Broadrick Annette - Nie proszę o miłość.rtf

(280 KB) Pobierz
ANNETTE BROADRICK

ANNETTE BROADRICK

NIE PROSZĘ O MIŁOŚĆ

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przyjaciel w potrzebie to prawdziwa kula u nogi myślał Rafe McClain. Nigdy nie zastanawiał się wiele nad pojęciem przyjaźni. Był samotnikiem i bardzo mu odpowiadał ten stan rzeczy. Ale list Dana Crenshawa, który w końcu dotarł do niego po długiej wędrówce, przeniósł go w inny świat, w życie, o którym od dawna starał się zapomnieć.

Dan prosił go o pomoc. Rafe wiedział, że nie może zignorować tej prośby, choć było mu to bardzo nie na rękę. I dlatego teraz, po długiej i uciążliwej podróży, walczył z własnym organizmem, który buntował się przeciwko nagłej zmianie stref czasowych. Przesunął dłonią po policzku i skrzywił się, gdy opuszki palców zapiekły. Szkoda, że się nie ogolił podczas ostatniego postoju w Atlancie. Teraz było już za późno. Za niecałą godzinę samolot miał wylądować w Austin.

Od dwóch dni Rafe tułał się po lotniskach, łapiąc kolejne połączenia. Już dawno przestał odczuwać zmęczenie. Nie miał nawet pojęcia, jaki to dzień. Jego celem był znienawidzony Teksas. Nie był w tym stanie od dwunastu lat i na myśl o powrocie nie odczuwał nawet cienia nostalgii. Gdy wyjeżdżał, ze świadectwem ukończenia szkoły średniej w kieszeni, przysiągł sobie, że nigdy więcej tu nie wróci. Ale Dan Crenshaw był jego najlepszym przyjacielem, a właściwie chyba jedynym przyjacielem, jakiego Rafe miał w całym swoim życiu. Znali się od czwartej klasy podstawówki. Z listu Dana biło przekonanie, że może liczyć na pomoc Rafe'a. Rafe wiedział, że on również w razie potrzeby mógłby liczyć na Dana, żałował tylko, że przyjaciel nie wyjaśnił dokładnie, o co chodzi. Napisał jedynie, że potrzebuje pomocy i ma nadzieję, iż wkrótce spotkają się na jego ranczu.

List tułał się po świecie przez pięć tygodni, zanim trafił do adresata. Mogło już być za późno na jakąkolwiek pomoc. Rafe próbował zadzwonić do Dana, ale nikt nie odbierał telefonu. Nie miał pojęcia, czy przyjaciel był jedynie zajęty czymś na ranczu, czy też wyjechał. Nie pozostawało mu nic innego, jak tylko polecieć do kraju, choć nie wiedział, czy ma to jakikolwiek sens. Ojciec Dana z pewnością nie życzyłby sobie, by stopa Rafe'a kiedykolwiek jeszcze stanęła na jego ziemi. Ale starszy pan Crenshaw nie żył już od pięciu lat, więc to nie było aż tak istotne. I oto o dziesiątej wieczorem Rafe wylądował w Austin.

Noc była upalna i duszna. Zabrał swoją torbę i odnalazł samochód, zamówiony wcześniej w wypożyczalni. Po godzinie wyjeżdżał już z miasta w kierunku zachodnim, mijając znaki drogowe i wiadukty, których nie było, gdy po raz ostatni przebywał w tej okolicy.

Ranczo leżało jakieś pięćdziesiąt kilometrów na południowy zachód od stolicy stanu, w pagórkowatym środkowym Teksasie. Przemierzając kolejne kilometry, Rafe zdumiewał się, widząc, jak daleko na zachód rozprzestrzeniła się cywilizacja podczas jego nieobecności. Zauważył po drodze klub polo. Rany boskie, pomyślał, potrząsając głową z rozbawieniem. Polo w Teksasie? Czasy rzeczywiście się zmieniły.

Gdy wreszcie dotarł do bramy, za którą zaczynały się tereny rancza, marzył tylko o łóżku. Wysiadł z samochodu, by otworzyć bramę, ale ku swemu zdumieniu stwierdził, że jest zamknięta na kłódkę i opatrzona wielką tablicą z napisem: „Teren prywatny. Wstęp wzbroniony". To również była dla niego nowość. Kiedyś bramę zamykano na zamek cyfrowy, który łatwo było otworzyć, jeśli się znało daty urodzin Dana i jego siostry Mandy.

Amanda Crenshaw. Rafe nie myślał o niej już od dawna. Gdy ją ostatnio widział, miała piętnaście lat i była urwisowatą dziewczynką z rudymi lokami i zaraźliwym uśmiechem. Rafe prze - czuwał, że Amanda będzie miała do niego niewiele lepszy stosunek niż jej ojciec. Dan wspominał kiedyś, że jego siostra mieszka w Dallas. No i dobrze. Chyba dla nich obydwojga byłoby lepiej, gdyby się zbyt często nie spotykali podczas jego pobytu w Teksasie.

Przyjrzał się kłódce, a potem zerknął na zegarek. Dochodziła północ. Mógł się przespać w samochodzie i rano pójść pieszo do domu albo też przemierzyć tych kilka kilometrów od razu. A niech to diabli! pomyślał. Wrócił do samochodu i zabrał torbę. Bogu dzięki, nigdy nie woził ze sobą dużo bagażu. Potem przeskoczył przez płot. Wiedział, że ryzykuje, wkraczając na teren prywatny w środku nocy. W tych okolicach najpierw strzelano do intruza, a dopiero potem pozwalano mu wyjaśnić, kim jest i czego szuka. Ale jeśli Dan zechce do niego strzelić, to najpierw będzie musiał go dostrzec. Rafe uśmiechnął się. Nadarzała się okazja, by przetestować umiejętności, których uczył innych w Europie Wschodniej.

W pobliżu domu zauważył dwóch uzbrojonych wartowników i zaczął się zastanawiać, co tu się właściwie dzieje. Zaczynało mu się to wszystko bardzo nie podobać. Dom z zewnątrz był oświetlony. Nie sposób było podejść niespostrzeżenie. Był to typowy teksański budynek, zbudowany z wapienia, parterowy i z mocno wysuniętym blaszanym dachem. Wzdłuż tylnej ściany biegła długa weranda. Rafe dobrze znał układ pomieszczeń. Sypialnie, łazienki i hol wyłożone były puszystą wykładziną dywanową, a w pozostałych pomieszczeniach podłogi były drewniane. Kiedyś, w chłopięcych latach, Rafe marzył o podobnym domu i o kochającej rodzinie. Teraz te marzenia wydawały się śmieszne, wtedy jednak pomogły mu przetrwać ciężkie chwile.

Rozejrzał się dokoła. Wyglądało na to, że przed samym domem nie ma już strażników, wolał jednak nie ryzykować. Wrzucił torbę w krzaki i ostrożnie podkradł się do budynku. Gdy wreszcie dotarł do skraju werandy, był wyczerpany i wściekły na siebie. Mógł przecież zadzwonić i poprosić Dana, żeby wyjechał po niego na lotnisko. Nie musiałby teraz czołgać się po ziemi.

Nagle wewnątrz domu rozpętało się piekło. Jakiś wielki pies ujadał tak głośno, że mógłby obudzić umarłego. Rafe przylgnął do ściany obok kuchennych drzwi i czekał, aż Dan wyjdzie sprawdzić, co się dzieje.

Słysząc szczekanie Rangera, Amanda Crenshaw natychmiast wyskoczyła z łóżka. Pies był dobrze wytresowany i nie szczekał na zwierzęta. Jego czujność mógł obudzić tylko ktoś obcy, kto zakradł się przed dom.

Wyjrzała przez okno sypialni, szukając wzrokiem wartowników. Któryś z nich powinien się tu za chwilę pojawić, żeby sprawdzić, co zaniepokoiło psa. Narzuciła na ramiona szlafrok, wsunęła stopy w pantofle i cicho poszła długim korytarzem do głównej części domu.

Ranger stał przy kuchennych drzwiach i wciąż ujadał. Z zewnątrz odpowiadał mu uspokajający męski głos. Na dźwięk tego głosu Mandy zastygła, nie wierząc własnym uszom. Nie słyszała go od wielu lat i nie spodziewała się, że jeszcze kiedyś go usłyszy. Zdjęta paniką, zapaliła światło i wyjrzała przez szparę w drzwiach. Od ściany oderwała się sylwetka wysokiego, szczupłego mężczyzny.

- Rafe - szepnęła Mandy jednym tchem. - Wystarczy już, Ranger! - zawołała stanowczo. Pies przestał szczekać, ale z jego gardła nadal wydobywał się groźny pomruk. Z dudniącym sercem Amanda otworzyła drzwi i gestem zaprosiła przybysza do środka. Mężczyzna powoli wszedł w krąg światła. Najpierw zobaczyła jego buty - robocze buciory, które już dawno powinny pójść na zasłużony odpoczynek. Nad nimi znajdowały się spłowiałe dżinsy, ciasno opinające muskularne nogi, a jeszcze wyżej sprana dżinsowa koszula, rozpięta pod szyją, i twarz pokryta kilkudniowym zarostem. Spod opadających na czoło włosów wpatrywały się w nią czarne, nieprzeniknione oczy. Mandy zadrżała.

- Co ty tutaj robisz?

Na twarzy Rafe'a pojawił się cień uśmiechu.

- Nie chciałem cię przestraszyć. Szukam Dana.

- Dana?

- Tak. Prosił mnie, żebym przyjechał.

Mandy położyła rękę na łbie warczącego Rangera.

- Wystarczy - powtórzyła, nie spuszczając wzroku z Rafe'a. To nie był już chłopiec, którego kiedyś znała, lecz dojrzały mężczyzna. Światło bezlitośnie obnażało bruzdy na jego policzkach i wokół ust. Oczy miał podkrążone. Nie wiedziała, co porabiał od czasu, gdy go widziała po raz ostatni, ale już na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, że jego życie nie było usłane różami.

- Jak się tu dostałeś? - zapytała, niepewna, czy nie śni.

Rafe stanął oparty o futrynę i czekał, aż pies dokładnie go obwącha.

- Zwyczajnie. - Wzruszył ramionami. - Samolotem i samochodem, aż do granicy rancza. Dalej musiałem iść piechotą.

Dlaczego Dan założył taką wielką kłódkę? Czy to ma jakiś związek z powodem, dla którego mnie tu wezwał?

Mandy potrząsnęła głową, próbując uporządkować myśli. Nic z tego wszystkiego nie rozumiała.

- Kiedy ostatni raz rozmawiałeś z Danem?

- Nie rozmawiałem ż nim. Jakiś czas temu przysłał mi list. Pisał, że potrzebuje mojej pomocy, ale trochę trwało, zanim ten list do mnie dotarł. No i jestem - zakończył Rafe, wzruszając ramionami.

Mandy przeniosła wzrok na okno.

- Nie rozumiem, jak ci się udało dotrzeć do domu tak, że nikt cię nie zauważył.

- Nie przyjechałem tu po to, żeby dać się zastrzelić, więc byłem ostrożny - odparł Rafe. Przeciągnął się i stłumił ziewnięcie.

- A gdzie przebywałeś wcześniej? To znaczy wtedy, kiedy dostałeś list Dana?

- Na Ukrainie.

- A co tam robiłeś? - zdumiała się Mandy. Rafe lekko uniósł brwi.

- Piszesz książkę czy co?

Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Rafe zawsze reagował sarkazmem na osobiste pytania. Zresztą prawie wszystkie pytania uznawał za osobiste. Mandy ciekawa była, dlaczego Dan nigdy jej nie powiedział, że pozostaje w kontakcie z Rafe'em. Przez te wszystkie lata ani razu nie wymienił jego imienia. Dlaczego teraz uznał, że Rafe mógłby mu pomóc? Przez głowę przebiegała jej cała masa pytań.

Musiała podjąć jakąś decyzję. Mogła zawołać zarządcę i poprosić go, żeby wyrzucił stąd Rafe'a. Chyba nie oczekiwał z jej strony gorącego powitania. Z drugiej strony to Dan był właścicielem rancza i mógł na nie zapraszać, kogo chciał.

Rafe przysunął sobie krzesło i opadł na nie z westchnieniem. Mandy uświadomiła sobie, że zachowała się niegrzecznie, i na jej policzki wypełzł rumieniec. Zawsze zazdrościła Rafe’owi pięknej opalenizny. Jej skóra czerwieniała od słońca jak burak i natychmiast zaczynała się łuszczyć. A najgorsze było to, że twarz odzwierciedlała kłopotliwe uczucia w najbardziej nieodpowiednich momentach.

Rafe chyba zauważył zakłopotanie dziewczyny, bo zdecydował się odpowiedzieć na jedno z jej pytań.

- Jestem konsultantem - mruknął.

Konsultant? Mandy jakoś nie mogła go sobie wyobrazić w garniturze, pod krawatem, jako członka zacnej korporacji.

- Od jakich spraw?

Na twarzy Rafe'a błysnął uśmiech.

- Wierz mi, lepiej, żebyś o tym nie wiedziała. – Rozejrzał się po kuchni i dodał: - Ładnie tu teraz. Podoba mi się.

- Mnie też. Dan wyremontował cały dom kilka lat temu.

- Mieszkasz tutaj ?

Mandy ociągała się z odpowiedzią.

- Nie. Mieszkam w Dallas. Teraz wzięłam urlop.

- Nie wyszłaś za mąż? - zapytał Rafe ze zdziwieniem patrząc na jej dłonie.

- Nie - potrząsnęła głową.

- Dlaczego?

On sam najwyraźniej nie miał nic przeciwko zadawaniu osobistych pytań.

- A ty dlaczego się nie ożeniłeś? - odparowała Mandy.

- Chyba nigdy nie udało mi się pozostać w jednym miejscu wystarczająco długo. Większość kobiet, jakie spotkałem, chciała mieć męża przy sobie, w domu.

- Rozumiem - wymamrotała Mandy, zastanawiając się co robić dalej.

- A jak brzmi twoja wymówka?

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Może nikt mi się nie oświadczył.

- Tego nie kupuję - odparł Rafe ze szczerym uśmiechem, obrzucając ją wzrokiem od stóp do głów. Wzruszyła ramionami.

- W każdym razie nikt, kogo miałabym ochotę poślubić. Dan twierdzi, że mam fatalny gust, jeśli chodzi o mężczyzn.

Ich spojrzenia spotkały się na dłuższą chwilę.

- Nie powiedziałaś mi jeszcze, gdzie jest Dan - rzekł Rafe w końcu.

- On... Teraz go tu nie ma.

- No to gdzie jest, do diabła? Nie odpowiadasz na moje pytania. Przyjechałem z daleka, żeby się dowiedzieć, dlaczego Dan mnie potrzebuje. Więc gdzie on jest?

Mandy wiedziała, że będzie musiała mu to wyjaśnić. Miała nadzieję, że uda jej się przy tym nie załamać. Ale późna pora i wstrząs, jakim było dla niej pojawienie się Rafe'a, bardzo utrudniały zadanie. Przełknęła kulę w gardle, szukając właściwych słów.

- Myślę, że Dan nie żyje - szepnęła ledwo słyszalnie.

ROZDZIAŁ DRUGI

Rafe zaniemówił. Był pewien, że Mandy wierzy w to, co powiedziała, ale dla niego nie było to istotne.

- Nie żyje? - powtórzył takim tonem, jakby słyszał te słowa po raz pierwszy w życiu. - To niemożliwe... - Potrząsnął głową. - Wiedziałbym, gdyby coś się stało z Danem. On... - Zawahał się i zamilkł, uświadamiając sobie, jak głupio brzmią jego słowa. Lepiej niż większość ludzi zdawał sobie sprawę z tego, jak łatwo można stracić życie. Przesunął dłonią po twarzy.

- Mandy, opowiedz od początku i wyjaśnij mi wreszcie, co się tu właściwie dzieje.

Mandy wzięła szklankę i bezmyślnie napełniła ją wodą. Rafe miał ochotę poprosić ją o drinka, nie odezwał się jednak. W tej chwili zaprzątały go ważniejsze rzeczy. Wzrok Mandy utkwiony był w przestrzeni ponad jego ramieniem. Wiedział, że dziewczyna w tej chwili w ogóle go nie zauważa, toteż przyglądał się jej otwarcie, szukając nastolatki, którą znał kiedyś. Odnajdywał ją w ruchach, w postawie ciała. Nadal była szczupła, ale jej ciało zaokrągliło się kusząco. Wciąż nosiła długie włosy. Potargane rudobrązowe loki opadały jej na ramiona, niepotrzebnie przywodząc na myśl ciepłe łóżko, z którego ją wyciągnął.

Skupiła na nim wzrok i nerwowo przełknęła ślinę.

- Nie widziałam Dana od kilku miesięcy. Obydwoje byliśmy zajęci, ale zwykle telefonował do mnie mniej więcej co tydzień. Jakieś dziesięć dni temu zadzwonił do mnie jego zarządca, Tom Parker, i zapytał, czy widziałam Dana albo czy z nim rozmawiałam.

- Dlaczego Parker zadzwonił do ciebie?

- Powiedział, że pytał już wszystkich, włącznie ze wspólnikiem Dana, i nikt nie miał pojęcia, dlaczego Dan zniknął, nie zostawiając żadnej wiadomości.

- Rzeczywiście tak po prostu zniknął?

- Tom wspomniał, że któregoś dnia po południu chciał omówić z Danem sprawę przepędzenia jednego ze stad na inne pastwisko. Dan powiedział mu, że wieczorem ma jakieś spotkanie, ale porozmawiają następnego dnia rano. A następnego dnia już go nigdzie nie było.

- Czy ktoś wie, z kim i gdzie Dan miał się wtedy spotkać?

- Niestety, nie. Ale myślę, że ten ktoś przyleciał po niego samolotem na lądowisko i zabrał go dokądś, bo samochód Dana stoi w garażu, a Tom znalazł przy pasie startowym dżipa.

- Co to za pas startowy?

- Dan zbudował go jakieś trzy lata temu. On i jego wspólnik zastanawiali się wtedy nad kupnem samolotu. Nie kupili go w końcu, ale od czasu do czasu wynajmowali samoloty i używali pasa dość często.

Rafe potrząsnął głową.

- To wszystko wydaje mi się bardzo skomplikowane. Chyba muszę się trochę przespać, a potem może uda mi się coś zrozumieć.

- Mam nadzieję, że sen ci pomoże. Mnie nie pomaga, choć muszę przyznać, że odkąd dowiedziałam się o zniknięciu Dana, sypiam bardzo źle. Od razu tu przyjechałam. Miałam nadzieję, że może uda mi się pomóc go odnaleźć. Jestem w desperacji, bo wygląda na to, że oprócz Toma i mnie nikogo ta sprawa nie obchodzi, ani wspólnika Dana, ani szeryfa. Wspólnik mówi, że Dan wróci, gdy uzna za stosowne. Nie wierzę w to. Nie mieści mi się w głowie, że Dan mógłby zniknąć w taki sposób, zwłaszcza że umówił się z Tomem. Myślę, że gdyby coś go gdzieś zatrzymało, toby zadzwonił.

- Zgadzam się z tobą. Dan jest jednym z najbardziej odpowiedzialnych ludzi, jakich znam.

- No właśnie - mruknęła Mandy i popatrzyła na przyjaciela swojego brata. - Rzeczywiście, Rafe, powinieneś się przespać. Padasz z nóg. Idź do łóżka, porozmawiamy rano.

Rafe wiedział, że Mandy ma rację. Teraz, gdy już dotarł do celu podróży, znużenie błyskawicznie rozprzestrzeniało się po jego ciele. Podniósł się z krzesła.

- Nie ma go już tak długo, że parę godzin chyba nie będzie miało żadnego znaczenia.

- Możesz spać w pokoju Dana - zaproponowała Mandy, wychodząc na korytarz. Rafe zaczekał, aż dziewczyna zapali światło w korytarzu i zgasi w kuchni. Przez ten czas Ranger nie spuszczał z niego wzroku.

- Cieszę się, że jej pilnujesz - powiedział cicho do psa.

Zwierzę nawet nie drgnęło. Niegłupi pies, pomyślał Rafe, i poszedł za Mandy.

- Po śmierci matki Dan zajął największą sypialnię - wyjaśniła, wskazując na odległy koniec korytarza.

Rafe przystanął obok niej.

- Było mi bardzo przykro, gdy się o tym dowiedziałem. Twoja mama zawsze była dla mnie dobra. Nigdy tego nie zapomniałem.

- Miała szybką śmierć - odrzekła Mandy, splatając ramiona na piersiach. - Przynajmniej nie cierpiała.

- Serce?

- Tak. Z kolei tata żył ze swoim rakiem o wiele dłużej, niż można się było spodziewać.

Rafe nie miał ochoty rozmawiać ojej ojcu. Wyminął Mandy i wszedł do sypialni. Było to jedno z nielicznych pomieszczeń w tym domu, których progu nigdy dotychczas nie przestąpił. Mandy weszła za nim i wskazała mu przylegającą do pokoju łazienkę.

- Są tu czyste ręczniki i wszystko, czego możesz potrzebować. Porozmawiamy rano - powiedziała i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

Dopiero wtedy Rafe przypomniał sobie o torbie, która wciąż leżała gdzieś w krzakach. Nie miał jednak zamiaru teraz jej szukać. Rozejrzał się po pokoju. Przy ścianie stało wielkie łoże, drugą szczelnie wypełniały półki na książki. Literatura piękna mieszała się tu z reportażami. Rafe przypomniał sobie miłość Dana do książek i uśmiechnął się. Podszedł do trzeciej ściany, w której znajdowały się drzwi do łazienki. Ta cała była pokryta fotografiami. Duże i małe, przedstawiały najrozmaitsze obiekty. Większość zdjęć zrobiono na ranczu. Były na nich krowy, jelenie, zwierzęta domowe, a także członkowie rodziny. Rafe ze zdziwieniem dostrzegł kilka swoich fotografii. Nie pamiętał, kiedy je zrobiono. Zaskoczyło go również to, że wyglądał na nich bardzo ponuro.

Zatrzymał wzrok na zdjęciach z przyjęcia, które Crenshawowie wydali z okazji ukończenia szkoły średniej przez Dana i Rafe'a. To był ostatni wieczór, jaki Rafe spędził na tym ranczu. Było tu zdjęcie Mandy w jasnej sukience z marszczoną, szeroką spódnicą i odsłoniętymi ramionami. Rafe nadal pamiętał, nawet bez pomocy fotografii, jak siostra Dana wyglądała tamtego dnia. Miała błyszczące oczy i zniewalający uśmiech. Wyglądała na więcej niż piętnaście lat i upajała się swoją świeżo odkrytą umiejętnością przyciągania męskich spojrzeń. Rafe lekko dotknął twarzy na fotografii. Pamiętał smak tych ust, gładkość skóry na ramionach. Pamiętał, jak bardzo pragnął jej tamtego wieczoru.

Przesunął wzrok na inną fotografię pochodzącą z tego samego przyjęcia. Była to podobizna Dana. W garniturze wyglądał bardzo poważnie, jednak wyraz rozbawienia w oczach przeczył temu wrażeniu. Dalej było zdjęcie przedstawiające jego samego. Rafe przyjrzał mu się, zaskoczony. Na tym zdjęciu ubrany był w jedyny garnitur, jaki kiedykolwiek posiadał. Włosy miał krótko ścięte i również wyglądał poważnie, ale w jego oczach nie było rozbawienia, tylko niezłomne postanowienie, by dojść do czegoś w życiu.

Owszem, to mu się udało. Przy pomocy Wuja Sama.

Poszedł do łazienki i szybko zrzucił ubranie, a potem wszedł pod strumień gorącej wody. Oczy same mu się zamykały. Nie zawracał sobie głowy szukaniem piżamy. Mógł przespać tę noc nago. Postanowił, że rano poszuka w szafie Dana czegoś co mógłby włożyć. Teraz nie był w stanie o niczym już myśleć.

Gdy Rafe zamknął za sobą drzwi sypialni, Mandy wróciła do łóżka i naciągnęła na siebie kołdrę. Ranger nie odstępował jej nawet na krok. Wyciągnął się na dywaniku obok łóżka i głęboko westchnął.

Mandy również westchnęła. Pojawienie się Rafe'a było dla niej kolejnym wstrząsem. Musiała jednak przyznać, że to właśnie on wydawał się najbardziej odpowiednią osobą do rozwiązania zagadki zniknięcia Dana. Z drugiej strony fakt, że Dan prosił przyjaciela o pomoc, potwierdzał jej przypuszczenia, że w życiu brata działo się coś niedobrego. Nie mogła zasnąć. Wszystkie jej myśli krążyły wokół Rafe'a. Nie widziała go od dwunastu lat i była pewna, że nigdy nie zapomni dnia, gdy po raz pierwszy pojawił się na ranczu. Miał wtedy czternaście lat, tyle samo co Dan, ona zaś jedenaście. Ubranie miał wytarte i zniszczone, a włosy za długie, podobnie jak dzisiaj. Pod tym względem niewiele się zmienił. Wtedy był jednak znacznie szczuplejszy.

W tamtych czasach Mandy była ciekawym wszystkiego dzieckiem. W sobotnie przedpołudnie siedziała w swoim pokoju i zastanawiała się, czy powinna już pozbyć się lalek i innych zabawek. Od czasu do czasu jeszcze się nimi bawiła, choć Dan naśmiewał się z niej i nazywał dzidzią. Z drugiej strony, przydałoby się jej trochę więcej miejsca na przybory szkolne. Rok szkolny miał się zacząć w poniedziałek.

Mandy była w trudnym wieku: za duża na lalki, a za mała, by się interesować chłopcami.

Na podwórzu rozszczekały się psy. Wyjrzała przez okno i zobaczyła wysokiego, chudego chłopaka, który stał przy furtce w murze oddzielającym trawnik od podwórza przed stodołą. Znała jego twarz. Chodził kiedyś do tej samej podstawówki co ona i Dan, ale Mandy nie widziała go już od dłuższego czasu. Może rzucił szkołę albo jego rodzina gdzieś się wyprowadziła, pomyślała, i przepełniona ciekawością, wybiegła na werandę.

Tylne drzwi domu trzasnęły i rozległo się wołanie Dana:

- Hej, Rafe! Co ty tutaj robisz?

- Szukam pracy.

- Mówisz poważnie? - roześmiał się Dan. - Nie idziesz do szkoły?

- Chcę się zapisać w poniedziałek i właśnie dlatego muszę zamieszkać gdzieś w tej okolicy. Przyszło mi do głowy, że może twój ojciec pozwoliłby mi tu zamieszkać i pracować popołudniami i w weekendy, dopóki nie skończę szkoły.

Dan dotknął siniaka na czole Rafe'a.

- Co ci się stało?

- Nieważne.

- To twój tato?

- Powiedziałem, nieważne.

- Czy twoja rodzina nadal mieszka we wschodnim Teksasie?

- Tak.

- A czy wiedzą, gdzie jesteś? Rafe zmarszczył brwi.

- Nie. A co, masz zamiar ich zawiadomić?

- Nie, jeśli się nie zgodzisz. A nie będą cię szukać?

- Na pewno nie - zaśmiał się Rafe bez cienia wesołości w głosie i spojrzał ponad ramieniem Dana na przysłuchującą się rozmowie Mandy. Dan również odwrócił głowę.

- Przestań podsłuchiwać i wracaj do domu - nakazał siostrze surowo.

Mandy bez słowa poszła poszukać matki. Znalazła ją za domem, w ogrodzie.

- Mamo, przyszedł tu ktoś, kto szuka pracy - oznajmiła.

Matka przysiadła na piętach i spod ronda słomianego kapelusza spojrzała z zaciekawieniem na córkę.

- Dlaczego przyszłaś do mnie? Przecież tymi sprawami zajmuje się tato.

- Bo to jest chłopiec.

- Ile ma lat? - uśmiechnęła się mama.

- Tyle co Dan. Chodzili do tej samej klasy, ale potem Rafe chyba się wyprowadził.

- Rafe?

- Tak na niego mówią.

Matka wstała, otrzepała sukienkę, zdjęła bawełniane rękawiczki i obeszła dom. Chłopcy siedzieli na schodkach.

- Dzień dobry. Jestem Amelia Crenshaw, mama Dana - powiedziała i wyciągnęła dłoń do Rafe'a. Chłopak niepewnie spojrzał na wyciągniętą dłoń, a potem szybko ją uścisnął, odwracając wzrok.

- Dzień dobry. Nazywam się Rafe McClain.

- Amanda powiedziała mi, że szukasz pracy. Czy to prawda?

Dan rzucił siostrze gniewne spojrzenie. Odpowiedziała mu promiennym uśmiechem.

- Tak, proszę pani - wykrztusił Rafe.

- Oczywiście chcesz pracować po szkole.

- Tak.

- Może wejdziesz do środka i napijesz się czegoś? Ojciec Dana wróci za godzinę. Możesz zjeść z nami obiad i porozmawiać z nim o pracy.

Mandy wyczuwała zakłopotanie Rafe'a. Wciąż omijał matkę wzrokiem.

- Aha - wymamrotał. - To może ja przyjdę później.

- Ależ dlaczego! - Pani Crenshaw uśmiechnęła się miło. - Przecież musisz jeść, tak samo jak wszyscy. Dan pokaże ci ranczo.

Weszła do domu, a chłopcy jak zaczarowani ruszyli za nią.

- Donosicielka - syknął Dan, mijając Mandy, i pociągnął ją za włosy.

- A co to za tajemnica, że ktoś szuka pracy? - oburzyła się.

- Żadna. - Rafe uśmiechnął się do niej. - Nie zrobiłaś nic złego.

Odpowiedziała mu uśmiechem. Podobał jej się ten chłopak o smutnych oczach.

Przy obiedzie ojciec dokładnie wypytał Rafe'a, co potrafi robić, ale w ogóle nie zainteresował się tym, dlaczego szuka pracy i miejsca do zamieszkania. Mandy przypuszczała, że Dan zdążył mu już to wszystko wyjaśnić.

I tak oto owego sierpniowego dnia Rafe McClain stał się domownikiem Crenshawów. Na pagórku między domem a stodołą stał niewielki domek, składający się z jednego pokoju i łazienki, i tam właśnie zamieszkał Rafe. W pobliżu przepływał strumyk i rosły wielkie dęby.

Nikt nie komentował faktu, że Rafe nie miał ze sobą żadnego bagażu. Przychodził na posiłki w starych dżinsach i koszulach Dana. Ojciec wypłacał mu niewielkie kieszonkowe i po jakimś czasie Rafe stał się właścicielem pary butów, które nie rozpadały się na kawałki, a także ostrzygł włosy. Pracował od świtu, potem szedł do szkoły, a po powrocie znów pracował do zmroku, a czasem dłużej. W ciągu następnych czterech lat Mandy zaczęła się w nim podkochiwać. On jednak traktował ją przez cały czas wyłącznie jak młodszą, nieco uciążliwą siostrę Dana.

Szkoda, że tak nie pozostało do końca. Życie byłoby o wiele łatwiejsze dla nich obydwojga.

Następnego ranka obudziły Rafe'a ludzkie głosy i zwykła krzątanina na ranczu. Otworzył oczy i leżał nieruchomo, przypominając sobie, gdzie jest i dlaczego wrócił do Teksasu. Usiadł i jęknął; wszystkie mięśnie miał boleśnie zesztywniałe.

Z wysiłkiem wstał z łóżka, otworzył...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin