tak naprawdę to materiały z tego właśnie okresu, przekazując elementy kultury ludowej społeczności wiejskich, pozwalają na odtworzenie wizerunku wiedźmy, a wspomniane różnice tylko ubarwiają opisy. Jak już wcześniej odnotowałam, w okresie tym odchodzi się od rygorystycznego kanonu czarownic stworzonego przez Kościół oraz od procesów. Sporadycznie tylko w niektórych wsiach odbywają się procesy sądowe. Występują natomiast samosądy, ale też nie na tak dużą skalę jak wcześniejsze prześladowania. W dalszym ciągu czarownica jest wspólniczką diabła, ale powoli kult szatana zaciera się, a ludność na wsi zaczyna postrzegać czarownicę jako osobę, która nie tyle chce współpracy z diabłem, ile osiągnięcia maksymalnych zysków z tej znajomości. W kulturze ludowej XIX wieku pojawiają się barwne opisy wiedźmy, wcześniej na taki rozmiar niespotykane. Jednostki, pod wpływem krążących we wsi opowiadań, przyjmują stereotyp czarownicy i sami zaczynają w nią wierzyć. Niektórzy mieszkańcy przekazują informację, które kiedyś zasłyszeli od swoich rodziców, inni opowiadają o autentycznych wydarzeniach, które miały się ponoć rozegrać na ich oczach. Często też domniemane czarownice same podsycały plotki na swój temat. Ale były to osoby niezrównoważone psychicznie. Natomiast najwięcej posądzeń dotknęło te kobiety, które były w stanie kłótni np. z sąsiadem. Jeśli przy tym taką osoba wyróżniała się pod względem fizycznym, stała się „napiętnowana” przez społeczeństwo. Wyobrażenia czarownic zaważą także nad tym, jakie społeczność wiejska znała sposoby na obronę przed czarownicą.

 

-----------------------------------------------------

 

Polskim Hoghwartem był w XV i XVI wieku Uniwersytet Jagielloński, wcześniej Akademia Krakowska. Czarnoksięstwa jawnie w krakowskich szkołach uczono - pisał w "Dworzaninie polskim" w 1566 r. Łukasz Górnicki.

Swoją szkołę magii miał też w Krakowie podobno sam mistrz Twardowski. Do nauk tajemnych zaliczano chiromancję, ale także astrologię, późniejszą astronomię i alchemię czyli dzisiejszą zupełnie racjonalną naukę - chemię. Akademia Krakowska słynna była w całej Europie, toteż jednym z jej studentów był... Faust.

 

Tfu, na psa urok!

 

W XIX-wiecznych materiałach etnograficznych znajdujemy informacje o tym, że na polskiej wsi wiara w czary, gusła i uroki była powszechna. Jeszcze w XX wieku twierdzono, że chłopi przyczyn wszelkich chorób i nieszczęść doszukują się w rzucanych "urokach". Urzec można wszystko, poza pszczołami (boskie, pracowite stworzenia) i psem, który jest obdarzony nadzwyczajną mocą, bo potrafi przeczuć nieszczęścia, choroby, a nawet widzi śmierć. Dlatego chcąc coś chwalić a nie urzec, np. mówiąc "jakie ładne dziecko!" najlepiej wpierw powiedzieć "na psa urok!".
Spojrzeniem rzucić urok może każdy, nawet bezwiednie, a zwłaszcza ten kto chodzi nieumyty lub wytarł się rękawem i popatrzył do tyłu. Są jednak ludzie zawsze psujący wzrokiem, ci którzy mają "złe oczy". Tych podejrzewano, że oddają się magii czarnej, szkodzącej ludziom, choć mogli też zamawiać choroby i je leczyć, a nazywani byli czarownikami, czarownicami, a poza tym guślarzami, ciotami, wiedźmami etc.

 

Procesy o czary

 

Kobiety "(...) z powodu słabszej natury i pośledniego intelektu, są z natury bardziej podatne na pokusy Szatana." - tak w "Młocie na czarownice" (Malleus Maleficarum), znanym tekście na temat magii z 1487 roku, jego autorzy - dominikańscy inkwizytorzy Jacob Sprenger i Heinrich Kramer, tłumaczą dlaczego to głównie kobiety uważane były za czarownice. Związkami z siłami nieczystymi wyjaśniano nie tylko szkodzenie ludziom z użyciem magii, ale także każdą posiadaną przez kobiety wiedzę, również tą związaną z ziołolecznictwem, dzięki której tzw. babki czy "mądre" leczyły ludzi i zwierzęta.
Od XV i prawie do końca XVIII wieku, przetoczyły się przez całą Europę łowy na czarownice, podczas których poddano torturom i spalono tysiące kobiet. W Polsce zapłonęło stosunkowo niewiele stosów, jednak w Małopolsce odbyło się kilka procesów o czary. W Słomnikach w 1674 r. sądzono dwie kobiety, z których jedna pod wpływem tortur nic nie zeznała, ale udowodniono jej czary przez próbę wody: " gdy ją pławili, to nie mogła utonąć". W Dobczycach zaś w 1685 r. sądzono żonę organisty. Twierdzenie, że jest czarownicą, uzasadniano m.in. tym, że "...nie dba o swój wygląd zewnętrzny, nie chodzi do spowiedzi, [ ] że w wigilię św. Wojciecha poleciała na wiec czarownic, [ ] a diabeł porwał ją wtedy z łóżka tak nagle, iż sam mąż nabawił się strachu."

Ostatni w Małopolsce proces o czary odbył się w 2003 roku. W jednej z okolicznych wsi tym razem kobieta oskarżyła starszego mężczyznę o to, że od czasu jak kupiła od niego krowę źle się u niej dzieje, kury jajek nie niosą, krowy mleka nie dają, a to wszystko przez jego czary. Uwierzono jej, gdyż potem we wsi, a nawet w dalszej okolicy człowiek ten uważany był za czarownika. Dlatego złożył skargę do krakowskiego sądu, a sąd musiał rozstrzygnąć czy ewentualne posądzenie o czary może oznaczać naruszenie jego dóbr osobistych.

 

Czarownice są wśród nas

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin