Science Fiction (31) pazdziernik 2003.pdf

(4576 KB) Pobierz
9692513 UNPDF
9692513.003.png
Liga Niezwykłych Gentlemanów to ostatnia z komiksowych adaptacji
tego roku. Ostatnia, i jak się okazało, najmniej kasowa. Ale to nie
oznacza bynajmniej, że jest najsłabszym filmem spośród
zaprezentowanych. Problem w tym, że wiktoriański i Verne'owski
klimat, prezentowany tak świetnie na kartach komiksu Allana Moore'a,
w kinie wypada po prostu blado. By mieć porównanie, możecie sięgnąć
po pierwszy tom komiksu - bez obawy, film nie przenosi wprost fabuły
rysowanej, w zasadzie mamy do czynienia z dwiema absolutnie
różnymi narracjami, prowadzącymi do takiego samego finału, nawet
skład ligi jest różny. Co więc sprawiło, że magnetyczny Sean Conncry
nie przyciągnął tłumów do kina?
Odpowiedzi na pewno nie znajdziemy tak łatwo. W gronie fa-
chowców mówi się o pewnym braku zrozumienia widza, który nie zna
historii literatury, choćby w zarysie; o poczuciu pewnej dezorientacji
(zwłaszcza tam, za oceanem, gdzie poziom wiedzy o świecie jest
przerażająco ubogi) i braku identyfikacji z bohaterami. Niemal każda
postać, występująca tak w komiksie, jak i w filmie ma bowiem swoich
odpowiedników w klasyce literatury przygodowej i fantastycznej. Nie
znając ich wcześniejszych losów i dokonań, nie można się całkowicie
zanurzyć w świecie wykreowanym przez Allana Moore'a. To pozwoliło
autorom komiksu na zawarcie w treści wielu aluzji, gierek słownych,
które w przypadku filmu zupełnie nie zdają rezultatu, niknąc w nawale
walk i elektów specjalnych. Producenci filmu starali się połączyć
wiktoriańską barokowość i baśniowość opowieści z brutalnością i
tempem Matrhca. To było ryzykowne posunięcie, oryginalne nawet, ale
czy udane? Wenecja wygląda smakowicie, jak dekoracje do filmów
Felliniego, albo do Bulionowego Batmana, podobnie Londyn,
Nautilus jest prawdziwie imponujący. Tylko bohaterowie stracili na
wyrazistości. Nie mają nawet połowy tej głębi, jaką udało się stworzyć
Moorc'owi (może tylko doktor Jeckyli dorasta swojemu
pierwowzorowi), bowiem musiano ich dopasować do wyobrażeń
przeciętnego widza. Quatennain to raczej Superman na emeryturze niż
ofiara opium. Pani Marker nie ma tego drylu, którym kasowała
wszystkich oponentów w komiksie. Kapitana Nemo odmalowano trochę
za jaskrawo, jego akrobatyczne walki karate to doprawdy
9692513.004.png
przesada (ta postać jest najsłabszym ogniwem
Ligi..., nawet tej komiksowej - wszak Nemo był
zajadłym i śmiertelnym wrogiem Imperium
Brytyjskiego i prędzej dalby się posiekać, niźli
stanął na jego usługach). Tom Sawyer pasuje do
tego towarzystwa jak pięść do nosa, ale taka to
już political coreerness - co to za bohaterowie,
jeśli nic ma między nimi Amerykanina?
Jakby na to nie patrzeć, Amerykanie mieli
pewien problem w odbiorze tego filmu. Problem,
który nam jest daleki. I dlatego, mimo wszystko,
uważam, że Liga... spodoba się polskiemu
widzowi znacznie bardziej niż cukierkowy
Daredevil i przerośnięty Hulk.
Więcej informacji na ten temat znajdziecie na
stronach internetowych filmu. Można obejrzeć
zwiastun - linkowaliśmy go już wcześniej na
naszym vortalu, jest galeria postaci, możliwość
spaceru wirtualnego po Nautilusie i wiele
dodatkowych
o
twórcach
http://www.lxgmovie.com/
ReJS
informacji
9692513.005.png
9692513.006.png
kino
Wspomnień czar.
Właśnie wróciłem z kolejnego, dwudziestego trzeciego już LOFu. Za owym tajemniczym
skrótem kryje się jeden z najstarszych i chyba najbardziej kameralnych konwentów, jakie
organizuje się w Polsce. Wrocławski Klub Miłośników Fantastyki, ten pierwszy, antyczny już,
organizował - odkąd pamiętam - Letnie Obozy Fantastyki (stąd LOF), imprezy, na których
wszyscy członkowie mogli spędzić razem kilka dni w jakimś odludnym miejscu, poświęcając
cały czas na dobrą zabawę i pogłębianie swojej wiedzy o fantastyce i nauce.
Ta impreza, kiedyś tygodniowa i dłuższa, dzisiaj przykrojona jest na miarę wolnego czasu
uczestników, a grono, jakie corocznie zbiera się na tym konwencie, jest zaiste imponujące.
Pokażcie mi imprezę, gdzie pisarzy jest więcej niż czytelników. Nie pokażecie, rzecz bowiem w
tym, że dawni klubowicze to dzisiaj czołówka autorów, tłumaczy, publicystów, wydawców a
młódź idzie w ich ślady.
Minionej soboty w ściśle tajnym gospodarstwie agroturystycznym (pozdrawiam w tym
miejscu Pana Alberta i Panią Albertową), położonym wśród malowniczych gór i lasów opodal
Złotego. Stoku tuż przy czeskiej granicy, zasiedli prócz niżej podpisanego: Andrzej Ziemiański,
Andrzej Drzewiński, Jacek Inglot i Kareta Wrocławski w niemal całym składzie (trzy koła dało
się zaobserwować gołym okiem), że wymienię tylko tych bardziej znanych, bo każdy z
uczestników zasługuje na uznanie z zupełnie odmiennych względów.
LOF różni się od innych konwentów tym, że program jest mniej niż napięty. Taka to już
tradycja tych spotkań, aczkolwiek można z nich wynieść o wiele więcej wrażeń, niż z
godzinowych spędów dla setek osób, które biegają po labiryntach szkół w poszukiwaniu
właściwego spotkania i tłoczą się wieczorami w hotelowych pokojach, chcąc uczestniczyć w
bardziej intymnych spotkaniach z ulubionymi autorami. Letni Obóz jest przy nich mikry, ale kto
nie wolałby pogawędzić z autorami o nowych książkach nad brzegiem jeziorka lub przy ognisku
z cygarem i szklaneczką przedniej whisky (albo kieliszkiem wina znanego z kilku powieści
fantastycznych, zagryzając francuskimi serami). Bez tłoku, bez pośpiechu, w atmosferze
nieosiągalnej na żadnej imprezie.
LOF oferuje ogromną dozę swobody, to prawda, ale nie tylko. Kto chce, znajdzie i ciekawy
program nie ustępujący atrakcyjnością imprezom wielkomiejskim. W dzień można pogawędzić z
każdym uczestnikiem, nawet na osobności. Można zagrać w jedną z naszych ulubionych gier. Na
przykład w swoisty rodzaj pomidora, w którym jedna osoba szepcze drugiej na ucho tytuł
książki, opowiadania lub filmu a słuchający musi pokazać za pomocą gestów, jaki to tytuł, tak,
by pozostali zgadli. Przednia zabawa, dopóki ktoś nie wpadnie na pomysł, by pokazać... Ubika
albo Cyberiadę (dziękuję Ci, Darku). Nieodłącznym rytuałem LOFów jest też wykład naukowy,
na tematy zgoła prozaiczne, jak na przykład rozwój teorii budowy wszechświata od lat
dwudziestych po dzień dzisiejszy. To już domena Andrzeja Drzewińskiego i Adama Cebuli, ale
przyznam, że są to ludzie, którzy potrafią obrazowo i dokładnie wytłumaczyć najbardziej nawet
skomplikowany problem naukowy. W zeszłym roku poznaliśmy prawdziwe wyniki badań nad
teleportacją, które podówczas były cytowane przez prasę całego świata. W tym
kontynuowaliśmy wyjaśnianie teorii mówiącej o tym, że wszechświat jest płaski. A działo się to
późną nocą, przy dogasającym ognisku, pod niebem tak rozgwieżdżonym, że strach. Z tej
dyskusji zapamiętałem, iż jeśli po zjedzeniu kiełbasy, nie wypada ona z nas, świadczy o tym, że
wszechświat - choć płaski - nie jest zwinięty. Bardziej drastycznych szczegółów, pozwólcie,
oszczędzę. Przykro mi, jeśli nie możecie sobie tego wyobrazić na podstawie mojej relacji. To
trzeba usłyszeć na własne uszy z ust człowieka, który pracował w zespole naukowców
prawdziwego noblisty. Gwarantuję, że nawet przedszkolaki spokojnie mogłyby zrozumieć tę
teorię, którą spłaszczam niniejszym (choć nie zwijam).
Za rok dwudziesta czwarta edycja konwentu. Też tam będę, o ile zdrowie pozwoli. Tak jak
każdy z dotychczasowych uczestników. I nie myślcie, że to jazda czysto rozrywkowa. W
najbliższych numerach znajdziecie parę tekstów, które udało mi się zdobyć przy tej okazji.
Myślę, że gdyby Andrzej Sapkowski bywał tylko na takich imprezach, nie rozeszłaby się jego
droga z fandomem*. Jeśli jednak zostawia się go pod płotem, jak na sławnej Fantazja żenadzie,
trudno oczekiwać innej reakcji. A spora gromada ludzi, którzy zabrali go podówczas z Wesołego
Miasteczka i zaprosili na całe popołudnie, przyzna, że zabawa była przednia, zwłaszcza ci,
którzy zrobili z nim wtedy wywiad. Nie inaczej było na ubiegłorocznym Frankensteinie
(organizowanym przez wrocławian), gdzie do późnego wieczora AS był duszą towarzystwa. Być
może to ostatnie słowo jest kluczem do zagadki... Być może Sapkowski ma absolutną rację...
Lucas nakręcił Gwiezdne wojny. Spielberg jest pomysłodawcą ET i Bliskich spotkań.
Sapkowski stworzył Wiedźmina i jest najlepiej sprzedawanym autorem polskiej fantastyki
ostatnich lat. Jaka jest między nimi różnica? Wszyscy wspięli się na szczyty popularności. Dwaj
pierwsi są wielbionymi przez rzesze fanów ikonami, praktycznie nieosiągalnymi dla tłuszczy,
trzecim pomiata się za to, że nie ma ochoty po raz setny firmować kolejnej imprezy
towarzyskiej. Nic dziwnego, że poczuł się "zawłaszczony". Nic dziwnego, że bywa podczas
takich wyjazdów zgryźliwy. Ci, którzy na niego naskakują potrafią być po stokroć gorsi i jak
zwykle w takich przypadkach bywa, nie są w stanie znieść krytyki, choć sami, tak ochoczo,
wszystkich i wszystko wokół krytykują. Zostawmy jednak politykę na boku. Co w nowym
numerze? Jak zwykle zestaw świetnych opowiadań. Jest drugie opowiadanie o rycerzu
bezkonnym Pawlaka, jest fantasy debiutującego na papierze Marcina Mortki, którego książka
lada chwila trafi na półki księgarń. Jest historical-fiction, rzecz, która cofnie Was do początków
państwa polskiego. Wojciech Jerzy Grygorowicz bywał na naszych łamach i zawsze zbierał
pochwały. Ciekawe, jak za reagujecie na jego wersję naszej historii. Jest niesamowitość, by nie
powiedzieć horror, w wykonaniu mistrza. Łukasz Orbitowski zabierze Was w podróż
zaczarowaną taksówką, ale zaczarowany taksów karz nie o kasie fiskalnej będzie mówił... Mamy
też czyste science-fiction. Sebastian Uznański pokazał, że posiada bogatą wyobraźnię. Po
pająkach tkających rzeczywistość czas na kolejną niezwykłą wizję. Na okrasę mroczny
przypadek pana Mortuusa, debiutującego na naszych łamach i nie tylko Adama Malarza. Zajdel,
ale Krzysztof zamknie stawkę tego numeru. Autor książki kucharskiej, na którą złożyły się
przepisy wielu sławnych osobistości naszego świata, zaprezentował już kiedyś swoje bajki
robotów, dzisiaj ich ciąg dalszy...
literatura
Sebastian Uznański
Romuald Pawlak
Marcin Mortka
Wojciech Jerzy Grygorowicz
Łukasz Orbitowski
felietony
Jacek Dukaj
Andrzej Ziemiański
DO ŚREDNIOWIECZA
inne
Krzysztof Kochański
Robert J. Szmidt
* W rozmowie z dziennikarzami podczas niedawnej wizyty w Rosji, Andrzej Sapkowski
powiedział, ze drogi jego i fandomu definitywnie się rozeszły. Wywołało to ogromne poruszenie
w kręgach fandomowych i falę niewybrednych ataków na ASa ze strony niektórych klubowych
„baronów".
9692513.001.png 9692513.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin