Iris Johansen - Niewolnica.doc

(1757 KB) Pobierz
IRIS JOHANSEN

 

IRIS JOHANSEN

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tańczący na Wietrze narodził się z białego od żaru zygzaka błyskawicy. Tak głosi legenda.

 

Tańczący na Wietrze był bezcenny, roztaczał niezrównane piękno. Tak głosi legenda.

 

Tańczący na Wietrze mógł karać zło i nagradzać dobro. Tak głosi legenda.

Tańczący na Wietrze miał moc odmieniania losów ludzi i narodów. Tak głosi legenda.

 

I choć legenda, bliska w tym historii, bywa zniekształcona przez czas, odarta z prawdy przez cynizm, to uświetnia ją siła wyobraźni.

 

 

Osoby, których losy powiązane były z niezwykłym złotym posążkiem:

 

LIONELLO ANDREAS - żołnierz i budowniczy statków, silny i prawy, zobowiązany przysięgą do strzeżenia Tańczącego na Wietrze - nawet kiedy marzy o wyzwoleniu się z krępujących go więzów i gdy ogarnia go gwałtowna namiętność, nieokiełznana jak płomień, który zagraża najdroższym mu osobom.

 

SANCHIA - niezwykła uroda i inteligencja są jej jedyną bronią w okrutnym świecie. Choć potrafi pokornie znosić zniewagi, a nawet tortury, jest bezbronna wobec zniewalającej siły dobroci.

 

CATERINA ANDREAS - wspaniała, obdarzona silną wolą matrona, gotowa narazić życie, by ochronić Mandarę, posiadłość Andreasa. W obliczu niebezpieczeństwa staje się nieustraszonym wojownikiem... i jedynie ten, kto widział, jak troskliwie pielęgnuje róże we wspaniałym ogrodzie, wie, że w królewskiej piersi bije dobre, czułe serce.

 

LORENZO VASARO - wyrachowany zawodowy morderca, którego jedyną słabością jest niezwykłe oddanie rodzinie Andreasów. To wielkie i wręcz obsesyjne przywiązanie doprowadzi go na skraj przepaści...

 

MARCO ANDREAS - łagodny, wrażliwy malarz, przeciwieństwo porywczego brata, Liona. Marco płonie czystą miłością do kobiety, która nigdy nie będzie doń należała...

 

FRANCISCO DAMARI - wiedziony nienawiścią, chęcią użycia i żądzą władzy, ma naturę mroczną i poplątaną jak korytarze labiryntu, w którym „zabawia" swoich „gości". Zdecydowany za wszelką cenę zniszczyć Mandarę i wykraść jej największy skarb, Tańczącego na Wietrze, spiskuje z bezwzględnym, przebiegłym Cesare Borgią i jego pozbawionym skrupułów ojcem, papieżem Aleksandrem.

 

GUIDO CAPRINO - stręczyciel prostytutek i pośrednik w najmie złodziei. To za jego pośrednictwem Lion poznaje Sanchię. Jego usługi i informacje należą do najlepiej opłacanych. Gdy zachłanność Caprina połączy się z zawiścią mściwej kurtyzany, życie Sanchii i Liona stanie się koszmarem, z którego jedynym wyzwoleniem wydaje się śmierć.

 

1

 

 

 

 

 

3 marca 1503 roku Florencja

 

Łapać złodzieja! Zatrzymać ją! Okradła mnie!

Sanchia przedarła się przez Mercato Vecchio, przemknęła obok kościoła i pobiegła ulicą, przeskakując po drodze wychudłego biało-brązowego kundla, który posilał się resztkami wygrzebanymi spośród walających się na chodniku śmieci. Zgrabnie zanurkowała pod wyciągniętym ramieniem ubranego w skórzany fartuch szewca, lecz udało mu się chwycić gruby wełniany szal stanowiący okrycie jej głowy; wyswobodziła się gwałtownym szarpnięciem i popędziła dalej.

Goniący ją kupiec był otyły, lecz mimo to dzielący ich dystans stopniowo się zmniejszał i Sanchia czuła, że serce wali jej w piersiach jak oszalałe.

Złapie ją.

Obetną jej dłonie.

Wtrącą do Stinche, a tam zjedzą ją szczury.

Poczuła silny przeszywający ból w lewym boku. Kolka. Nie zwolniła jednak biegu.

Co będzie z Pierem? - przemknęło jej przez myśl. Starsi jakoś sobie poradzą, ale Piero ma zaledwie sześć lat. Tyle rzeczy może przydarzyć się tak małemu dziecku...

- Łapcie ją, do kata! Dziwka, ukradła mi sakiewkę!

Dio - pomyślała Sanchia - chyba jest coraz bliżej. Jak on może biec tak szybko z tymi zwałami tłuszczu na brzuchu? Omal nie przewróciwszy się o taczkę pełną  ryb, skręciła w Canto di Vacchereccia, po czym gwałtownie rzuciła się w czeluść wąskiej uliczki pomiędzy sklepem złotnika a apteką.

Otoczyła ją ciemność. Nad miastem powoli zapadał zmierzch, lecz w zaułku panował już gęsty mrok.

Nagle z głębokiego cienia, spod ścian niewielkich budynków, wyjrzały na nią małe bystre oczka.

Szczury. Całe mnóstwo szczurów!

Zatrzymała się gwałtownie i mimowolnie wzdrygnęła.

Kamienie pod cienkimi podeszwami były zaścielone najprzeróżniejszymi odpadkami wyrzucanymi przez właścicieli sklepów. Nie musiała obawiać się szczurów, dopóki zaspokajały swój apetyt.

Gnijące resztki wypełniały zaułek trudnym do wytrzymania zaduchem. Przełknęła ślinę, próbując zwalczyć mdłości, których przyczyną, w tym samym stopniu co nieznośny fetor, był paniczny strach.

- Którędy pobiegła?

Sapanie kupca dochodziło teraz z większej odległości. Czyżby udało jej się go zgubić, gdy wpadła w uliczkę? Przywarłszy plecami do tonącego w mroku muru sklepu złotniczego, oparła rozczapierzone dłonie o ścianę. Słyszała swój ciężki, urywany oddech. Czy i on go słyszy? Cristo, co będzie, jeśli słyszy?

Zimna, oślizgła ściana mroziła plecy skryte pod wełnianą suknią. Sanchia miała wrażenie, że sztywnieją jej wszystkie mięśnie, a krew zastyga w żyłach. Nagle wyraźnie poczuła nierówność i chropowatość kamieni, których dotykała dłońmi, ale to było przyjemne doznanie. Dotyk. Jak mogłaby żyć bez rąk? Jak oni wszyscy by sobie wtedy poradzili?

- Tędy, niezdaro.

Zesztywniała nagle, lecz głos, który usłyszała, nie był głosem grubego kupca. Należał do kogoś, kogo znała aż za dobrze. Zaświtała nadzieja. Wąskie drzwi apteki otworzyły się i mimo panujących ciemności natychmiast rozpoznała drobną sylwetkę elegancko ubranego Caprina.

Jednym susem pokonała dzielącą ich przestrzeń i o mały włos nie upadła na progu. Jej wzrok natychmiast powędrował ku siedzącemu za niewielką ladą terminatorowi, lecz ten starannie unikał spoglądania w jej kierunku.

-   To pewny człowiek - wyjaśnił Caprino. - Pracuje dla mnie.

Trucizna - pomyślała Sanchia i jej ciało przeniknął nagły dreszcz. Trucizna albo te dziwne białe proszki, które Caprino daje swoim nierządnicom.

Caprino zamknął drzwi i wyciągnął rękę.

-   Sakiewka.

Wsunąwszy rękę pod fałdy szala, wydobyła woreczek z miękkiej skórki i położyła na wyciągniętej dłoni Caprina, po czym ciężko oparła się o drzwi. Czuła, jak drżą jej kolana, z trudem utrzymywała się na nogach.

- Przykro było patrzeć, jak partaczysz robotę - stwierdził z przyganą w głosie Caprino. - Powinienem pozwolić, żeby ten opasły głupiec cię złapał. Następnym razem tak zrobię.

Musiała odczekać, aż uspokoi się jej oddech, zanim odpowiedziała:

-   Nie będzie żadnego następnego razu. Nigdy więcej tego nie zrobię.

-   Oczywiście, że zrobisz - stwierdził lodowatym tonem Caprino. - Teraz jesteś trochę wystraszona, ale to minie. Zapomnisz o strachu i pomyślisz o pieniądzach, za które można kupić chleb. Dotychczas szło ci całkiem nieźle i na pewno dziesięć następnych razy wywiniesz się tak, że nie będzie strachu, że cię złapią.

-   Znajdę jakiś inny sposób zarabiania na życie. - Sanchia mocno zacisnęła dłonie. - Musi być przecież jakiś inny sposób.

- Kiedy zaczynałaś dla mnie pracować, nic takiego nie przychodziło ci do głowy - Caprino otworzył drzwi niecierpliwym gestem. - Nie mam już czasu dla ciebie. Muszę iść załatwić ważny interes u Giulii. Zostań tu jeszcze parę minut, zanim wrócisz do Giovanniego.

Wyszedł. Drzwi zamknęły się z trzaskiem.

Sanchia ze smutkiem pomyślała, że nie dostała swego udziału. Zresztą czegóż innego mogła się spodziewać po Caprinie. Wiedziała przecież, że jeśli tylko nadarza się okazja, łakomi się nawet na najmniejszą sumkę. Będzie musiała go jutro odnaleźć i domagać się swoich pieniędzy. Musi przecież wyżywić kilka osób, a Caprino miał rację, że głód może nawet świętego skłonić do kradzieży.

Lecz czy dla zaspokojenia głodu warto ryzykować obcięcie dłoni?

Ogarnęła ją nowa fala paniki, a przed oczami stanął złodziej wyrzucony przed bramę więzienia Stinche, którego widziała kilka tygodni temu. Jego ramiona kończyły się krwawymi kikutami. Od tamtej chwili żyła w ciągłym strachu przed karą, w nocy dręczyły ją koszmary. Wiele razy zastanawiała się nad innym sposobem zarabiania pieniędzy na życie, by z przerażeniem stwierdzić, że to do niczego nie prowadzi. Innego sposobu nie było.

Nie było innego sposobu, tylko robić to jeszcze raz i jeszcze raz. Będzie zmuszona ciągle kraść, dokładnie tak, jak przewidywał to Caprino. A jednak mylił się sądząc, że przerażenie sparaliżowało ją tylko na chwilę.

Wiedziała, że uczucie strachu nigdy już jej nie opuści.

 

Dobry wieczór. Czuję się zaszczycony mogąc powitać tak znamienitych panów. Jestem Guido Caprino. - Stanął w drzwiach komnaty i przymilnie uśmiechnął się do dwóch mężczyzn siedzących przy politurowanym stole. - Czarująca donna Giulia zapewniła mnie, że mógłbym wyświadczyć wielmożnym panom drobną przysługę.

Starał się, by jego twarz zachowała spokojny, łagodny wyraz, gdy błyskawicznie taksował wzrokiem siedzących mężczyzn. Ten starszy to zapewne Lorenzo Vasaro - pomyślał. Zapadające policzki, długi nos i głęboko osadzone oczy były dokładnie takie, jak opisała je Giulia. Caprino instynktownie wyczuwał zagrożenie ze strony tego mężczyzny. Szczupły, ubrany z nienaganną elegancją w modnie ponacinany czarny aksamitny kaftan, wydawał się dużo niebezpieczniejszy niż jego towarzysz. Przyjrzawszy się drugiemu mężczyźnie poczuł niesmak. Tamten był taki męski. Lionello Andreas miał z pewnością ponad sześć stóp wzrostu - oszacował Caprino - i był zbyt potężnie zbudowany, by wyglądać elegancko w najwytworniejszym choćby ubraniu. Teraz, odziany jedynie w szare obcisłe rajtuzy i luźną białą koszulę, wyglądał dokładnie tak, jak spodziewał się tego Caprino: przypominał barbarzyńskiego wojownika, który zaimponować może muskulaturą, lecz nie grzeszy inteligencją. Nie miał przy sobie broni, nawet sztyletu. Co prawda to Andreas był panem Mandary, lecz Caprino mógł się założyć, że to sprawka Vasara.

- Wejdźcie, panie Caprino. - Andreas uniósł srebrny kielich, lecz zanim przechylił go do ust, wskazał na stojące przy oknie wyściełane krzesło. - Spocznijcie.

Ten nieobyty sukinsyn nie raczył się nawet unieść, aby mnie powitać - pomyślał Caprino, lecz przywołując na twarz jeden ze swoich najuprzejmiejszych uśmiechów, pokornie przemierzył komnatę, by zająć wskazane miejsce. Andreas najwyraźniej nie uważa go za kogoś godnego szacunku. Wkrótce przekona się, że jest inaczej.

Lorenzo Vasaro wstał i w milczeniu podszedł do okna, po czym oparłszy się o ścianę, splótł ręce na piersiach i łagodnie spojrzał na Caprino.

Dobre posunięcie. Podziw Caprina dla Vasara wzrósł. Teraz Caprino stał pomiędzy Vasarem a Andreasem. Miał ochotę zwrócić się do Vasara, jako do człowieka, który wydawał się mu bardziej godny szacunku, lecz, ku własnemu zdumieniu, przemówił do Andreasa:

- Zawsze ogromnie się raduję, ilekroć mogę wyświadczyć grzeczność przyjaciołom donny Giulii. Czym mogę służyć wielmożnemu panu?

- Potrzebuję zręcznego złodzieja. - Andreas odchylił głowę i obserwował Caprina przez półprzymknięte powieki.

Caprino nie przestawał się przymilnie uśmiechać.

- Z rozkoszą zapewnię usługi najzręczniejszego złodzieja w całej Florencji. Czy ma to być tylko złodziej, czy też pożądane są inne talenty? Może potrzebny jest morderca? Mam paru znajomych, którzy wykazują duże zdolności w tej dziedzinie, ale przecież żaden z nich nie może równać się z panem Vasaro.

Andreas zesztywniał.

- Skąd słyszeliście o panu Vasaro?

- Jak mógłbym nie słyszeć? - Caprino cały czas siedział na brzegu krzesła, z dłonią pozornie przypadkowo spoczywającą na wysadzanej klejnotami rękojeści sztyletu. - Przecież jaśnieje na firmamencie niczym gwiazda oślepiająca swym blaskiem tych, którzy ją widzą. Czy można nie znać takiego człowieka?

- Zaiste nie można. - Andreas zerknął z rozbawieniem na Vasara, który wciąż obojętnie spoglądał na Caprina. - Słyszałeś, Lorenzo? Jesteś gwiazdą. Chyba powinieneś podziękować tak łaskawemu panu.

Lorenzo nieznacznie skinął głową.

- Żadne podziękowania nie są potrzebne - pośpiesznie wtrącił Caprino. - Złożyłem tylko należny hołd. Byłem nieroztropny mniemając, że możecie potrzebować skrytobójcy, mając do dyspozycji kogoś takiego jak signore Vasaro. Dlaczegóż w takiej sytuacji mielibyście szukać, panie...

- Jak słusznie zauważyliście, panie, nie potrzebuję skrytobójcy - przerwał mu zniecierpliwiony nagle Andreas. - Poszukuję złodzieja o dłoniach tak zręcznych i pewnych jak strzała wypuszczona przez mistrzowskiego łucznika, a dotyku delikatnym jak pocałunek motyla.

- No cóż, we Florencji jest wielu złodziei - rzekł w zamyśleniu Caprino. - Sam wyszkoliłem kilku.

- Tak mnie właśnie zapewniono. - Wargi Andreasa wykrzywiły się w pobłażliwym uśmieszku. - Nie wątpię, że opiekowaliście się też osobami zainteresowanymi wykonywaniem niegdysiejszej profesji obecnego tu mojego przyjaciela Lorenza.

Caprino wzruszył ramionami.

- Może trafił się taki jeden, może dwóch. Fach skrytobójcy wymaga rzadko dziś spotykanej odwagi. Złodziej to co innego. Ma zdecydowanie łatwiejszy zawód. Oczywiście nie tak dochodowy, ale... - Zawiesił głos, po czym zapytał poufale: - Przez jaki czas chcielibyście korzystać z usług tego złodzieja, signore Andreas?

-          Więc i mnie znacie? - odezwał się Andreas cichym, niepokojąco łagodnym tonem.

Czy i moje nazwisko lśni jak gwiazda na firmamencie?

Dłoń Caprina zacisnęła się na rękojeści sztyletu. Poczuł perlące się na skroniach krople potu. Zrozumiał swój błąd. Do tej pory uważał, że zagraża mu Vasaro. Duża pomyłka. Większość znanych mu kondotierów nie posiadała sprytu ani umiejętności, które tak podziwiał. Nie powinien był jednak pozwolić, by pogarda dla tej profesji przesłoniła mu zdolność właściwej oceny człowieka. Zresztą nie tylko dlatego źle ocenił Andreasa. Sam wygląd tego potężnego, silnego mężczyzny wzbudził w nim tak instynktowną niechęć, że uniemożliwił dokładną ocenę. Teraz dostrzegł inteligencję i cynizm w błyszczących ciemnych oczach Andreasa, o spojrzeniu równie bezlitosnym, jak spojrzenie Vasara. Zwilżył dolną wargę językiem.

- Wasza sława odbija się szerokim echem w całych Włoszech, panie. Tak znamienity kondotier nie powinien być zaskoczony, gdy ktoś go rozpozna i... - Caprino przerwał, by dodać po chwili: - Nie wiedziałem, że odwiedziliście nasze miasto w tajemnicy, panie. Jeśli nie chcecie zostać rozpoznany, to nie muszę chyba zapewniać, że nie widziałem waszej twarzy, nie słyszałem głosu, nie znam nawet waszego imienia.

- A kto wam powiedział, jak się nazywam? - zapytał z pozorną słodyczą Andreas. - I jakim prawem? Prosiłem Giulię, aby nikomu nie mówiła, że jestem we Florencji.

- Wiecie przecież, jak nieostrożne potrafią być kobiety, panie. Kiedy donna Giulia wezwała mnie tutaj, wspomniała wasze nazwisko, lecz nic poza tym. Przysięgam. Czy donna Giulia polecałaby wam moje usługi, gdyby nie była pewna mojej dyskrecji i honoru?

- Lorenzo? - Andreas nie odrywał wzroku od twarzy Caprina.

Głos Vasara był niski i chrapliwy. Brzmiał grobowo.

- Bądź spokojny, że cię zdradzi za odpowiednio wysoką sumę. Mam się go pozbyć? - Lorenzo zadał to pytanie tonem tak beznamiętnym, jakby chciał się dowiedzieć, czy ma wyrzucić fusy z wina Andreasa.

Caprino pochylił się, gotując się do skoku, z dłonią na rękojeści sztyletu, zdecydowany na...

- Myślę, że nie - odpowiedział Andreas. - Nie wie tyle, by mógł zaszkodzić, a nie chce mi się szukać drugiego pośrednika.

- Roztropna decyzja. - Caprino rozluźnił uścisk na rękojeści sztyletu. - Nigdy nie należy lekceważyć dalszych skutków decyzji. Może porozmawiamy o tym złodzieju?

- Właśnie myślałem o tym, jakie powinien posiadać cechy - rzekł Andreas, spoglądając na leżące na stole ciężkie skórzane rękawice. - Muszę go mieć na własność.

- Na własność?

Andreas pocierał długim palcem wskazującym mosiężne nity na rękawicy.

- Musi należeć do mnie duszą i ciałem. Nie życzę sobie, żeby przybiegał do was z opowieściami, które będziecie mogli sprzedać za odpowiednią opłatą. - Andreas uśmiechnął się. - Oczywiście będę miał prawo odprawić go po wykonaniu zadania, ale nie zwykłem nagradzać w ten sposób dobrej roboty. Nie popieram takich zwyczajów.

- Rozumiem. - Caprino przeniósł niespokojny wzrok na Vasara. Chodziły słuchy, że Vasaro wstąpił na służbę u Andreasa, kiedy kondotier był zaledwie siedemnastolatkiem. Jakim sposobem udało się Andreasowi utrzymać tak zręcznego mordercę przez tyle lat? Czy Vasaro był mu oddany duszą i ciałem tak, jak tego oczekiwał od złodzieja? Należało to rozważyć, bo któż, jeśli nie sam szatan, był w stanie rządzić demonem? - Niełatwo jest trafić na takich ludzi. Zastanawiam się, gdzie mógłbym...

- Musicie przecież mieć swoje sposoby. - Andreas wyciągnął zza pasa sakiewkę i rzucił Caprinowi. - Chciwość, żądza zemsty, kobieta... Obaj znamy sposoby zdobywania ludzi.

Caprino rozwiązał woreczek i przeliczył dukaty.

- Całkiem niezła sumka.

- Dobrze wiecie o tym, że to wręcz królewska suma za nic nie znaczącego złodzieja, lecz bardzo niewielka za duszę człowieka.

Caprino uśmiechnął się.

- Zapewniam was, że nie pożałujecie waszej hojności, panie. Czy mam to zatrzymać? - zapytał po chwili, chowając sakiewkę. - Pochlebia mi wasze zaufanie, panie.

- Mogę sobie pozwolić na to, by ci zaufać, Caprino. - odparł Andreas bez ceremonii. - Wiem, gdzie można cię znaleźć, gdybyś mnie zawiódł. Kiedy mam się spodziewać złodzieja, za którego zapłaciłem?

- Nie potrafię tego jeszcze dokładnie określić. - Caprino wstał i skierował się w stronę drzwi. - Muszę wszystko dokładnie rozważyć i zadecy...

- A więc jutro. - Ton głosu Andreasa się nie zmienił, lecz w uśmiechu kryło się coś złowieszczego. - Nie później niż o trzeciej. Jestem z natury niecierpliwy. - Spojrzał wymownie na Caprina. - Widzę, że masz już kogoś upatrzonego. Przyprowadź go.

Caprino okazał wyraźne zakłopotanie.

- Ale... ale, muszę to jeszcze przemyśleć... - Jakim sposobem temu przeklętemu Andreasowi udało się tak łatwo przejrzeć jego zamiary? - Rzeczywiście pomyślałem o pewnej osobie, która mogłaby spełnić wasze wymagania, ale będą pewne trudności...

- Zatem je pokonaj.

- Może się zdarzyć, że będę w tym celu potrzebował o wiele więcej dukatów, niż mieści się w tym woreczku.

Wargi Andreasa na moment zacisnęły się w wąską kreskę.

- Bardzo nie lubię chciwców. Radziłbym ci to zapamiętać.

Caprino przymknął powieki.

- Nie mam zamiaru stracić na spełnieniu waszej prośby, panie. Wart jestem godziwej zapłaty.

- Jeśli mój sztylet trafi dziś wieczorem między jego żebra, jutro na ulicach Florencji pojawi się drugi Caprino - odezwał się lekko modulowanym głosem Vasaro. - Mniemam, że będzie mniej zachłanny na pieniądze. Rozważ to, Lionie.

Caprino poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach, lecz natychmiast się opanował. Skinął głową.

- Jeśli nie dziś, to jutro, a może pojutrze lub któregoś innego dnia... Wiem, że nie jestem niezastąpiony. Ale wielmożnym panom zależy na czasie, a to właśnie ja mogę im dzisiaj pomóc.

Andreas nie odzywał się na tyle długo, że Caprino zdążył najeść się strachu.

- Muszę się najpierw przekonać - odezwał się wreszcie - jakie umiejętności prezentuje ten wasz łobuz o zręcznych palcach. - Zrobił pauzę. - I to jutro.

- To za wcześnie. Nie dam rady... - Nie powinien piętrzyć trudności w tej chwili. Sprawy i tak układały się nad wyraz pomyślnie. - Stanie się zgodnie z twoim życzeniem, panie. Poruszę niebo i ziemię.

- Czekam jutro na Piazza San Michele o drugiej. Będę miał w sakiewce tyle samo dukatów - rzekł Andreas. - Jeśli wasz złodziej będzie w stanie odebrać mi niepostrzeżenie sakiewkę, te pieniądze należą do was. Jeśli nie... - Wzruszył ramionami. - No cóż, wtedy wypada wam tylko współczuć. Będzie mi przykro, gdy dowiem się, że wasze ciało wyłowiono z Arno. - Machnął ręką na znak, że Caprino ma już odejść. - Dobranoc, Caprino. Może odprowadziłbyś pana do domu, Lorenzo?

- Mieszkam niedaleko. Mój dom jest bardzo blisko placu. - Caprino błyskawicznie znalazł się przy drzwiach. - Dobranoc panom. Do jutra.

Andreas uśmiechnął się kpiąco.

- Idź z panem, Lorenzo. Dla człowieka z sakiewką pełną dukatów ulica bywa taka niebezpieczna.

Andreas bawi się ze mną w kotka i myszkę - pomyślał Caprino i poczuł, że rodzi się w nim bezsilna wściekłość. Stojąc w drzwiach, odwrócił się jeszcze i zacisnąwszy zęby przywołał na twarz uśmiech.

- To ma być próba, czy boję się signore Lorenza? Tak, boję się go. Nie należę do odważnych, ale też wcale nie odwaga sprawiła, że jestem tym, kim jestem. Zechciejcie ocenić, panie, kto podjął decyzję dziś wieczorem. - Kilka razy popukał czubkiem wskazującego palca w skroń. - Tutaj. Tylko to się liczy. - Skłonił się. - Przekonacie się o tym jutro, szlachetni panowie.

Zamknąwszy drzwi, Caprino głośno odetchnął z wyraźną ulgą. Wygładził krótką szkarłatną ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin