KWESTIA ŻYDOWSKA W POLSCE.doc

(116 KB) Pobierz
ZESZYTY SZKOLENIOWE

 

ZESZYTY SZKOLENIOWE

MŁODZIEŻY WSZECHPOLSKIEJ

 

 

 

Roman              Rybarski

 

KWESTIA

 

 

ŻYDOWSKA

W POLSCE

 

 

 

 

 

WARSZAWA 2001

 

 

 

1. Wpływy obce i naród

 

Od reakcji MYŚLI POLSKIEJ: Wśród wielu antypolskich publikacji związanych z Jedwabnem, szczególnie bałamutny i i tendencyjny był artykuł Sławomira Jerzego Maca i Stanisława Janeckiego pt. “Nasza wina – przepraszamy Żydów i prosimy o wybaczenie” (“Wprost”, nr 12/2001), w którym o obsesyjny antysemityzm i niekompetencję oskarżono wybitnego działacza narodowego i profesora ekonomii Roman Rybarskiego (1887-1942). W związku z tym postanowiliśmy przypomnieć współczesnemu czytelnikowi poglądy Rybarskiego na kwestię żydowską. Niniejszym rozpoczynamy druk fragmentów jego książki pt. “Naród jednostka i klasa” (Warszawa 1926).

 

Żaden naród nie żyje w zupełnym odosobnieniu, a tym bardziej dzisiaj, gdy komunikacja materialna i duchowa jest tak łatwa i tak częsta. Naród nie powinien też żyć w odosobnieniu. Gdyby z zewnątrz nie czerpał bodźców, gdyby nie przyswajał sobie cudzych zdobyczy, jego indywidualność przestałaby się rozwijać. Zastój w życiu narodu łatwo może jego śmierć sprowadzić. Naród powinien brać wiele od innych, ale i innym dawać to, co sam wytworzył. Stosunki między narodami – to ciągła wymiana dóbr duchowych i fizycznych, to ciągłe wzajemne oddziaływanie.

Nie wszystkie narody mogą o tym marzyć, by swoimi wpływami objąć cały świat; ale wszystkie mogą czymś się w tym świecie zaznaczyć, mogą znaleźć wynik na swoje dobra i swoje zdobycze. Z drugiej strony, naród w tym wirze wymiany międzynarodowej winien dbać o utrzymanie własnej indywidualności, powinien pozostać sobą. Wtedy tylko będzie coś wart dla siebie i dla świata, gdy zdobędzie się na coś własnego, a nie będzie przejmował się każdą cudzoziemską modą, gdy nie będzie się starał za wszelką cenę upodobnić się do innych.

Naród musi obce wpływy przepuszczać przez filtr własnej indywidualności, w przeciwnym razie tę indywidualność zatraci. Nie wszystko, co przychodzi z zagranicy, może się udać na własnym gruncie. Trudno u nas sadzić wino lub zakładać plantacje kawy. Każdy kraj ma swój klimat duchowy, w którym nie wszystko się udaje: wiele rzeczy przeszczepionych skądinąd zdziczeje lub zmarnieje. Stąd też nie można się poddawać biernie wszystkim obcym wpływom, lecz trzeba świadomie między tymi wpływami wybierać. W epoce niewoli wszelkie niebezpieczeństwo wynikać z tego, ze wpływ duchowy najeźdźców był bardzo silny, nawet wśród tych, którzy najeźdźców głęboko nienawidzili, jednak: stopniowo zaczynali przejmować, się ich sposobem myślenia i sposobem życia. Obecnie to niebezpieczeństwo jest mniejsze, duchowe zjednoczenie ziem polskich zaciera ślady najazdu. Niemniej jednak i teraz musimy pilnie baczyć na to, z jakich źródeł pijemy. Polska leży

między Zachodem i Wschodem

Dość wcześnie oparła się na Zachodzie i pozostała mu wierna. Ale nasze stosunki ze światem nie były nieprzerwane. Po świetnych czasach jagiellońskich przyszła epoka zastoju, odcięcia się od świata, względnie kultywowania wpływów jednostronnych. Przyszła epoka sarmatyzmu, samouwielbiania się w szlacheckiej ciemnocie. A potem znowu, w drugiej połowie XVIII wieku, “nowinki". I poniekąd cała historia stosunków naszych z obcymi narodami, to ciągłe wahanie się między nowinkami i sarmatyzmem. Szkodliwy jest sarmatyzm, gdyż oznacza zanik pędu naprzód, zasklepienie się w sobie, poniekąd i apoteozę błędów. Ale śmieszne jest również i nowinkarstwo, które bezkrytycznie wielbi to, co przychodzi z Zachodu, z którym nieraz łączy się pogarda i lekceważenie własnej kultury, własnych wartości.

Jak wybrnąć z tego dylematu, w jaki sposób znaleźć słuszną miarę? Oto trzeba brać obce wartości, szukając wartości trwałych, ale te wartości samodzielnie przetwarzać. Nie ma rzeczy płytszej, niż pogoń za modą, za “ostatnim wyrazem postępu”. A że w ostatnich czasach moda także i w dziedzinie nauki, sztuki, życia politycznego szybko się zmienia, zmieniają się wciąż i te “ostatnie wyrazy”; niejeden kierunek jeszcze dobrze nie zagrzał u nas miejsca, a już komiwojażerzy przywożą nowy z Paryża lub Berlina. Brak krytycyzmu względem tego, co przychodzi z zagranicy, dowodzi nie tylko młodszości cywilizacyjnej, lecz także i niższości. Wytwarza się pewien snobizm, powstają sezonowe hasła, sezonowe szkoły.

W dziedzinie życia społecznego taka metoda przynosi bardzo szkodliwe skutki. Były np. u nas przez pewien czas modne teorie Marksa, między innymi jego zapowiedź, że rzemiosło i drobne rolnictwo jest skazane na śmierć. Obrona polskości wymagała właśnie szczególnej opieki nad tymi warstwami. A tymczasem można było przed kilkudziesięciu laty czytać w różnych postępowych tygodnikach, że nie ma się po co zajmować rzemiosłem, bo ono zniknie, bo przedstawia typ wsteczny. W ten sposób modna doktryna, zresztą błędna, zniechęcała do pozytywnej pracy, zabijała poczucie polskiej rzeczywistości. Tym znowu przejęli się z fanatyzmem zasadą, że tylko w spółdzielczości może odrodzić społeczeństwo, że prywatny handel powinien zniknąć. I zamiast zakładać sklepy spożywcze tam, gdzie one mogły wzmocnić polski stan posiadania, próbowano z nich zrobić narzędzie walki z polskim prywatnym handlem, który dopiero budził się do życia. Mówiąc ogólnie, bardzo wiele niepowodzeń w dziedzinie organizacji ekonomicznej społeczeństwa można przypisać temu, że podejmowane próby oparte były na doktrynie, a nie liczyły się ze stanem własnego społeczeństwa.

Czasami jednak umieliśmy się zdobyć na

samodzielność wobec obcych prądów.

Po pierwszym rozbiorze, gdy Polska wyjrzała na szeroki świat, zetknęła się z doktryną fizjokratyzmu i angielskiego liberalizmu. Kierunki te głosiły, że życiem gospodarczym rządzą prawa naturalne, że pierwszą zasadą jest poszanowanie wolności gospodarczej; państwo nie powinno niczym krępować prywatnej inicjatywy, nie powinno mieszać się do życia gospodarczego, a przeprowadzić konsekwentnie wolny handel. Liberalizm wyrósł na Zachodzie na tle rewolucji przemysłowej, przewrotu, który doprowadził; do powstania przemysłu fabrycznego, nie potrzebującego już kierowniczej ręki państwa, a tylko niczym nieskrępowanego zbytu i wolności konkurencyjnej. Byli u nas pisarze, którzy biernie przejmowali te programy. Nie są to Wielcy pisarze – są to popularyzatorzy cudzych idei. Ale znaleźli się tacy, jak

Stanisław Staszic,

którzy umieli przełamać urok modnych idei, którzy umieli je przezwyciężyć. Do teorii odnosili się oni z całym poszanowaniem, ale z drugiej strony, mając oczy otwarte na stosunki polskie, odmówili jej w wielu dziedzinach konkretnej racji. Staszic kładzie mocny nacisk na to, że Polska musi się przystosować do “politycznego krajów związku”. W epoce, w której głoszono hasło praw naturalnych człowieka, w której wolność była świętością, a zaczynały rządzić abstrakcyjne zasady, pisał St. Staszic: “Jak w przyrodzonych, tak i w czasach politycznych, tylko doświadczenie niezawodnym jest nauczycielem człowieka. Błahe są te rozumowania ludzkie, którym się doświadczenie przeciwi. Otwórzmy księgę dziejów narodu polskiego. Historia jest różnych przez ludzkie towarzystwa doświadczeń opisem. Polacy dwa razy pod dziedzicznymi królami żyli i dwa razy rzeczpospolita polska kwitnęła. Już drugi raz wolne królów obranie mamy, i drugi raz rzeczpospolita ohydnie ginąć zaczyna”.

Staszic wychodzi z założeń prawa natury, zaznacza np. “że oprócz prawa, wolą towarzystwa stanowionego, żaden inny człowiek władnąć nie będzie własnością jego”, ale każe się liczyć z tym, co jest dzisiaj w Europie, z faktem, że jeden naród na drugi czyha; wobec tego tylko szybko działający rząd może być skuteczny; “więc smutna prawda, dziś oświecony despotyzm jest rządem najlepszym... Większego złego chroniąc się, obieraj niniejsze. Aby twojej ziemi nie dzielono; abyś się mógł zostać w jednym towarzystwie; abyś nie był odległą prowincją kraju obcego, ale naród wolny i kraj cały składał; ustanów sobie, dokąd ci wolno, jednodzierżstwo, rząd absolutny".

Trudno było się oprzeć powadze ekonomistów. Nie próbuje Staszic wprost obalić ich systemu. Ale znajduje wyjście, które w kilkadziesiąt lat później rozwinął Fr. List i które zyskało mu wielką sławę. Oto, zdaniem Staszica, “ekonomiści nie dla dzisiejszych towarzystw swą dają naukę, gdy rządom czuwać nad wagą kupiectwa bronią i mieszać się do handlu zewnętrznego nie każą. Te prawidła są dla owych, jeszcze wieków dalekich, kiedy wszystkie państwa w jedno towarzystwo zwiążą się; kiedy dobro jednego kraju stanie się wspólnym dobrem całego, albo przynajmniej jednej części świata”. Nie jest to pogląd zupełnie ścisły, gdyż ekonomiści w rzeczywistości wierzyli w skuteczność natychmiastowego zastosowania ich systemu. Ale co miał robić Staszic, gdy widział, że podniesienie gospodarcze Polski wymaga interwencji i opieki państwa, że koniecznością jest utrzymanie ceł, uregulowanie produkcji? Musiał pozbawić ten system aktualności, gdyż teraz, gdy państwa są bez związku, gdy każdy na złupienie, lub na osłabienie sąsiada uzbrojony czatuje nieumiarkowana handlu wolność rozwiązłością byłaby”. Bo wówczaskupiec stałby się obywatelem świata całego”. Wobec tego Staszic nie jest zwolennikiem bezwzględnej wolności, lecz raczej skłania się do merkantylizmu, czy też kameralizmu, do systemu, który już wówczas uchodził za wyraz zacofania, na który spadały gromy nauki. Staszic nie gonił za ostatnim wyrazem postępu, lecz liczył się z faktami. Liczył się z tym, że wojny są koniecznością, “wojna od początku bywała i bywać będzie do końca... Wielka prawda teraźniejszej polityki; kto chce pokoju, niech się na wojnę gotuje”. Pisał: “Przestrzegam: że ustawy Rzeczypospolitej i jej rządu obejmować powinny nie stan jeden, ale całą ziemię i cały naród. Niechaj będzie zawsze na oku położenie naszej ziemi z granicznymi krajami; stosunek naszego narodu z okolnemi narody; zewnętrzne polityczne związki... nasze domowe uprzedzenia i obyczaje...”.

I przez to wszystko Staszic był jednym z największych pisarzy politycznych, jakich Polska wydała. Przytoczyliśmy jego poglądy, by wskazać, jak prawdziwy myśliciel, czerpiąc podnietę z obcych źródeł, marząc o tym, by jego naród obcym dorównał, nie ogranicza się do biernego naśladownictwa obcych systemów, choćby największa otaczała je powaga, lecz ma przede wszystkim na myśli swój naród, jego położenie, jego przeszłość, i na tej podstawie dopiero buduje swoje nauki. I tylko takie dzieło jest naprawdę coś warte, tak dla własnego narodu, jak i dla obcych narodów, bo w nim przejawia się wartość narodowa.

Dotyczy to nie tylko polityki, lecz także i wielu innych dziedzin życia narodowego. Może to będzie zbyt drastycznie powiedziane, gdy się streści całą rzecz w ten sposób. Chodzi o to, czy naród w stosunku do obcych wpływów objawia zdolności twórcze, czy małpie. A ta galeria małp “postępowych”, która się u nas popisywała, nie przyniosła nam ani pożytku, ani zaszczytu.

Zagadnienie obcych wpływów

i wpływów na obcych w Polsce jest szersze, niżby to wynikało z dotychczasowych rozumowań. Gdyby ziemia polska była zaludniona przez jednolity narodowo żywioł, to wówczas chodziłoby tylko o zewnętrzne stosunki duchowe Polski z innymi narodami. Ale mamy znaczne mniejszości narodowe, bardzo rozmaite, pozostające w różnym do nas stosunku. Życie nasze jest splątane z ich życiem. Niektóre z nich nadają się do tego, by, przenikając kulturą polską, zasymilować się z nami. Co do innych niema o tym mowy. Niektóre obce żywioły nie mogą być, wchłonięte przez Polskę, ale oddziaływają na nasze duchowe i materialne życie, uzależniają nas od siebie. Przede wszystkim chodzi tu o Żydów. Zagadnienie żydowskie dawniej było jeszcze bardziej skomplikowane, niż jest dzisiaj, zaciemniano je, może umyślnie. Historia naszych stosunków z Żydami, naszych poglądów na ich asymilację, jest ogromnie interesująca. Choćby przez to, że jest bardzo smutna. W żadnej może dziedzinie nie uwydatnia się tak, jak w tej, brak głębszej myśli politycznej, brak zrozumienia rzeczywistości. Z żadnej strony nie zagrażało nie zagraża jeszcze dzisiaj tyle niebezpieczeństw dla naszej kultury, jak ze strony Żydów. Toteż warto przyjrzeć się bliżej temu problematowi.

 

2. Pozorna asymilacja

 

Przez długi czas, od rozbiorów niemal aż po koniec XIX wieku, zagadnienie Żydów w Polsce przedstawiało się bardzo prosto naszej opinii publicznej, wyjąwszy, oczywiście, takich myślicieli, jakim był Stanisław Staszic. Oto streszczało się ono w haśle asymilacji Żydów. Asymilacja wydawała się czymś prostym i łatwym.

Wysuwano bardzo idealne argumenty; naszą dawną tolerancję, nasz liberalizm, Berka Joselewicza, rabina Meiselsa i cymbały Jankiela. W praktyce ta asymilacja wyrażała się w wygodzie, którą dla szlachcica stanowił jego pachciarz, w posadach, które liberalni Polacy otrzymywali w żydowskich przedsiębiorstwach, w życiu towarzyskim z mechesami, w poparciu, którym np. Żydzi w Galicji darzyli “polską demokrację”. Była wtedy moda na Polaków wyznania mojżeszowego. A jeżeli już Żyd został rzymskim katolikiem, a choćby ewangelikiem czy kalwinem, to już było nec plus ultra, już uchodził za Polaka w całej pełni.

Stracone złudzenia

Obecnie rozwiały się złudzenia zarówno co do wielu Polaków “wyznania mojżeszowego”, jak i wielu świeżych katolików czy kalwinów. Ale nawet i dzisiaj, w dobie, gdy Żydzi występowali otwarcie, gdy ich narodowa odrębność i nienawiść do Polski objawia się zupełnie wyraźnie, nawet i dzisiaj są żywioły, które nie rozumieją żydowskiego niebezpieczeństwa. Np. p. Stanisław Bukowiecki w swojej książce o “Polityce Polski niepodległej” w ten sposób oświetla sprawę żydowską: “Cała sprawa żydowska... spoczywa na zasadniczym podłożu nie narodowym, ani nawet narodowościowym, ale raczej rasowo-wyznaniowym”. Żydom brak jest cech, które stanowią istotę narodu. “Nie są więc Żydzi narodem, nie są narodowością, ponieważ odróżniające ich cechy nie pokrywają się z cechami określającymi wszelkie narodowości, są jednak społecznością i to bardzo zwartą, mającą własną duszę”. Żydzi w ogromnej większości uważają się za naród, postępują z większą zwartością, niż wiele innych narodów. Walczą o swoje prawa narodowe, i dzisiaj cały świat uznaje ich za naród, tylko p. St. Bukowiecki jest tak niehumanitarny, że odmawia im tej właściwości, która dla Żydów jest najdroższa. Wobec tego jednak, że Żydzi nie są nawet narodowością, problemat się upraszcza: nie można sprzyjać wytworzeniu się narodowości żydowskiej, natomiast, jakkolwiek nieprawdopodobną jest ścisła asymilacja żydowskiej masy, możliwa jest asymilacja niejako drugiego stopnia: “Asymilacja w naszym rozumieniu, to przejęcie się Żydów kulturą polską, zastąpienie żargonu przez język polski, zachowanie się lojalne w stosunku do państwa, co jednak nie niweczy odrębności tej osobliwej grupy rasowo-wyznaniowej, jaką jest żydostwo”.

Ale czy Żydzi w swojej masie naprawdę przejmą się kulturą polską, oni, którzy tysiące lat zachowali odrębność swojej kultury, a dzisiaj pracują wytrwale nad pogłębieniem tej odrębności? Żydzi sprzeczają się o to, czy mają się uczyć w szkołach w żargonie, czy w języku hebrajskim, język polski traktują jako obcy. Gdybyśmy ich nawet zmusili do większego zastosowania w życiu codziennym polskiego języka, to jaki byłby z tego pożytek? Chyba więcej Żydów w urzędach, np. w naszym sądownictwie, bo w praktyce do tego sprowadził się program asymilacyjny p. St. Bukowieckiego. Lojalność Żydów zaś w stosunku do państwa zależy nie od ich asymilacji, lecz od siły tego państwa: potwierdzają to wiekowe doświadczenia różnych narodów. Ale, zdaniem p. St. B., nie ma innego wyjścia, bo przecież program antysemicki trzeba odrzucić: “Program takiej walki – to program na całe pokolenia, które miałyby być wychowywane i utrzymywane w atmosferze wstrętu i nienawiści, podniesionej do znaczenia nakazu narodowego. Taki program byłby pod względem etycznym czynnikiem destrukcyjnym, burząc uczucia humanitarne, obniżałby poziom moralny społeczeństwa, a jednocześnie sprawiłby nam wielką szkodę polityczną”.

Atmosfera wstrętu i nienawiści...

Gdy po uchwaleniu przez Sejm Ustawodawczy ustawy o spoczynku niedzielnym podniósł się z ław poselskich przywódca Żydów, poseł Grunbaum, i wyrzekł na zimno: “W tej chwili straciliście Lwów i Wilno”, to przyznam się, że ogarnęły mnie wstręt i nienawiść. I mam to przekonanie, że z tym wstrętem i nienawiścią nie jestem niższy etycznie od autora “Polityki Polski niepodległej", razem z jego humanitarnymi uczuciami. A zarazem mam to przekonanie, że najbardziej destrukcyjnie działa na naród zamykanie oczu na rzeczywistość. A zresztą, o ile chodzi o program p. Bukowieckiego, to jego wymagania co do przejęcia się przez Żydów kulturą polską nie idą bardzo daleko. Np. występuje on przeciw niedopuszczaniu Żydów z innych dzielnic Polski do Poznańskiego, bo tolerowani są tam rzekomo tamtejsi Żydzi, mówiący po niemiecku (przez kogo?), “a niedopuszczani Żydzi, będący narodowościowo i kulturalnie Polakami”. Można mieć bardzo niskie wymagania przy określeniu tego, kto jest Polakiem, ale nazywać Polakami narodowościowo i kulturalnie tych Żydów, którzy ze Wschodu usiłują dostać się do Wielkopolski, to jest już jaskrawe lekceważenie pojęcia polskości.

Nie wartoby było zajmować się dłużej tymi wywodami, gdyby nie to, że one są tak typowe dla oderwanej dzisiaj od życia politycznego grupy, która nie miała zrozumienia sprawy żydowskiej, która nie zadała sobie nigdy trudu, by tej sprawie przyjrzeć się dokładniej. Nic dziwnego: na wszystko znajdowała odpowiedź w humanitarnych frazesach.

Rozpatrywanie kwestii asymilacji Żydów jest obecnie łatwiejsze, aniżeli było przed wojną, i to dzięki samym Żydom, dzięki przeobrażeniom, które wśród nich zaszły. Przedtem Żydzi, którzy wsiąkali w aryjskie społeczeństwa, głosili wszędzie pogląd, że zagadnienie asymilacji nie przedstawia żadnych trudności. Żyd jest i potrafi być równie dobrym Polakiem, Francuzem, Anglikiem, jak i rodowity Polak, Anglik czy Francuz. Uchodziło za coś niehumanitarnego, jeżeli się kwestionowało asymilację Żydów. Gdy ktoś utrzymywał, że ta asymilacja nie jest zupełna, że często jest tylko zewnętrzna, to wówczas uchodził za barbarzyńskiego antysemitę. W ogóle zajmowanie się odrębnością żydowską było niemile przez Żydów widziane. Jak np. podkreśla Sombart, w prasie liberalnej była pewnego rodzaju konspiracja milczenia w kwestii żydowskiej, nieliberalnością było nawet samo poruszanie tego problematu.

Poza tym Żydzi starali się wykazać, że nie ma żadnych stałych odrębności, które by nie zacierały się w procesie asymilacyjnym. Zwalczali zawzięcie “przesąd ras". Według żydowskiego orientalisty, J. Darmstetera, w historii nie ma zasadniczego znaczenia rasa, lecz tylko tradycja. Żydzi nie są rasą, lecz tradycją, która może współżyć z innymi tradycjami i która reprezentuje wielkie walory dla całej ludzkości. Żydzi nie są czymś odrębnym. Według Salomona Reinacha, “mówić o Żydach, jako o świadomej zbiorowości, jako o całości fizjologicznej lub psychologicznej, to znaczy dać się oszukiwać słowom”. Wielu pisarzy żydowskich pracowało usilnie nad tym, by w imię humanitarnego ideału osłabić znaczenie narodowych odrębności, podkreślało ogromne znaczenie krzyżowania się ras. Wspomniany wyżej Jean Finot pisał: “Jest tylko jedna ludzkość, a nie wiele ludzkości. Jest ona podzielona na różne gałęzie, których wartość i postęp zależy wyłącznie od otoczenia w jakim one się rozwijały lub rozwijają się. Wszystkie one mieszały się z sobą w przestrzeni i czasie. W miarę, jak posuwamy się naprzód, czynniki naukowe i społeczne wywierają swój wpływ ze szkodą czynników antropologicznych i klimatycznych. Prawdziwe siły międzyrasowe i międzynarodowe rosną wszędzie i dążą do wewnętrznych zbliżeń między ludami i rasami".

Nie ma jakiegoś stałego charakteru narodowego. “Charakter narodu w ten sposób jest tylko wiecznym stawaniem się (devenir). Właściwości naszej duszy i dążenia pozostają ruchome, jak chmury, ścigane przez wiatr. Rodzą się i zmieniają pod wpływem niezliczonych przyczyn. Mówić o słabości lub o fatalizmie psychologicznym narodów, to znaczy chcieć uwierzyć w to, że kręgi, wywołane przez kamień, rzucony na powierzchnię wody, zachowują wiecznie swój kształt... Krew przodków, coraz bardziej zmieszana w pochodzie pokoleń, jest zneutralizowana przez różnorodne warunki naszego istnienia. Czynniki społeczne poza tym odbierają wpływ zasadom geograficznym i etnicznym, i w niezliczonej ilości tamtych wyraża się naśladownictwo ze swoim bezpośrednim skutkiem: niwelacją różnic międzynarodowych”.

Według tych zapatrywań żydowskich, nie ma niczego stałego w charakterze narodowym, pierwiastki rasowe nie mają żadnego znaczenia, jak również i wszelkie odziedziczone odrębności. Wszyscy ludzie są równi, i postęp zasadza się na tym, że się nie stawia żadnych przeszkód ich współżyciu, że nie robi się żadnej różnicy między tubylcem a przybyszem, między aryjczykiem a semitą. W dzisiejszych społeczeństwach kulturalnych asymilacja postępuje z niesłychaną łatwością, i barbarzyńcą jest ten, kto jej stawia jakiekolwiek przeszkody. Przed wojną pisarze żydowscy starali się ustalić opinię o braku jakiejś istotnej odrębności i solidarności żydowskiej (mam tu na myśli pisarzy niesyjonistycznych). Miała to być legenda, wymyślona przez antysemitów. Religia żydowska, zdaniem pisarzy pochodzenia żydowskiego, jest religią, która nie zamyka swoim wyznawcom drogi do asymilacji z ich otoczeniem; przeciwnie, Żydzi wszędzie potrafią być najlepszymi patriotami.

Triumf syjonizmu

Obecnie mamy zupełnie inny stan opinii między Żydami. Już nie przemilcza się ich odrębności ani też nie uważa jej za zarzut. Przeciwnie, Żydzi z dumą podkreślają swoją odrębność. Zaczynają Żydzi mówić o swojej rasie, o jej wartości, o jej niezatartych cechach. Podkreśla się narodowy charakter żydowskiej religii. Tylu Żydów przedtem udowadniało, że rasa nic nie znaczy! A teraz piszą, jak np. Ozjasz Thon: “Czy można znaleźć gdziekolwiek naród, który miałby w żyłach krew czystszą, niż Żydzi?... Ale całe ich życie, całe ich życie, razem z religią, było narodowe”.

Przed wojną Żydzi, tak zw. asymilanci, którzy w europejskich społeczeństwach zajęli wybitne stanowisko, którzy uważali się za ich członków, zazwyczaj występowali przeciw syjonizmowi, uważali za chimerę ideę państwa palestyńskiego. Obecnie ten nastrój się zmienił. I możemy obserwować rzecz bardzo ciekawą: oto powrót do judaizmu wielu Żydów, których społeczeństwa europejskie przestały uważać za Żydów, co do których przypuszczano, że zatracili oni wszelką wspólność z żydostwem. We Francji np. Leon Blum, przywódca socjalistów, wyraźnie opowiada się za ideą syjońską. W Niemczech stary E. Bernstein, wódz rewizjonistów a potem niezależnych socjalistów, który nigdy nie akcentował swojego żydowskiego pochodzenia, obecnie jest czynny w pracy na rzecz Palestyny. A we Włoszech Luigi Luzzati, b. premier i wielokrotny minister, jeden z wodzów stronnictwa liberalnego, wystąpił niedawno, z apologią rasy żydowskiej, jako swojej rasy, której był wierny całe życie. Może nieścisłe jest wyrażenie, że mamy tu do czynienia z powrotem do judaizmu. Raczej można by przypuścić, że w tych wypadkach asymilacja była zewnętrzna, pozorna i że, jak się to już nieraz działo w dziejach, mocne pierwiastki rasowe odezwały się przy dogodnej sposobności z wielką siłą. W każdym razie rozchwiała się jedna legenda: legenda o tym, że gdy Żyd się asymiluje, to z zasady traci związek z żydostwem, że naprawdę przestaje być Żydem.

W obecnej chwili, gdy Żydzi występują już z całą otwartością, przy tej sposobności oświetlają oni w charakterystyczny sposób swoich współwyznawców, względnie byłych współwyznawców, którzy zajęli wybitne stanowiska w życiu społeczeństw europejskich. Głównym argumentem asymilatorów był zawsze Disraeli, późniejszy lord Beaconsfieid, angielski premier, jeden z przedstawicieli brytyjskiego imperializmu. Disraeli był konserwatystą, podporą angielskiego tronu i ołtarza, miał być żywym zaprzeczeniem poglądów, że Żydzi reprezentują rewolucyjne i kosmopolityczne ideały. Szczycą się nim angielscy konserwatyści, ale równocześnie i syjoniści dzisiaj do niego się przyznają, i zdaje się nie bez racji. Tak np. pisze Nachum Sokołów o Disraelim, że on, mimo że się przechrzcił, pozostał Żydem. Sokołów cytuje następujące zdanie Disraelego: “Wiara chrześcijańska jest judaizmem dla tłumu...”. Jako literat był on - wedle Sokołowa - zarówno jako mąż stanu, przede wszystkim synem swojego ludu i syjonistą... I gdy go wyszydzano z powodu jego pochodzenia, odparł, że jego przodkowie już wtedy mieli swój obyczaj, gdy najdumniejsze rody szlacheckie świata jeszcze były dzikimi, i bezradnie błądzącymi po lasach. Niewątpliwie pisma Disraelego zawierają apologię rasy żydowskiej, a co do jego polityki wschodniej, to kierowana była ona względami na interes Żydów (sprawa turecka). Odrębność żydowska, nawet Żydów zasymilowanych (z bardzo nielicznymi wyjątkami), występuje na każdym kroku. Badania nad historią Żydów wykazują, że potrafią się oni pozornie zasymilować, a mimo to pozostają Żydami z pokolenia w pokolenie: tzw. krypto-Żydzi są zjawiskiem dobrze znanym. Otóż nasuwa się pytanie, dlaczego tak jest, i jakie z tego konsekwencje płyną dla społeczeństw, wśród których żyją Żydzi. Jest rzeczą widoczne, że problemat asymilacji Żydów przedstawia się jako odrębny problemat. By go jednak należycie oświetlić, zastanówmy się, na czym zasadza się asymilacja, kiedy ona naprawdę może się udać. Wtedy stanie się rzeczą bardziej zrozumiałą, czym jest asymilacja żydowska.

 

3. Destrukcyjne wpływy

 

Asymilacją narodową nazywamy proces psychiczny, w rezultacie którego dana jednostka lub grupa jednostek staje się członkiem obcej sobie przedtem wspólności narodowej. Proces ten zasadza się na dwóch rodzajach zmian: po pierwsze, jednostka asymilująca się przyswaja sobie cechy grupy, która ją wchłania: jej język, obyczaje, sposób życia, poniekąd nawet i wygląd zewnętrzny. Upodabnia się, świadomie czy nieświadomie, do otoczenia. Traci właściwości odrębne, przesiąka pierwiastkami, cechującymi dane środowisko. A po wtóre, ta jednostka przenika ideałami i uczuciami asymilującego ją narodu. Wchłania w siebie jego tradycje, jego wierzenia, jego przywiązania i nienawiści. Czuje się związana z narodem, jego losy są jej losami, jego szczęście jej szczęściem.

By można było mówić o asymilacji, trzeba, by zaszły przeobrażenia w obydwu tych kierunkach. Jednostka jakaś może przyswoić sobie sposób życia otoczenia, władać znakomicie językiem narodu, wśród którego żyje, mieć z nim wiele rzeczy wspólnych, ale jeżeli nie ma duchowej wspólności, i to wspólności bezwzględnej, nie może być mowy o pełnej asymilacji. Z drugiej strony, może ktoś obcy przejąć się przyjaźnią dla jakiegoś narodu, poświęcać swoje życie pracy dla jego dobra, przelewać nawet krew za jego wolność. O ile jednak w ten naród się nie wżyje, nie zrośnie z nim jak najściślej, pozostaje tylko jego przyjacielem, a nie jest jego członkiem.

Niezawodnym sprawdzianem,

czy dana jednostka jest naprawdę zasymilowana, jest okoliczność negatywna: musi ona zerwać związki łączące ją z grupą społeczną, do której przedtem należała. Musi tę grupę traktować jako obcą, tak jak traktuje wszystkie narody obce. Ani węzły interesu, ani węzły uczucia nie mogę jej wiązać z tą grupą. Po czym poznajemy, czy Polak pochodzenia niemieckiego jest już naprawdę Polakiem, a nie pół-Niemcem i pół-Polakiem? Po tym, że w stosunku do Niemców jest ożywiony tymi samymi uczuciami, tymi samymi oczami na nich patrzy, co cały naród polski. Czasami nawet człowiek, który przebył ten proces asymilacyjny, nabiera specjalnej niechęci do dawnego środowiska. Nie jest to jakiś oportunizm, lecz oryginalna reakcja psychiczna, może podświadoma wola zatarcia wszelkich śladów, które zostawia dawna przynależność narodowa.

Otóż Żydzi tym się od innych narodów różnią, że mają szczególną łatwość zewnętrznej asymilacji, że szybciej niż inne narody nabierają cech środowiska, wśród którego żyją. Stoi tu co prawda na przeszkodzie bardzo wybitny typ rasowy. Żydzi są rasą niejednolitą, trafiają się wśród nich różne mieszaniny antropologiczne, ale mimo to, wbrew przekonywającym wywodom żydowskich antropologów, akcentujących brak żydowskich cech antropologicznych, z łatwością, bez żadnych studiów, można poznać Żyda, czy on jest sefardim czy askenazim. Pominąwszy jednak te cechy, możemy stwierdzić, z jaką łatwością Żyd, który kupił majątek ziemski, nabierał wyglądu i manier karmazyna. Warto też obserwować Żydów amerykańskich, wygolonych, w rogowych okularach, jak oni wymawiają angielskie słowa prawdziwie po amerykańsku, z jaką flegmą i powagą porusza się członek Izby Lordów, którego przodkowie przyszli do Anglii trochę później, niż Wilhelm Zdobywca. Żydzi aklimatyzują się wszędzie bardzo łatwo. Asymilują się jednostki z innych narodów, ale rzadko zdarza się, by rodzeni bracia zostawali członkami różnych narodów, a ta rzecz między Żydami jest dość pospolita. Nie zdarza się też aryjczykom, by zmieniali swoją narodowość dwa razy w życiu.

Żyd jest Żydem

Jednakże tym się różni asymilacja żydowska od innej asymilacji, że z zasady Żyd, stając się Polakiem, Francuzem lub Anglikiem, nie przestaje być Żydem. Nie chodzi tu tylko o wyznanie, chociaż trudno sobie wyobrazić asymilację Żyda bez porzucenia przez niego religii żydowskiej, która jest więcej niż religią, bo jest strażnicą odrębności narodowej. Ale czym była i jest ogromna większość Żydów, którzy się stali “Polakami"? Przedstawicielami, obrońcami żydostwa w społeczeństwie polskim. Były Niemiec, który stał się Polakiem, jest stale anty-Niemcem. Ale były semita, który uważa się za Polaka, jest bardzo rzadko antysemitą. Przeciwnie, jest przeważnie wyraźnym filosemitą. Ma żal do społeczeństwa polskiego, że źle traktuje Żydów. Występuje w obronie praw żydowskich, zwalcza bojkot Żydów, toruje drogę Żydom wszelkich odcieni do różnych stanowisk w społeczeństwie polskim. Gdy jest konflikt między polskim i żydowskim interesem, stają ci asymilanci, jak na zawołanie, po stronie Żydów. Gdy w r. 1919 były przygotowywane w Paryżu klauzule o mniejszościach narodowych, które miano narzucić Polsce, wówczas jeden z gorliwych i szczerych zwolenników idei asymilacji, prof. H. Nusbaum, próbował zorganizować protest Żydów polskich przeciw tym klauzulom, ubliżającym Polsce, wskazując na to, że samo państwo polskie odda Żydom to, co im się należy. Było w Polsce bardzo wielu “asymilantów'', a mimo to bardzo niewielu znalazło się takich, którzy zdobyli się na odwagę podpisania tego protestu. Brakło pod nim nazwisk przedstawicieli rodzin żydowskich, które już uchodziły za polskie od paru pokoleń.

Nienawiść do Rosji

Wyobraźmy sobie, że przed wojną powiodła się “asymilacja", że przybrała rozmiary masowe, że Polacy pochodzenia żydowskiego zajęli odpowiednio do tego mocne stanowisko w naszej polityce. Jest rzeczą pewną, że pod ich wpływem stanęlibyśmy mocno po stronie państw centralnych. Żydzi w świecie byli czynni po obydwu stronach, ale Żydzi w Polsce kierowali się przede wszystkim nie dobrem Polski, lecz nienawiścią do Rosji, sympatią dla, zażydzonej Austrii, byli pod urokiem niemieckiej potęgi. Toteż nic dziwnego, że aktywizm [postawa czynnie wspierająca politykę niemiecką na okupowanych ziemiach polskich – przyp. red.] między Żydami miał tylu obrońców. I ładnie byśmy wyglądali, gdyby nie to, że już przed wojną powaga Żydów była mocno nadwątlona, że już społeczeństwo polskie zaczęło rozumieć istotne znaczenie kwestii żydowskiej. “Asymilacja” kosztowałaby nas bardzo drogo.

Żydzi łatwo się “asymilują", ale też łatwo odbywają drogę powrotną, do żydostwa, gdzie się też chętnie przyjmuje marnotrawnych synów. Radek-Sobelson był członkiem organizacji młodzieży “promienistej", był przez jakiś czas członkiem polskiej partii socjalno-demokratycznej. A Mendelson, jeden z filarów PPS, był przez jakiś czas współpracownikiem krakowskiego “Czasu”, a na starość został żydowskim narodowcem. Podobnych przykładów możnaby wiele przytoczyć.

W ogromnej większości przypadków asymilacja Żydów nie jest istotna. A przy tym, jak to podkreśla W. Sombart, asymilacja jest obecnie bardziej trudna, gdyż właśnie skutkiem żywszego zetknięcia się różnych ludów, zaostrzają się odrębności, wzmacniają się antagonizmy i niechęci. Nie udała się zupełnie asymilacja nawet tam, gdzie Żydzi są drobną mniejszością, gdzie żyją rozproszeni. Sombart nie znajduje żadnego innego istotnego wytłumaczenia tego faktu, jak to, że “widocznie różnica kr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin