Brent Brent - Wyprawa po szczęście.doc

(602 KB) Pobierz

1.

Casey Brent

 

 

 

 

 

 

 

 

Wyprawa po szczęście

 

 

 

5


H

allie Jordan westchnęła ciężko i wstała. Któryś raz z rzędu podbiegła do okna małego miesz­kania, które dzieliła ze swą przyjaciółką Marlą, i wyjrzała w dół, na ulicę.

Był wczesny wieczór jednego z ostatnich dni lata. O kilka przecznic dalej jarzyła się feerią świateł i mieniła wszystkimi kolorami tęczy dzielnica rozrywki, świat kasyn gry i przytulnych lokali, tu jednak, na przedmieściu Las Vegas, panowała przytłaczająca cisza.

Nerwowym gestem zwichrzyła swe ciemne, przetykane jaśniejszymi pasmami włosy, gdy nagle usłyszała za sobą zniecierpliwiony głos.

              Hallie! Co ty wyprawiasz z włosami! Szczęście, że nosisz je krótko obcięte. Przy twoim niemądrym przy­zwyczajeniu długie włosy byłyby dla ciebie katastrofą.

Przyłapana na gorącym uczynku, odwróciła się gwał­townie i uśmiechnęła z zakłopotaniem.

              Masz rację, Marlo. Ale ja tego po prostu nie zauważam. Zawsze kiedy jestem zdenerwowana, sięgam ręką do włosów.

Potrząsnęła głową i jej zgrabnie przycięta fryzura od­zyskała zwykłą formę. Lubiła ją, ponieważ była praktycz­na i nie wymagała zbyt wiele zachodu.

              Co się stało? — spytała Maryla, nie czekając jednak na odpowiedź machnęła ręką. — Zresztą nie potrzebujesz mi nic mówić, i tak wiem. To z powodu Terry'ego, czyż nie tak?


 

              Tak — odparła zgnębiona Hallie. — Dziś daje na siebie wyjątkowo długo czekać. Więcej niż godzinę. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało.

Marla skrzywiła się, po czym opadła na krzesło. Ziew­nęła szeroko, próbowała jednak odpędzić od siebie sen­ność, bo musiała myśleć o przygotowaniu się do wyjścia. Za godzinę powinna być w pracy, w jednym z wielkich kasyn w mieście, ale wciąż jeszcze siedziała w szlafroku.

              Byłoby szczęście, gdyby nigdy więcej nie przy­szedł — zauważyła zgryźliwie.

W oczach Hallie błysnął gniew.

         Co ty właściwie masz przeciwko Terry'emu Ken-dallowi? Zawsze mówisz o nim z niechęcią.

         Przepraszam, Hallie. Wiem, jak ci na nim zależy. Ale ja nic na to nie poradzę, że mu jakoś dziwnie nie ufam. On jest taki... ach, nie wiem. Nie potrafię tego wytłumaczyć.

Hallie musiała się mimo wszystko roześmiać. — Wiem, co masz na myśli. Uważasz, że jest śliski jak węgorz, a przy tym przebiegły.

Odwróciła się do okna i znowu wyjrzała niecierpliwie na ulicę. — Może rzeczywiście jest taki. Terry mówi, że trzeba być właśnie takim, aby móc przeżyć w tym mieście. Sprzedawanie drogich samochodów sportowych gwiaz­dom filmowym i znanym ludziom to tylko na pozór pro­sta sprawa. Musi ciężko pracować, aby się nie dać konkurencji.

         Mów sobie, co chcesz, a ja i tak nie pogodzę się z twoim wyborem. Zbyt różnicie się od siebie. Poza tym Terry jest wyjątkowo atrakcyjnym mężczyzną. A takim mężczyznom z reguły nie można wierzyć.

         To nieprawda — gorąco zaprotestowała Hallie. — Zresztą kocham go, to wszystko.

Marla raptem spoważniała.

              Mówisz serio, Hallie? Naprawdę nie chcę cię drę­czyć, ale czy nie zakochałaś się w Terrym po prostu

3


dlatego, że czułaś się samotna? Twoja matka umarła przecież tak niedawno. Będąc w stanie przygnębienia, prawdopodobnie padłabyś w ramiona pierwszemu, który by się w tym momencie nawinął.

Hallie nie posiadała się ze złości. Podczas ostatnich dwóch lat, odkąd mieszkały razem, jeszcze nigdy nie była tak wściekła na Marlę.

— To obrzydliwe z twej strony, że mi mówisz coś takiego. Nie będę tego dłużej słuchać. Jeśli Terry tak bardzo się spóźnia, musi mieć po temu ważny powód. Spróbuję się dowiedzieć, co się stało.

Ignorując pełne zwątpienia spojrzenie Marli sięgnęła po torebkę, po czym rozgniewana wyszła.

Jadąc przez miasto próbowała się uspokoić. Myślała o Terrym i o tym, jak często nazywał jej starego volks-wagena „gruchotem". To prawda, dla swej sekretarki trzymał w celach reprezentacyjnych jeden ze sportowych, starannie dobranych modeli. W głębi duszy czuła jednak, że do niej samej taki elegancki wóz by nie pasował. Z natury praktyczna, nie miała zwyczaju bujać w obło­kach. Zresztą i tak nie mogłaby sobie na nic takiego pozwolić.

Ochłonąwszy trochę, musiała przyznać, że w słowach Marli było sporo racji. Jej uczucie dla Terry'ego przyszło tak nagle.

Co prawda ona, dziewczyna w końcu dwudziestolet­nia, miała prawo zakochać się na śmierć i życie. Jej mat­ka w tym wieku była już mężatką i zdążyła urodzić ją, Hallie. Na moment oczy zaszły jej łzami. Biedna Mom. Nie miała łatwego życia. Hallie miała dziesięć lat, gdy ojciec zostawił ją dla innej kobiety. Dwa lata później stracił życie w katastrofie lotniczej. Matka musiała ciężko pracować, aby zapewnić córce jakie takie warunki. Gdy Hallie wstępowała do High School, była już naznaczona piętnem ciężkiej choroby. Może to prawda, że ona sama nie zakochałaby się tak od razu w Terrym, gdyby jej


matka nie umarła cztery miesiące wcześniej. Ale czuła się taka samotna i opuszczona! Po prostu rozpaczliwie po­trzebowała kogoś.

To ładnie ze strony Terry'ego, że nie wykorzystał sytuacji i nie zmuszał jej do niczego. Tyle że z biegiem czasu jego pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Czuła, że Terry'emu już nie wystarcza rola pocieszyciela, który zgnębionej kobiecie pozwala wypłakać się na swym ramieniu, ale że oczekuje czegoś więcej. Może się wkrótce zaręczą? Była przekonana, że Terry poprosi ją o rękę. Gdybyż się to stało tego wieczoru!

Ubiegłego wtorku powiedział, że zabierze ją dziś na obiad. Potem jednak przez cały tydzień był zajęty i ani słowem nie wspomniał o spotkaniu. A teraz po prostu nie przyszedł. Coś musiało mu wypaść, i tego właśnie chciała się dowiedzieć.

 

Trzy razy dzwoniła do drzwi, zanim wreszcie Terry otworzył. Miał na sobie krótki płaszcz kąpielowy, a jego włosy były w nieładzie.

          Hallie! Dziecinko, co ty tu robisz? — spytał wyraź­nie zaskoczony.

          Byliśmy umówieni na obiad, nie pamiętasz?

          Wielkie nieba! Musiałem chyba zapomnieć, przep­raszam.

          Co za dziecinka? — dobiegł z tyłu lekko schrypnięty kobiecy głos. Zaraz potem wyjrzała zaspana twarz ob­ramowana rozczochranymi jasnymi włosami.

          Cześć — ujrzawszy Hallie rzuciła przyjaźnie dziew­czyna. — Jesteś jedną z przyjaciółek Terry'ego? Wejdź do środka, właśnie wydajemy party. Tyle że musisz sobie sama poszukać partnera. Terry należy do mnie, przynaj­mniej dziś w nocy — mrugnęła porozumiewawczo. — Kto jutro będzie jego wybranką, tego nie wiadomo. Wiesz przecież, jaki on jest.

Terry gniewnie odepchnął dziewczynę. — Cicho bądź,


Della. Speszyłaś tę małą. — Potem zwrócił się do Hallie. — Rozumiesz — zaczął, ale jasnowłosa znowu wyjrzała zza jego ramienia.

— Mam wspaniały pomysł — powiedziała swoim ma­towym głosem. — Przyprowadź brata dla Hallie. Mówiłeś przecież, że jest właśnie w mieście. — Uśmiechnęła się do niej znacząco. — Spodoba ci się, mała. Będzie z niego pierwszorzędny kochanek. Mówią o nim, że w tej materii jest jeszcze lepszy niż nasz poczciwy Terry.

Terry ponownie usiłował odsunąć dziewczynę, ale Hal­lie już nie było.

Łzy przyćmiewały jej wzrok, gdy tak jechała przez miasto, nie bardzo wiedząc dokąd. Po chwili znalazła się naprzeciw swego mieszkania. Zaparkowała samo­chód, nie poszła jednak na górę, tylko zaczęła spacerować bez celu.

Długo błądziła ulicami, nie zdając sobie sprawy z tego, gdzie się znajduje. Nie obchodziło jej, że przechodnie, widząc jej łzy, rzucają zaciekawione spojrzenia.

Jak mogła być tak zaślepiona, żeby zakochać się bez pamięci w człowieku takim jak Terry? Że też nie zdawała sobie z tego sprawy! Marli od początku się nie podobał. Powinna być mądrzejsza. Przecież zdążyła się przyjrzeć nieudanemu małżeństwu rodziców.

Po jakimś czasie łzy oschły. Gdy tak powoli szła przed siebie, nagle poczuła, że może już na trzeźwo ocenić sytuację. Czy rzeczywiście Terry'emu zależało na ich związku? A może to był tylko wytwór jej wyobraźni?

Hallie znowu przyszło na myśl, że jego objęcia i poca­łunki stały się ostatnimi czasy gwałtowniejsze. Kiedy mu się wymykała, z miejsca zaczynał mówić o małżeństwie. — Któregoś dnia, kochanie — zapewniał — ale jeszcze nie teraz. Najpierw muszę umocnić swoją pozycję w branży, żebyśmy nie musieli zaczynać od kłopotów. Wtedy się pobierzemy...

Chciała mu ufać, ale gdzieś w głębi duszy czaiły się


wątpliwości. Ciągle coś przeszkadzało jej należeć do Terry'ego bez reszty... Teraz była zadowolona, że pozos­tała nieugięta.

To był dla niej prawdziwy szok, gdy zobaczyła go w towarzystwie innej kobiety, i to w mieszkaniu, do którego tak często była zapraszana. — Nie mam żadnej innej dziewczyny. Liczysz się tylko ty — zapewniał ją wiele razy — i nie chciałbym, żebyś spotykała się z innymi mężczyznami. Oczywiście nigdy tego nie robiła, choć wielbicieli jej nie brakowało. Dziwiła się tylko, że Terry nie pomyślał o zaręczynach.

Miała kiedyś powody, to pewne, by wierzyć, że Terry ją kocha i pewnego dnia poślubi. Cała jej złość skiero­wała się teraz przeciwko niemu. Blondynka w gruncie rzeczy jej nie obchodziła. Była nawet dość sympatyczna, choć nieco wstawiona. Chciała nawet dla niej poszukać partnera.

Hallie aż cała się wzdrygnęła, gdy sobie to przypom­niała. Brat Terry'ego, ponoć jeszcze lepszy zawodnik niż Terry, był ostatnim, którego by w tym momencie chciała oglądać.

Gdy się tak głębiej zastanowiła, doszła do wniosku, że nie jest jej do szczęścia potrzebny mężczyzna, ani teraz, ani potem. Z jej własnego doświadczenia wynikało jedno: wszyscy mężczyźni to kłamcy. Dziewczyna tylko wtedy może się z tym pogodzić, jeśli sama prowadzi podobną grę. A z takiej miłości wolała zrezygnować.

Hallie wydawało się, że błądzi tak całymi godzinami i że ma za sobą wiele kilometrów drogi. Naraz jednak zorien­towała się, że jest o krok od swego mieszkania. Skon­statowawszy z ulgą, że potrafi już panować nad swymi uczuciami, postanowiła wrócić do domu. Czuła się zmę­czona, ale jednocześnie zadowolona z podjętej przez siebie nieodwołalnej decyzji. Z całą powagą postanowiła w przy­szłości unikać mężczyzn. Życie w pojedynkę powinno toczyć się o wiele spokojniej. Tym, czego teraz po­


trzebowała, była nowa praca. Co prawda u Terry'ego zarabiała nieźle, ale po tym wszystkim naturalnie nie było mowy, żeby mogła tam pozostać. Nie powinno być jej trudno znaleźć podobne zajęcie w innym mieście.

Z takim oto postanowieniem przekroczyła próg miesz­kania. Ku jej zdumieniu Marla była już z powrotem w domu i spoglądała teraz na nią z troską w oczach.

         Hallie! Gdzie się podziewałaś tyle czasu? Wróciłam dziś wcześniej, bo martwiłam się o ciebie. Twoje auto owszem, stało, ale ciebie nigdzie nie było. Wyglądasz strasznie. Przykro mi, że ci się tak dałam we znaki. Nie miałam prawa...

         Nie mów tak, Marlo. Ostatecznie już tak długo jesteśmy przyjaciółkami — Hallie uśmiechnęła się żałoś­nie. — Nie gniewam się na ciebie. Miałaś rację.

Opowiedziała, jak to zastała Terry'ego z blondynką w jego mieszkaniu. Pozwoliła przyjaciółce objąć się w po­cieszającym geście, zaraz jednak wyprostowała się.

              Ach, to już przeszłość — rzekła ze słabym uśmie­chem.- Postaram się za wiele o tym nie myśleć. Nie będę też dłużej pracowała u Terry'ego. Nie chcę spotykać go każdego dnia. Jutro rano pozbieram swoje rzeczy i złożę wymówienie.

              A co dalej? Będziesz szukać innej pracy? Hallie weszła do sypialni. Zaczęła pakować walizkę,

przedstawiając jednocześnie swe plany Marli, która podą­żyła za nią. Zrobiło się wprawdzie późno, a ona sama była bardzo zmęczona, ale zdawała sobie sprawę, że i tak tej nocy nie zaśnie.

Marla przyglądała się jej z uwagą.

          Będzie mi ciebie brakowało. Myślę jednak, że robisz słusznie. Na pewno lepiej, że opuszczasz Las Vegas, gdzie umarła twoja matka i zdarzyło się to z Terrym. Masz już coś na oku?

          Znam dziewczynę, która wstąpiła do college'u w Cedar City, stan Utah. Do szaleństwa zakochana jest


w tym mieście, i w ogóle w krajobrazie. Twierdzi, że szkoła jest wspaniała. Nowe otoczenie, inni ludzie to coś, czego mi w tej chwili trzeba. Zaoszczędziłam trochę pieniędzy. A jeśli mi szczęście dopisze, znajdę coś dla siebie jeszcze przed rozpoczęciem semestru zimo­wego.

Zmęczona przysiadła ciężko na krawędzi łóżka. Marla odstawiła na bok na wpół zapakowaną walizkę.

              Lepiej będzie, jeśli się teraz położysz. Jutro możesz dokończyć pakowania. Na dziś już dość.

 

Z mocnym postanowieniem, że pozostanie nieugięta, Hallie zmierzała następnego ranka do „Big K Sports Cars". Terry był w swoim gabinecie. Siedząc za biur­kiem, zmierzył ją nieufnym wzrokiem.

         Odchodzę, Terry — rzuciła sztywno. — Przygotuj mi wypłatę za ostatni tydzień.

         Naprawdę? Ależ Halie, nie mówisz tego poważnie. Wiem, że jesteś na mnie wściekła, ale to przecież da się naprawić, dziecinko.

         Nie nazywaj mnie dziecinką — żachnęła się.

         Dobrze już, dobrze, przepraszam. Ta dziewczyna wczoraj to tylko dobra znajoma.. Tak naprawdę nic dla mnie nie znaczy.

         W to skłonna jestem uwierzyć. Ja także dla ciebie nic nie znaczę. Dopiero teraz pojęłam, że kobiety są dla ciebie tylko zabawką.

         Ale nie ty, Hallie. Ty jesteś dla mnie wszystkim. No, rozchmurz się, malutka. Dzisiejszy wieczór spędzimy razem i znowu wszystko będzie dobrze.

Hallie spojrzała na niego chłodno, po czym zwróciła się do wyjścia.

              Przygotuj czek — zażądała wychodząc.

Stanąwszy w drzwiach, Terry przyglądał się, jak wy­jmuje z szuflad biurka swe prywatne rzeczy i chowa do torby.


         Dokąd ty właściwie chcesz iść? Płacę ci przecież lepiej, niż robiłby to ktokolwiek inny.

         W najbliższym czasie może w ogóle nie będę praco­wać — wzruszyła ramionami. — Wstąpię do college'u albo coś w tym rodzaju.

         Gdzie? Dziecinko, gdybyś dała mi jeszcze jedną szansę, jedną jedyną szansę, abym ci mógł wszystko...

         Ileż razy mam ci powtarzać, żebyś nie nazywał mnie dziecinką — ofuknęła go. — Nie mogę już tego słuchać. Poza tym jest mi to obojętne, gdzie się będę uczyć. W każdym razie w Las Vegas na pewno nie.

         Hallie, zastanów się jeszcze — skamlał Terry. — Będzie mi ciebie strasznie brakowało.

Z rozmachem postawiła torbę na biurku i zajrzała Terry'emu twardo w oczy.

              A więc dobrze. Jeśli mówisz serio, istnieje dla nas tylko jedna droga. Jedziemy do miasta i załatwiamy formalności. W następnym tygodniu będziemy już po ślubie.

Terry głośno przełknął ślinę i wpatrywał się w nią osłupiały.

         Ależ powoli, Hallie. Nie ma powodu, aby iść aż tak daleko.

         Tak daleko — powtórzyła zirytowana. — Od tygo­dni powtarzasz, że się ze mną ożenisz, ty... podły kłamco.

Twarz Terry'ego zasępiła się.

              Nie jestem kłamcą. Nic ci nie przyrzekałem. A jeśli nawet coś takiego kiedyś mi się wyrwało, to wyłącznie twoja wina.

Hallie nagle zabrakło powietrza.

         Co przez to rozumiesz?

         Dobrze wiesz, że cię pragnąłem. Czego ty właściwie oczekiwałaś ode mnie? Jak myślisz, co się ze mną działo, gdy tak co dzień siedziałem w biurze i widziałem ład­ną dziewczynę obok siebie? A ty mnie zawsze zwodziłaś. Najwyraźniej nie masz pojęcia o regułach gry. Każda in­


na dziewczyna wiedziałaby, że to wszystko jest bez znaczenia.

              Dla mnie miało znaczenie. Ja ci ufałam.

W ciemnych oczach Terry'ego odmalowała się bez­graniczna pogarda.

              Nie chcesz, żebym nazywał cię dziecinką, a za­chowujesz się jak dziecko. Jak małe głupie dziecko.

Hallie zrobiło się niedobrze na myśl, że jeszcze przed chwilą chciała poślubić tego człowieka. Porwała torbę i rzuciła się do drzwi.

              Masz mi wysłać czek do domu — zawołała przez ramię.

 

Hallie miała nadzieję, że już nigdy więcej nie usłyszy o Terrym Kendallu. Ale już po południu zadzwonił telefon i w słuchawce rozległ się jego głos.

         Hallie? Kochanie, nie bądź taka uparta. Przykro mi, że tak ci nagadałem. Nie możemy się przecież tak rozstać.

         Wybacz, Terry — rzuciła ozięble. — Nic z tego. Po prostu nie chcę dzielić się z innymi kobietami czło­wiekiem, którego kocham. I nigdy bym ci już nie za­ufała.

         Właściwie co ja takiego zrobiłem? Nie jestem ani lepszy, ani gorszy od innych mężczyzn.

         Wiem — rzekła znużonym głosem. — I w tym właśnie rzecz. Wy wszyscy jesteście tacy sami — ty i twój brat, i cała reszta.

         Mój brat? — zdziwił się Terry. — A cóż on ma z tym wszystkim wspólnego?

         Ach, mniejsza o to — ucięła Hallie i odłożyła słu...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin