krall.doc

(107 KB) Pobierz
HANNA KRALL

HANNA KRALL

Zdążyć przed Panem Bogiem

 

 

 

Książka ta wpisuje się w nurt, jaki pojawił się w literaturze polskiej w latach 70. w następstwie takich dzieł jak np. Pamiętnik z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego – przedstawiających wojnę widzianą z bliska oczami pojedynczego człowieka. Jest zapisem rozmowy z Markiem Edelmanem, zastępcą komendanta ŻOB, jedynym członkiem organizacji, któremu udało się ocaleć.

 

Jak powiedziała sama autorka, Zdążyć przed Panem Bogiem jest „książką o ludziach w sytuacji ostatecznej, o tym, co człowiek może zrobić ze swoją śmiercią i ze swoim życiem” .

Zdążyć przed Panem Bogiem jest reportażem literackim złożonym z piętnastu wyodrębnionych graficznie fragmentów o różnorodnej formie.

 

REPORTAŻ – gatunek dziennikarsko-literacki wykształcony w 2. połowie XIX wieku w wyniku dynamicznego rozwoju prasy. Obejmuje utwory będące sprawozdaniami z wydarzeń, których autor był bezpośrednim świadkiem lub uczestnikiem. O charakterze reportażu decyduje stosunek elementów informacyjnych oraz autorskiej interpretacji i oceny. Ze względu na tematykę wyróżniamy reportaż społeczno-obyczajowy, podróżniczy, wojenny, sądowy, sportowy i in.

 

·        

Fragmenty: 1, 7, 10, 12 – 15 – wywiad z Edelmanem

·         Fragmenty: 4, 5, 8, 9 – relacja odautorska będąca sprawozdaniem z wypowiedzi bohaterów drugoplanowych, dzięki którym relacja zostaje uszczegółowiona

·         Fragment 2 – sprawozdanie autorki z reakcji czytelników na opublikowany wywiad z Edelmanem

·         Fragment 3 – refleksja o sposobie przekazywania informacji przez Edelmana, wyjaśnienie jego trwającego trzydzieści lat milczenia

·         Fragment 11 – opowieść o niezrealizowanym filmie Andrzeja Wajdy na temat getta

Poszczególne fragmenty rozmów autorka przeplata poezją – we fragmencie 10 cytuje wiersz żydowskiego poety Władysława Szlengela pt. „Kontratak”, a we fragmencie 13 – urywki z zeszytu poetyckiego Jurka Wilnera.


Metoda pisarska Hanny Krall:


Hanna Krall wypracowała własny, charakterystyczny styl reportażu. Jest to krótka, oszczędna w słowa relacja operująca często środkami typowymi dla prozy artystycznej. Jej wyrazistość wynika z odpowiedniej konstrukcji wypowiedzi bohatera i ograniczonego do minimum komentarza odautorskiego.


Oto jak ocenił pisarstwo Hanny Krall Jerzy Urban: „Jej reportaże są pięć lub dziesięć razy krótsze, niż to jest w zwyczaju, operuje formułą własną, znikąd nie zerżniętą. Składa się na nią: posunięta do ascezy oszczędność słowa, operowanie skrótem, przewrotne mówienie wprost, ale za to z prostotą. Czynienie z każdego zdania zaskoczenia. Stronienie od relacjonowania własnych myśli. (…) Sprawy wielkie odbijają się u Krallówny w kropelce wody.”

W Zdążyć przed Panem Bogiem ona sama, jej poglądy i opinie są nieistotne, nawet nie Edelman jest ważny. Najważniejsze są tamte wydarzenia – tak bolesne i trudne do opowiedzenia nie tylko dla tego, który o nich mówi, ale także, a może przede wszystkim, dla tysięcy Żydów rozproszonych po całym świecie. To dlatego w 2 fragmencie autorka mówi: będziemy bardzo starannie dobierali słów i postaramy się niczym ludzi nie zranić. W dalszej części książki konsekwentnie realizuje tę zasadę.


Całość ułożona jest raczej chronologicznie, choć niektóre wątki powracają kilkakrotnie, uzupełniane o relacje innych osób, wzbogacane o pozornie nieistotne szczegóły i dygresje.

 

Fragment pierwszy:


Dotyczy wybuchu powstania w getcie. Było to 19 kwietnia 1943 roku. Data ta została niejako narzucona przez Niemców, którzy właśnie na ten dzień zaplanowali likwidację getta. W przeddzień wybuchu wybrali na swojego komendanta Mordechaja Anielewicza. („Bardzo chciał nim być, więc go wybraliśmy.”) Był to młody Żyd z Powiśla, który przed wojną pomagał matce – handlarce, malując skrzela nieświeżych ryb czerwoną farbą, aby wyglądały na świeże. 8 maja wraz ze swoją dziewczyną i kilkudziesięcioma innymi osobami popełnił samobójstwo na Miłej 18. Edelman, który dowodził czterdziestoma powstańcami, w ogóle nie brał pod uwagę takiej możliwości. Był twardym, opanowanym i zdyscyplinowanym człowiekiem. („Potrafiłem sam dać w mordę, jak ktoś zaczynał mi histeryzować”.) Wspomina Michała Klepfisza, młodego inżyniera, który własnym ciałem zasłonił karabin maszynowy, aby inni mogli się przedrzeć. Pośmiertnie odznaczono go za to Krzyżem Virtuti Militari. Wyjaśnia też, że w tamtym czasie pracował jako goniec w szpitalu, więc jego zadaniem było wyprowadzanie chorych z Umschlagplatzu. Dzięki temu udawało mu się uratować wielu tych, którzy, zdaniem ŻOB, byli najbardziej potrzebni.


Niemcy rozdali Żydom tzw. numerki na życie. Tym, którzy je mieli, obiecano przeżycie, jednak było to kłamstwo. Potem ogłoszono, że przeżyją pracownicy fabryk, po nich – posiadający maszyny do szycia, ale wszyscy zginęli. W końcu ogłoszono, że każdy, kto dobrowolnie się zgłosi na roboty, otrzyma trzy kilo chleba i marmoladę. Ludzie nie potrafili uwierzyć, że z Treblinki już nikt nie wróci żywy. („Posłanoby nas na śmierć z chlebem? Tyle chleba zmarnowaliby?!”) W okresie od 22 lipca do 8 września 1942 czterysta tysięcy Żydów dobrowolnie pojechało do obozu zagłady, bo nie chcieli uwierzyć ostrzeżeniom. Jedyny, który być może potrafiłby ich przekonać – Adam Czerniaków, prezes gminy żydowskiej – popełnił samobójstwo. Nie umarł „z fajerwerkiem”, wzywając wcześniej do walki, jak tego od niego oczekiwano, ale „uczynił swoją śmierć własną, prywatną sprawą.” Jednak większość żobowców była za powstaniem i tak właśnie postanowiono. „Przecież ludzkość umówiła się, że umieranie z bronią jest piękniejsze niż bez broni. Więc podporządkowaliśmy się tej umowie.”

 

Fragment drugi:

Jest relacją z reakcji czytelników na wywiad z Edelmanem. Oburzenie wielu osób wzbudził fakt zdemitologizowania powstania i powstańców, jakiego dokonał w rozmowie z autorką. Nie potrafili mu wybaczyć, że tak odarł wszystko z wielkości, ale najbardziej chodziło im o ryby.




Edelman wspomina swój wyjazd do USA z 1963 roku, kiedy to spotkał się z przywódcami związków zawodowych, które w czasie wojny finansowały zakup broni dla getta. Musiał wtedy bardzo uważać, by nie powiedzieć czegoś niestosownego, co mogłoby zranić ich uczucia.

Po raz pierwszy pojawia się problem pamięci – Edelman pamięta wiele faktów inaczej niż inni, a jego prawda dla wielu jest wręcz niemożliwa do przyjęcia. Mimo to nie chce zmieniać szczegółów, powtarzając uparcie: przecież to jest już bez znaczenia. Decyduje jednak wspólnie z autorką, że w dalszej części wywiadu będą bardziej uważnie dobierać słowa, by nikogo nie zranić.

 

Fragment trzeci:

Opowiada o sposobie przekazywania informacji o powstaniu przez Edelmana. Wyłania się z niego bolesna refleksja, że jedyny, który przeżył, nie nadawał się na bohatera, bo nie potrafił mówić z patosem i nienawiścią. Zamilkł więc na trzydzieści lat, a gdy zdecydował się raz jeszcze opowiedzieć o tamtych wydarzeniach, stało się jasne, że byłoby lepiej dla wszystkich, gdyby nie przerywał milczenia.


Fragment czwarty:

Pokazuje obrazy choroby głodowej jaka panowała w getcie i wynaturzenia do jakich ona prowadziła (Rywka Urman odgryzła kawałek ciała zmarłego syna, a inna matka porzuciła trupa swego dziecka na ulicy, bo nie miała pieniędzy, by je pochować). Mechanizm śmierci głodowej stał się przedmiotem zainteresowania lekarzy, jednak badania zostały przerwane, gdy z powodu likwidacji getta uległ zniszczeniu surowiec naukowy, a potem także i badacze. Przeżyła tylko doktor Teodozja Goliborska (zmarła w Australii w latach 80.), ale badania prowadzone w getcie do niczego się jej nie przydały, gdyż ludzie, których leczyła, byli syci, wręcz przekarmieni.


Fragment piąty:

Pojawia się w nim postać Profesora (Jan Moll, jego nazwisko pojawi się dopiero w końcowym fragmencie książki), który był pionierem w dokonywaniu operacji serca w stanie zawału. Przedstawia historię profesora od czasów okupacji, kiedy w radomskim szpitalu Św. Kazimierza operował partyzantów, do lat powojennych, kiedy to kierował zespołem lekarzy, do którego należeli: Edelman, Zofia Wróblówna, Elżbieta Chętkowska i Aga Żuchowska.

 

W trakcie rozmowy z Hanną Krall Profesor wyznaje, że przed każdą operacją boi się tak bardzo, że ma nadzieję, że coś mu w niej przeszkodzi. Oczywiście boi się Boga i tego, że pacjent umrze w trakcie lub po operacji, ale najbardziej obawia się iż koledzy powiedzą: on eksperymentuje na człowieku. Na szczęście dzięki uporowi swoich lekarzy decyduje się w końcu (po śmierci kilkunastu pacjentów) na przeprowadzenie pionierskiej operacji. Jego dokonania zostają entuzjastycznie przyjęte w środowisku lekarskim. W tym fragmencie przywołane zostają historie kilku pacjentów Profesora: składającej długopisy Bubnerowej, której odwrócono krwiobieg, Rzewuskiego, który był dyrektorem fabryki, a którego operowano w stanie ostrego zawału i kilku innych osób.

Fragment szósty:

Jest powrotem do lat okupacji, choć w jego początkowej części, jakby mimochodem, dowiadujemy się, że Edelman jest współautorem pracy naukowej „Zawał serca”. Hanna Krall przypomina fragmenty filmu „Requiem dla 500 000”, kiedy ludzie spokojnie i bez oporu szli do transportu. W ocenie wielu osób ta śmierć była gorsza, bo nie pozostawiła po sobie legendy dla przyszłych pokoleń. Zdaniem Edelmana jednak była to śmierć o wiele trudniejsza i bardziej heroiczna, choć jego racje nie znajdują uznania.


Fragment siódmy:

Poznajemy w nim przeszłość Edelmana, motywy kierujące jego postępowaniem.


Edelman wspomina zdarzenie, które miało miejsce na ulicy Żelaznej, a którego był mimowolnym świadkiem. Dwóch niemieckich oficerów obcinało brodę staremu Żydowi ustawionemu na drewnianej beczce. Było to jeszcze w czasach, gdy nie istniało getto, więc zgromadzeni gapie nie odczuwali grozy sytuacji, a jedynie jej komizm. Zaczynano jednak rozumieć bezbronność Żydów wobec szykan i bezkarność Niemców. „Wtedy zrozumiałem, że najważniejsze ze wszystkiego jest nie dać wepchnąć się na beczkę. Nigdy, przez nikogo.” Opowiada o tym dlaczego nie wyjechał z Polski, choć tak robiło wielu jego kolegów – przed wojną zdecydował się zostać, aby nie sprzeniewierzyć się własnym słowom (namawiał innych, by zostali w Polsce), a po wojnie – bo czuł się związany z miejscem, gdzie 400 000 ludzi przeszło obok niego na Umschlagplatzu.

Mówi także o anonimowych bukietach żółtych kwiatów, które dostaje co roku w rocznicę powstania i innych „kiczowatych historiach” z czasu wojny. O prostytutkach, które codziennie dawały mu bułkę, a z którymi później palił papierosy w bunkrze i „to był jeden z najlepszych dni w getcie.” Przy okazji tego wspomnienia pojawia się refleksja, czy w ogóle wypada mówić o tym, że w getcie były prostytutki. „W getcie powinni być sami męczennicy i Joanny d’Arc, prawda?”

Kiedy spotkali się po raz kolejny, tuż przed zejściem do kanałów, z niejasnych dla siebie samego powodów Edelman nie pozwolił im przejść z powstańcami na aryjską stronę. Dalej wyjaśnia, jak trafił do komendy ŻOB-u – zamiast „Adama”, który załamał się, gdy jego dziewczyna trafiła na Pawiak, bo bez niej nie miał już po co żyć.

Wspomina pielęgniarki ze szkoły Luby Blum, które łamały ludziom nogi, by jako chorych można było ich uratować od transportu i wielu innych, anonimowych bohaterów, o których dziś już nikt nie pamięta. Jedną z takich osób była Pola Lifszyc, młoda dziewczyna o zupełnie nie-żydowskim wyglądzie, która dobrowolnie poszła na śmierć razem z matką. Mówi także o dramatycznych decyzjach związanych z rozdawaniem tzw. numerków na życie i o tym, jak bardzo ludzie zbliżali się do siebie w sytuacji nieustającego zagrożenia, jak brali ślub tylko po to, by kilka godzin później stanąć na placu – ale już jako małżeństwo.
„Akcja przesiedleńcza” jak nazywali Niemcy wywożenie Żydów do obozów zagłady i groza z nią związana budziła w ludziach wynaturzone odruchy. Policjanci aż nazbyt gorliwie pilnowali, by codziennie określona liczba mieszkańców getta szła do transportu, mając nadzieję, że to ocali pozostałych (zapewnienia niemieckie na ten temat były jednak całkowicie fałszywe). Z tego właśnie powodu zginęło dwóch żydowskich policjantów – Lejkin, który swoją gorliwością usiłował ocalić urodzone po siedemnastu latach małżeństwa jedyne dziecko i ukrywający po aryjskiej stronie córkę Szeryński.


Fragmenty ósmy i dziewiąty:

Autorka powraca do pacjentów Profesora, przytacza ich pooperacyjne przemyślenia o własnym życiu. Przed chorobą najważniejsze były dla nich sprawy zawodowe, którym poświęcali się bez reszty, przebyty kryzys uświadomił im, że są rzeczy o wiele ważniejsze. Raz na zawsze zmienili sposób życia, bo pomyśleli sobie, że już nie chcą mieć nigdy więcej zawału.

 

Fragment dziesiąty:

Edelman wraca myślami do spotkania z córką zastępcy komendanta Umschlagplatzu, którego także zastrzelono z decyzji ŻOB, ponieważ nie chciał dać powstańcom pieniędzy na broń. Nie zrobił tego, bo musiał płacić za ukrywanie córki za murami getta. Odmowa była jego jedyną winą, za odliczanie ludzi mających pójść do transportu nikt nie żywił do niego pretensji, gdyż należało to do jego obowiązków. Kobieta pragnęła poznać uzasadnienie wyroku, przekonać się, że śmierć jej ojca nie była bezsensowna.


Po tzw. akcji przesiedleńczej postanowiono o powstaniu jednej organizacji bojowej. Nie było to łatwe ze względu na wewnętrzne podziały, ale w końcu utworzono ŻOB – Żydowską Organizację Bojową. Początkowo liczyła ona 500 osób, lecz liczba jej członków ciągle się zmniejszała. Nie mieli też zbyt wiele broni. Pistolet kosztował wówczas od 3 do 15 000 (im bliżej kwietnia, tym drożej trzeba było płacić), a za 2 do 5000 można było przez miesiąc ukrywać jednego Żyda po aryjskiej stronie. Na szczęście nikt nie kazał im wybierać między rewolwerem a ludzkim życiem. Oprócz zdobywania broni ŻOB zajmował się też drukowaniem gazetek, które następnie były kolportowane w całej Polsce. Edelman wspomina rozmaite kłopoty, jakie się z tym wiązały – niebezpieczeństwo, wpadki łączników i zdrady rozmaitych osób. Zaraz jednak dodaje: „jaki to ma sens pamiętać dzisiaj o tamtym?”


Opowiada o dniu, kiedy Niemcy podpalili getto, o panice, jaka wtedy wybuchła, o brawurowej ucieczce z płonącej fabryki szczotek, o ostatnim spotkaniu z Anielewiczem (była już o tym mowa we fragmencie siódmym – przy okazji spotkania z prostytutkami. Anielewicz również był wtedy w tym bunkrze) i o wyjściu kanałami z getta. Poszczególne epizody przeplatają się rozmaitymi dygresjami – o tym, że Edelman bardziej lubi brawurowe historie niż opowiadanie o piwnicach, o gubieniu wątku w opowieści, o losach Elżuni, córki Zygmunta (zginął w getcie, ale przed śmiercią prosił Marka o odnalezienie dziewczynki po wojnie), która została adoptowana i wyjechała do Ameryki, gdzie z niewyjaśnionych przyczyn popełniła samobójstwo. „– Wszystkie historie o ludziach, które opowiadasz – prawie wszystkie – kończą się śmiercią. – Tak? Bo to są tamte historie. Te, które ci opowiadam o pacjentach, kończą się przecież życiem.”

 

Fragment jedenasty:

Dotyczy filmu, jaki Andrzej Wajda chciał nakręcić o getcie warszawskim. Zamierzał wykorzystać w nim zdjęcia archiwalne, a Edelman miał opowiadać o pokazywanych miejscach. Reżyser planował też współczesne „wstawki” z terenów byłego getta. Ostatecznie do powstania filmu nie doszło, gdyż Edelman odmówił swojego w nim udziału, bo o tamtych wydarzeniach mógł opowiedzieć tylko jeden raz (i zrobił to właśnie w rozmowie z Hanną Krall).


Fragment dwunasty:

Edelman opowiada, jak doszło do tego, że został lekarzem. Po wojnie był w zbyt złym stanie psychicznym, by podejmować jakiekolwiek decyzje, więc na medycynę zapisała go żona. Chodził na zajęcia, ale przez około dwa lata nie potrafił wyzwolić się z apatii. Dopiero po tym czasie, na jednym z wykładów, nastąpił przełom. Stało się to wtedy, gdy zrozumiał, że będąc lekarzem, może nadal odpowiadać za ludzkie życie – tak jak to miało miejsce na Umschlagplatzu. Mówi, na czym polega jego rola jako lekarza – na nieustannym ściganiu się z Bogiem, na próbie osłonienia płomienia ludzkiego życia choćby na krótką chwilę.
 

Fragment trzynasty:

Jest próbą uporządkowania opowiedzianych dotąd faktów. Pojawiają się daty, liczby opisujące stan uzbrojenia i walczących po obu stronach. Z fragmentarycznej opowieści Edelmana autorka próbuje ułożyć ciąg kolejnych zdarzeń. „Porządek historyczny okazuje się tylko porządkiem umierania.” Pojawia się dygresja o spotkaniu Edelmana z Jurgenem Stroopem, do którego doszło zaraz po wojnie.


Krall tłumaczy mechanizm powstawania historii powstania w getcie, na którą składają się raporty, meldunki, depesze i noty rządów powstające po drugiej stronie muru. Osobami przekazującymi informacje o sytuacji w getcie byli między innymi „Wacław” – Henryk Woliński i Arie Wilner (w książce występuje pod polskim imieniem Jurka Wilnera, które wymyśliła dla niego przełożona klasztoru dominikanek w Kolonii Wileńskiej).


Kolejna dygresja opowiada właśnie o ludziach zaangażowanych w przekazywanie informacji, o ukrywającym u siebie Żydów z Wilna Henryku Grabowskim i jego przyjaźni z Jurkiem. Grabowski wspomina znajomość z Anielewiczem – obaj byli „chłopakami z Powiśla” i wiele epizodów z życia swego przyjaciela – jego aresztowanie przez gestapo, ucieczkę i powrót do walczącego getta. To właśnie on dał sygnał do zbiorowego samobójstwa w bunkrze na Miłej. Po jego śmierci wysłannikiem ŻOB na aryjską stronę został Icchak Cukierman – Antek.

Ponownie pojawiają się rozbieżności między relacją Edelmana i tym, co pamiętają inne osoby. „Wacław” wspominał, że aresztowany Jurek był torturowany przez miesiąc, Grabowski – że przez dwa tygodnie, a według Edelmana trwało to tylko tydzień. Nie ma także zgody, co do tego, ilu było powstańców – 220 czy 500 i czy nad gettem wisiały sztandary (Edelman ich nie pamięta, ale bardzo wiele osób twierdzi, że je widziało). Tak naprawdę każdy z rozmówców prezentuje swoją prawdę o powstaniu, bo przecież – jak wcześniej słusznie zauważono – Zdążyć przed Panem Bogiem jest książką nie o historii, ale o pamiętaniu. Najgorsze zdaniem autorki jest to, że Edelman w końcu i tak na wszystko się zgadza – na to, że Jurka torturowano miesiąc, na to, że skrzela ryb farbowała matka Anielewicza a nie on sam i na to, że nad murami getta powiewały sztandary. („Jakie to ma dzisiaj znaczenie”, mówi i zgadza się.)

Ta część reportażu przeplatana jest fragmentami wierszy z zeszytu Wilnera.


Fragment czternasty:

Edelman próbuje wytłumaczyć, jak udało mu się przeżyć, skoro tylu innych zginęło. Wspomina przy tej okazji jak na Nowolipkach został ostrzelany przez esesmana, który jednak za każdym razem pudłował (prawdopodobnie chorował na astygmatyzm) i jak został uratowany z grupy osób przeznaczonych do transportu. Stało się to dzięki spotkaniu Mietka Dąba – PPS-owca pracującego wówczas w policji. Ojciec chłopaka miał do niego pretensje, że znowu za darmo kogoś uratował, a dzień później spotkał go ten sam los. Tym razem Mietek nie zdążył go uratować i po tym zdarzeniu wstąpił do partyzantki. Tak więc dwukrotnie o życiu Edelmana zadecydował przypadek.


Fragment piętnasty:

Jest podsumowaniem całości. Edelman ponownie opowiada o swoim nieustannym wyścigu z Bogiem, o inżynierze Sejdaku – twórcy sztucznego serca, o Profesorze i o ciągłej niepewności czy operowane serce podejmie pracę na nowo. Z Bogiem nie zawsze udaje mu się wygrać – Stwórca potrafi bowiem zadać najmniej spodziewany cios. Tak właśnie było ze Stefanem, bratem Marysi Sawickiej. Ten siedemnastoletni chłopak po raz pierwszy uczestniczył w akcji (osłaniał ich wyjście z kanału), miał swój pierwszy rewolwer. Gdy przepełniony radością, z pistoletem w kieszeni, zbiegł do cukierni, został zauważony przez Niemca i zastrzelony pod domem. Takim niespodziewanym ciosem były też dla niego dwie inne śmierci – wspomnianej już wcześniej Elżuni i doktor Chętkowskiej. Jednak praktyka lekarska niesie ze sobą także przyjemne niespodzianki – do takich należała choćby udana operacja Rudnego i kobiety, u której zdiagnozowano schizofrenię, a która w rzeczywistości chorowała na trzustkę.


Praca zawodowa jest dla Edelmana sensem życia, bo dzięki niej ma szansę walczyć o życie pacjentów albo przynajmniej pomaga im umrzeć godnie i bez bólu. Każda pomyślnie zakończona operacja uświadamia mu, jak to jest proporcja: 1 : 400 000 Po prostu śmieszne .Ale każde życie stanowi dla każdego całe sto procent, więc może ma to jakiś sens.

 

 

Problematyka

Obraz życia w getcie:

W książce Hanny Krall nie ma szczegółowych opisów życia mieszkańców getta. Z urwanych wypowiedzi Edelmana dowiadujemy się stosunkowo niewiele: prezesem gminy żydowskiej był Adam Czerniaków, funkcjonowała szkoła pielęgniarska prowadzona przez Lubę Blumową, szpital, działały zakłady (m. in. wspomniana fabryka szczotek), getto miało także własną policję.


Jak wyglądała codzienność za murem? Bieda, głód i tyfus bezlitośnie dziesiątkowały ludność za murami. Co rano zbierano z ulic mnóstwo trupów, a następnie grzebano ciała na cmentarzu znajdującym się po aryjskiej stronie. Jedyną szansą przetrwania była bliskość drugiego człowieka. Jak mówi Edelman –„każdy musiał mieć kogoś, wokół kręciło się jego życie, dla kogo mógł działać. (…) Działanie było jedyną szansą przetrwania.”

 

Każdego dnia o 16 z Umschlagplatzu odchodził transport. 10 000 osób z marmoladą i bochenkami chleba w rękach wieziono do obozu zagłady w Treblince. Początkowo wierzono, że to naprawdę „akcja przesiedleńcza” i ludzie dobrowolnie wsiadali do wagonów. W ciągu sześciu tygodni zamordowano w ten sposób 400 000 Żydów. Po zakończeniu akcji pozostało ich w getcie zaledwie 60 000. Liczba ta stopniowo malała. Najbardziej przejmujący jest jednak obraz choroby głodowej, jaki wyłania się z cytowanych fragmentów rozpraw naukowych i opisów badań prowadzonych na ludności getta. Szczegółowy opis degradacji organizmu i zmian w psychice zachodzących pod wpływem głodu podany jest bez emocji i dzięki temu jest o wiele bardziej wstrząsający. Niejako przepadkiem dowiadujemy się też, że w getcie były prostytutki „i nawet jeden alfons”.


Pamięć i historia

Autorka przedstawia wydarzenia historyczne, ale prezentuje je przez pryzmat losów jednostki. Odchodzi także od porządku chronologicznego, bo jak sama zauważa „porządek historyczny okazuje się tylko porządkiem umierania”. W swoim reportażu pozwala na powracanie do wydarzeń i postaci, by uzupełnić opowieść o nowe szczegóły, ponadto zdaje sobie sprawę ze złożoności mechanizmu ludzkiej pamięci. Po latach wiele osób pamięta tamte zdarzenia zupełnie inaczej, bo pamiętają to, co tak naprawdę chcą pamiętać, a nie to, co się naprawdę wydarzyło. Jednak prawda obiektywna nie ma tutaj większego znaczenia, bo znaleźć ją można w opracowaniach historycznych. „Przecież nie piszemy historii, piszemy o pamiętaniu” – podsumowuje wątpliwości swego rozmówcy.

 

Życie i śmierć

Na kartach książki życie i śmierć splatają się ze sobą nieustannie. Jak mówi Edelman, w getcie „zawsze chodziło przecież o śmierć, nigdy o życie”. I wszyscy mieli świadomość tego, że jedyne, o czym sami mogą zadecydować, to wybór sposobu umierania. Jedni decydowali się umrzeć w walce, inni – jak Anielewicz – popełniali samobójstwo. Byli też tacy, którzy milcząc, stawali naprzeciw tego, co nieuchronne. To właśnie o nich żona jednego z amerykańskich profesorów, do którego udało się dotrzeć Hannie Krall powiedziała, że „śmierć ludzi ginących w milczeniu jest niczym, bo nic nie pozostawia po sobie, a ci, co strzelają, pozostawiają legendę”. Edelman ostro przeciwstawia się tym słowom, zwraca uwagę, że ci ludzie szli na śmierć spokojnie i godnie, a to jest jego zdaniem o wiele trudniejsze od strzelania. W czasie wojny o ludzkim życiu lub śmierci często decydował przypadek, tak jak to miało miejsce dwukrotnie w życiu samego bohatera.
Wobec 400 000 zamordowanych życie pojedynczego człowieka zdaje się nie mieć wartości, ale dla niego jest bezcenne i warte każdego poświęcenia, jeśli istnieje choćby cień szansy na jego ocalenie. „Kiedy dobrze zna się śmierć, ma się większą odpowiedzialność za życie.”


Bóg
Zdążyć przed Panem Bogiem dotyka spraw ostatecznych, nie może więc nie odnieść się do kwestii Boga. Dla Edelmana-lekarza Najwyższy jest niemal równorzędnym partnerem w grze o życie ludzkie: „Pan Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę”. Co daje mu prawo stawiać siebie samego tak wysoko? Owe 400 000 ludzi, którzy przeszli obok niego na placu. To właśnie doświadczenia z tamtego czasu sprawiły, że stosunek Edelmana do Boga zabarwiony jest ironią i dużą dozą krytycyzmu. „On nie jest za bardzo sprawiedliwy”, „potrafi zadać najmniej spodziewany cios” – tak mówi o swoim „Przeciwniku”. Zupełnie inną postawę wobec Boga przyjęła pani Bubnerowa, która przed operacją przekonywała Profesora, że jej zmarły mąż (za życia prawy i bardzo religijny człowiek) „już tam wszystko załatwi jak potrzeba”. Z kolei ojciec Mietka Dąba w obliczu tragicznych wydarzeń, jakie stały się jego udziałem, nabrał przekonania, że Boga nie ma, a jeżeli nawet jest – „to po ICH stronie”.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin