13.wyznania.docx

(35 KB) Pobierz

13. Wyznania



Zamknąłem oczy. Nie byłem jeszcze w stanie zmierzyć się z jej reakcją na to, co się działo z moją skórą w promieniach słońca. Słyszałem jak do mnie podchodzi, słyszałem trzepot jej serca, słyszałem jak ze świstem wciągnęła powietrze. Jaki miała wyraz twarzy?
Uniosłem powieki.
Stała jakiś metr ode mnie z lekko przechyloną głową i przyglądała mi się ciekawie. Oszołomienie walczyło w niej z niemym zachwytem i obie te emocje równocześnie odmalowały się na jej twarzy. Uśmiechnąłem się niepewnie. W moim spojrzeniu zawarłem pytanie, którego nie ośmieliłem się zadać.
- To jest niesamowite… - wykrztusiła, łamiącym się z przejęcia głosem.
Więc nie zamierzała uciekać z krzykiem. To było pocieszające.
- Co o tym myślisz? – spytałem, rozkładając ręce prezentując się jak dziewczyna wychodząca z przymierzalni w centrum handlowym. Uśmiechnąłem się do niej, czekając na odpowiedź.
Popatrzyła mi krótko w oczy i natychmiast jej twarz oblała się kuszącym rumieńcem. Odwróciła wzrok, po czym natychmiast z powrotem utkwiła go we mnie. Starannie omijając oczy. Aż westchnąłem ze zniecierpliwienia. Usłyszała to i zaśmiała się lekko.
- Brakuje mi słów. To takie… piękne. – zawahała się, jakby chciała powiedzieć coś innego.
Wydawałem jej się piękny! A przynajmniej to iskrzenie jej się podobało. Nie nazwała mnie potworem, nie odpychało jej to. Może była jeszcze dla mnie jakaś nadzieja? Ogarnęła mnie tak potężna fala dobrego nastroju, że niemal nie potrafiłem sobie z nią poradzić.
Ominąłem Bellę zgrabnie i usiadłem na środku polany, pozwalając by słońce otoczyło mnie delikatną poświatą. Skinąłem na nią, by do mnie dołączyła. Zrobiła to natychmiast, bez śladu zawahania. Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu.
Położyłem się na miękkiej trawie, jedną rękę położyłem za głową, drugą opuściłem luźno wzdłuż ciała, bawiłem się koniuszkiem trawy która zaplątała się pomiędzy moje palce. Po chwili na moją twarz padł cień rzucany przez Bellę. Rzuciłem jej pytające spojrzenie, nie rozumiejąc czemu nie siada. Zdawała się jednocześnie łapczywie chłonąć mnie wzrokiem i unikać mojego spojrzenia. Poczułem się nieco zdezorientowany.
Nagle mnie olśniło. Najzwyczajniej w świecie czuła się skrępowana! Omal się nie roześmiałem, ale to tylko pogorszyłoby sytuację.
Przełamała się jednak i usiadła, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. Postawa obronna. Wyraźnie czuła się niepewnie. Ale uśmiechała się do mnie.
Słodki, pełen ciepła uśmiech.
Zamknąłem oczy. Przez chwilę mogłem uwierzyć, że jestem zwyczajnym człowiekiem, że wszystko jest tak jak powinno być, że siedzącej obok mnie dziewczynie nic nie grozi, że możemy tak po prostu być razem.
I wtedy wziąłem głęboki wdech.
Ulotna wizja zniknęła jak przebita bańka mydlana, a jej miejsce zajął żywy ogień spalający mnie od wewnątrz. Jej kuszący zapach owładnął na chwilę moim umysłem i natychmiast mnie otrzeźwił.
Nie mogłem sobie pozwolić nawet na chwilę zapomnienia.
Nigdy.
Po chwili jednak dobry nastrój powrócił. Z reguły nie potrafiłem trwać w jednym stanie umysłu zbyt długo. Typowe dla istot mojego pokroju. Jednak nadal nie otwierałem oczu. Trwałem w zupełnym bezruchu, nie chcąc burzyć spokoju tej chwili.
Nagle poczułem ciepłe muśnięcie na mojej skórze. Otworzyłem oczy i wbiłem wzrok w Bellę. Przesuwała opuszkiem palca po wierzchu mojej dłoni, analizując jej powierzchnię. Nawet nie drgnąłem, w obawie, że mogłaby przestać.
Czułem jakby przepływał przeze mnie prąd, rozchodząc się od miejsca, w którym moja lodowata, nieustępliwa skóra zetknęła się z jej miękką, gorącą skórą, i rozpełzając się po całym ciele. Wrażenie było niesamowite.
Wydawała się być zafascynowana fakturą mojej skóry i chyba to, co odczuwała dotykając mnie sprawiało jej jakąś przyjemność. Nie ośmieliłem się w to wierzyć. Ale nadzieja, która we mnie wezbrała zalała mnie falą wszechogarniającej radości. Ten łagodny, nieśmiały dotyk budził we mnie emocje, których istnienia nie podejrzewałem, których nie potrafiłem nazwać, określić. Budził się we mnie człowiek, którego pochowałem ponad 80 lat temu i którego nie spodziewałem się juz nigdy w sobie odnaleźć.
Słyszałem jak bije jej serce, oddychała nieco szybciej niż normalnie. Nie byłem pewien co to oznaczało. Niczego nie byłem przy niej pewien. Ta cisza w jej umyśle doprowadzała mnie na skraj szaleństwa. Dopiero teraz uświadamiałem sobie jak bardzo polegałem na moim ‘słuchu’. Za bardzo – bez niego byłem bezsilny, nie umiałem odczytywać sygnałów wysyłanych przez jej ciało, nie rozumiałem jej subtelnych reakcji, nie pojmowałem jej zachowań. A co najgorsze nie byłem w stanie przewidywać jej posunięć. Stanowiła dla mnie kompletną zagadkę. Tym bardziej fascynującą im bardziej niedostępną.
Wpatrywałem się w nią uporczywie, starając się rozwikłać tajemnicę jej myśli. W końcu uniosła wzrok i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Moje usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
Musiałem zadać to pytanie, musiałem to wiedzieć. Nie wytrzymałbym ani chwili niepewności.
- Boisz się mnie? – spytałem, siląc się na swobodę. Chyba mi się nie udało. Za bardzo pragnąłem poznać na nie odpowiedź.
- Nie bardziej niż zwykle. – odparła spokojnie.
Więc jednak trochę się bała. Nie na tyle, żeby ode mnie uciec, ale jednak odczuwała jakiś strach. Była ze mną pomimo lęku!
Uśmiechnąłem się szeroko. Wciąż nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Była tu!
Poruszyła się. Przysunęła się do mnie odrobinę. Cieszyło mnie, że chciała być bliżej. I byłem na tyle egoistyczną istotą, że na to pozwalałem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo było to niebezpieczne.
Nagle poczułem jej ciepłe palce przesuwające się po moim przedramieniu. Niemal zamruczałem z zadowolenia.
Dotykała mnie i wszystko było w porządku. Nie tylko moja lodowata skóra jej nie odrzucała, ale też ja byłem w stanie trzymać swoje instynkty na wodzy. To ciepło było takie przyjemne… Muśnięcia jej palców, jej jedwabista skóra, przyprawiały mnie o zawrót głowy. Nieznany dreszcz przepełznął wzdłuż mojego kręgosłupa…
Przymknąłem powieki. Chciałem skupić się wyłącznie na tym doznaniu.
- Mam przestać? – spytała cicho.
Czemu miałaby to robić? Chyba sprawiłoby mi to fizyczny ból gdyby przestała.
- Nie – odparłem, nie otwierając oczu. - Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, co czuję, gdy tak robisz – westchnąłem.
Przesunęła opuszkiem wzdłuż moich żył, docierając aż do łokcia. Myślałem, że umrę z zachwytu. Jak taka prosta czynność może dawać tyle zadowolenia? Czułem się najszczęśliwszą istotą pod słońcem – tylko dlatego, że to kruche dziewczę nieśmiałym gestem głaskało moją dłoń. Jeśli była w tym jakaś przesada, nie potrafiłem jej dostrzec.
Poczułem, że chce obrócić moją rękę. Nie zastanawiając się nad tym co robię, obróciłem ją naturalnym dla mnie ruchem. Nagle jej palce oderwały się od mojej skóry. Zastygła zszokowana.
- Wybacz – mruknąłem - W twoim towarzystwie zbyt łatwo jest mi być sobą.
Nie zareagowała na moje słowa. Nadal z widoczną fascynacją badała powierzchnię mojej dłoni. Intrygowało ją to, w jaki sposób układa się na niej światło. Obserwując jego załamania, zbliżyła moją dłoń do swojej twarzy. Poczułem jak owionęło ją ciepło jej oddechu, poczułem gorąco bijące od jej zarumienionych policzków.
Płonąłem. Czułem się jak pochodnia, trawił mnie ogień zbyt silny by go opisać. Ale nie było to już tylko pragnienie, nie był to jedynie głód jej krwi. Budziły się we mnie potrzeby i pożądania, których dotąd nie znałem.
Potwór wił się w agonii. Ale jego zew był teraz dziwnie odległy, stłumiony przez coś znacznie potężniejszego. Płonący we mnie ogień nie był wyłącznie pragnieniem. To był płomień najczystszej, głębokiej miłości. Na tym stosie pragnąłem zostać spalonym, temu żarowi poddałem się z radością.
Ta cisza…
- Zdradź mi, o czym myślisz? – szepnąłem. Powiedzieć, że zżerała mnie ciekawość, to za mało. To byłoby zwyczajne niedopowiedzenie. Powiedzieć, że umierałem z ciekawości, byłoby jednak błędem merytorycznym. Jak bardzo bym się nie starał, nie mogłem umrzeć.
– Wciąż nie potrafię przywyknąć do tego, że nie wiem – dodałem, tytułem usprawiedliwienia.
- My, szaraczki, mamy tak cały czas. – odpowiedziała, drocząc się ze mną lekko.
- Musi być wam ciężko – odpowiedziałem z nutką ironii w głosie. I czegoś jeszcze. Tęsknoty? Goryczy? Tak, żałowałem, że i ja nie mogę ograniczyć się do własnych myśli. Słuchanie innych bywa do tego stopnia męczące, że z chęcią pozbyłbym się swojego daru. Chociaż gdyby miał, gdyby mógł, mi pomóc w zrozumieniu Belli…
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – przypomniałem jej, idąc za tropem własnych myśli.
- Żałowałam właśnie, że nie wiem, o czym ty myślisz. I jeszcze… - zamilkła, jakby niepewna czy powinna kontynuować.
- Co takiego? – moja ciekawość tylko się wzmogła, wariowałem z niecierpliwości.
- Myślałam jeszcze o tym, że chciałabym uwierzyć, że jesteś prawdziwy. I marzyłam, że nie czuję strachu.
Więc jednak. Lęk był obecny w jej sercu. I to ja byłem jego przyczyną. Niewypowiedziany ból targnął moją duszą. Powinna się mnie bać. Tak byłoby dla niej lepiej. Powinna stąd uciec, póki jeszcze miała szansę. Tylko czy bym na to pozwolił? Była różnica między tym, co byłoby lepsze, lepsze dla nas obojga, a tym, czego bym chciał. Właściwie nie różnica, a przepaść. Nie chciałem być powodem jej strachu. Pragnąłem jej zaufania. Którym nie miała prawa mnie obdarzyć.
- Nie chcę, żebyś się bała – szepnąłem z uczuciem.
- Nie dokładnie o to mi chodziło, ale twoje słowa z pewnością dają mi wiele do myślenia. – odparła.
Nie mogłem się powstrzymać.
Zerwałem się błyskawicznie z miejsca, gwałtownie zmieniając pozycję. Podparłem się na jednym ramieniu, drugą rękę pozostawiając w jej uścisku. Nasze twarze dzieliło teraz ledwie parę centymetrów. Nawet nie drgnęła.
- To czego się boisz?
Nadal się nie poruszyła. Nie odezwała się także. Po chwili jednak zrobiła coś na co w żadnym wypadku nie byłem przygotowany.
Przysunęła się.
Zareagowałem machinalnie, nim zdążyłbym zrobić coś, czego mógłbym żałować. Bardzo mocno żałować. W ułamku sekundy znalazłem się na skraju polany, na tyle daleko by jej zapach mnie nie oszałamiał.
Spróbowałem zastanowić się nad tym co się właściwie stało.
Dlaczego nie mogła reagować jak normalny człowiek? Czy musiała ciągle robić coś na co nie byłem przygotowany? Jej instynkt samozachowawczy był w zaniku, byłem o tym absolutnie przekonany. Tyle subtelnych znaków krzyczało do niej, że powinna mnie unikać, a ona się przysunęła!
Nie byłem przygotowany na takie zbliżenie. Nawet nie zakładałem, że to będzie możliwe.
Ale dało mi to do myślenia. Może gdybym się tego spodziewał, wszystko było w porządku? Jeśli ona chciała być blisko, może mógłbym…?
Patrzyłem na nią, kiedy siedziała tam sama, taka drobna i krucha. Może?
- Wybacz mi… proszę… - szepnęła cicho.
- Jedną chwilkę – odpowiedziałem, wiedząc, że potrzebuję jeszcze kilku sekund żeby dojść do siebie.
Oddychając głęboko, ruszyłem powoli w jej kierunku. Usiadłem, póki co, w bezpiecznej odległości.
- Wybacz. - zawahałem się na moment. - Czy zrozumiałabyś, co mam na myśli, gdybym powiedział, że jestem tylko człowiekiem?
Skinęła głową, wciąż nieco przerażona moim zachowaniem.
- Czyż nie jestem najdoskonalszym drapieżnikiem na świecie? Wszystko we mnie cię przyciąga, pociąga, kusi - mój glos, moja twarz, nawet mój zapach! I po co to wszystko?
Pod wpływem jednego, nieoczekiwanego impulsu, zerwałem się z miejsca i pomknąłem do lasu.
Bieg jak zwykle dał mi poczucie wolności.
Tak, wolność… Pragnąłem pozbyć się tej całej sztuczności, tej maski, którą musiałem nakładać przed ludźmi, chciałem by zniknęły wszystkie bariery między nami. Niech widzi czym jestem! Niech wie.
Okrążyłem polanę w ułamku sekundy, demonstrując jej, jak ogromne prędkości potrafię rozwijać.
- I tak mi nie uciekniesz – zaśmiałem się z goryczą w głosie. Żadne stworzenie nie było w stanie mi się wymknąć.
Nagle w przemożnym pragnieniu całkowitego zdemaskowania się, postanowiłem zrobiłem coś jeszcze. Chwyciłem potężny konar i przełamałem go jak zapałkę. Chcąc chyba jeszcze podkreślić groteskowy efekt, balansowałem nim przez chwilę jakby był długopisem, a ja znudzonym uczniem, po czym od niechcenia cisnąłem go przed siebie. Nim oderwała wzrok od lecącej gałęzi, byłem już przy niej.
- I tak mnie nie pokonasz – dokończyłem cicho.
Siedziała jak zahipnotyzowana. Była zupełnie przerażona. Cóż, to raczej zrozumiałe. W końcu nie co dzień widuje się licealistów rzucających drzewami.
Stopniowo docierało do mnie to, co zrobiłem. Spodziewałem się, że tym razem jednak ucieknie. Ogarnął mnie trudny do opisania smutek.
- Nie bój się. Obiecuję… Przysięgam, że cię nie skrzywdzę.
Sam pragnąłem w to wierzyć.
- Nie bój się – powtórzyłem, starając się usilnie, by brzmiało to przekonująco.
Poruszając się tak wolno, jak byłem w stanie, usiadłem przy niej. Tak blisko jak tylko się odważyłem.
- Wybacz mi, proszę. Naprawdę potrafię siebie kontrolować. Po prostu nie spodziewałem się takiego zachowania z twojej strony. Teraz będę już przygotowany.
Odpowiedziała mi cisza.
- Zaręczam ci, nie czuję dziś pragnienia. – uśmiechnąłem się z drwiną. Drwiłem sam z siebie. Ale roześmiała się. Jednak głos drżał jej lekko.
- Nic ci nie jest? – spytałem, zaniepokojony nie na żarty. Nieśmiało wsunąłem swoją dłoń w jej ciepłe dłonie.
W końcu uniosła oczy i nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnąłem się ze skruchą.
Znów wpatrywała się w moją dłoń. A potem zaczęła wodzić po niej opuszkiem palca. Zerknęła na mnie z uśmiechem. Odwzajemniłem go z sercem przepełnionym radością.
Zachowywała się jakby nic się nie stało! Jej serce wróciło do w miarę normalnego rytmu, oddech się uspokoił, jak gdyby nigdy nic dotykała mojej skóry. Co było z nią nie tak?
- O czym to rozmawialiśmy, zanim ci tak brutalnie przerwałem? – i ja zapragnąłem nadąć tej sytuacji pozory normalności.
- Szczerze, nie pamiętam. – odparła po chwili.
Trudno się dziwić. Ale było mi głupio, że doprowadziłem ją do takiego stanu.
- Wydaje mi się, że o tym, czego się lękasz, oprócz tego, co oczywiste.
- A, tak.
- No i?
Cisza wydawała się ciągnąć w nieskończoność.
- Jakże łatwo się niecierpliwię – westchnąłem.
Spojrzała mi krótko w oczy i wreszcie się odezwała.
- Bałam się, ponieważ, cóż, z oczywistych względów, nie powinnam przebywać z tobą sam na sam. A obawiam się, że tego właśnie bym chciała i jest to stanowczo zbyt silne uczucie. – powiedziała cicho, wpatrując się w swoje dłonie. Wyraźnie trudno było jej o tym mówić.
Chciała przebywać w moim towarzystwie! Naprawdę to powiedziała! Moją obezwładniającą radość przyćmiła jedynie świadomość jej lęku. Ale czy mogło być inaczej? Czy mogłem pragnąć więcej? Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego jak bardzo jestem dla niej niebezpieczny. Palący ból w gardle przypominał mi o tym w każdej sekundzie.
- Rozumiem. Rzeczywiście jest czego się bać. Pójście za głosem serca w takim przypadku z pewnością nie leży w twoim interesie.
Zawahałem się.
- Powinienem był zostawić cię w spokoju. Powinienem teraz wstać i odejść w siną dal. Tylko nie wiem czy potrafię.
W porządku wykrztusiłem to. Tak, jestem tak egoistyczną istotą, że narażę cię na śmierć, byle tylko móc przez chwilę przebywać w twoim towarzystwie.
- Nie chcę, żebyś sobie poszedł – odparła niemal prosząco. Chyba stanęłoby mi serce, gdyby, rzecz jasna, nie zrobiło tego już dawno.
Czy to naprawdę musiało być takie skomplikowane? Czy nie byłoby prościej gdyby mnie unikała, jak wszyscy ludzie? Wtedy cierpiałbym tylko ja. A tak, odchodząc zasmuciłbym także ją. „Och, jasne, wmawiaj to sobie – poczujesz się lepiej. Taki szlachetny i honorowy. Jakbyś nie był potworem” – odezwał się złośliwy głosik w mojej głowie. Musiałem się z nim zgodzić..
- I właśnie dlatego powinienem tak uczynić. – powiedziałem w przypływie odpowiedzialności. – Ale nie martw się, z natury jestem egoistyczną istotą. Pragnę twego towarzystwa zbyt mocno, by słuchać głosu rozsądku. – przyznałem się otwarcie.
- Cieszy mnie to. – odpowiedziała.
Poczułem jak ogarnia mnie fala irytacji. Czy ona kiedyś pojmie, co ja do niej mówię?!
- Więc lepiej przestań się cieszyć! – rzuciłem, nieco zbyt ostrym tonem, cofając dłoń, którą trzymała. - Pragnę nie tylko twojego towarzystwa! Nigdy o tym nie za¬pominaj! Nigdy! Dla nikogo innego prócz ciebie nie stanowię tak ogromnego zagrożenia. – odwróciłem wzrok, czując odrazę do samego siebie.
- Obawiam się, że nie rozumiem do końca, co masz na myśli. Chodzi mi o to ostatnie zdanie. – nagle zdałem sobie sprawę z tego, że ona nie ma pojęcia o tym, jak na mnie działa. Niemal się roześmiałem, uprzytomniwszy sobie, że pominąłem najistotniejszy aspekt całej sytuacji.
- Hm, jak by ci to wyjaśnić... Tak, żeby znów cię nie wystra¬szyć... – podałem jej swoją dłoń, tęskniąc już za tą łagodną pieszczotą.
- Zadziwiająco przyjemne to ciepło – mruknąłem. Istotnie, nie spodziewałem się, że jest to tak miłe doznanie. Tak wielu rzeczy nie wiedziałem, tak wiele ominęło mnie w tym pół-życiu!
Musiałem zastanowić się przez chwilę nad tym, jak ubrać w słowa to co się we mnie działo.
- Ludzie gustują w różnych smakach, prawda? – zacząłem, niepewny tego, co właściwie chcę przekazać. - jedni lubią lody czekoladowe, inni truskawkowe.
Kiwnęła głową dając znać, że rozumie.
- Przepraszam za to kulinarne porównanie, ale nie wpadłem na nic lepszego. - Czułem zażenowanie. Nie było łatwo o tym mówić.
- Widzisz, każda osoba pachnie w inny sposób, każda ma swój specyficzny... smak. Teraz wyobraź sobie, że zamykamy alkoholika w pomieszczeniu pełnym zwietrzałego piwa. Zapewne wszystko chętnie by wypił. Ale gdyby był zdrowiejącym alkoholikiem wstrzymałby się. Zostawmy, więc takiemu w środku kieliszek stu letniej brandy albo, powiedzmy, rzadki wykwintny koniak a pokój wypełnijmy aromatem owych alkoholi po podgrzaniu. Jak sadzisz jak się teraz zachowa?
Siedzieliśmy w ciszy, patrząc sobie w oczy, starając się odczytać nawzajem swoje myśli.
Niemal zakląłem z frustracji.
- Może to nie najlepsze porównanie. Zapomnijmy o tej nieszczęsnej brandy. Weźmy zamiast alkoholika człowieka uzależnio¬nego od heroiny.
- Usiłujesz powiedzieć, że jestem twoim ulubionym gatunkiem heroiny? – zażartowała.
Hmm heroina… uśmiechnąłem się lekko. Co też narkomani mogą wiedzieć o takim przemożnym pragnieniu? A może? Byłem od niej tak samo uzależniony.
- Tak, trafiłaś w samo sedno.
- Często tak się zdarza?
Niebezpieczna kwestia. Starałem się na nią nie patrzeć mówiąc
- Rozmawiałem o tym z moimi braćmi - odezwałem się, nie od¬wracając głowy. - Dla Jaspera każde z was jest tak samo pociąga¬jące. Jest zmuszony bezustannie walczyć sam ze sobą, żeby po¬wstrzymać się od ataków. Widzisz, dołączył do nas jako ostatni. Nie miał dość czasu, by wyrobić sobie wrażliwość na różnice w smaku i zapachu. – Rzuciłem jej krótkie spojrzenie, żeby sprawdzić reakcję. Nie wiedziałem jak mam to ubierać w słowa, żeby jej nie spłoszyć. - Wybacz, może nie powinienem tak wprost...
- Naprawdę, nic nie szkodzi. Nie przejmuj się, że mnie obrazisz, przestraszysz, czy co tam jeszcze. Tak po prostu jest. Rozumiem, co czujecie, a przynajmniej staram się to zrozumieć. Po prostu wyjaśnij mi wszystko jak umiesz najlepiej.
Wziąłem głęboki oddech.
- Jasper nie miał, zatem pewności, czy kiedykolwiek napotkał na swej drodze kogoś, kto byłby dla niego równie... - usiłowałem dobrać w miarę odpowiednie słowo - równie pociągający smakowo, jak ty. Sadzę, że tak się istotnie nie stało. Pamiętałby. Emmett, że tak to ujmę siedzi w tym dłużej i wiedział, o co mi chodzi. Powiedział, ze zdarzyło mu się to dwukrotnie, przy tym w jednym przypadku uczucie było silniejsze.
- A tobie ile razy się to zdarzyło? – zadała całkiem naturalne pytanie.
Ha, chwała Bogu, że nie mogę mówić o razach!
- Nigdy.
Zdawała się przetrawiać tę informację.
- I jak postąpił Emmett? – to pytanie również było naturalne. Tyle, że dużo trudniejsze. Naprawdę nie miałem ochoty na nie odpowiadać. Znów uciekłem spojrzeniem. Mimowolnie zacisnąłem dłonie. To co zrobił Emmett nie jest jednym wyjściem, powtarzałem sobie. To nie musi się tak kończyć…
- Chyba wiem – powiedziała, odczytując odpowiedź z mojego milczenia.
- Nawet najsilniejsi z nas czasem ulegają pokusom, nieprawdaż? – rzuciłem bez sensu. Co ja sobie w ogóle wyobrażałem?
- Czego ode mnie chcesz? Przyzwolenia? – zamarłem na dźwięk tego pytania - A za¬tem nie ma nadziei? – co to miało znaczyć?
- Nie, skąd – niemal krzyknąłem w odpowiedzi. - Oczywiście, że jest nadzieja! To znaczy, nie mam najmniejszego zamiaru... – nie mogłem dokończyć tego zdania. Nie wypowiedziałbym tego na głos. - My to co innego - Kiedy Emmett... To byli dla niego obcy ludzie. Zresztą zdarzyło się to dawno, dawno temu, gdy nie był jeszcze tak... wprawiony we wstrzemięźliwości, tak ostrożny, jak teraz.
- Więc gdybyśmy wpadli na siebie w ciemnym zaułku... – zasugerowała ostrożnie.
- Przeszedłem samego siebie, starając się nie rzucić na ciebie wtedy na biologii, w klasie pełnej dzieciaków. – wspomnienie tych minut napawało mnie obrzydzeniem. Nie byłem w stanie spojrzeć jej w oczy. - Kiedy mnie minęłaś w jednej chwili mogłem zniweczyć wysiłki Carlisle'a. Gdybym nie ćwiczył się w ignorowaniu swego pragnienia przez ostatnie cóż, przez wiele lat, nie potrafiłbym się wówczas opanować.
Uśmiechnąłem się gorzko.
- Musiałaś dojść do wniosku, że jestem chory psychicznie.
- Nie rozumiałam, co takiego się stało. Jak mogłeś tak szybko mnie znienawidzić?
- Według mnie byłaś demonem zesłanym z piekieł na moją zgubę. Zapach twojej skóry... Ach, byłem bliski szaleństwa. Siedząc z tobą w ławce, wymyśliłem ze sto różnych sposobów na to jak cię wywabić z klasy. Przy każdym z nich walczyłem z pokusą myśląc o mojej rodzinie, o tym, jak mógłbym zrobić im coś takie¬go. Po lekcji wybiegłem, czym prędzej, byle tylko nie poprosić cię, żebyś poszła gdzieś ze mną.
Bała się. Szok malował się na jej twarzy. Zaczynała naprawdę rozumieć jak realne było niebezpieczeństwo, o którym rozmawialiśmy.
- A poszłabyś – dodałem. Wiedziałem, że byłbym w stanie omotać ją z zimną krwią, z premedytacją głodnego drapieżcy.
- Bez wątpienia - szepnęła.
- Potem, co nie miało zresztą większego sensu, próbowałem zmienić swój plan zajęć, by móc cię unikać, i właśnie wtedy musiałaś wejść do sekretariatu. W tak niewielkim, tak ciepłym pomieszczeniu zapachy rozchodzą się wyjątkowo łatwo. Twój też. To było nie zniesienia. O mało, co nie rzuciłem się do ataku. Świadkiem byłaby zaledwie jedna słaba kobieta - jakże szybko mógłbym się z nią później uporać.
Zadrżała. Wyłapywałem każdą, najdrobniejszą reakcję na moje słowa, spodziewając się, że w każdej chwili jednak wstanie i ucieknie. Usiłowałem się z tym pogodzić, tak, żeby pozwolić jej odejść.
- Sam nie wiem, jak się powstrzymałem. Zmusiłem się, by nie czekać na ciebie pod szkolą, by ciebie nie śledzić. Na dworze twój zapach ginął w masie świeżego powietrza, było mi, więc łatwiej trzeźwo myśleć. Odstawiłem rodzeństwo do domu - wiedzieli, że coś jest nie tak, ale wstyd mi było przyznać się przed nimi do własnej słabości - a potem pojechałem prosto do szpitala, do Carlise`a powiedzieć mu, że wyjeżdżam, na dobre.
Otworzyła szeroko oczy – chyba ze zdziwienia.
- Wymieniliśmy się samochodami, bo miał pełny bak, a ja nic chciałem zwlekać. Nie ośmieliłem się zajrzeć do domu, by stanąć twarzą w twarz z Esme. Nie pozwoliłaby mi wyjechać bez strasznej awantury. Usiłowałaby mnie przekonać, że nie jest to konieczne... - Nazajutrz rano byłem już na Alasce. – niemal skrzywiłem się na wspomnienie swojego tchórzostwa. - Spędziłem tam dwa dni wśród starych znajomków, ale... tęsk¬niłem za domem. Źle mi było z tym, że sprawiłem przykrość Esme i wszystkim innym, całej mojej przyszywanej rodzinie. W górach na północy powietrze jest tak czyste... Nabrałem do wszystkiego dystansu. Trudno mi było uwierzyć w to, że tak bardzo nie mogłem ci się oprzeć. Wytłumaczyłem sobie, że uciekając okazałem się słaby. Wcześniej odczuwałem pokusy, nie tak silne, rzecz jasna, nieporównywalnie słabsze, ale jakoś sobie z nimi radziłem. Do czego to podobne, myślałem, żeby jakaś dziewczyna – świętokradcze słowa! - jakaś zwykła uczennica zmuszała mnie do opuszczenia rodzinnego domu. Więc wróci¬łem. - Do naszego następnego spotkania przygotowałem się odpowiednio polowałem więcej niż zwykle. Byłem pewien, że mam w sobie dość siły, by traktować cię jak każdego innego człowieka.
Podszedłem do całej sprawy z wielką arogancją. Na domiar złego nie potrafiłem czytać w twoich myślach, aby przewidywać twoje reakcje.
Nie byłem przyzwyczajony to tego rodzaju problem, a tu nagle musiałem wyłapywać twoje wypowiedzi we wspomnieniach Jessiki, która jest dość płytką osobą, denerwowało mnie więc, że upadłem tak nisko. W dodatku nie mogłem mieć pewności czy przy niej nie kłamałaś. Wszystko to szalenie mnie irytowało. Pragnąłem, żebyś zapomniała o tym feralnym pierwszym dniu, starałem się, więc rozmawiać z tobą jak z każdą inną osobą. Poniekąd nie mogłem się już tych pogawędek doczekać, mając nadzieję, że uda mi się wreszcie odczytać twoje myśli. Ale okazało się, że nie jesteś taka jak wszyscy inni... Byłem zafascynowany. A od czasu do czasu ruchem dłoni lub włosów nieświadomie przyspieszałaś cyrkulację powietrza i twój zapach znów mnie oszałamiał... A potem ten wypadek na szkolnym parkingu. Później wymyśliłem świetną wymówkę, dlaczego zareagowałem tak, a nie ina¬czej. Gdyby na moich oczach polała się krew, nie potrafiłbym się opanować i pokazał swoją prawdziwą twarz. Tyle, że wpadłem na to dopiero po fakcie. W tamtej chwili przez głowę przemknęło mi jedynie: „Błagam, tylko nie ona”.
Przerwałem na chwilę swoja opowieść, wspominając tamte chwile. Jeszcze teraz drżałem na samą myśl, o tym, że mogła tam zginąć, na moich oczach.
- A w szpitalu?
Zebrałem się w sobie, by spojrzeć jej w oczy.
- Czułem do siebie wstręt. Jak mogłem narazić swoją rodzinę na tak wielkie niebezpieczeństwo? Mój los, nasz los był w twoich rękach. Właśnie twoich! Co za ironia. Jakby tego mi było trzeba - kolejnego motywu, by chcieć cię zabić. - wzdrygnęliśmy się oboje.
- Przyniosło to jednak przeciwny efekt - Rosalie, Emmett i Jasper zasugerowali, że oto nadeszła pora… Nigdy nie kłóciliśmy się tak zajadle. Carlisle stanął po mojej stronie, podobnie Alice. – och tak, ona już miała swoje powody, żeby tak postąpić. Skrzywiłem się w niechętnym grymasie. „Jeszcze udowodnię jej, że ta akurat wizja się nie sprawdzi” pomyślałem. - Esme oświadczyła z kolei, że mam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by móc zostać w Forks. - Cały następny dzień spędziłem, podsłuchując myśli twoich rozmówców. Byłem zaszokowany, że dotrzymywałaś słowa. Nie mogłem pojąć, co tobą kieruje. Wiedziałem jedno - że nie powinienem kontynuować tej znajomości. O ile było to możliwe, trzymałem się, zatem od ciebie z daleka. Tylko ten twój zapach, na twojej skórze, w oddechu, we włosach... Wciąż działał na mnie tak samo silnie co pierwszego dnia.
- A mimo to - lepiej bym na tym wyszedł, gdybym jednak zdemaskował nas wszystkich owego pierwszego dnia, niż gdybym miał rzucić się na ciebie tu i teraz, w leśnym zaciszu, bez żadnych świadków. – zawładnęły mną emocje. Ta krucha ludzka dziewczyna budziła we mnie uczucia, których dotąd nie poznałem, które były zupełnie nowe i zaskakujące. Ale poddałem się im bez wahania. Dzięki niej moje życie nabrało sensu. Nawet jeśli stało się przez to pasmem bólu.
- Dlaczego? – spytała po prostu.
- Isabello - wymówiłem starannie jej imię, wolną dłonią mierz¬wiąc jej piękne, gęste włosy. Podobało mi się to uczucie, kiedy grube, mahoniowe pasma, prześlizgnęły się pomiędzy moimi palcami - Bello, nie potrafiłbym żyć z myślą, że pomo¬głem ci zejść z tego świata. Nawet nie wiesz, jak mnie ta wizja prześladuje. Twoje ciało, blade, zimne, nieruchome... Już nigdy miałbym nie zobaczyć twoich ru¬mieńców i tego błysku intuicji w oczach, gdy domyślasz się prawdy… Nie, tego bym nie zniósł. – sama myśl o tym wywołała gwałtowny spazm bólu, którego nie zdołałem ukryć. - Jesteś teraz dla mnie najważniejsza. Jesteś najważniejszą rzeczą w całym moim życiu. – niemal powiedziałem, to co tak bardzo pragnąłem jej przekazać. Jeszcze nie teraz. Ale w tych słowach zawarłem tyle uczucie ile byłem w stanie.
Czekałem na jakąś reakcję z jej strony, na jakąś odpowiedź. Coś co da mi, lub odbierze nadzieję.
- Wiadomo ci już oczywiście, co ja czuję – odpowiedziała powoli. – „Nie, nie wiadomo, najdroższa. Dlatego drżę z niepokoju.” - krzyczały moje myśli - Siedzę teraz tu z tobą, co oznacza, że wolałabym umrzeć niż trzymać się od ciebie z daleka. – słowa te zabrzmiały w moich uszach niczym najdoskonalsza symfonia. Czy to było koleje ‘tak’? - Co za idiotka ze mnie. – dokończyła.
- Bez wątpienia - zgodziłem się parskając śmiechem. Ona była idiotką? O niebiosa, kimże ja więc powinienem siebie nazwać? Śmiałem się by rozładować napięcie, które ogarnęło mnie, gdy czekałem na jej odpowiedź. Akceptowała moje szaleńcze uczucie!
- A to dopiero - mruknąłem - Lew zakochał się w jagnięciu.
Przemyciłem te słowa, ukryłem je pod drwiną, ale musiałem je wypowiedzieć. Tak chciałem by wiedziała… ‘Kocham cię, moja piękna. Tak chciałbym ci to powiedzieć… ale co byś tą wiedzą zrobiła?’
- Biedne, głupie jagnię - westchnęła.
- Chory na umyśle lew masochista. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą i utkwiłem wzrok w ścianie lasu. Ta miłość nigdy nie powinna się była narodzić. Tak, byłem masochistą. Ale nie w tym tkwił problem. To, że ja cierpiałem i to na własne życzenie, to było nic. Ale jak mogłem ranić ją?
- Dlaczego…? – urwała rodzące się na jej ustach pytanie.
- Tak? – zachęciłem ją by kontynuowała.
- Powiedz mi, proszę, dlaczego wtedy ode mnie odskoczyłeś?
- Dobrze wiesz, dlaczego. – Jakby to nie było oczywiste! Czy nie mogła pojąć tej najbardziej ewidentnej kwestii?
- Nie, nie. Chodzi mi o to, co dokładnie zrobiłam nie tak. Bę¬dę musiała odtąd mieć się na baczności, więc lepiej, żebym na¬uczyła się, czego unikać. To, na przykład - pogłaskała mnie po rę¬ce - jakoś ci nie przeszkadza. – nie przeszkadza? O Niebiosa! Nic nigdy nie sprawiło mi takiej przyjemności jak ten subtelny dotyk!
- To nie była twoja wina, Bello, tylko wyłącznie moja. – to zawsze jest wyłącznie moja wina, pomyślałem z goryczą.
- Ale, mimo wszystko, mogę ci przecież jakoś pomóc, ułatwić życie.
- Cóż... - Zamyśliłem się na chwilę. - To, dlatego, że byłaś tak bli¬sko. Większość ludzi instynktownie nas unika, nasza odmienności odrzuca. Nie spodziewałem się, że się do mnie przysuniesz. I ten zapach bijący od twojej szyi...
- Nie ma sprawy – rzuciła, starając się nadać swojemu głosowi żartobliwy ton. – Zakaz eksponowania szyi.
Nie mogłem się nie roześmiać. Podciągnęła koszulkę do góry, udając, że chce się zasłonić. Nie, nie chciałem, żeby to robiła. Ten widok był zbyt kuszący, żeby z niego rezygnować. A poza tym, mogłaby być okutana w najgrubsze futro i tak niczego by to nie zmieniło.
- Nie, nie musisz, wierz mi, ważniejszy był element zaskoczenia.
Skoro tak…
‘Mogę to zrobić. Mogę udowodnić sobie, że wytrzymam. Nic się przecież nie stanie jeśli jej dotknę’. To pragnienie było stanowczo silniejsze ode mnie. W nieskończoność wyobrażałem sobie jak miękka, jak gładka będzie jej skóra, odtwarzałem to ciepło pod moimi palcami, ten rytmiczny puls jej krwi… Skoro faktura i temperatura mojej skóry najwyraźniej jej jakoś specjalnie nie przeszkadzały, może, mógłbym… przecież w każdej chwili może się odsunąć.
Bardzo powoli, sygnalizując co zamierzam, uniosłem dłoń i niepewnie przyłożyłem dłoń do jej szyi.
Ach!
Szkło pokryte jedwabiem. Bańka mydlana. Jakie porównania mógłbym wymyślić by opisać tę satynową gładkość, kruchość jej ciała, niemal odczuwalną ulotność?
Jej tętno gwałtownie przyspieszyło. Chciałem wierzyć, że spowodował to mój dotyk, nie strach.
Tym razem nie potrafiłem cofnąć dłoni. To przyciąganie było zbyt silne. Na nic zdały się wewnętrzne nakazy. Byłem całkiem bezsilny.
A jednocześnie tak silny jak nigdy dotąd.
- Sama widzisz. Wszystko w porządku. – ‘tak, w porządku, przecież nie muszę tego przerywać’.
Rumieńce, które wykwitły na jej policzkach po prostu mnie oczarowały.
- Tak słodko się rumienisz – wymruczałem z czułością.
Chciałem dotknąć tych kwiatów, które zakwitły na jej porcelanowej skórze, poczuć ich ciepło, to cudowne gorąco, które niemal parzyło moje dłonie.
Pogłaskałem ją delikatnie po policzku, niemal nieprzytomny ze szczęścia, upojony tak głębokim zadowoleniem, że niemal nie potrafiłem go znieść. Gdyby nie to, ze nie byłem zdolny śnić, niechybnie uznałbym to za cudownie realny sen.
Ująłem jej twarz w dłonie. Taka delikatna, bezbronna… w moich silnych, nienaturalnie silnych dłoniach. Tak bardzo się od siebie różniliśmy.
- Nie ruszaj się – poprosiłem, chcąc się upewnić, że niczego mi nie utrudni. To na co się właśnie porywałem, było tak ryzykowne, tak nieodpowiedzialne, że nie powinno mi nawet przyjść do głowy. Ale musiałem sam przed sobą przyznać, że nie potrafiłem się powstrzymać.
Igrałem z losem. Spojrzałem potworowi prosto w płonące czerwienią oczy i splunąłem mu w twarz.
Pochyliłem się w jej kierunku. Uczucia, które się we mnie kłębiły, nie poddawały się opisowi, nie znałem słów zdolnych je wyrazić. Mogłem tylko bezwolnie się im poddać.
Oparłem się policzkiem o wgłębienie pod jej gardłem. Byłem tak blisko niej! Wtulony w nią, przytulony do jej miękkiego, cudownego ciała. Płonąłem, spalałem się, obracałem w popiół i niczym feniks odradzałem się na nowo, by znów pokornie poddać się płomieniom.
Musiałem wstrzymać oddech. Chociaż na chwile przerwać tortury zadawane memu ciału, by móc w pełni poczuć tę obezwładniającą przyjemność przebywania tak blisko niej.
Moje dłonie ześlizgnęły się z jej twarzy, zsunęły się w dół po jej szyi, zachłannie zapamiętując jej aksamitną, jedwabistą gładkość, aż spoczęły na jej ramionach.
Wiedziałem, że to co zaraz zrobię, będzie niewłaściwe. Już nawet nie walczyłem. Moja lepsza strona poległa w tej rozgrywce. Za to ta bardziej egoistyczna triumfowała.
Delikatnie musnąłem czubkiem nosa jej obojczyk i oparłem głowę o jej piersi.
Dźwięk jej bijącego serca był upajający. Trzepotało niczym ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin