Statki powietrzne nad Ameryką.pdf

(141 KB) Pobierz
68335774 UNPDF
Statki powietrzne nad Ameryką
Pod koniec XIX wieku Ameryka Północna była świadkiem przelotów osobliwych statków
powietrznych, choć możliwe, że był to stale ten sam obiekt. Wydaje się, że pierwszy raz widziano
tajemniczy statek wiosną 1897 roku, a później, w Kalifornii w listopadzie 1896 roku setki
mieszkańców okolic San Francisco widziało duży, wydłużony, ciemny obiekt, na którym
umieszczone były bardzo jasno świecące reflektory. Był w stanie lecieć pod wiatr.
Rycina zamieszczona w „San Francisco Call” w listopadzie 1896 roku. Podpis głosi: „Tajemnicze latające
światło, które ukazało się nad St. Mary's College a następnie odleciało w kierunku San Francisco według
opisu wiarygodnego świadka”.
W styczniu i lutym 1897 roku panuje cisza, lecz potem nagle następują doniesienia o
zadziwiająco dużej liczbie obserwacji prawie identycznego obiektu (lub obiektów) na Środkowym
Zachodzie.
W marcu niezwykły pojazd latający spostrzeżony został przez Roberta Hibbarda, farmera
mieszkającego dwadzieścia kilometrów na północ od Sioux City w stanie Iowa. Hibbard nie tylko
widział ów statek powietrzny, ale kotwica, zwisająca na sznurze, przymocowanym do tajemniczego
przedmiotu, zaplątała się w jego ubranie, powlokła go kilkanaście metrów, następnie uniosła nieco
w powietrze, po czym biedny farmer spadł na ziemię i boleśnie się potłukł.
Pojazd manewrował mniej więcej w taki sposób, w jaki w dzisiejszych czasach porusza się wiele
UFO, z tym, że nigdy nie widziano kilku statków powietrznych naraz, lecących w szyku. Nie
dostrzeżono też statku powietrznego, wykonującego „powietrzne tańce”.
Zazwyczaj obserwowane statki powietrzne leciały raczej powoli i majestatycznie z wyjątkiem
kilku przypadków obserwacji z bardzo niewielkiej odległości, kiedy to świadkowie mówili, że
obiekt „odleciał niezwykle szybko, jak kula wystrzelona z karabinu”.
68335774.004.png 68335774.005.png
Jest jeszcze inna, warta wspomnienia różnica w porównaniu ze współczesnymi UFO. Tkwi ona
w fakcie, że swobodna trajektoria statku powietrznego często prowadziła go nad duże, gęsto
zaludnione tereny miejskie. Doświadczyły wówczas odwiedzin, na przykład, tak wielkie miasta jak
Omaha, Milwaukee, Chicago i inne. Za każdym razem na miejscu wydarzenia zbierał się ogromny
tłum, obserwujący obiekt.
Poza wymienionymi cechami, statek powietrzny wykonywał wszystkie typowe działania
współczesnego UFO: unoszenie się w miejscu, opuszczenia „sond” – na przykład nad
miejscowością Newton w stanie Iowa dnia 10 kwietnia – nagłe zmiany kursu, zmiany wysokości
przy dużej prędkości, kręcenie się w kółko, pionowe lądowanie i starty, wreszcie przeczesywanie
terenu bardzo silnymi wiązkami światła. Pasażerowie owych statków powietrznych byli opisywani
tak różnorodnie i rozmaicie, podobnie jak w dzisiejszych czasach opisywani są piloci UFO.
Niektóre doniesienia można interpretować w taki sposób, że pasażerami statku były karzełki, ale
nigdy nie zostało to powiedziane wprost.
Jeden z ważniejszych świadków, Alexander Hamilton stwierdza na przykład, że istoty na
pokładzie statku powietrznego, który widział były najdziwniejszymi, jakie kiedykolwiek spotkał, i
wcale nie marzy o tym, żeby je jeszcze raz zobaczyć.
Nie wiadomo nam nic o jakimkolwiek szczegółowym portrecie stworzeń, widzianych przez
świadków w przypadku lądowania w Leroy. Wiadomo tylko ogólnie, że byli to „ohydni ludzie”:
dwóch mężczyzn, kobieta i troje „dzieci”, szwargocących między sobą.
Jednakże wszyscy pasażerowie tajemniczych obiektów, którzy wdali się w dyskusję z
napotkanymi ludźmi, byli pod każdym względem podobni do przeciętnego przedstawiciela
ówczesnego społeczeństwa amerykańskiego i trudno byłoby ich odróżnić od normalnego człowieka.
Uskrzydlony statek powietrzny widziany nad Oakland w Kalifornii w listopadzie 1896 roku, podobny
obiekt obserwowano wcześniej w Sacramento.
Oto na przykład obserwacja, z której zdał relację kapitan James Hooton, przedstawiony przez
„Arkansas Gazette” jako „dobrze znany maszynista pociągu Iron Mountain”:
„Poprowadziłem mój pociąg do Texarkana, aby przywieźć stamtąd z powrotem specjalny
wagon. Wiedziałem o tym, że będę miał około ośmiu do dziesięciu godzin wolnych, podczas gdy
pociąg będzie stał w Texarkana. Pojechałem zatem do pobliskiego Homan (w stanie Arkansas),
żeby sobie trochę popolować. Kiedy dojechałem na miejsce, była mniej więcej trzecia po
południu. Dobrze się bawiłem i zanim się zorientowałem, było już po szóstej. Zacząłem więc
przedzierać się z powrotem w kierunku stacji kolejowej.
Kiedy przechodziłem przez krzaki, moją uwagę przykuł nagle znajomy dźwięk, który
poznałbym wszędzie i w każdej sytuacji – dźwięk, jaki wydaje podczas pracy pompa powietrza
w lokomotywie. Od razu udałem się w kierunku, z którego dochodził ów dźwięk, i wyszedłem na
otwartą przestrzeń – polankę o powierzchni mniej więcej pięciu do sześciu akrów. Zobaczyłem
tam obiekt i od razu byłem pewny, że musi to być właśnie ów sławny tajemniczy statek
powietrzny, widziany przez tak wiele osób w całym kraju.
68335774.006.png 68335774.007.png
Na pokładzie statku znajdował się bardzo przeciętnie wyglądający człowiek, zauważyłem, że
nosił on ciemne okulary. Wydawał się wykonywać jakieś drobne czynności naprawcze przy
części, która była prawdopodobnie tyłem statku. Podszedłem bliżej, ale byłem zbyt zdziwiony,
aby odezwać się choć słowem. Człowiek ze statku spojrzał nagle na mnie zaskoczony i
powiedział:
– Dzień dobry panu, dzień dobry.
Zapytałem wówczas:
– Czy to jest właśnie ten statek powietrzny?
A on odpowiedział:
– Tak, proszę pana.
Wówczas trzech czy czterech innych mężczyzn wyszło z czegoś, co wyglądało na stępkę
statku. Dokładnie ją obejrzałem i stwierdziłem, że stępka była podzielona na dwie części,
zakończone z przodu jak ostrze noża, podczas gdy boki statku wybrzuszały się stopniowo ku
środkowi, a potem znów się zwężały.
Do każdej burty przymocowane były trzy duże koła, wykonane z jakiegoś giętkiego metalu i
zainstalowane w ten sposób, że poruszając się do przodu stawały się wklęsłe.
– Przepraszam pana bardzo – powiedziałem – ten dźwięk bardzo przypomina mi odgłos
wydawany przez hamulec powietrzny Westinghouse'a.
– Może i tak, przyjacielu. Używamy sprężonego powietrza i klap powietrznych, ale więcej
dowiesz się trochę później.
– Wszystko gotowe, sir! – zawołał ktoś wewnątrz statku.
Wtedy wszyscy ludzie, którzy wyszli wcześniej na zewnątrz, zniknęli z powrotem w środku.
Zauważyłem, że tuż z przodu przed każdym kołem wyłoniła się rura o pięciocentymetrowym
przekroju i dmuchnęło z nich powietrze na koła, które zaczęły się obracać.
Statek stopniowo uniósł się, wydając syczący dźwięk. Klapy powietrzne nagle wyskoczyły do
przodu, obróciły się, tak że ich ostry brzeg skierowany był do góry, potem stery z tyłu odchyliły
się w jedną stronę, a koła obracały się tak szybko, że nie było prawie widać ostrzy.
Nagle statek odleciał i zniknął mi z oczu. A stało się to znacznie szybciej, niż ja zdołałem to
teraz opowiedzieć”.
Kapitan Hooton dodaje, że nie udało mu się znaleźć na statku żadnego dzwonka ani sznurka od
dzwonka. Bardzo go zaszokował ten szczegół, ponieważ uważał, że „każda dobrze funkcjonująca
lokomotywa powietrzna nie może się bez niego obejść”. Kapitan pozostawił bardzo szczegółowy
rysunek urządzenia.
A oto świadectwo posterunkowego Sumptera i zastępcy szeryfa McLemore'a z Hot Springs w
stanie Arkansas:
„Jadąc konno na północny zachód od tego miasta w nocy 6 maja 1897 roku, zauważyliśmy
bardzo jasne światło wysoko na niebie, które następnie nagle zniknęło. Nie wymieniliśmy
między sobą żadnej uwagi na jego temat, ponieważ poszukiwaliśmy akurat grupy przestępców i
nie chcieliśmy robić zbyt wiele hałasu, więc unikaliśmy wszelkich rozmów.
Przejechaliśmy jeszcze sześć czy siedem kilometrów dookoła pagórków i znowu
zobaczyliśmy to światło. Wydawało nam się, że tym razem znajduje się znacznie bliżej ziemi.
Zatrzymaliśmy nasze konie i patrzyliśmy, jak powoli zbliżało się do ziemi, a wreszcie w
pewnym momencie zniknęło za pobliskim wzgórzem. Podjechaliśmy więc jeszcze bliżej, trochę
ponad pół kilometra. Wówczas to nasze konie zatrzymały się i odmówiły nam posłuszeństwa.
Zostawiliśmy je więc i dalej poszliśmy pieszo.
W odległości prawie stu metrów od nas zobaczyliśmy dwie osoby, poruszające się po okolicy
z latarniami. Wyciągnęliśmy winchestery, ponieważ już wówczas byliśmy bardzo zaniepokojeni
i świadomi powagi sytuacji. Zapytaliśmy głośno:
– Kim jesteście i co tutaj robicie?
Człowiek z długą, ciemną brodą podszedł do nas z latarnią w ręce. Poinformowaliśmy go, kim
jesteśmy, a on powiedział nam, że podróżuje przez cały kraj statkiem powietrznym wraz z
68335774.001.png
innymi – młodym mężczyzną i kobietą.
Wówczas zobaczyliśmy wyraźnie zarys pojazdu. Statek miał kształt cygara, około dwudziestu
metrów długości i wyglądał dokładnie tak jak na wszystkich rysunkach, które pojawiały się
ostatnio w gazetach. Było ciemno i podało. Około dwudziestu metrów od nas młody człowiek
napełniał duży worek wodą. Kobieta przez cały czas pozostawała z tyłu w ciemności, tak że nie
było jej prawie widać. Trzymała parasolkę nad głową. Mężczyzna z brodą i wąsami zaprosił nas,
abyśmy się z nimi przelecieli. Powiedział, że mógłby nas zabrać gdzieś, gdzie nie pada.
Stwierdziliśmy, że chyba jednak wolimy zmoknąć.
Zapytaliśmy tego człowieka, dlaczego tak często włącza i wyłącza owo niezwykłe jasne
światło, które widzieliśmy z daleka. Odpowiedział on, że światło to jest tak potężne, że paląc się
zużywa większość wykorzystywanej przez statki siły napędowej, dlatego należy je gasić, gdy nie
jest potrzebne. Powiedział także, że z wielką chęcią zatrzymałby się na kilka dni w Hot Springs i
pozażywał gorących kąpieli, ale jego czas jest ograniczony i nie może sobie, niestety, na to
pozwolić.
Dowiedzieliśmy się, że goście zamierzają zakończyć swoją wędrówkę w Nashville w stanie
Tennessee, ale uprzednio pragną dokładnie zwiedzić cały kraj.
Spieszyliśmy się do naszych służbowych obowiązków i musieliśmy odjechać. Kiedy
załatwiliśmy wszystko, powróciliśmy na to samo miejsce po czterdziestu minutach.
Stwierdziliśmy, że nie zostało tam już nic godnego uwagi. Nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy,
kiedy odleciał statek powietrzny”.
W gazecie „Chicago Chronicle” z dnia 13 kwietnia 1897 roku zamieszczono następujący artykuł
pod tytułem Statek powietrzny widziany w Iowa:
„Fontanelle, Iowa, 12 kwietnia.
Statek powietrzny był tu widziany dziś wieczorem o godzinie dwudziestej trzydzieści.
Oglądała go cała populacja naszego miasteczka.
Przyleciał z południowego wschodu, unosił się nie wyżej niż sześćdziesiąt metrów nad
czubkami drzew i poruszał się bardzo powoli, z pewnością nie przekraczając piętnastu
kilometrów na godzinę. Cała maszyna była bardzo wyraźnie widoczna i świadkowie zgodnie
twierdzą, że miała około dwudziestu metrów długości. Doskonale było widać wibracje skrzydeł.
Obiekt oświetlony był, jak zazwyczaj opisywano w doniesieniach prasowych, kolorowymi
światłami. Dał się wyraźnie słyszeć odgłos pracy silnika, a także ledwie słyszalne dźwięki
muzyki, jak gdyby gdzieś daleko grała orkiestra.
Cała ludność miasteczka głośno pozdrowiła statek, ale on odleciał w kierunku północnym, ze
znacznym przyspieszeniem. Wkrótce zniknął wszystkim z oczu.
W Fontanelle nie ma żadnych wątpliwości, że był to właśnie ów prawdziwy statek
powietrzny, co mogą poświadczyć najbardziej szanowani mieszkańcy”.
W relacji tej statek powietrzny, który dla kapitana Hootona był po prostu zwyczajnym urządze-
niem mechanicznym, przybiera znacznie bardziej bajkowy wygląd. Zachowuje się też bardziej
tajemniczo. Taka paralela wydaje się lepiej uzasadniona w innym doniesieniu, przytoczonym przez
zaczerpniętym z „Houston Daily Post” z 28 kwietnia:
„Merkel, Teksas, 26 kwietnia.
Kilka rodzin, wracających ostatniego wieczora z kościoła, zauważyło wlokący się po drodze
jakiś ciężki obiekt. Przywiązana była do niego lina. Kilkoro ludzi poszło więc za nim, a on
dowlókł się aż do przejazdu kolejowego, gdzie zaczepił się o szynę, gdy przesuwał się przez
tory.
Kiedy świadkowie spojrzeli w górę, wówczas zobaczyli coś, co według nich mogło być tylko
statkiem powietrznym. Nie leciał on dość nisko, aby można było dojść do jakiegokolwiek
wniosku co do jego wymiarów. Można było jednak zobaczyć światło, padające z kilku okien. Z
przodu świeciło jedno bardzo silne światło, tak silne jak reflektor lokomotywy.
Minęło około dziesięciu minut i świadkowie zobaczyli człowieka, schodzącego w dół po linie.
68335774.002.png
Znalazł się wystarczająco blisko, aby można go było dokładnie obejrzeć. Miał na sobie
jasnoniebieski strój marynarki i był dość niewielkiego wzrostu. Zatrzymał się, kiedy zobaczył
ludzi stojących wokół kotwicy, i nie schodząc niżej przeciął linę pod sobą, po czym statek
powietrzny odleciał w kierunku północno-wschodnim.
Kotwica jest obecnie wystawiona w zakładzie kowalskim Elliota i Millera, gdzie przyciąga
uwagę setek odwiedzających to miejsce ludzi”.
Co ciekawe spadająca z nieba kotwica nie jest wynalazkiem tych czasów. Podobny wypadek
miał się wydarzyć około 1211 roku w Irlandii i został opisany następująco:
„Pewnego razu w wiosce Cloera, a było to w niedzielę, kiedy ludzie uczestniczyli we mszy w
miejscowym kościele, wydarzył się cud. Zdarzyło się więc, że z nieba spadła umocowana na
linie kotwica. Jedno z jej ramion zaczepiło się o łuk tuż nad drzwiami kościoła. Ludzie
natychmiast wybiegli ze świątyni i zobaczyli na niebie statek z ludźmi na pokładzie. Zwisała z
niego kotwica na linie. Potem oczom zgromadzonych ukazał się człowiek, który wyskoczył ze
statku i zbliżał się do kotwicy, jakby chciał ją uwolnić z potrzasku. Poruszał się tak, jakby pływał
w wodzie.
W jednej chwili ludzie podbiegli i próbowali go schwytać i przytrzymać. Biskup jednak stanął
w obronie przybysza i zabronił im dotykać tego człowieka, ponieważ, jak mówił, mogłoby go to
zabić. Tłum posłuchał duchownego i uwolniono napowietrznego żeglarza, który pośpiesznie
powrócił na statek. Załoga przecięła linę kotwiczną i pojazd odpłynął z pola widzenia.
W kościele pozostała jednak kotwica i jest tam do tej pory jako świadectwo owego
wydarzenia”.
W dziele „Otis Imperialia” Gerwazego z Tilburya przytoczony jest opis identycznego przypadku,
który jakoby miał mieć miejsce w Gravesend w hrabstwie Kent w Anglii. Kotwica ze „statku z
chmur” zaczepiła się tam o kupę kamieni na podwórcu kościelnym. Ludzie słyszeli głosy z góry,
widzieli, że ktoś szarpał linę, wyraźnie w celu uwolnienia kotwicy, ale bez skutku.
Wreszcie zobaczono człowieka, który zsunął się z góry po linie i przeciął ją.
W jednej z wersji tej historii wspiął się on potem z powrotem na pokład statku. W innej zmarł
natychmiast, jakby w wyniku uduszenia.
Na łamach „Houston Post” z 22 kwietnia 1897 roku opublikowano następne doniesienie:
„Rockland. Pan John M. Barclay, mieszkający niedaleko tego miasteczka, opowiada, że
zeszłej nocy około godziny dwudziestej trzeciej, kiedy udał się już na spoczynek, usłyszał nagle
gwałtowne szczekanie swojego psa, a także wysoki, świszczący dźwięk. Podszedł więc do drzwi,
aby zobaczyć, co jest przyczyną zamieszania.
Powiedział potem, że to, co ujrzał, sprawiło, że oczy wyszły mu z orbit. Gdyby nie fakt, że
czytał właśnie niedawno o statku powietrznym, który podobno znajdował się w tym czasie
gdzieś nad terenem Teksasu, z pewnością natychmiast wpadłby w panikę i uciekłby do lasu.
Był to dziwacznie uformowany obiekt o podłużnej sylwetce, że skrzydłami i innymi
rozmaitymi przypadkami po bokach różnorodnej wielkości i kształtu. Wyposażony był także w
niezwykle jasne światła, które wydawały się nawet jaśniejsze niż zwyczajne żarówki elektryczne.
Początkowo obiekt spoczywał w absolutnym bezruchu, około pięciu metrów nad ziemią. Potem
okrążył kilka razy cały dom i wreszcie stopniowo osiadł na ziemi na pastwisku, przylegającym
do zabudowania.
Pan Barclay chwycił więc swój winchester i podszedł bliżej, aby dokładniej zbadać sytuację.
Kiedy tylko statek, czy cokolwiek by to było, osiadł na ziemi, wszystkie jego światła zgasły. Noc
była dość jasna, tak że można by było rozpoznać człowieka z odległości kilku metrów. W chwili
gdy pan Barclay znalazł się w odległości około trzydziestu metrów od obiektu, spotkał nagle na
swojej drodze zwyczajnego śmiertelnika, który poprosił go, aby odłożył broń na bok. Zapewnił,
że nie chce mu wyrządzić żadnej krzywdy. Wywiązała się następująca konwersacja:
– Kim pan jest i czego pan chce? – zapytał pan Barclay.
Na to nieznajomy odpowiedział:
68335774.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin