okupacja Polski.rtf

(7 KB) Pobierz

Z podbitego kraju

RZECZY POSPOLITE

Wydarzenia ostatnich tygodni dowodzą, że złośliwo-

żartobliwe określenie katolickiego kleru

w Polsce mianem „naszych okupantów” (Boy-

-Żeleński) nic nie straciło na aktualności.

Kiedy zazwyczaj agresywny w swych żądaniach kler katolicki poczuje się przez kogoś odważnego celnie trafiony

lub zdemaskowany, przybiera pozę skrzywdzonej sieroty czy wdowy i podnosi lament, że jest prześladowany.

Nie inaczej było w sprawie afery pedofilskiej w Szczecinie, w której licznibiskupi mówili o ataku na Kościół i krzywdzie

księdza. O krzywdzie ewentualnych ofiar duchownego hierarchowie milczeli.

Ta historia raz jeszcze pokazuje, że stosunki pomiędzy klerem a tzw. wiernymi nie mają wiele wspólnego

z solidarnością, jakiej od „wspólnoty Kościoła” można by oczekiwać. Okazuje się, że solidarność istnieje jedynie wśród kleru – jakby osobnej kasty, połączonej tysiącem więzów i wzajemnych interesów. Przypomina to solidarność wewnątrz mafii lub armii, która znajduje się na okupowanym terytorium. Zatem witamy w krainie „naszych okupantów”.

Armie okupacyjne mają to do siebie, że często popełniają zbrodnie na ludności podbitej. Taka jest logika

wojny i okupacji, która jest związana m.in. z eksploatacją terenów podbitych przez zwycięzców, z pogardą

i poczuciem bezkarności. Widać to dobrze na przykładzie Iraku i Afganistanu. Zawsze jest tak, że okupanci nie dopuszczają do tego, aby miejscowe sądy skazywały żołnierzy agresora za zbrodnie i niegodziwości

dokonywane na ludności podbitej. Czy słyszeliście, aby amerykańskich żołnierzy z Abu Ghraib sądziły irackie trybunały? Czy nie podobnie jest z polskimi żołnierzami oskarżonymi o ślepą zemstę na afgańskiej wiosce? Choć krzywdy doznali Afgańczycy, to nie oni będą sądzić agresorów. Nie dziwi w tym kontekście, że wyroki wydawane przez własne sądy wojskowe stosują łagodny wymiar kary i zazwyczaj nie pastwią się szczególnie nad „swoimi”. Daje się jakiś tam wyrok, aby podbita ludność wierzyła, że okupant jednak kieruje się jakimiś zasadami, no i wysyła podwójny sygnał do swoich: trzeba trzymać się w ryzach, ale gdyby się to nie udało (wiadomo – okupacja to ciężka i niemiła rzecz), matka armia nie da zbytnio skrzywdzić swojaka.

Czy te istniejące od tysiącleci praktyki wojskowe nie przypominają Wam zachowania katolickich biskupów?

Czy nie jest tak, że najpierw próbuje się zatuszować przewinienia duchownych wobec „ludności podbitej? Jeśli się to udaje, to nawet za poważne przewinienie karą jest... przeniesienie na inną parafię. Dopiero wtedy, gdy skandalu nie

udaje się ukryć i nie powiedzie się na przykład przekupienie ofiar, stosuje się proces kościelny, czyli rodzaj

sądu wojskowego, gdzie swoich sądzą swoi, a nie trybunały, w których zasiadaliby przedstawiciele ludności tubylczej.

Wyroki takich trybunałów mogłyby się okazać groźne dla interesów okupanta: kara mogłaby być dotkliwa

dla członka okupacyjnego personelu, a co gorsza – proces mógłby odsłonić mechanizmy działania obcej

armii, zdemaskować jej prawdziwe intencje i – co najgorsze – skompromitować wyższych dowódców.

W tym kontekście nie ma co załamywać rąk nad brakiem współczucia biskupów wobec ofiar grzechów

Kościoła. Nie ma współczucia, bo być go nie może. Hierarchia prowadzi wszak wojnę na obcym terytorium.

Celem jest władza, eksploatacja podbitych ziem i podporządkowanej ludności, więc nie ma tu miejsca na sentymenty.

Współczucie jest, ale dla oddanych, lojalnych (choć zboczonych) braci żołnierzy – to im należy się

ochrona.

ADAM CIOCH

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin