maa apokalipsa.doc

(175 KB) Pobierz

9

 

Tadeusz Konwicki  Mała Apokalipsa oprac. Monika Zakrzewska

    Powieść ukazała się w 1979 roku w Warszawie oraz Londynie, dość szybko została uznana za najgłośniejszy utwór, opublikowany w czasach PRL w tzw. „drugim obiegu”. Dzieło ukazywało groteskowy i absurdalny obraz Polski Ludowej i obnażała mechanizmy funkcjonowania opozycji. Świat psieje, małe są jego sprawy, coraz mniejsze” – mawiał wielokrotnie Konwicki. W powieści przedstawił rozmywanie się systemu wartości i utratę znaczenia takich pojęć, jak godność czy honor we wszystkich sferach życia. Główny bohater
postuluje: „Po pierwsze, dobrowolność. Wy lubicie szantaż, paskudny, duszny szantaż moralny. Po drugie, bezinteresowność. Wy lubicie natychmiastowe nagrody, wy jesteście rzeczowi. Po trzecie, zgoda na przegraną. Wy nie lubicie przegrywać. Nie lubicie za wszelką cenę. Jesteście płodem swego czasu. Jesteście nieładni jak czas, który wydał was na świat”. Te słowa wypowiada człowiek wyznaczony przez opozycję do aktu samospalenia w imię protestu przeciw przyłączeniu Polski do Związku Radzieckiego. Bohater odbywa wędrówkę po niszczejącym mieście, poszukując sensu swojej ofiary. Obserwuje rzeczywistości w stanie destrukcji, snuje refleksje, by w końcu uświadomić sobie, że jedyną wartością, którą można jeszcze ocalić, jest imię narodu. Ostatecznie godzi się na samobójstwo, akt bezsensownego samounicestwienia, który staje się również próbą ocalenia sensu własnego życia. Mężczyzna jest ostatnim z ludzi, który rozumie znaczenie wolności w świecie, w którym całe społeczeństwo, władza i opozycja nie są już w stanie dokonywać żadnych wyborów i grają wyłącznie role, wyznaczone im przez system.

„M.A.”, dzięki symbolom i refleksjom o charakterze ogólnym, stała się utworem uniwersalnym i ponadczasowym.

Piotr Żbikowski, Apokalipsa czy rozpad totalitarnego systemu?[w:]Wśród starych i nowych lektur szkolnych, Rzeszów 1994r.

„M.A.” jest opowieścią o przygotowaniach do największej ofiary jaką może złożyć człowiek w imię wyznawanych zasad i wartości, do ofiary z własnego życia. Jest to antyutopia, powieść o przyszłości, o końcu zbliżającego się komunistycznego reżimu. ta przerażająca wizja przyszłości jest zanurzona głęboko w teraźniejszości, osadzona w realiach politycznych, społecznych i obyczajowo – społecznych dnia dzisiejszego.

Powieść przenikają dwa plany znaczeniowe. Pierwszy to bezpośrednia implikacja konstrukcji fabularnej, wszystkiego, co się w utworze dzieje. Drugo to suma rozmów, dyskusji, obserwacji, przemyśleń, wniosków wysuwanych przez bohaterów, a więc bezpośrednią lub pośrednią projekcją ich świadomości.. Konwicki jest nie tyko autorem, bohaterem, narratorem powieści, ale i wszechwładnym kreatorem prezentowanego świata. świat powieści to postawa sprzeciwu i kontestacji, ciągłe poczucie niespełnienia i egzystencjalny pesymizm wywodzący się z przekonania o bezsensie istnienia, katastrofizm (przekonanie, że totalna zagłada globu to tylko kwestia czasu lub przypadku).

Budowa dzieł oparta jest o zasadę trzech jedności.  Akcja ogranicz się do jednego wątku – wędrówki bohatera i jednocześnie narratora po Warszawie. Luźne na pozór sceny i wydarzenia oraz szeroko rozbudowane epizody sprawiają wrażenie przypadkowości a nawet polifonii fabularnej.

Bohatera od wielu lat nęka obsesja śmierci, która go zżera, pozbawia wewnętrznej równowagi, wiary w sens i celowość ludzkiej egzystencji. Bezcelowa na pozór wędrówka po mieście to pożegnanie z Warszawą, a w sensie symbolicznym – również z Polską. To także nieuświadomiona próba odsunięcia od siebie oczekującej śmierci. Przede wszystkim narrator szuka potwierdzenia sensu oraz społecznej potrzeby ofiary, jaką ma złożyć dla dobra swego kraju i narodu. Mimo iż mężczyzna wie, że wypełni zleconą mu misję, nie potrafi odpowiedzieć sobie na pytanie: czy to błazenada, czy wniebowstąpienie?

Świat przedstawiony jest zanurzony w atmosferze dwuznaczności, względności wyznawanych wartości, to surrealistyczny sen na jawie. Nie ma w nim nic pewnego, niepodważalnego, budzącego zaufanie. Temu relatywizmowi w ocenie ludzi, sytuacji, wydarzeń towarzyszy ich groteskowa, karykaturalna deformacja, ironia i przekora w momencie prezentacji bliższego opisu. Oto przykłady:

à    Jan, starzec, pisarz, którego książki czytane są w wielu krajach, a film zna cały świat. Jest sercem i sumieniem  opozycji politycznej w kraju, otrzymuje od komunistycznego reżimu milionową rentę dla zasłużonych.

à    Rysio Schmidt – jeden z delegatów podziemia przybywający z tajną misją do bohatera powieści, utrzymuje się z tantiemy, jaką wypłacają mu władze przy okazji reedycji. Jest autorem malej książeczki napisanej w zamierzchłych czasach, kiedy był jeszcze gorliwym synem partii i zasiadał w różnych ważnych instancjach. Dzięki niej chodzi bezpiecznie po mieście i prowadzi bezkompromisową walkę z reżymem.

Kiedy ma dojść do wyboru osoby, która popełnić ma samobójstwo, kierownictwo opozycjonistów twierdzi, że nie może być to Jan, gdyż byłaby to zbyt duża strata dla narodu. Nie może być to też żaden konformista i karierowicz, bo jego śmierć nie poruszy ludu. Zatem najlepszym kandydatem został bohater powieści (nie znamy go z imienia i nazwiska). Jest on pisarzem znanym w kraju, a gdzieniegdzie nawet na Zachodzie, wybitny, ale nie pierwszej wielkości, jego śmierć nie będzie oznaczała utraty rodzimego geniusza, ale może wstrząsnąć społeczeństwem i opinią europejską. Akt samozagłady jest wyreżyserowany przez opozycję, która widzi w nim jedynie korzyści propagandowe.

Bohater – narrator ma świadomość, że świat, który go otacza jest swiatem na niby, grą pozorów i mistyfikacji. Bolesne przesłuchania przez służby bezpieczeństwa to tylko epizod bez większego znaczenia, ale epizod, który odsłania mechanizm działania reżimu. Zadawane cierpienia fizyczne to metody, jakimi się posługuje, aby trwać. Wędrówka po Warszawie to poszukiwanie prawdy o otaczającej go rzeczywistości –Spaceruję tam i z powrotem i szukam prawdziwej prawdy. Szuka uzasadnienia własnej ofiary, czym ona ostatecznie będzie? Jakiś symbol. Jeszcze jeden symbol. Wobec wieczności czy wobec idiotów współczesnych?(…)Protest przeciwko niewoli społecznej czy przeciw niewoli narodowej. O jaką wolność tu chodzi, za którą z wielu wolności wskoczę w ogień, w święty ogień śmierci?.

Akt samozagłady ma wstrząsną polską zbiorowością, obudzić ja z narodowego letargu, jednocześnie odkupić jej winy i grzechy – powszechną deprawację moralną, ostateczne upodlenie umysłów i sumień oraz całkowitą atrofię[1] uczuć patriotycznych.

Rozmowa  w barze mlecznym z Edwardem Schmidtem, dyrektorem specjalnego studium dokształcającego docentów, jest dla bohatera powieści kolejnym dowodem postępującej patologii systemu oraz bezradności wobec degeneracji struktur, które stworzył i na których się opierał. Wątek Nadieżdy (Nadziei) to pokusa rezygnacji, przelotne marzenie o małej stabilizacji, chęci wyrzeczenia się ofiary z własnego życia.

Wizyta w kinie Wołga ma niemalże decydujący wpływ na podjęcie ostatecznej decyzji. Bohater przekonuje się, że system totalitarny stał się samowystarczalny, objął już swoimi wpływami nawet sztukę: Sam tworzy rzeczywistość i odtwarza ją w sztuce. Pułkownik Żorż podczas przesłuchiwania  bohatera w klubie Paradyz stwierdza, że  zarówno oni wszyscy, jak i pierwszy sekretarz partii także należą do opozycji, tyle że do „wielkiej armii opozycjonistów pozytywnych”. W tej samej restauracji dochodzi do spotkania z eks – dygnitarzem partyjnym, Kobiałką, który na zjeździe partii świadomie dopuścił się niemal zdrady stanu i doprowadził do publicznej kompromitacji, by w ten sposób uzyskać bezpieczny azyl w szpitalu psychiatrycznym.

Czas. Skrupulatnie rysowana jest w utworze linia jedności czasu, obejmuje ona jeden dzień. To dzień świąteczny – zjazd partii uświetniony przyjazdem pierwszego sekretarza KPZR, oraz uroczyste oświadczenie, że Polska została zaszczytnym pierwszym kandydatem do wstąpienia  w skład ZSRR. Pojawiają się tutaj liczne retrospekcje, ale i podważanie wiarygodności dopiero co wypowiedzianych treści. Nie wiadomo jaka jest pora roku oraz który to rok. W powieści pojawiają się daty: 22 lipca 1999, 1979, kwiecień 1980. Nie jest to zatem czas fizykalny, kalendarzowy, wymierny i pozwalający się zlokalizować w określonej perspektywie historycznej. Bo nie jest to potrzebne. Czas „M.A.” to czas rozpadu rzeczy i społecznego porządku, erozji skorupy ziemskiej i postawionych ludzką ręką budowli, agonii systemu i degradacji całej polskiej zbiorowości, potęgującego się bezrządu, anarchii i chaosu. Z postępującą degeneracją systemu idzie w parze codzienna nędza społeczeństwa. Ludzie poddają się stopniowo manipulacjom władzy i jej pokrętnej ideologii, wyzbywają się swej wewnętrznej tożsamości. Świat się wyrównał. Nie ma złych i dobrych. Jest wielki, nieszczęsny tłum depczący sobie po nogach.(…) Nie ma przykładu, nie ma natchnienia. Jest noc. Noc obojętności, noc apatii, noc chaosu.

Zainicjowany został okres regresu cywilizacji, powrotu do stanu duchowego barbarzyństwa. Jan widzi ów proces jako nieuchronną, totalną katastrofę naszego globu. Ma ona położyć kres również zachodniej cywilizacji, przynieść śmierć całej ludzkości, gdyż cała ludzkość dotknięta jest dehumanizacją świata wartości oraz dekadencją refleksji eschatologicznej. Zbliża się nieubłagany koniec, nie jest to wszakże – wbrew tytułowi – apokalipsa. Autor posłużył się tym pojęciem w sensie potocznym, zleksykalizowanym, w którym rozumiana jest jako przerażający powszechny kataklizm, zagłada, agonia świata. Jedynie nie opuszczająca bohatera do końca wiara w sens składanej ofiary z własnego życia łagodzi ponurą wymowę tytułu oraz treść powieści.

Jedność miejsca. Żaden z bohaterów nie opuszcza granic Warszawy. Bohater mieszka w centrum Warszawy, z okna widać Pałac Kultury. Rankiem podąża na Nowy Świat, gdzie je śniadanie w barze mlecznym, następnie jedzie autobusem na Powiśle, gdzie mieszkają konspiratorzy przygotowujący techniczną stronę samospalenia. Stamtąd z Haliną i Tadziem Skórką jedzie do kona Skarpa… dzięki podróżom bohatera możemy niemalże z idealną dokładnością odtworzyć XIX wieczny obraz miasta. Razem z narratorem wędrujemy po mieście przyszłości, pozbawionym swej tożsamości historycznej i cywilizacyjnej. Mieszkańcy przedstawieni zostali groteskowo, w procesie fizycznej degeneracji. Ostro została oceniona opozycja oraz jej przywódcy, a więc wszyscy, którzy mieli kierować w konspiracji walką o odzyskanie suwerenności. Pani Gosia określiła ich jako prowokatorów, pozostających w ścisłym porozumieniu z reżimem i rzez niego sterowanych. Autor wielokrotnie daje do zrozumienia, że wykreowany przez niego świat jest światem iluzorycznym, rodzajem obmyślanej przez niego i starannie wyreżyserowanej mistyfikacji.

Życiorys

   Tadeusz Konwicki urodzony 22 czerwca 1926 roku w miejscowości Nowe Wilejce na Wileńszczyźnie, w drobnoszlacheckim domu przy ulicy Letniej. Późniejszy pisarz, reżyser i scenarzysta był jedynym synem Michała Konwickiego i Jadwigi z domu Kieżun. Po przedwczesnej śmierci ojca, w 1929 roku, wielokrotnie zmieniał miejsce zamieszkania, znajdując się pod opieką dość licznej rodziny. W roku 1932 zamieszkał ostatecznie u ciotecznych dziadków, Przemysławostwa Blinstrubowia. W 1938 roku rozpoczął naukę w Gimnazjum im. króla Zygmunta Augusta w Wilnie, gdzie zdobywał wiedzę do wybuchu wojny. Zaliczył kolejne szkoły: polską, litewską i radziecką, w której ukończył siódmą klasę. Po wkroczeniu na teren Litwy oddziałów armii niemieckiej i wprowadzeniu przymusu pracy, zatrudnił się jako pomocnik na kolei. W roku 1942 zdiagnozowano u niego gruźlicę płuc.
     Pod zmienionym litewskim nazwiskiem, jako Tadas Konvickas, uciekł z robót i musiał ukrywać się przed policją. Ostatecznie znalazł bezpieczną pracę jako pomocnik elektryka w rodzimej Nowej Wilejce. Uczęszczał na tajne komplety, co umożliwiło mu zdanie matury wiosną 1944 roku. Po zaliczonym egzaminie dojrzałości przyłączył się do 8 Brygady Armii Krajowej, w której szeregach uczestniczył w licznych walkach na wileńszczyźnie i w Puszczy Rudnickiej. W roku 1945 przedostał się na teren „nowej” Polski i na krótki czas zatrzymał się w Gliwicach, gdzie objął stanowisko urzędnika Tymczasowego Zarządu Państwowego. W październiku przeniósł się do Krakowa, gdzie zdał z powodzeniem egzaminy wstępne na Wydział Architektury tamtejszej Politechniki. Przed końcem semestru zmienił jednak kierunek i rozpoczął naukę na Wydziale Filologii Polskiej. W tym czasie, podczas badań kontrolnych, dowiedział się, że walka partyzancka wyleczyła go z uciążliwej dla niego gruźlicy płuc. Wkrótce po wojnie rozpoczęła się jego kariera dziennikarsko-redaktorska. Początkowo pisywał recenzje i reportaże do licznych czasopism literackich i kulturowych. W 1947 roku zamieszkał w Warszawie, gdzie powstały jego pierwsze utwory literackie. Dwa lata później poślubił Danutę Lenicównę, znaną artystkę i ilustratorkę książek. W 1952 roku przyszła na świat ich pierwsza córka, Maria, a 1959 – Anna. W roku 1953 został przyjęty w szeregi Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Zaczął aktywnie uczestniczyć w życiu politycznym państwa, czego przejawem był między innymi udział w Kongresie Pokoju w Helsinkach w roku 1956. Po przełomie październikowym odszedł od ideałów socjalistycznych. W tym samym czasie rozpoczął się etap jego działalności reżyserskiej i filmowej. Konwicki zaczął również prowadzić działalność opozycyjną i w 1963 roku był jednym z sygnatariuszy listu zbiorowego w obronie Polonii, zamieszkującej tereny ZSRR. Nawiązał wieloletnie przyjaźnie ze znanymi artystami i twórcami kultury, między innymi z Gustawem Holoubkiem, Andrzejem Łapickim, Wilhelmem Machem. Z członkostwa w PZPR zrezygnował ostatecznie w 1966 roku, biorąc udział w proteście przeciwko usunięciu z Uniwersytetu Warszawskiego profesora Leszka Kołakowskiego. W 1968 roku wystąpił w obronie studentów, protestujących przeciwko zdjęciu „Dziadów” w reżyserii Kazimierza Dejmka. Po tym apelu, wraz z innymi twórcami, został skazany przez władze na swoistą banicję. Nie mógł podjąć żadnej pracy i stracił możliwość realizacji planów zawodowych. Rok później wyjechał na Olimpiadę w Monachium jako korespondent. Wkrótce rozpoczął pracę w Zespole „Pryzmat”. W 1976 podpisał się pod „Listem 172”, w którym apelowano o zbadanie strajków robotniczych w Radomiu i Ursusie oraz sytuacji członków KOR. W latach 70-tych pracował jako kierownik literacki w Zespole Filmowym „Pryzmat”. Po roku 1976 działał w organizacjach opozycyjnych, publikując utwory w drugim obiegu. W roku 1982 był współautorem protestu przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. W ciągu ostatnich lat stopniowo wycofał się z życia publicznego.
     Jako pisarz debiutował w roku 1946 reportażem „Szkice z Wybrzeża”. Przez szereg lat współpracował z licznymi pismami, między innymi z: „Odrodzeniem”, „Od A do Z”, „Po prostu”, „Kuźnicą”, „Walką Młodych”, „Światem Młodych”, „Wsią”, „Życiem Warszawy”, „Nową Kulturą”, „Kwartalnikiem Filmowym” i „Teatrem”. Na łamach czasopism publikował przede wszystkim recenzje książek i filmów, reportaże, felietony. Jest współautorem scenariuszy do licznych filmów, między innymi: „Austerii” i „Matki Joanny od Aniołów”. Wraz z Jerzym Kawalerowiczem odebrał w 1966 roku nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes za scenariusz do „Faraona”. Pierwszy film w reżyserii Konwickiego powstał w 1957 roku i był to „Ostatni dzień lata”. Inne znane filmy w jego reżyserii to: „Salto” i „Dolina Issy”.

                                                           STRESZCZENIE[2]
     Bohater obudził się pewnego jesiennego dnia i przez jakiś czas leżał, wpatrując się przez okno na zachmurzone niebo. W szafce obok leżał czysty papier. W oddali widać było Pałac Kultury. W domu powoli zaczynali budzić się ludzie. Sięgnął po pierwszego tego dnia papierosa ze świadomością, że w ten sposób skraca swoje życie. Od dziecka marzył o tym, by rozstać się z życiem, lecz do tej pory nie potrafił. Teraz jednak wiedział, że zbliża się do momentu końcowego, w którym chciał godnie pożegnać się ze światem. Przez całą noc śniły mu się zęby – trzymał je w garści, a w jednym dostrzegł nawet plombę. Tuż przed snem zaczynał rozumieć sens egzystencji, sens czasu i sens bytu poza życiem. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, lecz był przekonany, że jest blisko zrozumienia tajemnicy istnienia. Za oknem dwie pijane roznosicielki mleka wywróciły skrzynki z butelkami.

     Zaczął padać deszcz, a krople rozbijały się o ścianę kamienicy, wybudowanej w okresie dekadenckiego stalinizmu. Musiał wstać i wykonać czynności, nad których sensem nie powinien się zastanawiać. Miasto również zaczynało budzić się do życia. Z sufitu po niewidzialnej nitce zjechał pająk, z którym koegzystował od wiosny i czasami ułatwiał mu polowania. Najpierw postanowił pomodlić się – za siebie, za bliskich i za zmarłych przyjaciół. Modlił się własnymi słowami, po czym długo żegnał się, odpędzając tym gestem złe myśli, złe pragnienia i złe duchy. Czuł się wolny, jako jeden z nielicznych ludzi wolnych w kraju przezroczystego zniewolenia. Był wolny i sam, lecz samotność traktował jako niską cenę za luksus wolności. Był wolnym anonimem, którego dawne sukcesy i upadki stały się zapomniane. Zapalił kolejnego papierosa na pusty żołądek. Nieustannie myślał o zbliżającym się końcu jego świata. Zastanawiał się, co będzie zwiastunem tego końca – ból w piersiach, pisk opon gwałtownie hamującego samochodu czy też wróg bądź przyjaciel. Pijane kobiety wciąż rozmawiały o wywróconych skrzynkach z mlekiem. Obserwował je przez chwilę, kiedy uświadomił sobie, że już od lat nikt nie roznosi mleka. Pomyślał, że może kręcą film kostiumowy i przywarł czołem do szyby. Za oknem jednak życie toczyło się normalnym trybem – niewielkie grupy ludzi spieszyły do swych zajęć.

     Na ścianie Pałacu Kultury dostrzegł wielkiego orła na sczerniałym od deszczu tle. Od spodu orzeł wspierał się na kuli ziemskiej, otoczonej sierpem i młotem. Skończyły mu się papierosy i poczuł ogromną ochotę, by zaciągnąć się dymem nikotynowym. Otwierał kolejne szuflady, pełne starych listów i rachunków. Nagle dostrzegł pożółkłą kartkę papieru, na której przed laty rozpoczął pisanie nowej prozy, lecz nigdy nie ukończył dzieła. Dziś już nie wiedział, co chciał zyskać, zapisując na niej dewizę życiową magnata polskiego z XIX wieku Jeżeli interesy Rosji na to pozwalają, chętnie zwracam uczucia ku swojej pierwotnej ojczyźnie”.

      W oddali usłyszał sygnał wozów milicyjnych. Dochodziła ósma – domyślił się, że przez miasto jechała chłodnia z artykułami żywnościowymi dla ministrów i sekretarzy partyjnych, eskortowana przez patrol. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Dźwięk dzwonka zaskoczył go. Założył stary szlafrok i uchylił drzwi. W progu stali Hubert i Rysio. Na ich widok jego serce zaczęło bić szybciej, ponieważ ich rzadkie wizyty oznaczały zawsze radykalne zmiany w jego życiu. Wpuścił ich do mieszkania, zastanawiając się nad celem wizyty. Wspomnienie, że dzięki znajomym podpisał dziesiątki petycji skierowanych do reżymu, stracił kilka razy pracę, raz został pozbawiony praw obywatelskich i każdego dnia był szykanowany, sprawiło, iż czuł się spięty. Przeszli do pokoju i zasiedli w fotelach. Po paru minutach niezręcznego milczenia, zaproponował im kieliszek wódki. Nalał alkohol do kieliszków i wzniósł toast za pomyślność. Hubert stwierdził, że za mało wychodzi z domu i spytał, czy coś pisze. Odparł, że właśnie zaczął pracę. Mężczyzna spojrzał na niego z niedowierzaniem, po czym zwrócił się do Rysia, mówiąc, że czas przystąpić do sedna sprawy. Poczuł, że jest mu wszystko jedno, ponieważ był wolny. Bezmyślnie włączył telewizor, wpatrując się w ekran, na którym pojawiła się relacja z lotniska. Hubert uznał, że ostatnimi czasy rzadko kontaktowali się ze sobą. Odpowiedział, że obserwuje ich działalność i ma wrażenie, że kraj umiera. Rozmowa najwyraźniej sprawiała im trudność. Po chwili Hubert dodał, że chcą mu coś zaproponować w imieniu kolegów. Wyjaśnił, że chcą, aby dziś o ósmej wieczorem podpalił się pod budynkiem Centralnego Komitetu Partii. Z trudem przełknął ślinę, sądząc, że żartują. Rysio odparł, że przeanalizowali wszystkie kandydatury i wybór padł właśnie na niego. Hubert natomiast wyjaśnił, że jego nazwisko jest znane również na Zachodzie i dlatego taki czyn wstrząśnie ludźmi nie tylko w kraju, ale i za granicą. Była to opinia całej społeczności, która próbowała walczyć. Zaskoczony, był zdania, że są inni, których ofiara nabrałaby znaczenia symbolicznego – na przykład ktoś ze środowiska filmowców czy też kompozytorów. Hubert odpowiedział, że każdy ma do spełnienia inną rolę, a ich śmierć straszliwie zubożyłaby naród. Odważył się zaprotestować. Rzekł, że nigdy nie wtrącał się do spraw opozycji ani nie ingerował w funkcjonowanie organizmu artystycznego. Uważał jednak, że przyczynili się do rozwoju głuchych i ślepych demiurgów, których geniusz wyrósł na mogiłach poprzedników, więc oni powinni złożyć ofiarę ze swojego życia. Mężczyźni nie chcieli o tym rozmawiać. Zdenerwowany, wyłączył telewizor i spytał Huberta, kiedy z nim porozmawia, jeśli posłucha jego rozkazu. Rozgoryczony, stwierdził, że twórcy, którzy przez całe życie działali w porozumieniu z rządem, tak naprawdę szli osobno, tworząc dzieła, które odpowiadały modzie. To oni właśnie zniszczyli sztukę, żądni powodzenia i chciwi poklasku. Hubert uznał, że sam przecież wybrał swój los. Podniósł się do wyjścia, lecz zatrzymał go, pytając, dlaczego wyznaczono właśnie jego. Mężczyzna niechętnie odpowiedział na to pytanie. Odparł, że przecież on żyje obsesją śmierci i dlatego nie powinien się jej bać, ponieważ przez lata przygotowywał do swojej śmierci samego siebie i innych. Zarzucił mu, że łże. Nieoczekiwanie Rysio zerwał się z fotela i krzyknął, by zostawił w spokoju Huberta, który nagle zesztywniał. Rysio wepchnął w zsiniałe usta przyjaciela jakieś tabletki, a Hubert usiłował je przełknąć.

   Ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzył zamek trzęsącymi rękoma i ujrzał pijanego robotnika, który kazał mu napuścić do wanny wody, ostrzegając, że woda będzie odcięta przez dobę. Po chwili niespokojny wrócił do pokoju. Hubert jednak czuł się już lepiej. Rysio uznał, że muszą wyjść, a Hubert wyjaśnił, że wszystkim potrzebna jest śmierć majestatyczna, którą tylko on mógł ofiarować. Zrozpaczony, zapytał, czy Hubert wierzy, że to jest potrzebne. Mężczyzna podszedł i objął go, prosząc, by o jedenastej zjawił się na ulicy Wiślanej 63, gdzie spotka się z Haliną i Nadzieżdą. Rysio uznał, że nie powinien utrudniać sprawy, co wywołało w nim wybuch gniewu.

     Za oknem rozległ się grzmot. Rysio poprosił, aby pożyczył pięć tysięcy na taksówkę. Wyjął z kieszeni banknot, który wzięli bez podziękowania i ruszyli do przedpokoju. Nieoczekiwanie Hubert zatrzymał się, pytając, kiedy przestał pisać. Wyjaśnił, że siedem lat temu, po napisaniu opowiadania do podziemnego pisemka. Wtedy za jednym zamachem zniósł dwie cenzury – własną i państwową, stając się wolnym impotentem. Teraz w myślach pisał żałobny tren – dzieło literackie dla jednego czytelnika. Hubert uznał, że powinien oszczędzać słowa na wieczór, a jego czyn stanie się arcydziełem literackim, które ludzie spiszą i przechowają niczym wersety z Biblii. Uścisnął jego dłoń, co spowodowało, że poczuł narastającą wściekłość. Hubert ze spokojem rzekł, że to szansa dla niego – będzie pierwszy, ubiegając swych rywali. Mężczyźni niechętnie opuścili jego mieszkanie. Rysio powiedział, aby się nie upił i przypomniał, że Halina i Nadzieżda będą na niego czekały o jedenastej. Odpowiedział, że musi się zastanowić i patrzył na kolegów, którzy powoli schodzili po schodach. Miał wrażenie, że stali mu się obcy, choć przecież pamiętał Rysia z czasów, kiedy spędzali czas na pijackich zabawach. Teraz Rysio pisał prozę bez znaków przestankowych, adiutantował Hubertowi i stał się znaną postacią świata literackiego.

     Wrócił do pokoju i wyjrzał przez okno, by popatrzeć na Rysia i Huberta. Ominęli jakąś wolną taksówkę i ruszyli w stronę Nowego Świata, nie śledzeni przez żadnych agentów. Następnie poszedł do łazienki, by się umyć. Rozmyślał o decyzji, którą musiał podjąć, wybierając między honorową śmiercią a niehonorowym życiem. Rozległ się dzwonek i ociekając wodą, otworzył drzwi wejściowe. Ujrzał staruszka z wielką skórzaną teczką, siedzącego na stopniach schodów. Mężczyzna pokazał mu kartkę z poleceniem odcięcia gazu. Odparł, że można za jednym zamachem odciąć również elektryczność, co staruszek skwitował uśmiechem, wyjaśniając, że ma uprawnienia tylko na gaz. Po chwili zakręcił zawór i zdemontował palenisko, tłumacząc, że zawsze można porozmawiać z kierownikiem. Literat odparł, że nie chce mu się rozmawiać z kierownikiem, gdyż dziś umrze. Staruszek roześmiał się, uznając, że to zły dzień na śmierć – całe miasto zostało udekorowane z okazji przyjazdu „ruskiego” sekretarza. Odpowiedział, że umrze wszystkim na złość, czym jeszcze bardziej rozśmieszył rzemieślnika. Zaproponował, że podłączy gaz, lecz zaplombuje rączki od zaworów. Pisarz nie zgodził się na to, uznając, że nie potrzebuje gazu. Odprowadził staruszka na korytarz. Hydraulik zauważył płaszcz i dotknął materiału. Pisarz kazał mu zabrać ubranie, prosząc, by zakładając je, czasami westchnął nad jego duszą. Mężczyzna zręcznie zwinął płaszcz, zapakował go do torby i stanął przed drzwiami sąsiada.

     Literat wrócił do pokoju i zasiadł w fotelu. Z oddali dochodziły dźwięki jakiejś muzyki. Pomyślał, że dobrze stało się, iż oddał płaszcz, ponieważ będzie mu lżej przeskoczyć na tamten świat. Zastanawiał się za jaką wolność wskoczy w ogień śmierci. Włączył telewizor, aby czymś zająć myśli. Transmitowano powitanie radzieckiego sekretarza, po chwili orkiestra odegrała „Międzynarodówkę”. Schował do kieszeni dowód osobisty i postanowił wyjść z domu. Schodząc po schodach, zajrzał do skrzynki na listy.

    Na ulicy uderzył w niego zgiełk muzyki. Pod Pałacem Kultury stała estrada, na której tańczył zespół ludowy w krakowskich strojach. Z przyzwyczajenia stanął w kolejce do kiosku z gazetami, kupił paczkę papierosów. Brak gazet uznał za zły omen. Z kamienicy po drugiej stronie ulicy wyszedł mężczyzna, którego znał z widzenia. Był to dygnitarz, który z niewiadomych przyczyn nadal mieszkał w dawnym mieszkaniu. Spojrzeli na siebie, nie kłaniając się sobie. Po chwili dygnitarz wsiadł do czarnego mercedesa i odjechał. Literat był przekonany, że jego los został spleciony z losem polityka i dlatego śledził jego życie. Ruszył w stronę Nowego Świata, spoglądając na szereg czerwonych i biało-czerwonych flag. Nad tłumem ludzi wisiał gigantyczny transparent z napisem: „Niech żyje czterdziesta rocznica Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Jakiś rencista, z gazetą pod pachą, uśmiechnął się do niego porozumiewawczo. Uznał, że dodano kilka lat i na dowód podsunął mu gazetę. Pisarz chwycił czasopismo, prosząc, by mu je oddał. Przez chwilę szarpali między sobą „Trybunę Ludu”, aż gazeta rozerwała się na połowę. Staruszek zaczął krzyczeć, a literat szybko wmieszał się w tłum.

     Nagle stanęło przed nim dwóch młodych milicjantów, prosząc, by wszedł z nimi w bramę. Tam zażądali okazania dowodu osobistego. Podał im zniszczoną książeczkę, pytając, jaki dziś dzień. Odpowiedź, że jest dwudziestego drugiego lipca, zaskoczyła go, ponieważ sądził, że jest późna jesień. Popatrzyli na niego bez życzliwości, a wyższy zaczął go spisywać, pytając, czy go to nie dziwi. Odparł, że był często spisywany. Nagle dostrzegł znajomego, Kolkę Nachałowa, który pojawił się w bramie. Kolka popatrzył na milicjantów i zaczął ich wypytywać o numer. Speszeni funkcjonariusze oddali pisarzowi dowód i odeszli. Kolka, syn generała KGB, nie wyjechał do Moskwy z rodziną, lecz został w Polsce, robiąc dziwaczne interesy. Znali się od kilku lat i pisarz nie pamiętał już w jakich okolicznościach po raz pierwszy spotkał Nachałowa. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin