Wal1.pdf

(135 KB) Pobierz
16407330 UNPDF
Bogdan Walczak
Język polski jako nośnik kultury europejskiej
Każdy język narodowy jest narzędziem, tworzywem i składnikiem kultury jego
użytkowników. W swoim rozwoju zdąża do tego, by swoją społeczną i funkcjonalną ekstensją
objąć całość życia zbiorowego społeczeństwa swoich użytkowników oraz całość ich
duchowej, intelektualnej i artystycznej, kultury. Jako tworzywo narodowej literatury
przechowuje i odzwierciedla całość historycznych doświadczeń wspólnoty swoich
użytkowników. Przede wszystkim jednak, na co w całej rozciągłości i w sposób
usystematyzowany zwróciło uwagę językoznawstwo kognitywne, jest język dla swoich
użytkowników pryzmatem, przez który postrzegają oni otaczającą ich rzeczywistość.
Wynikiem tego procesu oglądu rzeczywistości przez pryzmat języka jest językowy obraz
świata, czyli, jak to ujmuje Ryszard Tokarski, „[...] zbiór prawidłowości zawartych w
kategorialnych związkach gramatycznych (fleksyjnych, słowotwórczych, składniowych) oraz
w semantycznych strukturach leksyki, pokazujących swoiste dla danego języka sposoby
widzenia poszczególnych składników świata oraz ogólniejsze rozumienie organizacji świata,
panujących w nim hierarchii i akceptowanych przez społeczność językową wartości”. 1
Każdy język narodowy jest więc zakorzeniony w odrębnej kulturze społeczności
swoich użytkowników, którą współtworzy i współdeterminuje. Odwołajmy się do przykładów
trochę już zbanalizowanych częstym przywoływaniem, niemniej jednak instruktywnych i
wyrazistych. Polskiemu wyrazowi śnieg odpowiada w języku Eskimosów kilkadziesiąt
różnych wyrazów, nazywających różne rodzaje śniegu. Eskimosi nie mogą zrozumieć, jak
można jednym wyrazem nazywać tak różne rzeczy jak śnieg padający (drobny i sypki albo
ciężki, wilgotny, sypiący wielkimi płatkami) i śnieg leżący na ziemi, śnieg świeżo spadły,
puszysty i śnieg zleżały czy udeptany, śnieg rozmiękły i śnieg zlodowaciały, dający się rąbać
w bloki, z których można zbudować igloo itp. Oczywiście my też zdajemy sobie sprawę z
istnienia różnych rodzajów śniegu, ale ich rozróżnianie nie jest w naszych warunkach
cywilizacyjnych i klimatycznych na tyle istotne, byśmy musieli je nazywać odrębnymi
wyrazami.
W języku polskim mamy wyraz wielbłąd (notabene, jak dość często się zdarza w
wypadku starych nazw zwierząt egzotycznych, rezultat pomyłki czy nieporozumienia: nasz
wielbłąd , pierwotnie welbąd , przez gockie ulbandus i łacińskie elephas (dopłeniacz
elephantis ) lub raczej elephantus (dopełniacz elephanti ) pochodzi z greckiego elephas
1
(dopełniacz elephantos ), co, jak wiadomo, oznacza słonia: w trakcie wędrówki wyrazu z greki
do języka późnoprasłowiańskiego doszło więc do pomylenia słonia z wielbłądem). Do
wielbłąda możemy dodać wielbłądzicę (udokumentowaną tekstowo i leksykograficznie) i
wielbłądziątko (nie wiem, czy ktokolwiek kiedykolwiek użył tego wyrazu w języku polskim –
sądzę, że tak, ale nawet gdyby było inaczej, wielbłądziątko jako formacja słowotwórcza
reprezentująca produktywny model jest potencjalnie w języku obecne, w każdej chwili może
być użyte i zawsze będzie zrozumiałe). Gdyby ktoś się uparł, może jeszcze do tego dodać
wyraz dromader ‘wielbłąd jednogarbny’ (bo o tego nam w tym przykładzie chodzi) – nowszą
i bardziej specjalistyczną pożyczkę francuską (francuskie dromadaire przez późnołacińskie
dromedarius pochodzi od greckiego wyrażenia dromas (dopełniacz dromados ) kamelos
‘szybko biegnący wielbłąd). I teraz to już naprawdę wszystko. A tej nielicznej grupce
wyrazowej odpowiada w klasycznym języku arabskim około tysiąca wyrazów nazywających
różne rodzaje wielbłądów (jednogarbnych, bo te znali i hodowali nomadzi arabscy) w
zależności od płci, wieku, umaszczenia i najrozmaitszych walorów użytkowych (a był dla
Arabów wielbłąd zwierzęciem wierzchowym i jucznym, dostarczał mleka i jego przetworów,
skóry (wielorako dalej wyzyskiwanej), mięsa, kości (służących do wyrobu różnych
przedmiotów codziennego użytku), opału (z wysuszonych odchodów) itp. Bez wielbłąda
życie na pustyni nie byłoby możliwe. Tak doniosły (gdyż rozstrzygający o egzystencji
koczowniczych plemion arabskich) element rzeczywistości wymagał bardzo szczegółowej
kategoryzacji i werbalizacji.
Kultura społeczeństwa użytkowników języka przejawia się również w rozwoju
znaczeniowym wyrazów. Praindoeuropejski wyraz * ghostis ‘obcy, przybysz’ odziedziczyli
zarówno Rzymianie, jak Prasłowianie. Jednak w języku łacińskim, w postaci hostis (zgodnej z
właściwymi łacinie zmianami fonetycznymi), ustalił się on w znaczeniu ‘przybysz
niepożądany g wróg’, natomiast w prasłowiańskim, w postaci * gostь , skąd polskie gość
(obie formy również zgodne ze stosownymi zmianami fonetycznymi), pod względem
znaczeniowym ewoluował odmiennie: ‘przybysz pożądany, oczekiwany g gość.’ nie ulega
wątpliwości, że ten drobny, lecz znamienny szczegół leksykalny odzwierciedla odmienny
stosunek do obcych: niechęć i wrogość (płynącą z poczucia wyższości) Rzymian, gościnność
Słowian.
Jednak nie tylko słownictwo konstytuuje właściwy danej społeczności językowy obraz
świata. W nie mniejszym stopniu uczestniczy w nim system gramatyczny. Właściwe danemu
językowi kategorie gramatyczne determinują postrzeganie i interpretację świata przez
społeczność użytkowników języka. Znany amerykański etnolingwista Benhamin Lee Whorf
2
przytacza w tym względzie wyrazisty przykład z języka Indian Hopi. W trakcie
prowadzonych przez Whorfa badań nad ich językiem Hopi nie mogli zrozumieć, jak to się
dzieje, że w języku angielskim równorzędnie pod względem kategorialnym traktuje się takie
wyrażenia jak cztery stoły, cztery dziewczyny, cztery dni czy cztery kroki (angielskie four
tables , four girls , four days , four steps ). Owszem, są cztery stoły: można je ustawić obok
siebie i policzyć: jeden, dwa, trzy, cztery. Podobnie jest z dziewczynami: też można je ustawić
obok siebie i policzyć: jedna, dwie, trzy, cztery. Są więc cztery stoły i cztery dziewczyny. Ale
przecież nie ma czterech dni, bo gdy jest drugi, to pierwszy już minął, a trzeci jeszcze się nie
zaczął. Więc nie ma czterech dni: jest tylko pierwszy dzień, drugi dzień, trzeci dzień i czwarty
dzień. Podobnie nie ma czterech kroków, bo gdy stawiam drugi krok, to pierwszy już należy
do przeszłości, a trzeci dopiero czeka na swoją kolej. Jest więc tylko pierwszy krok, drugi
krok, trzeci krok i czwarty krok. Benjamin Lee Whorf dopiero wówczas sobie uświadomił, że
Indianie Hopi dzięki strukturze swego języka odróżniają coś, czego nie odróżnia język
angielski ani żaden inny język europejski, mianowicie odróżniają wielość w jednoczesności
od następstwa w czasie. Języki europejskie, również na skutek swojej struktury gramatycznej,
utożsamiają te dwie, zupełnie przecież różne, kategorie: używając kategorialnie takich
samych wyrażeń cztery stoły, cztery dziewczyny, cztery dni, cztery kroki (liczebnik główny +
rzeczownik w liczbie mnogiej), jesteśmy przekonani, że mówimy o podobnych,
porównywalnych rzeczach. 2
Odmienności w zakresie językowego obrazu świata ujawniają się nie tylko przy
konfrontacji języków europejskich z językami – dla nas – egzotycznymi. Wyglądając przez
okno, mogę powiedzieć: „Jedzie samochód.” Wypowiadając to zdanie, nie muszę rozstrzygać,
czy jedzie znany mi, określony samochód, czy też jakiś samochód, o którym nic bliższego mi
nie wiadomo. Nie muszę tego rozstrzygać, ponieważ nie zmusza mnie do tego struktura
mojego ojczystego języka (informację w tym względzie mogę oczywiście w wypowiedzi
zawrzeć, mogę ją też jednak pominąć, gdy w danej sytuacji uznam ją za nieistotną).
Tymczasem Anglik, Niemiec czy Francuz w każdej sytuacji musi rozstrzygnąć, czy chodzi o
samochód znany, określony, wspomniany już wcześniej w rozmowie itp., czy też o jakiś,
bliżej nie określony samochód. Musi to rozstrzygnąć, gdyż zmusza go do tego struktura jego
języka, wyposażonego w obligatoryjną kategorię rodzajnika – określonego, bądź
nieokreślonego. Nie ulega wątpliwości, że konieczność użycia bądź określonego, bądź
nieokreślonego rodzajnika sprawia, iż Anglik, Niemiec czy Francuz jest o wiele bardziej od
Polaka uwrażliwiony na postrzeganie i interpretację świata w kategoriach opozycji:
określoność – nieokreśloność.
3
Obecnie polska społeczność językowa kategorialnie odróżnia jedynie jednostkowość
od mnogości (liczba pojedyncza i mnoga, np. most mosty , kot koty , kobieta kobiety ,
chłop chłopi , pan panowie itd.). Taka sytuacja wydaje się nam normalna, jeśli nie zgoła
jedynie możliwa. Tymczasem nasi przodkowie przynajmniej do XV wieku postrzegali i
kategoryzowali rzeczywistość pod względem ilościowym w sposób bardziej szczegółowy,
odróżniając jednostkowość, podwójność (parzystość) i mnogość (liczbę pojedynczą,
podwójną i mnogą, np. most mosta mosty , baba babie baby itd.). (Nawiasem dodajmy,
że są do dziś w użyciu języki, które mają liczbę pojedynczą, podwójną, potrójną, poczwórną i
dopiero mnogą, która zaczyna się tam od pięciu osób lub rzeczy). Miało to oczywiście
określone konsekwencje w wypadku konfrontacji z językiem mniej pod tym względem
szczegółowym. Proste zdanie łacińskie Puer sorores habet , które dziś każdy początkujący
łacinnik bez trudu przełoży jako Chłopiec ma siostry , było – bez dodatkowych informacji –
nieprzekładalne na polszczyznę piętnastowieczną, gdyż tłumacz, by je przełożyć, musiałby
wiedzieć, czy chłopiec ma dwie siostry (wówczas by przetłumaczył, używając liczby
podwójnej: Otrok ime siestrze ), czy więcej niż dwie (wówczas by przełożył, używając liczby
mnogiej: Otrok ima siostry ), a tymczasem zdanie łacińskie nie daje podstaw do
rozstrzygnięcia tej kwestii.
Myślę, że wystarczy tych przykładów (które oczywiście można dowolnie mnożyć), by
uzasadnić naszą tezę, że za każdym językiem narodowym kryje się jemu tylko właściwy
obraz świata, a więc i odrębna kultura społeczeństwa jego użytkowników. Dotyczy to
oczywiście i języków europejskich. Każdy z nich jest narzędziem, tworzywem i elementem
określonej odrębnej kultury narodowej. Równocześnie jednak jest nośnikiem wspólnych
nadrzędnych, europejskich wartości kulturowych stanowiących o kulturowej tożsamości
naszego kontynentu.
Taki stan rzeczy jest skutkiem różnorodnych i wielostronnych wpływów językowych
na obszarze Europy. Wpływy językowe to nieuchronny wynik wymiany dóbr materialnych i
duchowych między narodami, muszą więc towarzyszyć wszelkim rodzajom trwalszych
kontaktów między środowiskami różnojęzycznymi.
W Europie szczególną rolę odegrały w tym zakresie różnego rodzaju języki
międzynarodowe. Takim międzynarodowym językiem kultu religijnego, kultury i nauki była
w średniowieczu łacina (w mniejszym zakresie, tzn. na mniejszym obszarze, też greka i staro-
cerkiewno-słowiańska 3 ) . Podobną rolę odegrała w XVIII i w pierwszych dziesięcioleciach
XIX wieku francuszczyzna, która jednak, choć nazywana podówczas nowożytną łaciną, była
nie tylko międzynarodowym językiem kultury, lecz także międzynarodowym potocznym
4
językiem społecznych elit. 4 Dziś następcą łaciny i francuszczyzny w roli języka
międzynarodowego jest angielski. Poprzedników przerasta zarówno zasięgiem
geograficznym, jak i społecznym oraz funkcjonalnym. 5
Mniejszą (gdyż w większym stopniu lokalną), ale też istotną rolę odegrały języki
urzędowe w państwach wielonarodowych (polski w ostatnim stadium Rzeczypospolitej
Obojga Narodów, niemiecki w Cesarstwie, a później Rzeszy Niemieckiej oraz w monarchii
austro-węgierskiej, rosyjski w Rosji carskiej, byłym ZSRR i w dzisiejszej Rosji itp.).
Zarówno języki międzynarodowe, jak i języki urzędowe państw wielonarodowych
wywierały i wywierają silniejszy lub słabszy, długotrwały lub przelotny wpływ na różne
europejskie języki narodowe. 6 Wpływ ten przejawia się głównie, w zasadzie niemal
wyłącznie, na płaszczyźnie słownictwa.
Nie ma chyba języka europejskiego, w którym by nie było wyrazu-rezultatu przejęcia
greckiego demokratia ‘władza ludu’. Przejęcie może mieć postać właściwego zapożyczenia
leksykalnego (formalnoznaczeniowego), jak w wypadku polskiego demokracja , francuskiego
démocratie czy angielskiego democracy , lub też kalki, jak w wypadku przestarzałego
ludowładztwo czy -zgodnie z uzusem Lelewela – gminowładztwo . Tak czy owak każdy chyba
język europejski tym greckiego pochodzenia wyrazem nazywa jedno z najważniejszych
wspólnych europejskich pojęć z dziedziny życia społecznego.
Podobnie nie ma chyba języka europejskiego, w którym by nie było wyrazu –
rezultatu przejęcia łacińskiego wyrażenia res publica ‘rzecz, sprawa wspólna (tzn. państwo
jako wspólny interes obywateli)! I tutaj przejęcie może mieć postać zapożyczenia
formalnosemantycznego, wprost z łaciny lub – częściej, jak w polszczyźnie – za
pośrednictwem francuskiego république ( republika ), bądź też postać kalki, jak w wypadku
polskiego rzeczpospolita (dzisiaj używamy tej formy tylko na oznaczenie naszego państwa,
Rzeczypospolitej Polskiej, a inne państwa nazywamy republikami , ale w przeszłości nazwa ta
odnosiła się do każdego państwa o ustroju republikańskim, na przykład w źródłach
średniopolskich regularnie się mówi o Rzeczypospolitej Weneckiej, a Jan Zamoyski twierdził,
że „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”).
Z kolei francuszczyzna wniosła do zasobu ważnych nazw- pojęć języków europejskich
takie formy jak sztuki piękne (francuskie beaux arts ) czy literatura piękna (francuskie belles
lettres ). Obok tej ostatniej nazwy-kalki funkcjonuje obocznie pożyczka formalnosemantyczna
beletrystyka z niemieckiego Belletristik (od francuskiego belle lettres ). Przykładów
najnowszych ogólnoeuropejskich nazw-pojęć o genezie angielskiej każdy może przytoczyć
wiele (jak choćby kalka poprawność polityczna z angielskiego political correctness ).
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin