Lissa Mc Mann - KONIEC 03.pdf

(463 KB) Pobierz
309961361 UNPDF
309961361.001.png
Lisa McMann
Koniec
Przekład Agnieszka Jagodzińska
Tytuł oryginału Gone
Wszystkim, którzy mają w domu kłopoty.
Nie jesteście sami.
Czerwiec 2006
24 czerwca 2006
Czuje, że nie może złapać tchu, nieważne jak bardzo się stara.
Jakby wszystko wokół zaczęło ją przytłaczać, przygniatać. Zagrażać.
Przesłuchanie. Ujawnienie prawdy. Odtworzenie imprezy u Durbina przed sędzią i tymi trzema
draniami, którzy nie spuszczali z niej wzroku. Kamery, które nie opuszczały jej na krok, jak tylko
wyszła z sali sądowej. Wydało się, że była tajnym agentem do spraw narkotyków. Całe Fieldridge o
tym mówi.
O niej.
Przez kilka tygodni mówią o tym we wszystkich lokalnych wiadomościach. Ludzie plotkują w
sklepach, na mieście. Pokazują ją palcem, szepczą, dziwnie na nią patrzą. Czasami podchodzą i
zadają pytania. Obcy ludzie, byli koledzy i koleżanki z klasy nachylają się, szepczą, jakby byli jej
powiernikami. „Powiedz, co ci tak naprawdę zrobili?”
Janie się do tego nie nadaje - jest typem samotnika. Działa w ukryciu. Nie miała nawet czasu, by
pomyśleć o innych sprawach - tych prawdziwych, najważniejszych. O tym, jak zmieniło się jej
życie. O tym, co było w zielonym notesie.
O tym, że straci wzrok. I władzę w rękach.
Ciśnienie jest niesamowite.
Dusi się.
Chce tylko uciec.
Ukryć się.
Po prostu być.
Lipiec 2006
Pięć ważnych minut
Siedzi naprzeciwko. Miejsce obok niej jest puste.
- Nic już nie wiem - mówi. - Po prostu nie wiem.
Uciska skronie. Ma nadzieję, że głowa jej nie eksploduje.
- To twoja decyzja - mówi kobieta. To ich tajemnica.
A potem
Wtorek, 1 sierpnia 2006, godzina 7.25
- Nie mogę oddychać - szepcze.
Czuje, jak jego gorące palce dotykają jej żeber i przenikają przez skórę do zamarzniętych płuc.
Przytula ją. Całuje. Oddycha za nią. Przez nią.
Pozwala zapomnieć.
Potem mówi:
- Jedziemy. Teraz. Chodź.
Idzie.
Podczas trzygodzinnej podróży Janie mruży oczy i patrzy na swoje rozmazane palce na kolanach.
Udaje, że śpi. Nie wie czemu. Chłonie ciszę.
I gdzieś głęboko w środku jednak wie.
Wie, że on
i to, nie rozwiążą jej problemów.
Zaczyna rozumieć, co może jej pomóc.
Pierwszy czwartek
3 sierpnia 2006, godzina 1.15
W tej części stanu nie ma dociekliwych rozmówców. Tutaj, w domku letniskowym Charliego i
Megan nad jeziorem Fremont, nikt jej nie zna. Dni upływają spokojnie, ale noce... Noce w
maleńkim pokoju są straszne. Sny nie robią sobie wolnego.
Zawsze coś się musi dziać, prawda? Zawsze coś. Janie nigdy nie ma spokoju. Nigdy, przenigdy nie
ma spokoju.
To tak jak z samochodem. Lekarz mówił, żeby nie prowadziła. A jednak marzy o tym. Pragnie tego,
czego nie może mieć. Nie zadowala ją to, co nieuchwytne. I kiedy zaczyna się kolejny koszmar,
naprawdę o tym myśli.
Godzina 1.23
Janie trzęsie się na kanapie. Obok niej na rozkładanym leżaku leży Cabe. Śpi.
Śni o niej.
Janie przygląda się. Czasami tak robi, gdy jego sny są przyjemne. Gromadzi wspomnienia. Na
później. Ale to...
Grają w paintball, gdzieś na dworze, z gromadą anonimowych ludzi. Jak w grze
komputerowej. Cabe i Janie omijają przeszkody i strzelają do siebie. Śmieją się, robią
uniki, chowają. Cabel zakrada się z tyłu i oddaje w jej kierunku dwa strzały. Dwie czerwone
plamy.
Prosto w oczy.
Po policzkach spływa jej czerwona farba, oczodoły są puste.
Nie przestaje do niej strzelać, celuje w ręce i w nogi, aż wszystko pokrywa czerwona
farba.
Płacze. Pełen żalu klęka obok niej na ziemi, a potem podnosi ją i sadza na wózku
inwalidzkim. Zawozi ją w kierunku opustoszałej części pola i zrzuca na żółtą trawę.
Janie się wycofuje. Wie, że nie powinna marnować snów. Ale nie może się powstrzymać. Nie może
odwrócić oczu.
Kiedy odzyskuje wzrok, spogląda na ciemny sufit, a Cabel przewraca się z boku na bok. Zakrywa
ręką oczy, próbuje zapomnieć. Od dwóch miesięcy udaje, że nic się nie dzieje. Jakby miała zbyt
mało problemów na głowie.
- Proszę, przestań - szepcze. - Proszę.
Godzina 4.23
On znowu śni, a Janie się budzi.
Trzyma się za głowę.
Janie i Cabel są w ogrodzie, siedzą na trawie. Ręce Janie kończą się na łokciach. Oczy
ma zaszyte, a z policzków zwisają igły i kawałki nici. Czarne łzy.
Cabel jest zrozpaczony. Wyciąga z papierowej torby kolbę kukurydzy i obrywa liście.
Przyczepia kukurydzę do jej łokcia. Wyciąga z torby dwa kamienie. Duże, brązowe
tygrysie oczy. Próbuje wcisnąć je pod zaszyte powieki Janie, ale one nie dają się
wepchnąć. Janie przewraca się jak szmaciana lalka. Nie ma się czym podeprzeć.
Kukurydza odlepia się od jej łokcia i spada na trawę. Cabe ściska kamienie w dłoniach.
Janie jest odrętwiała, nie chce dalej patrzeć. Nie próbuje tego zmienić. Bo to sen o niej i o tym, jak
Cabel sobie z tym radzi. Nie może nim manipulować. To nie byłoby w porządku. Ma tylko
nadzieję, że nigdy nie poprosi jej o pomoc.
Nie chce, żeby tak śnił. Koniec i kropka. Prostuje nogę. Dotyka go. Wszystko robi się czarne.
- Przepraszam - mruczy Cabel. I znowu zapada w sen.
Od jakiegoś czasu tak jest.
Jakby w snach pojawiało się to, czego nie może powiedzieć.
Godzina 9.20
Porusza się i przestaje śnić. Co za ulga. Janie leży na kanapie pogrążona w półśnie. Próbuje wrócić
do życia. Do normalności. Przybiera obojętny wyraz twarzy.
Dopóki nie wymyśli, co zrobić.
Z życiem.
Z nim.
Godzina 9.33
309961361.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin