Kurland Lynn - De Piaget 01 - Czas na marzenia.pdf

(2103 KB) Pobierz
209509898 UNPDF
Lynn Kurland
Czas na marzenia
Zima
Roku Pańskiego 1200
1
Ayre, Anglia
Czekała ją pewna śmierć.
Żal jej było umierać tak wcześnie, kiedy miała jeszcze tyle życia przed sobą, dopiero co
zakosztowawszy prawdziwej wolności. Jednak należało spojrzeć prawdzie w oczy – jej
sytuacja była naprawdę ciężka. Kto by pomyślał, że jazda konna wymaga nadzwyczajnych
umiejętności? Powinna była chyba spędzać więcej czasu w stajni przy koniach, zamiast
przesiadywać w komnacie matki, wyszywając na płótnie bohaterskie sceny. Fakt, że z trudem
odróżniała koński łeb od zadu, powinien był zmusić ją do zastanowienia się, czy aby na
pewno zdoła dosiąść rumaka.
Daremne żale. Teraz mogła jedynie uczepić się kurczowo jedną ręką siodła, a drugą
grzywy i patrzeć, jak krajobraz, a co ważniejsze także wydarzenia z życia przemykają z
zawrotną szybkością przed jej oczami. Równie pośpiesznie przypominały jej się wszystkie
grzechy, jakby chciały zdążyć, zanim koń wpadnie na drzewo, albo zrzuci ją z grzbietu i
pozostawi połamaną na trawie.
Kradzież. Tak, to istne szaleństwo, za które nie zdąży już niestety odpokutować. Jednak
kradzież wydawała się w tamtej chwili jedynym wyjściem. Potrzebowała miecza na swojej
drodze nowo obranego powołania, a bez wątpienia nikt by jej go nie dał, gdyby nawet
poprosiła. Przez kilka dni obserwowała mieszkańców zamku swojego narzeczonego dość
uważnie, aby wybrać możliwą ofiarę. Na szczęście wielka sala była w takiej ruinie, a rycerze
przeważnie tak pijani, że zdobycie miecza nie stanowiło zbytniego wyzwania. Upatrzony
przez nią rycerz rzucił go na brudną podłogę wielkiej sali, a kiedy spostrzegł stratę, założył
najwyraźniej, że broń zawieruszyła się w bałaganie. Z pewnością nieraz już zdarzyło się coś
podobnego, ponieważ ten prostak tylko zaklął siarczyście, wysłuchał pocieszeń towarzyszy i
wrócił do swoich spraw.
A skoro już robiła rachunek sumienia, powinna również żałować za rany zadane kilku
rycerzom i dziewce służebnej podczas próby dyskretnego przeniesienia właśnie zdobytego
miecza do stajni. Nigdy nie podejrzewała, że przemieszczanie się z ostrzem przypasanym do
boku może być tak niebezpieczne dla otoczenia.
Kłamstwo. Wiła się ze wstydu, ale cóż mogła zrobić? Wygrana w kości wydawała się
całkiem logicznym wytłumaczeniem; nieważne, że nigdy w życiu nie rzuciła kostką. A skoro
już miała coś wygrać, dlaczego nie miałby to być najlepszy ogier Alaina z Ayre? Stajenny
łatwo uwierzył w historyjkę i najwyraźniej był pod wrażeniem jej żyłki do hazardu.
Zresztą kradzież i kłamstwo były codziennością wśród najemników. Zręczność w
posługiwaniu się nimi nie tylko była mile widziana, ale, jak podejrzewała, wręcz konieczna.
Może dzięki temu uda jej się nadrobić niedostatki we władaniu mieczem.
Oraz, oczywiście, w jeździe konnej. Zacisnęła zęby, podskakując gwałtownie na grzbiecie
pędzącego wierzchowca. Nie mogła nawet dosięgnąć wodzy, które z pewnością przydałyby
209509898.001.png
się w poskromieniu zwierzęcia.
Trzeci występek dobijał się o jej uwagę, ale usiłowała go zignorować. Jednak im mocniej
końskie kopyta uderzały o ziemię, tym głośniej w jej głowie rozbrzmiewało echo słowa:
żądza. Pożądała mężczyzny, a to bez wątpienia wymagało pokuty. Nie wspominając już o
tym, że sama jego reputacja powinna skłonić każdą wrażliwą pannę do poszukiwania
ochrony. Mówiono, że nie ma on ochoty na błogie życie w stadle małżeńskim, choć nie
chciało jej się w to wierzyć. Ale nie widziała go od kilku dobrych lat, a od tego czasu wiele
mogło się zmienić. Miała powód do rozmyślań. Powinien był wrócić z Francji już dawno
temu.
Jednak nie wrócił, co skłaniało do zastanowienia się nie tylko nad jego uczuciami wobec
niej, ale i nad prawdziwością krążących o nim opowieści. Postanowiła wziąć sprawy w swoje
ręce i wyruszyć na poszukiwania. A jeśli pogłoski, że Rhys nie chce żony, były prawdziwe,
może chociaż nie będzie miał nic przeciwko kolejnemu mieczowi w gwardii przybocznej?
Nawet jeśli miałaby się szkolić kilka miesięcy we władaniu mieczem, niech będzie i tak.
Zdobędzie sir Rhysa de Piageta, czy mu się to spodoba, czy nie.
Jego waleczność była zaletą. Porywczość mogła zignorować. A skoro tylko jedno było
mu w głowie, to może uda jej się w końcu odwrócić jego uwagę od fechtunku i skupić na
sobie. By nakłonić go do małżeństwa, będzie musiała doprowadzić się do porządku i
zapomnieć o umiejętnościach wojownika, które obecnie starała się posiąść, ale była pewna, że
jej się uda. Niestraszne jej były niebezpieczeństwa czyhające na drodze do jego odnalezienia,
niestraszne życie najemnika, kiedy już posiądzie umiejętność władania mieczem; jeśli
nagrodą miał być on, był wart swojej ceny.
Lepsze to niż koszmarna przyszłość, która czekała ją w Ayre.
Zesztywniała ze strachu, kiedy znienacka jej oczom ukazało się niskie kamienne
ogrodzenie. Wierzchowiec wydawał się jednak zadowolony, sądząc po tym, jak radośnie
przesadził murek. Gwen opadła na siodło przy akompaniamencie głośnego szczękania
własnych zębów. Natychmiast zrozumiała, że zamiast rozmyślać o przyszłości, powinna
raczej skupić całą uwagę na swoim rumaku. Kiedy tak pędziła przez pola, miała wrażenie, że
minęła cala wieczność, odkąd udało jej się opuścić Ayre na końskim grzbiecie. Błogosławiła
w duchu szybkość wierzchowca. Zanim Alain zorientuje się, że uciekła, ona będzie już dawno
w drodze do Dover. Z pewnością bez problemu sprzeda zaręczynowy pierścień i znajdzie
drogę na kontynent. Jeśli jej się nie uda, będzie musiała uciec się do kłamstwa i kradzieży.
Dobrze, że spróbowała już jednego i drugiego, będąc jeszcze na pewnym gruncie.
Podejrzewała, że teraz bez mrugnięcia okiem popełni oba te występki.
Kątem oka dostrzegła coś ciemnego. Kolejne spojrzenie upewniło ją, że w jej kierunku
jedzie jakiś mężczyzna. Na chwilę zamarła z przerażenia, wydając z siebie jedynie cichy pisk,
zagłuszony przez hulający wiatr. Święci w niebiosach, czyżby Alain już zdążył zauważyć jej
nieobecność i wysłał kogoś, by ją sprowadził z powrotem? Czy może zbliżał się ku niej inny
najemnik z zamiarem odebrania jej miecza i konia?
Będzie więc musiała wykazać się szybciej, niż przypuszczała. Może to i lepiej?
Fechtunek też lepiej przećwiczyć jeszcze na angielskiej ziemi.
209509898.002.png
Gdyby tylko była w stanie zatrzymać konia choć na krótką chwilę, aby dobyć miecza.
– Nie zbliżaj się, niezguło! – krzyknęła, kiedy mężczyzna się z nią zrównał. Potem
uświadomiła sobie, że zabrzmiało to jak słowa jej matki strofującej krnąbrnego sługę.
Spróbowała przyjąć bardziej wojowniczy ton.
– Zostaw mnie w spokoju ty... ty... – Wytężała umysł, aby znaleźć odpowiednio wulgarne
określenie, ale szybko zdekoncentrował ją iście zdumiewający pokaz jazdy konnej mający
miejsce obok. Młody mężczyzna zupełnie od niechcenia nachylił się, wyciągnął dłoń w
rękawicy i ściągnął cugle jej wierzchowca. Stanowczy rozkaz i zdrowe szarpnięcie zmusiło
konia do stopniowego, łagodnego i całkiem dostojnego zatrzymania się. Gwen była tak
wdzięczna za ustanie ruchu, że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Do tego była zbyt zajęta
sprawdzaniem, czy wszystkie jej zęby znajdują się na swoim miejscu.
Gdy z radością stwierdziła, że przeżyły dotychczasową podróż, wyszczerzyła je w stronę
mężczyzny i wyciągnęła rękę po wodze, a następnie szybko ją schowała. Była brudna, ale
przy mężczyźnie stojącym obok mogła uchodzić za schludną. Nie była pewna, czy chce go
dotykać.
Musiał być w podróży już od jakiegoś czasu, sądząc po stanie jego znoszonego płaszcza.
Dobrze by mu zrobiło częstsze golenie, gdyż brodę miał obszarpaną i zaniedbaną. Przy okazji
zdarłby trochę brudu z twarzy. Naprawdę przydałoby mu się porządne szorowanie.
Pomyślała przez chwilę. Bez wątpienia był najemnikiem, dobrym najemnikiem, sądząc z
podejrzanego wyglądu. Szkoda, że nie miała czasu spokojnie z nim porozmawiać. Mógłby jej
doradzić, jak ma się zachowywać.
Westchnęła z żalem i skierowała myśli na czekające ją zadanie, którym było odzyskanie
cugli i ponowne wyruszenie w drogę.
– Puść mojego wierzchowca, nikczemniku! – zażądała najbardziej ochrypłym głosem,
jaki mogła z siebie wydobyć.
– Twojego wierzchowca? – wycedził mężczyzna. – Ciekawe, dlaczego taki pomysł jakoś
nie mieści mi się w głowie?
– Może za rzadko z niej korzystasz – odpowiedziała, rzucając mu, jak miała nadzieję,
złowieszcze spojrzenie.
– Nie wiesz, że koniokradów się wiesza?
– Wygrałem go w kości – wyjaśniła Gwen, konstatując, że tym razem nawet się nie
zająknęła przy wygłaszaniu tego bezwstydnego kłamstwa. Zaczęła nawet rozważać, czy
istotnie nie powinna uzupełnić wachlarza swych umiejętności o rzucanie kostką. Kto wie, co
będzie mogła w ten sposób zdobyć?
– Od kogóż to, chłopcze?
– Od Alaina z Ayre, choć to nie twoja sprawa. Oddaj mi te cholerne lejce!
Mężczyzna tylko potrząsnął głową z uśmiechem.
– Alainowi można wiele zarzucić, ale tak marnym graczem to on nie jest. Żaden
chłopaczek nie mógłby go aż tak okpić, żeby oddał takie zwierzę.
– Więc mało mnie znasz – powiedziała, zerkając na cugle i pragnąc w duchu, by ruchliwy
wierzchowiec przysunął się bliżej i by mogła je pochwycić – gdyż jestem nie tylko świetnym
209509898.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin